Читать книгу Tajemnica Anuszki - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5
ROZDZIAŁ 1
Оглавление1889
Drzwi do biblioteki uchyliły się ostrożnie. Mateusz, prywatny sekretarz i intendent księcia de Ravenstocka, przemierzył pokój i zatrzymał się niedaleko okna, przy którym stało biurko. Mateusz stał cicho i czekał, aż zostanie zauważony. Po chwili książę, który właśnie pisał, podniósł głowę i niecierpliwie zapytał:
Co takiego?
— Przyniesiono prezent, wasza łaskawość. Przysłany z pałacu Marlboro od ich książęcych wysokości księcia i księżnej Walii.
— Tak? A co to jest?
— Waza, wasza łaskawość.
Książę jęknął.
— Jeszcze jedna!
— Ale ta jest prawdziwym dziełem sztuki. Zabytkowa rzecz i, jeśli wolno zauważyć, z masywnego srebra.
— Będę musiał napisać osobiście jeszcze jeden list z podziękowaniami.
— Obawiam się, że tak, wasza łaskawość.
— Najlepiej zrobię to zaraz. Chcę być po ślubie zupełnie wolny od tej pańszczyzny. Nie mam zamiaru spędzać podróży poślubnej na pisaniu listów.
— Nawet jeśli wasza łaskawość nie zdąży wszystkim podziękować przed ceremonią ślubu, przyjaciele zrozumieją to na pewno.
Poważną twarz księcia rozświetlił uroczy uśmiech.
Nic dziwnego, pomyślał Mateusz, że z takim uśmiechem nasz pan jest ulubieńcem kobiet.
Istotnie, wysoki, o wyjątkowo zgrabnej sylwetce, wąski w pasie, szeroki w barach, książę był bez wątpienia jednym z najbardziej czarujących, choć kontrowersyjnych, mężczyzn w Londynie. Jego liczne przygody i awanturki, o których było głośno, niezbyt podobały się na dworze królewskim,
Opowieści o jego wyczynach na torach wyścigowych i niezliczonych romansach obiegały całe miasto. Przekazywano je sobie szeptem w salonach Mayfair i na przedmieściach. Brukowe pisemka donosiły na swych łamach o jego podbojach. Obojętny na słowa krytyki, książę wiódł nadal beztroski żywot, co wielu gorszyło.
Lubił także bawić się swoim nazwiskiem, Raveń bowiem znaczy kruk. Nazywał tak więc swoje zaprzęgi, ekwipaże, czapki dżokejów. A kiedy jego konie były blisko mety, tłum skandował: „Naprzód Kruk, naprzód Czarny!” Wiele koni z jego stajni było faworytami i bardzo często wygrywały.
Jeśli chodzi o kobiety, wydawało się, że pragną tylko jednego: potwierdzać opinię o nim jako o uwodzicielu. Tłoczyły się wokół niego zachwycone i szczęśliwe na myśl o jego ataku i zwycięstwie. Przyjaciele szczerze podziwiali niezaprzeczalny urok Ravena, nieprzyjaciele zaś nazywali tę jego cechę wstydliwą perwersją.
Tymczasem gdy przepowiadano mu, że kiedyś musi się to źle skończyć, ku ogólnemu zdumieniu i zaskoczeniu zakochał się. Przez dobrych kilka lat spekulowano, kiedy i z kim może to się zdarzyć, jeżeli w ogóle się zdarzy. Za młodych lat sprawa byłaby jasna i prosta: wybrałby młodą pannę na wydaniu. Ale w trzydziestym czwartym roku życia nie było to już takie łatwe. Zwłaszcza że zupełnie nie pociągały go młódki. Skłaniał się raczej ku kobietom dojrzałym. Ale w takim razie, którą z nich wybierze? Chyba tylko wdowę lub panienkę, którą osobiste troski zniechęciły do życia towarzyskiego.
Zupełnie nie było wiadomo, co o tym myśleć. Tymczasem książę, daleki od planów małżeńskich, rozszerzał zasięg swoich podbojów. W kołach towarzyskich zbliżonych do księcia Walii pamiętano jeszcze doskonale przygodę z przepiękną Lily Langtry. Bardzo szybko zastąpiła ją urocza lady Brooke, którą jakoby darzył ogromną miłością.
Jeśli zaś chodzi o damy dworu królowej czy o aktorki, już ich nawet nie liczono. Ale każdej następnej konkiecie towarzyszyły plotki i cierpkie, nieżyczliwe komentarze. Książę jednak nigdy się tym nie przejmował i dalej swobodnie żeglował po niepewnych wodach miłostek.
Jak to zwykle bywa z ludźmi mającymi powodzenie, był mocno zblazowany i im łatwiejsza była zdobycz, tym szybciej ją porzucał. Ogromnie lubił polowania i szybko się rozczarowywał, jeśli wspaniała zwierzyna nie tylko nie uciekała na jego widok, ale wręcz przeciwnie — sama przybiegała do myśliwego. Piękne damy nie unikały go, a raczej odnosiło się wrażenie, że czekają w kolejce. Wystarczyło, żeby spojrzał na którąś swoim uwodzicielskim wzrokiem, a już miłośnie wyciągały się ku niemu ramiona. Zdecydowanie było to bardzo łatwe. Za łatwe.
Pewnego dnia książę Walii zapytał go:
— W końcu, Raven, jaki jest pański sekret, jakich czarów pan używa?
— Jestem tylko zuchwały, sir — odparł wtedy.
Książę uśmiechnął się.
— Pańska odpowiedź to cały pan.
Jednakże w miarę upływu czasu, im więcej było przygód, tym krócej one trwały. W kącikach ust księcia pojawił się już grymas przesytu. Jego najbliżsi przyjaciele, zwłaszcza ci, którzy żywili doń szczere uczucia, zapytywali, jak to się skończy.
Właśnie w tym czasie, podczas wytwornego party wydanego na cześć księcia Walii w pałacu Warwick, niedaleko Sedgewick, książę Raven spotkał lady Cléodel Sedgewick.
Wśród zaproszonych gości znajdowali się również książę i księżna Sedgewick, rodzice lady Cléodel. Podczas obiadu książę siedział obok dziewczyny. Natychmiast zauważył jej niezwykłą urodę. Takiej piękności nie zdarzyło mu się spotkać od lat. W toku rozmowy, którą podjął, dowiedział się, że żałoba w rodzinie nie pozwoliła lady Cléodel bywać w świecie. Miała dziewiętnaście lat, była więc trochę starsza od panienek przedstawianych w kwietniu tego roku na dworze. Książę uśmiechnął się.
— Oczywiście, w przeciwnym razie zauważyłbym panią z całą pewnością.
Uśmiechem podziękowała za komplement.
— Jednakże — dodała skromnie — sala tronowa w Buckingham Palace jest ogromna. Jak odnalazłby mnie pan w tłumie gości?
Teraz z kolei on się uśmiechnął, ale nie odpowiedział. Podziwiał ją. W świetle kandelabrów jej uroda promieniała czarownym blaskiem. Długie brązowe rzęsy, stanowiące zaskakujący kontrast z płynnym złotem włosów, ocieniały jej oczy. Widząc jego zachwyt, wyjaśniła, że odziedziczyła ten właśnie kolor włosów po irlandzkich przodkach.
Głos miała cichy i słodki, o czarodziejskim niemal brzmieniu. Natychmiast zacząłby ją emablować, gdyby nie była tak bardzo młoda. Jednakże zajmował się nią przez cały wieczór. Do drugiej sąsiadki skierował parę kurtuazyjnych zdań, czego ta nie omieszkała z żywym rozczarowaniem zauważyć.
Po skończonym obiedzie panowie przeszli do palarni, a panie udały się do drugiego dużego salonu. Książę tak manewrował, żeby zostać z paniami i znaleźć się obok lady Cléodel. Poprosił o pozwolenie złożenia jej nazajutrz wizyty. Był przyzwyczajony, że tego rodzaju propozycje przyjmowano zawsze z entuzjazmem. Tymczasem lady Cléodel dała wymijającą odpowiedź, co wyglądało raczej na unik.
— Muszę zapytać mamę, czy będziemy w domu. Ostatnio bardzo dużo bywamy.
Zaskoczył go jej trochę jakby lekceważący ton. Po obiedzie upewnił się, że jej matka, księżna Sedgewick, przyjmie go w ich letniej rezydencji.
Wracając do Londynu, zdał sobie sprawę z oczywistej prawdy: lady Cléodel rzadko bywała dostępna. Podrażniony wyczuwanym oporem, zaczął bywać na przyjęciach, co do których miał pewność, że ją tam spotka. Nigdy uzyskanie od kobiety zgody na taniec nie przedstawiało dla niego problemu, teraz jednak, po raz pierwszy w życiu, musiał wpisywać się do już zapełnionego karnetu. Pewnego wieczoru zdarzyło się nawet, że w ogóle nie było dla niego miejsca: karnecik był szczelnie wypełniony.
Nie zniechęcało go to. bynajmniej. W dwa tygodnie później nastąpiło spotkanie, ale lady Cléodel była daleka i nieuchwytna. Książę zabiegał o to, by ją widywać, marzył o chwilach słodkiego tête à tête z tą, którą w myślach ośmielał się już nazywać narzeczoną.
Za każdym jednak razem, kiedy wreszcie na krótko pozostawiono ich samych, kiedy w końcu mógł się do niej zbliżyć, ona zawsze potrafiła trzymać go na dystans. Nie mówiła wprost, że nie chce go pocałować, gdy o to gorąco prosił, ale znajdowała liczne preteksty:
— Nie powinniśmy zostawać sami, to nie podobałoby się mamie. Bardzo proszę mnie zostawić — mówiła, gdy nalegał, i odsuwała się. — Mama gniewałaby się.
Tak bardzo mu zależało choćby na jednym pocałunku!
— Pani matka? Dlaczego miałaby wiedzieć?
— Ależ zdradziłyby mnie potargane włosy. A moje usta byłyby drugim świadkiem.
— Błagam! Jeden jedyny pocałunek!
Odparła ze słodyczą:
— Mam taką sarną ochotę jak i pan, ale to byłoby źle. I mama na pewno ukarałaby mnie, zabraniając widywać pana!
Dla Ravena było to doświadczenie zupełnie nowe. Ponieważ potrafił doskonale kpić z samego siebie, z westchnieniem ograniczył się do dotknięcia wargami delikatnej dłoni, której mu nie broniono tak jak ust. Jest taka młoda, tłumaczył sobie, musi zatem uzbroić się w cierpliwość, musi być rozsądny.
Prźychodziło mu to z trudem. Ruchy, gesty, spojrzenia Cléodel były tak czarujące, a jej twarzyczka tak pełna wyrazu niewinności i świeżości! Obiecał sobie, że kiedy ją poślubi — bo był już na to zdecydowany — będzie ją uczył miłości. Z góry cieszył się na tę myśl, na razie jednak hamował gorące porywy.
Rodzice Cléodel nie ukrywali swojego zadowolenia, że już niedługo ich zięciem zostanie człowiek z tak wysoką pozycją towarzyską, w dodatku bajecznie bogaty. Ojciec dziewczyny nie był, oczywiście, biedny, miał kilka majątków, ale nie mogło się to równać z fortuną księcia. Zapewne spodziewał się, że córka obdarzona tak wyjątkową urodą zrobi karierę, ale w żądnym razie nie przypuszczał, że aż tak błyskotliwą. Książę Ravenstock przez swoje koligacje plasował się w hierarchii społecznej zaraz po książętach krwi.
Jeśli jednak cała rodzina Sedgewicków była zachwycona, nąjbliższych i przyjaciół księcia ta zaskakująca nowina przede wszystkim zdumiała. Oczywiście, milczeli taktownie, zachowując dla siebie opinię o tym małżeństwie. Nikt nie ośmieliłby się wtrącać w tak osobiste sprawy. Jeden tylko Harry Carrington, najbliższy przyjaciel, powiedział, co o tym myśli. Dowiedział się o oficjalnych zaręczynach po powrocie ze Szkocji,′gdzie łowił łososie. Kiedy książę poinformował go o swoich matrymonialnych zamiarach, zakrzyknął:
— Ależ ty przecież jesteś zatwardziałym kawalerem! Nie żartuj! Wszak zaprzysiągłeś...
— Wiem doskonale — odparł spokojnie książę — co przysięgałem. Ale zwróć, proszę, uwagę, że wtedy nie znałem Cléodel!
— Przekonałeś mnie już, że jest niezwykle piękna. Rozumiem. Ale ona ma zaledwie dziewiętnaście lat! Czy nie jest za młoda?
— A jakież to ma znaczenie? — odparł swobodnie książę, widząc malujące się na twarzy przyjaciela zaskoczenie. — Owszem, byłem gorącym przeciwnikiem małżeństwa. Bałem się nudy, jaką może ono ze sobą nieść, obawiałem się również, że mógłbym być zdradzony. Ileż kobiet zabiegało o mnie! Sam przecież wiesz!
— Ravenie!
— To prawda. Prawdą jest też, że zawsze uważałem, iż los mężów nie jest godny pozazdroszczenia. Zwłaszcza tych, którzy wybierają za żony podlotki. Tak, przyznaję, że tak mówiłem!
— No tak! Ale...
— Odkąd, mój drogi Harry, spotkałem Cléodel, przestały mnie interesować kolejne wcielenia bóstw. Ona uosabia czystość i niewinność.
— Ravenie, pomyśl tylko chwilę! Załóżmy, że ta. kobieta będzie ci wierna. Ale ty? Czy wyrzekniesz się tych wszystkich pięknych kobiet, które dotychczas wypełniały twoje życie?
Książę machnął ręką i zmarszczył brwi.
— Oszczędź mi, przyjacielu, tych wspominków. Ja się zmieniłem. Zresztą wszystkie te kobiety... Sam wiesz, że nigdy nie lubiłem przedłużać takich historyjek.
Harry potwierdził.
— To prawda. Ale powiedz mi nareszcie, czym twoja Cléodel tak bardzo różni się od innych kobiet?
— Sam zobaczysz. Jeśli chcesz, przedstawię ci ją jeszcze dziś wieczorem.
— Będę zachwycony.
Kiedy Harry ujrzał Cléodel, zrozumiał swego przyjaciela. Oczywiście, była piękna, ale przecież książę spotykał wiele kobiet równie pięknych. Jednakże na jej młodziutkiej twarzyczce istotnie gościł wyraz niewinności i czystości. Jej spojrzenie było jasne, a mowa spokojna. Daleka była od tych wszystkich wyrachowanych kobiet, które stale otaczały księcia i zarzucały nań swe sieci.
Raven ujął przyjaciela pod ramię.
— Wiesz — powiedział — to ja biegam za nią... Gdybyś tylko wiedział...
Harry pokiwał głową. Było dla niego jasne, że przyjaciel odkrył skarb. Potrafi obronić ją przed zakusami innych mężczyzn. Z myśliwego stał się strażnikiem zwierzyny. Małżeństwo ma szansę być długotrwałe i szczęśliwe. Harry uśmiechnął się na tę myśl, żywił bowiem dla księcia głębokie uczucie przyjaźni i z góry cieszył się jego przyszłym szczęściem.
Rodzice Cléodel, bojąc się ewentualnej zmiany uczuć Ravena, taktownie namówili go do skrócenia narzeczeństwa. W stanie umysłu, w jakim się znajdował, było to bardzo łatwe. Tak więc ustalono datę ślubu na ostatni tydzień czerwca, tuż przed końcem sezonu. Kilka dni wcześniej miały się odbyć słynne biegi w Royal Ascot, w których Raven wystawiał kilka swoich koni.
Zdecydowano, że uroczystość ślubna odbędzie się w katedrze St. George przy Hannover Square.
Zaabsorbowana przygotowaniami do ślubu i wyprawą, Cléodel była prawie nieuchwytna. Świadom swych obowiązków narzeczonego, Raven — coraz bardziej zakochany — skarżył się, że tak rzadko jest mu dane ją widywać.
Cléodel pocieszała go delikatnie.
— Ależ wcale cię nie zaniedbuję, Ravenie. Wprost przeciwnie, pilnuję moich krawców i szwaczek, bo chcę być ciebie godna.
— Naprawdę myślisz o mnie, przebierając w tych wszystkich fatałaszkach?
— Oczywiście! Wiem, że masz znakomity gust, wiem także, że jesteś bardzo wymagający. Boję się, że mogę ci się nie dość podobać!
— Ależ taka, jaka jesteś, jesteś doskonała, i podobasz mi się zawsze. Pragnę tylko jednego: pojąć cię jak najszybciej za żonę i wywieźć daleko, aby udowodnić, jak bardzo cię kocham.
— To prawda?
— Jak możesz wątpić, Cléodel?! Zrobię wszystko, żeby zdobyć twą miłość, i to będzie nasza najwspanialsza przygoda.
Mówił przepełniony szczerością, która jego samego zaskakiwała. Zbliżył się do niej i wziąwszy ją w ramiona, delikatnie całował, powstrzymując niecierpliwość z obawy, aby jej nie przestraszyć. Przecież już kilka razy prosiła, żeby poczekać. Tym razem również odsunęła się. Natychmiast ją zapewnił:
— Nie bój się, ptaszyno, nie przestraszę cię.
— Nie o to chodzi — odpowiedziała czerwieniąc się — ale nigdy jeszcze nikt mnie nie całował. Odnoszę wrażenie, że staję się więźniem, że już nie mam własnej woli.
Ucałował jej ręce. Nigdy nie spotkał kobiety bardziej pociągającej, ale i bardziej płochliwej.
— Ukochana, to ja jestem twym więźniem. Nie obawiaj się jednak — potrafię powściągać moje uczucia.
Wszystkie jego dawne kochanki prześcigały się teraz w obmawianiu go i oskarżaniu.
— Raven — mówiła jedna — był najbardziej fascynującym donżuanem Londynu, a teraz stał się nudny, wierny...
— To prawdą — dorzucała inna — ale zawsze można żywić nadzieję. Ta mała gąska zaledwie opuściła szkolne mury, ona nie zagrzeje go długo. Zobaczycie, najwyżej do Bożego Narodzenia.
— Założę się — perorowała trzecia — że znudzi się nią znacznie wcześniej.
Większość towarzystwa wychwalała zalety Cléodel, tylko Harry nie podziwiał bezkrytycznie młodej lady. Powróciły wszystkie jego zastrzeżenia, był jednakże zbyt taktowny, by powiedzieć o tym przyjacielowi łub innym znajomym. Wiedział zresztą, że zostałoby to natychmiast bądź źle zinterpretowane, bądź powtórzone komu nie trzeba. Ilekroć jednak znajdował się w obecności dziewczyny, nie mógł się oprzeć uczuciu niechęci do niej. Była, jego zdaniem, zbyt afektowana, a manifestowana niewinność trąciła sztucznością — brakowało jej spontaniczności.
Raven natomiast pławił się w szczęściu, liczył jak uczniak godziny dzielące go od następnego spotkania.
Prywatna rezydencja księcia w Park Lane, obszerniejsza i piękniejsza niż pałacyk rodziców Cléodel, została wybrana na miejsce uroczystego przyjęcia ślubnego. Raven sam organizował wszystko do najdrobniejszych szczegółów. Goście będą przyjmowani w olbrzymiej sali balowej, wychodzącej na park. Prezenty wyłoży się w galerii portretów. Wszystkie pomieszczenia mają tonąć w świeżych kwiatach, sprowadzonych wprost z jego wiejskiej posiadłości.
Jednakże, pomimo imponujących rozmiarów, rezydencja nie mogła pomieścić tłumu zaproszonych gości, okolicznych farmerów, domowników. Książę postanowił więc wydać drugie przyjęcie: uda się wraz z małżonką do Ravenstock specjalną salonką po skończonym pierwszym przyjęciu. Pod koniec uroczystości nastąpią tradycyjne przemówienia, toasty i oficjalne podziękowania ze strony księcia. Na zakończenie feeria sztucznych ogni.
Noc poślubna odbędzie się nie w londyńskim pałacu, ale w Ravenstock, rodowym gnieździe. Książę myślał o tym z rozczuleniem, upatrując w tym dobrej wróżby. Dotąd nigdy nie myślał o potomkach, ale teraz był bardzo szczęśliwy, że właśnie w tym starym rodzinnym domu będzie płodził swych synów.
Tymczasem cierpiał katusze z powodu wyraźnego chłodu narzeczonej. Na którymś z balów błagał ją gorąco:
— Niech pani chociaż powie, że mnie kocha!
Oddałam panu moje serce.
— Nie starczy mi życia, żeby panią uwielbiać!
Pewnego dnia zaczął pisać poemat, w którym chciał wysłowić piękność dziewczyny. Zamierzał go wręczyć wraz z wiązanką pięknych lilii w Sedgewick House. Widział w tych kwiatach nie tylko symbol niewinności, ale także młodości swojej narzeczonej. Podczas pracy wszedł, jak zawsze cichutko, Mateusz.
— Co się dzieje? — spytał niechętnie sekretarza.
Przyjechała księżna wdowa z Glustombury.
Książę zerwał się natychmiast.
— Jak to? Moja babka! Nie miałem pojęcia, że ma przyjechać! Już idę!
Porzucił wiersze i pobiegł do salonu przyjęć.
Mimo osiemdziesięciu lat księżna zachowała doskonałą postawę, a jej twarz nosiła ślady dawnej urody. Czas obszedł się z nią łaskawie. Złagodził rysy, nie przydając jej zmarszczek i bruzd. Włosy, zupełnie białe, o pięknym lśniącym odcieniu, miała bardzo gęste. Uroczy ciepły uśmiech dodawał uroku leciwej i nobliwej damie.
Przycisnęła gorąco wnuka do serca.
— Babciu! Nie wiedziałem, że wybierasz się do Londynu! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś?
— Zdecydowałam się w ostatniej chwili. Znasz mnie przecież. Nie mogłam wyrzec się takiej przyjemności jak wizyta u królowej w Windsorze. Zaprasza mnie na wyścigi w Ascot.
Ucałowała go jeszcze raz bardzo serdecznie i kazała usiąść obok siebie. Trzymała go za rękę, patrząc czule, ale i ze sprytnym błyskiem w oczach.
— Znalazłaś, babciu, bardzo słaby pretekst. Przyznaj się, że chciałaś zobaczyć moją narzeczoną.
— Oczywiście — odpowiedziała — umieram z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda dziewczyna, która usidliła mego Casanovę! Ciebie, który oparłeś się tylu pięknościom!
— To prawda, babuniu. Jestem pogrążony!
— Nie mogę uwierzyć.
Książę ucałował dłoń staruszki.
— Zdołam cię przekonać, babciu, a raczej zrobi to moja narzeczona. Tymczasem jestem szczęśliwy, że cię widzę. Oczywiście, zatrzymasz się u mnie.
— A czyż jest milsze miejsce w Londynie?
— Pochlebiasz mi, babciu!
Księżną przyjrzała się wnukowi uważnie.
— Więc to jednak prawda! Dałeś się usidlić?
— Jak tylko przedstawię ci Cléodel, sama zrozumiesz.
— Może, może... Ale jeśli jesteś naprawdę zakochany tak jak mówisz, to co stanie się z piratem, z donżuanem, który mieszka w tobie?
Raven uśmiechnął się.
— Babciu, mówisz takie śmieszne rzeczy. Nikt nigdy do mnie tak nie mówił. Ale jeśli chcesz znać prawdę, pirat przestał istnieć. To postanowione. Ustatkowałem się.
— Nie wierzę własnym uszom, mój wnuku. Tyle kobiet wypełniało twoje życie.
— Teraz liczy się tylko Cléodel.
Rozmowę przerwał służący, wnosząc tacę. Kiedy pili herbatę, Raven opowiadał o prezentach, które już dostał, i o podróży poślubnej.
Księżna babka słuchała uważnie. Tak jak i Harry, zapytywała sama siebie, jak wnuk, który miał u swoich stóp najsłynniejsze, najpiękniejsze i najinteligentniejsze kobiety Londynu, mógł zainteresować się tak młodziutką dziewczyną. Na pewno była piękną, ale cóż mogła mu ofiarować oprócz wdzięku, urody i niedoświadczenia? On twierdził, że to właśnie jej niewinny urok tak go urzekł.
Zrozumiałabym może, pomyślała, gdyby Raven był dużo starszy. Nie ma nic gorszego niż stary kawaler zakochany w młodej dziewczynie. Ale on ma zaledwie trzydzieści cztery lata. Ciągle daleko mu do popadnięcia w — jak to nazywają — „szpony demona południa”. Westchnęła głęboko i znów pogrążyła się w myślach. W końcu, powiedziała sobie, najważniejsze jest, żeby był szczęśliwy; nieważne, jak to osiągnie.
Księżna babka kochała Ravena najbardziej ze wszystkich wnuków. Od najmłodszych lat z pobłażaniem odnosiła się do jego porywczego charakteru, i licznych psot. Ją samą wychowywano bardzo surowo w czasach regencji, toteż była zwolenniczką rozwijania żywego umysłu wnuka, którego wyczyny rozjaśniały szarą i nudną solidność epoki wiktoriańskiej.
Zawsze mówiła sobie, że jej wnuk byłby najszczęśliwszy w okresie rządów Jerzego IV. Kiedy w jej obecności krytykowano Ravena, zawsze brała go w obronę, uważając, że jego awanturki wnoszą szczyptę soli w nudną, pełną pruderii i hipokryzji epokę.
Kiedyś jeden z jej wnuków stwierdził, że zachowanie Ravena szokuje go. Odpowiedziała, patrząc nań z pogardą:
— Kłopot, mój drogi, polega na tym, że jesteś po prostu zazdrosny! Gdybyś miał połowę jego uroku i śmiałości, postępowałbyś tak samo. Ale skoro jesteś taki, jaki jesteś, możesz tylko grymasić i być głupio zazdrosny.
Babcia i wnuk mieli sobie tyle do powiedzenia, że książę dotrzymywał jej towarzystwa aż do wieczora. Zostało mu już bardzo mało czasu na przebranie się, ha wieczór bowiem był zaproszony do pałacu Marlboro. W wieczorowym stroju, przy orderach wyglądał olśniewająco.
Już wychodził, kiedy przypomniał sobie o nie dokończonym liście. Służący już pewnie przygotował zamówiony bukiet z lilii. Poszedł do biblioteki, dorzucił kilka zdań zapewniających o gorącej miłości, zapieczętował i zamierzał wezwać służącego, ale nagle zmienił zdanie i postanowił postąpić inaczej. Że też wcześniej nie wpadł na tak świetny pomysł.
W drodze do pałacu Marlboro myśli miał wypełnione obrazem ukochanej. Ostatnimi dniami widywał ją bardzo rzadko i tylko przelotnie. Poprzedniego wieczoru byli razem na krótkim spacerze, ale ani przez chwilę sam na sam. Oczywiście, nie udało mu się zdobyć wymarzonego pocałunku. A tak bardzo go pragnął! Podniecony cudowną świeżością dziewczyny, gorąco jej pożądał. Jej niedoświadczenie nadzwyczaj go pociągało. Wydawała się z pozoru chłodna, ale on wiedział, że potrafi zmienić ją w kobietę. Jeszcze był pogrążony w myślach, kiedy stangret oznajmił, że zajechali na miejsce.
— Na ławeczce — zwrócił się do stangreta — zostawiłem bukiet i list. Niech tam leżą. Proszę po mnie przyjechać za jakieś trzy godziny.
— Będę punktualnie, wasza wysokość.
W pałacu Raven został bardzo serdecznie przyjęty przez księcia i księżnę Walii. Natychmiast otoczyło ich grono pięknych kobiet. Kiedy indziej byłby zachwycony i na pewno zainteresowałby się którąś z uroczych dam. Dziś jednak myśli i serce miał wypełnione narzeczoną.
Atmosfera w pałacu Marlboro była zawsze wesoła i ożywiona, wymieniano dowcipy i uwagi na aktualne tematy. Przy stole książę siedział obok jednej ze swych dawnych kochanek.
Zaatakowała go wprost:
— Mówią — zaczęła — że postanowiłeś się poprawić. Podobno stałeś się pustelnikiem?
— Uwierzysz, jeśli ci odpowiem, że tak? — odparł.
— Słyszałam, że lampart nigdy nie pozbędzie się swojego cętkowania.