Читать книгу Czarowne zaklęcie - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 4
Rozdział 1
ОглавлениеRok 1817
Hermia wracała z farmy z koszem pełnym jaj, nucąc po drodze jakąś melodię. Wyobrażała sobie, że jest żoną wschodniego władcy albo córką poszukiwacza skarbów Azteków czy poławiacza pereł.
Znalazłszy się na końcu ścieżki, wiodącej z farmy Honeysuckle, miała właśnie wejść na drogę prowadzącą do wsi, gdy usłyszała męski głos, nabrzmiały złością:
— Jasna cholera!
Zaciekawiona skierowała się w tamtą stronę, bo rzadko słyszała przekleństwa. Bogobojni mieszkańcy wioski nigdy nie podnosili głosu.
Przeszła kilka metrów i zobaczyła przed sobą pięknego, rasowego wierzchowca. Nie mogła oderwać od niego zachwyconego wzroku, dlatego nie od razu spostrzegła jeźdźca. Nieznajomy, odwrócony do Hermii tyłem, podniósł nogę konia i uważnie oglądał kopyto.
W tych okolicach drogi były wyboiste i konie często gubiły podkowy, a Hermia podejrzewała, że miejscowy kowal nie dorównywał umiejętnościami swemu poprzednikowi.
Chociaż dziewczyna nie znała ani konia, ani jego właściciela, zbliżyła się i zapytała:
— Czy mogłabym pomóc?
Pochylony nad końskim kopytem dżentelmen nawet nie podniósł głowy.
— Nie, chyba że masz coś, czym mógłbym oderwać tę podkowę! — burknął.
Był wyraźnie poirytowany, ale akcent, modny wśród londyńskich bufonów i arystokratycznych gości stryja Hermii — hrabiego Millbrooke, zdradzał jego pochodzenie.
Kiedy podeszła bliżej, zrozumiała, co było powodem złości nieznajomego. Obluzowana podkowa tkwiła na jednym gwoździu, którego on nie potrafił wyciągnąć. Jej bratu, Peterowi, dawniej często zdarzały się takie wypadki.
Bez słowa odstawiła kosz i rozejrzała się po wyboistej drodze. Po chwili podniosła duży, płaski kamień. Podeszła do mężczyzny, który ciągle mocował się z podkową, i powiedziała:
— Proszę pozwolić mi spróbować.
Nie podniósł głowy. Hermia pochyliła się, wsunęła płaski kamień pod podkowę i jednym zręcznym ruchem oderwała ją od kopyta.
Dżentelmen opuścił nogę zwierzęcia, podniósł z ziemi podkowę i wyprostował się.
— Jestem ci niewymownie wdzięczny. A teraz powiedz mi, z łaski swojej, gdzie tu znajdę kowala.
Mówiąc to, spojrzał na osobę, która tak fachowo udzieliła mu pomocy.
Kiedy Hermia pochylała się, by wsunąć kamień pod podkowę, kapelusz, chroniący jej głowę od słońca i zawiązany wstążkami pod brodą opadł na plecy odsłaniając bujne, zalotnie rozrzucone włosy, iskrzące się w promieniach słonecznych złotym blaskiem. Miały równie żywą barwę co narcyzy na wiosnę, jaśmin wypuszczający pierwsze pędy po zimowych chłodach czy kukurydza, która dopiero co wzeszła na polach.
Każdy, kto ujrzał Hermię po raz pierwszy, przyglądał się najpierw jej włosom, jakby nie mógł uwierzyć, że są naturalne, że to nie farba nadała im tę barwę. Ich kolor podkreślał bladoróżowy odcień skóry i błękit oczu niebieskich jak alpejskie fiołki, a nie jak kolor letniego, angielskiego nieba. W oczach stojącego przed nią mężczyzny zapaliła się iskierka podziwu. Hermia również zaskoczona była jego wyglądem, ponieważ nigdy dotąd nie widziała człowieka tak podobnego do diabła. Nieznajomy miał ciemne włosy, ostre rysy twarzy, brwi niemal zrośnięte pośrodku czoła, a w spojrzeniu wyraz znudzenia i lekceważenia, jakby pogardzał wszystkim i wszystkimi.
Stali tak, mierząc się wzrokiem, aż mężczyzna powiedział sucho:
— Chcesz, bym uwierzył, że opowieści o uroczych mleczarkach nie są przesadzone!
Wykrzywił usta w grymasie, który miał uchodzić za uśmiech, i dodał:
— I w dodatku jesteście inteligentne!
Wyciągnął z kieszeni kamizelki jakiś przedmiot i wsunął go w dłoń Hermii, mówiąc:
— Odłóż sobie na posag. Spotkasz kiedyś krzepkiego młodego farmera, który uczyni cię szczęśliwą.
Gdy Hermia chciała spojrzeć na podarunek, on postąpił krok, ujął ją pod brodę i odwrócił jej twarz ku sobie. Zanim pojęła, co się dzieje, pochylił się nad nią, a jego usta spoczęły na jej wargach. Nie mogła się poruszyć ani złapać tchu. I nagle kiedy pomyślała, że powinna stawić opór, powiedzieć, że ją obraził, puścił ją i zwinnie wskoczył na siodło.
— To będzie prawdziwy szczęściarz. Powtórz mu moje słowa — zawołał i odjechał.
Hermia, widząc już tylko tumany kurzu unoszące się spod końskich kopyt, pomyślała, że śni.
Dopiero gdy nieznajomy zniknął jej z oczu, zadała sobie pytanie, dlaczego stała jak słup na środku drogi i pozwalała się całować jak naiwna wiejska dziewucha.
To był pierwszy w jej życiu pocałunek.
Spojrzała na przedmiot trzymany w ręku i ujrzawszy złotą gwineę, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Często spacerowała samotnie po okolicy i wszyscy w wiosce wiedzieli o tym, toteż nigdy nie przyszło jej do głowy, że ktoś obcy może to uznać za dziwaczne i wziąć ją za mleczarkę. Wprawdzie znoszona, bawełniana sukienka, którą miała na sobie, zbiegła się po wielu praniach, a kapelusz dawno już wypłowiał, nie wyglądała jednak jak Molly — córka farmera, która pomagała im przy dojeniu, ani jak ta starsza kobieta pracująca od dwudziestu lat na farmie Honeysuckle.
— Mleczarka! — szepnęła do siebie. Ojciec byłby zły, gdyby dowiedział się o tym zdarzeniu.
Dręczyła ją myśl, że sama była sobie winna. Przecież to ona zaczepiła nieznajomego, nie przedstawiając się, i choć po kilku słowach mógł się zorientować, że rozmawia z osobą wykształconą nie mogła winić go za pomyłkę. Z drugiej strony dla mleczarki też byłoby obelgą zostać pocałowaną przez obcego mężczyznę tylko dlatego, że pospieszyła mu z pomocą. Hermia, wściekła i upokorzona, chciała cisnąć otrzymaną gwineę w nadziei, że nikt nigdy nie dowie się o tym zajściu.
Byłoby to jednak straszne marnotrawstwo, za tę gwineę ojciec mógłby kupić biedakom z wioski wiele rzeczy, za które często płaci z własnej kieszeni. Po wojnie nadeszły ciężkie czasy i młodzi mężczyźni z trudem znajdowali pracę. Ci, którzy nie mieli dość szczęścia, by otrzymać zajęcie w pałacu albo w hrabiowskich posiadłościach, utrzymywali się z uprawy warzyw i hodowli paru kurcząt. Hermia jeszcze raz spojrzała na gwineę. Ojciec byłby rad, gdyby wrzuciła ją do kościelnej, pustej zazwyczaj, puszki dla ubogich. Błogosławiłby nieznanego ofiarodawcę, do którego ona żywiła wręcz przeciwne uczucia.
Kiedy znów uprzytomniła sobie, że pocałował ją obcy mężczyzna, wyszeptała:
— Jak śmiał! Jak śmiał się zachować wobec mnie w taki sposób? To straszne, że przez takich jak on żadna dziewczyna nie może się czuć bezpiecznie na wiejskiej drodze!
W przypływie złości zacisnęła palce na gwinei nie mogąc zrozumieć, dlaczego zaraz nie oddała mu monety. Powinna była przejrzeć jego zamiary, gdy ujął ją pod brodę, ale nawet nie przeszło jej przez myśl, że mężczyzna, widziany pierwszy raz w życiu, odważy się ją pocałować. Podobnego zachowania mogłaby się spodziewać jedynie po londyńskich bufonach i dandysach, których znała z opowiadań Petera. Trzeba było mieć się na baczności, kiedy usłyszała, że klnie na środku drogi, i zgadnąć, kim jest ten mężczyzna, skoro tylko zobaczyła jego konia.
— Nienawidzę go! — powiedziała głośno.
Było jej przykro, że ten pierwszy pocałunek w niczym nie przypominał wymarzonego. Nie był ani czuły, ani delikatny. Dawany z miłością przypomina kwiat, muzykę i pierwszą gwiazdkę zapalającą się na niebie. Tymczasem usta tego intruza były twarde i władcze. Hermia miała wrażenie, że znalazła się w więzieniu, z którego nie było ucieczki.
— Jeśli tak wygląda pocałunek — zawołała — to nie chcę go nigdy więcej!
Wiedziała, że to nieprawda, bo w głębi duszy chciała kochać i być kochaną.
Miłość była zawsze obecna w jej marzeniach, w których awanturnicze wyprawy prowadziły ją na szczyty Himalajów albo wzdłuż afrykańskich rzek pełnych krokodyli. Bohaterka spotykała tam mężczyznę swoich snów, który wkrótce zostawał jej mężem. Do tej pory wyimaginowany wybranek nie miał twarzy, a teraz wiedziała jedno: to właśnie ten, który ją przed chwilą pocałował, uosabiał nędznika w jej wyobraźni.
Kiedy przypomniała sobie jego przymknięte powieki i wykrzywione w cynicznym grymasie usta, była przekonana, że tak wygląda nie tylko łotr, ale i szatan.
„Może nim właśnie był” — pomyślała i podniósłszy z ziemi kosz z jajkami, ruszyła w stronę domu.
Prześladowana tą myślą zastanawiała się, co powiedziałaby matka, gdyby po powrocie na plebanię oświadczyła, że na drodze do Chanter pocałował ją diabeł. Co więcej, gdyby uczynił to rzeczywiście szatan, ona musiałaby stać się wiedźmą. Często słyszała opowiadaną szeptem przez wieśniaków historię, jak to w ciemnych lasach posiadłości jej stryja szatan urządza swoje hulanki, zwabiając w zasadzkę naiwne dziewczęta. We wsi nikt nie wiedział, co naprawdę przytrafiło się małej Betsy, ale mówiono, że diabeł ją opętał, bo póki go nie spotkała, była normalnym dzieckiem. Matka wprawdzie twierdziła, że to nonsens, że Betsy od urodzenia była niespełna rozumu i że lekarze nic na to nie mogli poradzić. Wieśniacy jednak wierzyli, że Betsy była diabelskim pomiotem i drżeli ze strachu, ilekroć ich mijała, a kiedy mamrotała jak zwykle pod nosem, uważali, że rzuca klątwę na tych, których nie darzy sympatią. We wsi krążyła też opowieść o innej dziewczynie, która co noc chodziła do lasu, aż wreszcie zniknęła i nikt już jej więcej nie widział. Ojciec Hermii daremnie przekonywał, że skoro w tym samym czasie zniknął i mężczyzna, który przyjechał w gościnę z Londynu, to nietrudno wytłumaczyć, co się stało. Ale wieśniacy byli przekonani, że dziewczynę opętał szatan, ponieważ włączyła się w diabelskie pląsy.
„Niemożliwe —pomyślała Hermia, zbliżając się do wioski —by diabeł jeździł na takim wspaniałym i doskonale ułożonym koniu i żeby nosił ubranie uszyte u najlepszego londyńskiego krawca”.
Peter zapewniał ją że jedynie krojczy księcia regenta potrafili dopasować męski płaszcz tak, że leży jak ulał. Szkoda, że Petera nie ma teraz w domu. Na pewno ubawiłaby go jej przygoda, ale nawet ukochanemu bratu, któremu powierzała niemal wszystkie swoje tajemnice, nie przyzna się, że całowała się z nieznajomym. Nieważne, czy był diabłem, czy nie.
— Peter śmiałby się ze mnie, że jestem taki głuptas — powiedziała sobie — ale papa na pewno by się gniewał.
Rzadko się zdarzało, by życzliwy ludziom i pogodny z natury ojciec wpadał w złość.
Dopiero w ostatnim roku zauważyła, że drażnią go komplementy, jakimi obdarzali ją nieliczni mężczyźni odwiedzający plebanię. Słyszała, jak mówił do matki, że nie zamierza tolerować ich impertynenckiego zachowania. Chociaż wiedziała, że postępuje nagannie, zatrzymała się wtedy pod drzwiami, ciekawa, co powie matka.
— Hermia dorasta, kochanie — zauważyła ona — a że jest bardzo ładna, nawet piękna, musisz się z tym pogodzić, że mężczyźni będą zwracali na nią uwagę, choć, niestety, w okolicy nie ma wielu kawalerów do wyboru.
— Nie pozwolę żadnemu mężczyźnie, kimkolwiek by był, kręcić się koło Hermii — powiedział twardo czcigodny Stanton Brooke.
— Nikt nie ma na razie takiego zamiaru — miękko odparła pani Brooke. —Żałuję, że twój brat i jego żona nie są na tyle uprzejmi, by zapraszać ją na bale wydawane w pałacu. Ma tyle samo lat co Marilyn.
Hermia westchnęła cicho i odeszła. Odkąd ukończyła osiemnaście lat, brat ojca — hrabia Millbrooke i jego żona ignorowali jej istnienie, nad czym matka bardzo ubolewała. Przyczynę tego Hermia znała lepiej niż matka. Po prostu Marilyn była zazdrosna.
Przez ostatni rok, tak jak za dawnych czasów, dziewczęta uczyły się jeszcze razem, Marilyn wszakże z rosnącą zazdrością spoglądała na śliczną kuzynkę i przy każdej okazji kierowała pod jej adresem uszczypliwe uwagi. Nie mogła powiedzieć nic złego o jej urodzie, więc zajęła się strojami.
— Ta sukienka to szmata! — mówiła na przykład, gdy Hermia przyjeżdżała rankiem do pałacu. —Nie pojmuję, dlaczego robisz z siebie stracha na wróble!
— Łatwo zgadnąć — odpowiadała Hermia. — Mój ojciec nie jest tak bogaty, jak twój!
W jej głosie nie było cienia pretensji, a nawet dźwięczała w nim pogodna nuta, lecz Marilyn chmurzyła się i zastanawiała, w jaki sposób mogłaby jej jeszcze bardziej dokuczyć. Zdaniem Hermii taki podział majątku był bardzo niesprawiedliwy, chociaż matka tłumaczyła jej, że wedle tradycji to pierworodny syn otrzymuje całe rodzinne dobra, a pozostali synowie nic.
— Ale dlaczego, mamo?
— Widzisz, ogromne fortuny, takie jak stryja Johna, muszą w całości przechodzić z ojca na syna. Gdyby dzielono ziemię i pieniądze między wszystkich członków rodziny, wkrótce nie byłoby już w Anglii wielkich majątków, a jedynie mnóstwo małych posiadłości.
Przerwała, by sprawdzić, czy córka słucha, a po chwili mówiła dalej:
— Dlatego w wielkich arystokratycznych rodach najstarszy syn dziedziczy wszystko, łącznie z tytułem, drugi zazwyczaj wstępuje do armii albo do marynarki, a trzeci zostaje duchownym, ponieważ ktoś musi sprawować opiekę nad duszami poddanych.
— To dlatego tata został pastorem!
Matka uśmiechnęła się.
— Tak, dlatego. Wydaje mi się, że gdyby mógł wybierać, wolałby zostać żołnierzem. Ale, jak wiesz, jest po prostu bardzo biednym pastorem i bardzo, bardzo dobrym człowiekiem.
Hermia wiedziała, że to prawda, ojciec umiał współczuć ludziom i był przez nich szczerze kochany za dobroć i prostolinijny charakter. Starał się pomagać każdemu, kto zwracał się do niego ze swymi kłopotami, i czynił to z radością. Potrafił, na co nigdy nie zdobyłby się jego brat, godzinami wysłuchiwać utyskiwań chorej staruszki albo narzekań farmera, któremu nie udały się zbiory.
Jeśli młody człowiek wpadł w tarapaty i nie potrafił z nich wybrnąć, ojciec służył mu radą, a często i finansowym wsparciem.
— Przed święceniami nie zdawałem sobie sprawy — powiedział kiedyś — jak wiele ludzkich dramatów rozgrywa się w każdej, nawet najmniejszej wiosce. Gdybym był pisarzem, mógłbym na ten temat napisać książkę. Zresztą czasami wydaje mi się, że tak właśnie zrobię.
— Doskonały pomysł, kochanie — odparła żona—ale skoro teraz każdą wolną chwilę spędzasz na koniu, to przypuszczam, że z wzięciem pióra do ręki będziesz musiał poczekać, aż tak się zestarzejesz, że nie będziesz mógł wspiąć się na siodło!
Chociaż pastor bardzo lubił przebywać w domu z żoną i całą rodziną, jego drugą wielką radość stanowiły przejażdżki na koniach ze stajni brata i zimowe polowania. Hrabia nie był tak skąpy jak jego żona. Dawniej, gdy dziewczęta skończyły lekcje, Hermia biegła do stajni, aby dosiąść któregoś wierzchowca. Teraz hrabina zabroniła jej tej rozrywki, twierdząc, że wszystkie konie właśnie trenują.
Ciotka Hermii była pospolitą kobietą i to po części tłumaczyło jej niechęć do mężowskiej bratanicy i przekonanie, że musi chronić córkę przed groźną i niepożądaną konkurentką. Prawdę mówiąc, Marilyn miała dość przeciętną urodę, choć nie można jej było nazwać brzydką. Aczkolwiek ubierała się w najdroższych pracowniach na Bond Street i zawsze miała nienagannie ułożone włosy, tylko dzięki towarzystwu kuzyna nie podpierała na balach ściany.
Hrabina Millbrooke widziała aż nazbyt wyraźnie, że obecność Hermii odbiera Marilyn należne, w jej mniemaniu, komplementy.
Kiedy Hermia nie otrzymała zaproszenia na bal w pałacu, na który tak bardzo czekała, nie mogła się uspokoić.
— Mamo, jak Marilyn mogła tak postąpić? — łkała. — Tyle razy snułyśmy plany wspólnych zabaw, gdy będziemy dorosłe. Miało być tak... wspa-wspaniale. Obiecywałyśmy sobie, że... że będziemy liczyć nasze... tańce i zo-zobaczymy, która zwycięży.
Matka objęła ją ramieniem i przytuliła.
— Posłuchaj, kochanie, musisz spojrzeć prawdzie w oczy tak jak ja, wtedy gdy wychodziłam za twego ojca.
Hermia otarła łzy i przysłuchiwała się.
— Czy zastanawiałaś się czasem, dlaczego ciotka Edith, a nieraz i stryj John traktują mnie z wyższością?
— Zauważyłam, mamo, że są nadęci i dumni.
— To dlatego, że ojciec ożenił się ze mną wbrew woli swojej rodziny. Twój dziadek chciał, aby jego syn pojął za żonę pewną bardzo posażną, młodą kobietę, która mieszkała blisko pałacu i która jasno dawała do zrozumienia że kocha ojca.
Hermia uśmiechnęła się.
— Nic dziwnego, mamo! Jest bardzo przystojny, więc musiał podobać się kobietom.
— Też tak uważam! To najatrakcyjniejszy i najbardziej czarujący mężczyzna na świecie.
Jej słowa brzmiały miękko, a w głosie pojawiło się rozrzewnienie, gdy mówiła dalej:
— Tymczasem ja byłam tylko córką generała, który po wieloletniej służbie dla ojczyzny opuścił armię z pensją ledwie starczającą na utrzymanie dzieci.
Hermia usiadła.
— Teraz rozumiem, mamo. Tata ożenił się z tobą, bo cię kochał, a tamta kobieta, choć miała duży majątek, wcale go nie interesowała.
— Tak, właśnie tak było. Twoja babka i stryj błagali go, by był rozsądny, by pomyślał o przyszłości, ale on oświadczył, że podjął już decyzję!
— Więc pobraliście się i żyliście szczęśliwie — dokończyła Hermia, spoglądając na matkę błyszczącym wzrokiem.
— Bardzo, bardzo szczęśliwie. Ale ty cierpisz, kochanie, i to nie tylko dlatego, że jesteś moją córką, lecz przede wszystkim dlatego, że jesteś piękna.
Hermia zdziwiła się. Nigdy wcześniej nie słyszała takich słów z ust matki.
— To prawda — dodała ona. — Nie prawię ci komplementów. Twój ojciec i ja byliśmy bardzo szczęśliwi i zakochani, dlatego nasze dzieci są piękne nie tylko ciałem, ale i duchem.
Tak, Peter jest niezwykle przystojny — przyznała w duchu Hermia, a ponieważ ona podobna jest do matki, więc pewnie też musi być piękna.
— Pamiętaj — ciągnęła matka — że za wszystko w życiu trzeba płacić. Nic nie dostajemy za darmo i ty, kochanie, możesz traktować swą urodę jako przywilej, ale wiedz, że zapłacisz za niego. Inne kobiety będą zazdrosne i postarają się utrudnić ci życie.
„Właśnie tak postępuje Marilyn — pomyślała Hermia — skoro z pałacu nie nadchodzą już zaproszenia, a ciotka nawet w kościele rzuca jej spojrzenia pełne wrogości”.
Peter po powrocie z Oxfordu, gdzie wyjechał dzięki poświęceniu całej rodziny, opowiadał nie tylko o swoim studenckim życiu, ale i o wyprawie do Londynu, gdzie wybrał się wraz z paroma kolegami.
Będąc sam na sam z Hermią, przyznał się, że bardzo krępuje go fakt, iż nie stać go na takie ubrania, jakie noszą jego przyjaciele.
— A jakie wspaniałe mają wierzchowce, ja nigdy nie będę miał równie pięknych i rasowych zwierząt!
Peter, tak jak ojciec, mógł korzystać z hrabiowskich stajni, ale nie pozwolono mu zabrać konia do Oxfordu, więc musiał pożyczać konie od przyjaciół albo je wynajmować.
— Nienawidzę ubóstwa! — wykrzyknął ze złością, gdy ostatnim razem przyjechał do domu.
— Nie mów tego przy rodzicach — upomniała go siostra. — Sprawiłbyś im ogromną przykrość.
— Wiem, ale gdy przyjeżdżam do pałacu i spotykam Williama, który, mając chyba wszystkie pieniądze świata, obmawia mnie i ubliża moim przyjaciołom, mam ochotę wyrównać rachunki i spuścić mu porządne lanie!
Hermia krzyknęła przerażona.
— Nie waż się tego zrobić! Stryj John się rozgniewa i zabroni tobie i papie jeździć na swoich koniach, tak jak zabronił mnie, bo chyba wiesz, że zakazano mi wstępu do pałacu.
— Papa mi mówił, ale to twoja wina, że jesteś tak nieziemsko piękna!
Hermia roześmiała się.
— Czy to komplement?
— Oczywiście że tak! — powiedział Peter. — Gdybyś podczas sezonu pojawiła się w Londynie odpowiednio ubrana, z pewnością byłabyś ozdobą królewskiego pałacu, a ja byłbym z ciebie bardzo dumny!
Hermia wiedziała, że myślał nie tylko o niej. Pamiętał o tym, że jego zamożni koledzy, a zwłaszcza kuzyn William, traktowali go z góry i dawali do zrozumienia, że jest tylko „biedakiem z sąsiedztwa”. Peter był bardzo podobny do ojca.
— Do diabła! Czym ja się przejmuję? Zamierzam wziąć od życia to, co najlepsze, i zapamiętaj, Hermio, moje słowa, wcześniej czy później dopnę swego!
— Wierzę ci. Wierzę, choćby i wbrew wszystkim!
Śmiejąc się i trzymając za ręce zeszli po schodach na smacznie przyrządzoną chociaż bardzo skromną kolację. Niewielkie zasoby, jakimi gospodarowała matka, nie pozwalały na przygotowanie czegoś bardziej wyszukanego.
Teraz, wchodząc w progi plebanii, Hermia usłyszała szczęk garnków i szuranie patelnią. To oznaczało, że niania, która zajmowała się nią, gdy Hermia była mała, a teraz gotowała całej rodzinie, jest zła.
Właśnie rozważała, czy podać prawdziwy powód opóźnienia, gdy niania zawołała:
— W samą porę! Gdzieś ty przepadła, spieszę się, żeby przyszykować twojemu ojcu posiłek, zanim wyjedzie do pani Grainger!
— Przepraszam, nianiu, że to trwało tak długo.
— Zawsze z głową w chmurach! — burknęła niania. — Zobaczysz, że któregoś dnia zapomnisz, gdzie mieszkasz!
Zabrała koszyk z rąk Hermii, postawiła go na stole i zaczęła wybijać jaja do misy przeznaczonej do przygotowywania omletów.
— Dlaczego pani Grainger chce się widzieć z papą? — zapytała ciekawie Hermia.
— Pewnie znowu wydaje jej się, że umiera! Każdy powód jest dobry, by pastor wziął ją za rękę i powiedział, że Bóg i Jego aniołowie czekają na nią, ale moim zdaniem On ma ważniejsze sprawy na głowie!
Hermia roześmiała się. Wiedziała, że uszczypliwe uwagi niani podyktowane były miłością do całej rodziny. Staruszka tak mówi, bo ich kocha i współczuje ojcu, który jej zdaniem za dużo czasu poświęcał sprawom swoich parafian.
— A teraz, panienko Hermio, proszę nakryć do stołu —powiedziała. —Może mówić, co chce, ale ja nie wypuszczę go z domu z pustym żołądkiem!