Читать книгу Ucieczka - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5
Rozdział 1
ОглавлениеRok 1805
Skończyłam, mamo — oznajmiła Vernita.
Lady Waltham leżała w łóżku wsparta o poduszki. Oczy miała zamknięte, ale słysząc słowa córki otworzyła je i powiedziała cichym, słabym głosem:
— Cieszę się, kochanie.
Była bardzo szczupła, chyba już na skraju wycieńczenia, i tak blada, jakby miała przezroczystą skórę, ale mimo to na jej twarzy można było dostrzec ślady dawnej urody.
Jej córka była również bardzo szczupła, lecz urok i wdzięk młodości sprawiał, że się tego prawie nie dostrzegało. Teraz wstała i uniosła w górę peniuar, aby matka mogła ocenić jej pracę. Wykonany był z indyjskiego muślinu z ażurowym haftem, wykończony bladoróżową lamówką i zawiązywany wstążkami z tego samego materiału przystrojonymi koronką. Na tle obskurnego pokoju na poddaszu, z drewnianą podłogą i oknami bez firanek, strój ten wydawał się absurdalnie nie na miejscu.
— Pięknie to wykończyłaś, kochanie — pochwaliła matka. — Miejmy tylko nadzieję, że od razu nam zapłacą.
— Postanowiłam, że nie zaniosę go do Maison Claré, ale prosto do księżnej Borghese — oznajmiła Vernita.
— Nie powinnaś tego robić — próbowała trochę głośniej zaprotestować lady Waltham. — To byłoby niebezpieczne. A poza tym zlecił ci to przecież Maison Claré.
— Oni nas wyzyskują— tłumaczyła Vernita. — Za to, co dla nich robimy, każą płacić klientom ogromne sumy, a nam dają jakieś marne grosze.
— Bez ich zleceń nie przeżyjemy — perswadowała lady Waltham.
— I tak nie przeżyjemy, jeżeli nie dostaniemy więcej pieniędzy — upierała się dziewczyna.
Mówiła w liczbie mnogiej, chociaż tak naprawdę już od kilku miesięcy sama zajmowała się szyciem. Lady Waltham z każdym dniem stawała się coraz słabsza. Bała się jednak posłać po doktora, a Vernita doskonale wiedziała, że matce przede wszystkim potrzebne było pożywne jedzenie, a nie pomoc lekarska. Graniczyło prawie z cudem, że udało im się przeżyć w ukryciu tyle czasu. Dawno już sprzedały wszystko, co miało jakąś wartość, a teraz musiały polegać wyłącznie na sobie i na tym, co zapracują własnymi rękami.
Minęły już dwa lata, pomyślała Vernita, odkąd przyjechały wraz z ojcem do Paryża, tak jak tysiące turystów angielskich tłumnie opuszczających Anglię wkrótce po podpisaniu traktatu w Amiens, który położył kres wrogości między Francją i Anglią.
Był wtedy rok 1802. Lato zastało Anglię opromienioną blaskiem układu pokojowego. Anglicy wyczerpani dziewięcioma latami konfliktu, przytłoczeni nałożonymi podatkami i wysokimi cenami żywności, teraz cieszyli się powrotem pokoju i dostatku.
Po zakończeniu walk pełni ufności Brytyjczycy przestali się bać młodego zdobywcy Austrii i Włoch, Napoleona Bonaparte, a nawet zaakceptowali jego kontrolę nad wybrzeżem holenderskim. Turyści angielscy, którzy cierpliwie przeczekali lata wrogości z Francją, teraz zapragnęli podróżować po świecie. Przeprawiali się więc tłumnie statkami przez kanał La Manche, a porty po obu jego stronach oblegało wytworne towarzystwo.
Sir Edward Waltham rozważnie odczekał, aż opadną nieco początkowe emocje, i dopiero w marcu 1803 roku wybrał się wraz z żoną i córką do Paryża. Miasto było rzeczywiście tak atrakcyjne, jak się Vernita spodziewała. Czas płynął im przyjemnie, prowadzili bogate życie towarzyskie, byli wprost rozrywani przez liczne grono przyjaciół i znajomych. Na jednym z przyjęć dyplomatycznych widzieli pierwszego konsula Napoleona Bonaparte; wydał im się atrakcyjnym, nawet przystojnym mężczyzną zupełnie niepodobnym do tych nędznych karykatur, w których robiono z niego jakiegoś potwora. I gdy wszyscy z niecierpliwością wypatrywali kolejnych balów i bankietów, ciesząc się myślą o letnich porannych przyjęciach na dworze, nagle dowiedzieli się, że rozejm został zerwany. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jaki to był dla nich szok.
A Bonaparte wpadł w furię. Owszem, spodziewał się wojny, ale nie tak szybko! Podejmując działania wojenne, zanim flota Napoleona zdążyła przygotować się do walki, Anglia odzyskała połowę ziem, które straciła w wyniku traktatu pokojowego.
Anglicy, znajdujący się w tym czasie za granicą, nie byli zorientowani, jakie zamiary ma ich rząd, i stali się mimowolnymi ofiarami jego decyzji; Napoleon aresztował i internował dziesięć tysięcy angielskich turystów przebywających wówczas we Francji. Takie postępowanie — uwięzienie osób cywilnych — było sprzeczne z wszelkimi cywilizowanymi normami. Anglię ogarnęła trwoga; teraz wszyscy byli już całkowicie pewni, że mają do czynienia z okrutnym barbarzyńcą. W żaden sposób nie mogli jednak pomóc rodakom we Francji, brutalnie wyciąganym z domów albo z eleganckich hoteli, w których się zatrzymali.
Sir Edward na szczęście miał przyjaciela w rządzie francuskim, który na dwanaście godzin przed wejściem w życie dekretu uprzedził go o mających nastąpić aresztowaniach. Przeniósł się więc pospiesznie wraz z rodziną do niezbyt okazałego domu przy małej bocznej uliczce, gdzie bez zbędnych pytań wynajmowano pokoje każdemu, kto o to poprosił.
Sir Edward planował, choć wydawało się to zamierzeniem zupełnie nierealnym, przedostać się do Anglii. Niestety, niespodziewanie zachorował. Vernita uważała, że przyczyną choroby ojca była woda paryska, której czystość pozostawiała wiele do życzenia. Ale cokolwiek to było, zanim urządzili się w zaciszu pensjonatu, sir Edward dostał wysokiej gorączki. Chociaż żona i córka zajmowały się nim najlepiej jak umiały, zmarł nagle po tygodniu męczarni, pozostawiając je oszołomione, bezradne i zrozpaczone.
Zbyt późno zdały sobie sprawę z tego, że pomimo ryzyka ujawnienia ich narodowości, powinny posłać po doktora. Co prawda doktorzy francuscy mieli tak złą reputację, iż należało wątpić, czy nawet najbardziej doświadczony medyk byłby w stanie uratować sir Edwarda.
Lady Waltham, która całym sercem kochała swojego męża, wpadła w bezgraniczną rozpacz. Wszystkie obowiązki spadły na Vernitę, ona też musiała się zająć przeprowadzką z wygodnych apartamentów na poddasze.
Sir Edward miał przy sobie dość pokaźną gotówkę, gdyż po otrzymaniu wiadomości, że będą musieli się ukrywać, podjął z banku wszystkie posiadane pieniądze. Vernita rozsądnie przewidywała, że pieniądze kiedyś się skończą, a ponieważ do podpisania rozejmu walki trwały dziewięć lat, więc przy obecnej zaciekłej wrogości — myślała z drżeniem serca — mogą trwać tak samo długo.
— Musimy oszczędzać każdy grosz — oznajmiła matce.
Bezradna odpowiedź matki utwierdziła ją w przekonaniu, że teraz sama musi przejąć obowiązki ojca i decydować o wszystkim, co powinny robić.
Gniew Napoleona udzielił się wszystkim Francuzom. To od nich Vernita dowiedziała się, że korsykańska żądza zemsty każe Napoleonowi podbić „plemię zuchwałych sklepikarzy”, które ośmieliło się stanąć mu na drodze do panowania nad światem. Gazety donosiły, że był nawet zdecydowany przeprawić armię przez kanał i napaść na Anglię.
— Chcą, byśmy przekroczyli kanał — krzyczał — więc przekroczymy!
Aby pokonać flotę angielską, nakazał zbudować setki barek i kanonierek i postawił w stan gotowości wszystkie francuskie porty morskie. Porwani wizją przyszłego zwycięstwa Francuzi szydzili z Brytyjczyków oraz z ich pewności, że uda się im stawić czoło takiej armadzie. Jednakże czas mijał i na początku 1805 roku Napoleon zrozumiał, że jego marzenia o przekroczeniu kanału zbladły z chwilą, gdy flota brytyjska zagrodziła mu drogę.
Nie można było powiedzieć, żeby teraz Paryż łaskawszym okiem patrzył na Anglików. Za każdym razem, gdy Vernita szła ulicą lub robiła zakupy, wyczuwała nienawiść do Anglików, emanującą z każdego „zwycięskiego Francuza”, który rzucił Europę na kolana.
Ale zwycięstwa nie zahamowały wzrostu cen żywności i coraz trudniej jej było wykarmić siebie i matkę. Lady Waltham nigdy już nie doszła do zdrowia po szoku spowodowanym śmiercią męża. Vernita z bólem serca obserwowała, jak z każdym miesiącem i z każdym dniem matka wyglądała coraz gorzej. Nic nie mogła na to poradzić, poza oddaniem się w ręce władz. Jednak wzdrygała się na samą myśl o internowaniu, a odwaga i duma sprawiały, że była zdecydowana nie poddawać się, nawet gdyby miała umrzeć z wyczerpania.
Teraz patrząc na twarz matki, oświetloną promieniami wiosennego słońca, wiedziała, że musi coś zrobić, i to szybko. Właśnie skończyła elegancki peniuar, który szyła na zamówienie Maison Claré, i podjęła decyzję, że pomijając dom mody zaniesie go wprost do klientki.
Wiedziała doskonale, że była nią księżna Paulina Borghese; to właśnie ona nabywała te wszystkie piękne stroje, które wraz z matką robiły tak starannie. Nawet ostatniego roku, gdy księżna przebywała w Italii, nadchodziły do Paryża zamówienia na halki, nocne koszule i peniuary — wszystkie szyte w rekordowym czasie, aby kurier mógł je zabrać z powrotem do Rzymu.
Dom mody Maison Claré zdzierał ze szwaczek ogromny haracz. Kiedyś Vernitę wezwano do sklepu, aby wybrała materiały i koronki potrzebne do wykonania eleganckich strojów zleconych jej do uszycia. Wtedy zorientowała się, jakie ceny płaciły klientki, i uświadomiła sobie, że dom mody straszliwie wyzyskuje szwaczki.
Była oburzona faktem, że gdy ona wraz z matką pracowały bezustannie, poświęcając cały swój czas na wykonywanie strojów dla księżnej w tak krótkich terminach, Maison Claré nie płacił im za pośpiech ani grosza więcej.
Koronacja, która odbyła się w grudniu, zwiększyła liczbę zamówień również na bieliznę damską, tak piękną i strojną, że dorównywała wyglądem sukniom.
Zamówienia od księżnej Pauliny nadchodziły masowo. Gdy Vernita próbowała protestować, wyjaśniając, że nie zdążą zrobić wszystkiego, czego od nich oczekiwano w tak krótkim czasie, odpowiadali jej szorstko, że albo będą robić, co im się każe, albo je zwolnią i znajdą na ich miejsce kogoś innego.
Słysząc to Vernita buntowała się w głębi duszy, lecz nie odważyła się podjąć otwartej walki. Dopiero teraz, gdy skończyła muślinowy peniuar, strojniejszy i piękniejszy niż wszystko cokolwiek przedtem robiła dla księżnej, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
— Jeśli włożę najlepszą sukienkę i kapelusz Louise — powiedziała głośno do matki — będę wyglądać jak prawdziwa petite bourgeoise1i nikt nawet przez chwilę nie będzie podejrzewał, że jestem kimś innym.
— To zbyt duże ryzyko — odrzekła słabym głosem lady Waltham. — Co się stanie, gdy domyślą się, kim jesteś?
— Wtedy pójdziemy do więzienia — oznajmiła Vernita. — Może to będzie nawet lepsze rozwiązanie. Więźniowie przynajmniej dostają jeść.
Lady Waltham krzyknęła cicho, a córka podeszła do niej bliżej.
— Ja tylko żartowałam, mamo. Nikt nie domyśli się, że nie jestem Francuzką. Zawsze gdy robię zakupy, sklepikarze tak samo niegrzecznie odnoszą się do mnie, jak i do innych biednych kobiet, które targują się o każdy grosz i długo przebierają, zanim wybiorą najtańszą kapustę.
— Żeby wreszcie ta okropna wojna się skończyła — rzekła lady Waltham — a w ogóle, po cośmy przyjeżdżali do Paryża.
W jej głosie słychać było szloch; najwidoczniej matka znów myślała o ojcu i pewnie gorzko żałowała, że opuściła swój dom w Anglii.
— To wszystko przeze mnie — oskarżała się Vernita.
Przed laty ojciec postanowił, że gdy córka skończy siedemnaście lat, otrzyma od niego w prezencie podróż za granicę. Dotrzymał słowa i któregoś dnia opuścili należący do rodziny Waltham od pięciu pokoleń Manor House w Buckinghamshire, aby udać się do Francji.
Poczuła nagły żal i gorycz, że los obszedł się z nimi tak okrutnie. Uśmiechając się smutno przypomniała sobie powiedzenie starej niani, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Teraz była z matką w Paryżu i jedyne, co mogła zrobić, to starać się za wszelką cenę przetrwać. Schyliła się i pocałowała matkę w chłodny policzek.
— Idę na dół, poszukam Louise — rzekła. — Ona jest bardzo uprzejma, jestem pewna, że nie odmówi mi pomocy.
Lady Waltham nie protestowała, wiedziała bowiem doskonale, że jeżeli Vernita coś postanowi, nic nie jest w stanie sprowadzić jej z wybranej drogi. Równocześnie nie mogła powstrzymać myśli o niesprawiedliwości, jaka spotkała jej córkę, dziewczynę tak miłą i pełną uroku, która ciężko pracując musi spędzać młodość na tym nędznym, ubogim poddaszu. W Anglii spędzałaby przyjemnie czas w majątku ojca, jeździła konno, chodziła na bale i przyjęcia, bywała w londyńskim wielkim świecie.
— Jaka przyszłość ją czeka? — zastanawiała się lady Waltham przygnębiona.
I choć stale modliła się gorąco, aby Vernicie los oszczędził takiego strasznego życia, jakie teraz prowadziły — nie było odpowiedzi. Najwidoczniej Pan Bóg też je opuścił.
— Och, Edwardzie! Gdziekolwiek jesteś — powiedziała zwracając się o pomoc do swego zmarłego męża, jak często robiła w samotności — gdziekolwiek jesteś, czy naprawdę nie możesz nam pomóc?
Na samą myśl o mężu łzy napłynęły jej do oczu. Otarła je szybko, gdy usłyszała, że Vernita wchodzi po drewnianych stopniach schodów; gdyby córka zobaczyła, że płacze, martwiłaby się jeszcze bardziej. Vernita weszła do pokoju niosąc przerzuconą przez ramię czarną suknię. W dłoni trzymała mały, czarny, słomkowy kapelusz.
— Tak jak przypuszczałam, Louise była bardzo życzliwa — oświadczyła — ale muszę ostrożnie obchodzić się z tym ubiorem, ponieważ to jej najlepszy niedzielny strój! Zaraz zobaczysz, mamo, jak przemienię się w najprawdziwszą szwaczkę, dokładnie taką, jaką sobie pewnie wyobraża Jej Książęca Wysokość.
Dotychczas wychodząc z domu Vernita wkładała na głowę szal, a na ramiona zarzucała niezgrabny płaszcz, który ukrywał jej smukłą sylwetkę. Chodziło jej o to, by nikt nie zorientował się, że jest cudzoziemką i aby młodzi francuscy zalotnicy nie zwracali zbytniej uwagi na jej ogromne fiołkowe oczy, które wydawały się za duże do jej drobnej pięknej twarzy.
Mimo że w czarnej sukience Louise, zachodzącej wysoko pod szyję, z rękawami sięgającymi nadgarstków, przypominała prawdziwą petite bourgeoise, wyglądała bardzo atrakcyjnie.
Lady Waltham patrzyła na nią z przerażeniem.
— Nie możesz tak wyjść, kochanie! Mężczyźni będą cię zaczepiać. Mogą cię obrazić!
— Będę szła Rue du Faubourg Saint Honore, potem bocznymi uliczkami z dala od bulwarów. Nikt mnie nie zaczepi, jestem tego pewna, mamo.
— Mam nadzieję, że masz rację — odparła nadal jeszcze zaniepokojona lady Waltham. — Chociaż, kochanie, muszę przyznać, że w tym śmiesznym kapeluszu nawet ci do twarzy.
— Uprzedziłaś się do tego stroju, mamo — stwierdziła Vernita. — I nie martw się, zapewniam cię, że będę zupełnie bezpieczna.
Zapakowała peniuar, potem rozejrzała się, czy przypadkiem matce czegoś nie potrzeba.
— Mogę wrócić trochę później, ale nie denerwuj się — uprzedziła. — Gdy od razu dostanę pieniądze, w powrotnej drodze kupię mleka, a może nawet kurczaka, jeżeli oczywiście zapłacą mi tyle, ile się spodziewam.
— Nie możesz być tak rozrzutna — machinalnie zaprotestowała lady Waltham.
— Czy to w ogóle możliwe? — zapytała Vernita z nutą goryczy w głosie.
Pocałowała czule matkę.
— Dobrze chociaż, że słońce dzisiaj grzeje — dodała — ale, kochana mamo, lepiej nie wyjmuj rąk spod koca. Wiesz przecież, jak tu jest zimno.
Mówiąc to przypomniała sobie, jak ostra była ostatnia zima i jak strasznie marzły w czasie długich ciemnych nocy, nie mogąc pozwolić sobie na żadne ogrzewanie. Jakże często się bała, że któregoś ranka znajdą je obie zamarznięte na śmierć, a budząc się w nocy przepełniona strachem nasłuchiwała w napięciu, czy jej matka jeszcze oddycha. Ale jakimś cudem przeżyły.
Teraz zbiegając szybko po schodach do drzwi wyjściowych czuła ulgę, że wreszcie wyjdzie na świeże powietrze i może przestanie ją boleć głowa, co jej się często zdarzało od tego ciągłego ślęczenia nad szyciem i niedostatku pożywienia.
Pierwsze i drugie piętro domu, w którym mieszkały, zajmowali lepiej sytuowani lokatorzy; monsieur i madame Danjou — dozorca ze swoją żoną — którym powierzono pieczę nad całym budynkiem, a którzy na szczęście byli bardzo wyrozumiali dla biednych kobiet mieszkających na poddaszu. Jeżeli nawet podejrzewali, że panie Waltham nie były tymi, za które się podawały, nie dawali im tego odczuć. Znali je oczywiście jako madame i mademoiselle Bernier. Nazwisko to wybrał jeszcze sir Edward, gdy tylko zaczęli się ukrywać, uważając, że we Francji jest ono tak samo popularne jak Smith, Jones lub Brown w Anglii.
Państwo Danjou mieli jedno dziecko, Louise, która była mniej więcej w tym samym wieku co Vernita. Louise lubiła Vernitę i często namawiała ją aby, wyszły gdzieś razem wieczorem. Zachęcała, że być może poznają kogoś, kto mógłby im towarzyszyć do tych niedrogich miejsc zabaw i rozrywek, w których zbierała się młodzież Paryża. Nie mogła pojąć, dlaczego Vernita zawsze odmawiała wymawiając się, że nie może zostawić matki samej.
— Tracisz młode lata — nieraz powtarzała Louise z nutą wyższości w głosie. — Jeżeli będziesz tak dalej postępować, mademoiselle, z pewnością zostaniesz starą panną.
Chociaż Vernita śmiała się z tego, co mówiła Louise, czasem zastanawiała się, czy kiedykolwiek dane jej będzie wieść inne życie niż obecne, na zimnym niewygodnym poddaszu w towarzystwie samotnej matki.
Tęskniła za rówieśnikami i przyjaciółmi, z którymi w Anglii spotykała się tak często. Bardzo brakowało jej też rozmów z ojcem i książek, które razem z nim czytała.
Sir Edward był bardzo inteligentnym mężczyzną, dbającym o odpowiednie wykształcenie córki. Dlatego teraz, przytłoczona nędzą i strachem, czuła się czasem tak, jakby jej umysł przestał funkcjonować. Nie myślała o czymkolwiek innym prócz pieniędzy.
Mama musi szybko dostać coś do jedzenia — rozmyślała kierując się w stronę Rue du Faubourg Saint Honore.
Tak jak obiecała matce szła pustymi bocznymi uliczkami unikając tętniących życiem bulwarów i tłumów ludzi przechadzających się trotuarami lub siedzących w kafejkach na otwartym powietrzu. W końcu skręciła w prostą ulicę, którą już bez żadnych trudności dotarła do hotelu de Charost, wspaniałej rezydencji należącej teraz do Jej Książęcej Wysokości Pauliny Borghese.
Gdy Napoleon w czasie koronacji na cesarza nadał braciom, Józefowi i Ludwikowi, tytuły książęce, jego siostry wpadły w furię na wiadomość, że nie one, lecz ich bratowe zostaną księżnymi. Zrobiły Napoleonowi taką scenę, że zdegustowany w końcu stwierdził:
— Gdyby ktoś usłyszał teraz moje siostry, mógłby co najmniej pomyśleć, że pozbawiłem je należnego po ojcu dziedzictwa.
Jednak po wielu wylanych łzach i wymówkach ustąpił wreszcie i zakomunikował, że w przyszłości „siostry cesarza będą nosić tytuły Książęcych Wysokości”.
Wejście do hotelu było niezwykle imponujące, a umieszczona nad wysoką bramą wjazdową czarna marmurowa płyta z herbem wskazywała, że jego dawni właściciele mieli znacznie lepsze pochodzenie niż obecni lokatorzy.
Vernita przeszła przez bramę i znalazła się na półokrągłym dziedzińcu. Dopiero teraz ogarnął ją strach, że może zostać odprawiona, a strój dla księżnej będzie zmuszona odnieść do Maison Claré i przyjąć taką zapłatę, jaką zechcą jej ofiarować.
— Czego tu szukasz? — zapytał szorstko lokaj, na którym jej pojawienie się najwyraźniej nie zrobiło żadnego wrażenia.
Lokaj miał na sobie liberię w ulubionym przez księżnę, jak Vernita słyszała, zielonym kolorze.
— Przyniosłam zamówiony peniuar dla Jej Książęcej Wysokości.
Przez chwilę bała się, że lokaj odbierze od niej przesyłkę i nie będzie miała okazji, tak jak zamierzała, poprosić księżnę o następne zamówienia. Jednak skinął przyzwalająco. Więc przeszła przez drzwi frontowe i znalazła się w holu z marmurowymi kolumnami i kolorowymi kasetonami. Ale nie miała czasu się rozglądać. Zaprowadzono ją do pokoju, w którym księżna rozmawiała właśnie z kilkoma dostawcami, krawcowymi i modystkami. Ubrana w przezroczysty zielony peniuar ledwie skrywający jej wspaniałą sylwetkę o kształtach greckiej bogini, na pół leżąc na szezlongu księżna oglądała pokazywane jej tkaniny, z których miały być uszyte następne stroje.
Kiedy była w Maison Claré, Vernita dowiedziała się, że księżna o wiele bardziej woli kupować w mniejszym domu mody La petite Leblanc niż w najbardziej chyba znanym i modnym magazynie Leroya. Jednak tego ranka ani tkaniny, ani projekty strojów najwyraźniej jej nie zadowalały.
— To za mało szykowne — mówiła władczym tonem w chwili, gdy Vernita wchodziła do salonu. — Wyglądałabym w tym okropnie. Zabieraj to i przynieś coś lepszego.
— Ależ, madame... — zaczął projektant, lecz księżna natychmiast mu przerwała.
— Pardi!2Nie mogę wprost uwierzyć, że ośmielasz się ze mną dyskutować!
Wybuch gniewu, który okazała mówiąc te słowa, zupełnie nie pasował do jej wyglądu. Była piękna, piękniejsza chyba nawet od greckiego posągu, delikatna i zwiewna jak puch. W gazetach wielokrotnie pisano, że jest ideałem klasycznej urody, ale Vernita nie zdawała sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości była o wiele piękniejsza niż mogły to wyrazić jakiekolwiek słowa. Miała idealne rysy, a twarz tak piękną, że wydawało się prawie absurdem, aby mogła gniewać się na kogokolwiek.
Gdy krawiec odwrócił się, by wyjść, rozbawiona uśmiechnęła się uwodzicielsko do dżentelmena siedzącego w fotelu niedaleko szezlonga. Teraz wyglądała zupełnie inaczej. Usta wyrażały zachęcającą prowokację i była niesłychanie pociągająca. Trudno było oderwać wzrok od tak uroczej istoty. Po chwili księżna zwróciła się w stronę następnej osoby czekającej na łaskawe posłuchanie — kobiety trzymającej dwa pudełka na kapelusze — więc Vernita przeniosła wzrok na dżentelmena siedzącego w fotelu. On również wyglądał tak, jakby trafił tu z jakiejś bajki. Był smukły i elegancki; siedział swobodnie odchylony do tyłu, a cyniczny wyraz oczu oraz lekko skrzywione wargi wskazywały na lekceważenie, z jakim odnosił się do rozgrywającej się przed nim sceny.
Gdyby wstał, z pewnością byłby wysoki, pomyślała Vernita, a jego szerokie ramiona i władcza postawa przywiodły jej na myśl ojca. Nie mogła dokładnie określić jego wieku, lecz nie był bardzo młody, miał na pewno ponad trzydzieści lat. Zastanawiała się, kim też może być. Ale gdy księżna ponownie uśmiechnęła się do niego, nie miała już wątpliwości, jaką pozycję zajmował w tym domu.
Flirty księżnej opisywano w gazetach z otwartością, która nie pozostawiała miejsca na domysły. Powszechnie było wiadomo, że po śmierci jej pierwszego męża, który zginął na polu bitwy, Napoleon Bonaparte czym prędzej ponownie wydał ją za mąż, aby ktoś trzymał ją w ryzach.
Mijały już dwa lata, odkąd wyszła za mąż za księcia Camilla Borghese. Na wieść o ich zaręczynach sir Edward Waltham wyraził opinię, że dla dziewczyny pochodzącej z mało znanej rodziny korsykańskiej, mariaż z księciem Borghese wywodzącym się z jednego z największych i najszlachetniejszych rodów arystokracji włoskiej, to wyjątkowo dobra partia.
Gdy Vernita przyjechała do Paryża, miała siedemnaście lat i jak wszystkie dziewczęta w tym wieku, przepełniona była romantyzmem. Z ogromnym zainteresowaniem śledziła tę niezwykle romantyczną historię pary książęcej. Wiedziała więc, że książę Camillo Borghese miał dwadzieścia osiem lat, był przystojnym rzymianinem o ciemnych falujących włosach i błyszczących czarnych oczach.
Był nieprawdopodobnie bogaty, miał rozległe posiadłości w całej Italii oraz niesłychanie imponującą listę tytułów. Matka Vernity również żywo interesowała się tym mariażem. Któregoś dnia powiedziała:
— Mówią, że klejnoty rodziny Borghesów należą do najpiękniejszych i najbardziej wyszukanych, a ich skarbiec rodzinny uznany został podobno za najlepszą prywatną kolekcję na świecie.
Zaręczyny pary książęcej odbyły się na krótko przed zerwaniem rozejmu, a ślub w sierpniu następnego roku. Cały Paryż czekał w podnieceniu na to wydarzenie. Vernita dowiedziała się o ślubie od madame Danjou i Louise.
A później tego samego roku, gdy szukała pracy, by uzupełnić ich skromny, topniejący w oczach kapitał, dowiedziała się w Maison Clare, że zleconą jej do uszycia bieliznę będzie nosiła księżna, którą tak bardzo się wtedy interesowała. Patrząc teraz na dżentelmena, do którego księżna tak kusząco się uśmiechała, wiedziała na pewno, że nie był jej mężem.
Modystka właśnie prezentowała bardzo atrakcyjny bonnet3przystrojony zielonymi strusimi piórami. Dżentelmen zwrócił się do księżnej:
— Moim zdaniem, będzie ci w nim do twarzy.
— Doprawdy? — dopytywała księżna. — Wydawało mi się, że falbana jest trochę za wysoko.
— Będzie okalała twoją piękną twarz niczym aureola.
— Sądzisz, że zasłużyłam sobie na ten kapelusz?
Spojrzała na niego prowokacyjnie spod rzęs.
— Sądzę, że musisz go mieć — odparł, a ona roześmiała się odsłaniając śnieżnobiałe zęby.
Potem, jakby pozwalając, aby podjął za nią decyzję, zwróciła się do modystki:
— Dobrze, zatem biorę go. Jutro możesz jeszcze coś przynieść. Coś nowego, czego jeszcze nie miałam.
— Merci bien, madame la princesse! — dziękowała modystka składając głęboki ukłon.