Читать книгу Złączeni w niebie - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

ROK 1827

Książę Buckhurst ściągnął gwałtownie konie przed imponującym portalem drzwi frontowych rezydencji na Park Lane. Z kieszeni kamizelki wydobył zegarek.

— Godzina pięćdziesiąt dwie minuty! — oznajmił z zadowoleniem. — To rekord, Jim, jak sądzę!

— Dwie minuty lepiej niż ostatnim razem, wasza wysokość — odparł zza pleców księcia Jim.

Na zaciętych ustach księcia pojawił się uśmiech. Wysiadł z powozu wprost na czerwony dywan, który pośpiesznie rozwinęli dwaj lokaje w liberiach i białych perukach. Frontowe drzwi prowadziły do marmurowego holu, skąd wiodły na pierwsze piętro wspaniałe podwójne schody. Kamerdyner odebrał od księcia cylinder i rękawiczki do konnej jazdy.

— Markiza i lady Bredon oczekują w salonie, wasza wysokość — zakomunikował z należytym szacunkiem.

— A niech to licho! — mruknął książę.

Już miał skierować się w inną stronę, gdy usłyszał za sobą kroki. W drzwiach pojawił się jego szwagier, markiz Hull.

— Witaj, Buck. A więc wróciłeś! — wykrzyknął całkiem niepotrzebnie.

— Co tu się dzieje? — spytał niecierpliwie książę. — Zjazd rodzinny, czy co?

— Obawiam się, że tak.

Książę zacisnął usta, ale chwilowo powstrzymał się od komentarzy.

— Arthurze — zwrócił się do szwagra — powiedz moim siostrom, że wróciłem i nie dam na siebie długo czekać. I dopilnuj, żeby szampan poprawił im humor — dorzucił.

Markiz nie roześmiał się, tylko majestatycznym krokiem ruszył ku salonowi. Książę zaś udał się do swych apartamentów.

Kiedy przebywał na wsi doniesiono mu, że siostry pragną się z nim zobaczyć. Spodziewał się, że — jak zwykle — zechcą czynić mu wymówki.

Obie siostry były starsze od niego. Książę przyszedł na świat jako długo oczekiwane dziecko, spełnienie marzeń i ambicji ojca. Wszyscy też zgodnie twierdzili, że już od kołyski rozpuszczano go do granic możliwości. Obecnie był niezwykle przystojnym i bogatym dziedzicem jednego z najznakomitszych rodów Wielkiej Brytanii. Nic więc dziwnego, że nie tylko w dalszym ciągu był rozpuszczany, ale zyskał nawet reputację hulaki, a jego imię stało się w towarzystwie przysłowiowe.

Ponieważ niczego nie da się ukryć przed żądnymi sensacji dziennikarzami, osoba jego częstokroć pojawiała się w rysunkach gazetowych. Rzadko też dzień upływał bez jakiejś wzmianki w prasie na jego temat. Publiczność widziała w nim idola, którego mogła podziwiać, któremu mogła zazdrościć i którego wyczynom z chęcią przyklaskiwała. Kiedy pojawiał się na wyścigach, ze wszystkich stron rozlegały się wiwaty. Pozdrawiano go znacznie głośniej niż samego króla, czemu zresztą trudno się dziwić. Ilekroć przejeżdżał przez Piccadilly, przyglądał mu się z podziwem nie tylko cały beau monde, ale każdy przechodzień.

— Ten człowiek to nie tylko sportowiec, to prawdziwy mężczyzna! — miał powiedzieć pewien woźnica.

Przebierając się w swoich apartamentach, książę z cynicznym wyrazem twarzy rozmyślał o tym, co usłyszy, gdy zejdzie na dół. Niewątpliwie te same co zwykle nagabywania, żeby się ożenił i ustatkował.

— Dlaczego, do diabła, miałbym to zrobić? — zapytał na głos.

Kamerdyner Yates, który pomagał mu się ubrać, nie zareagował. Służył księciu od lat i wiedział, że jego pan mówił do siebie, nie oczekując odpowiedzi.

Nikt nie mógłby wyglądać dostojniej i bardziej wytwornie niż książę, kiedy w końcu opuścił sypialnię. Jakkolwiek zdenerwowałby się, gdyby ktoś nazwał go dandysem, ale można było go niewątpliwie określić mianem beau. Jeszcze lepiej pasowało przezwisko Buck, które przylgnęło do niego już w czasach szkolnych. Istniała wszakże różnica pomiędzy nim a ludźmi niewolniczo naśladującymi styl tulip of fashion. Polegała ona na tym, że książę owe ubrania, zawsze idealnie skrojone, nosił jak drugą skórę, nieświadom — zdawać się mogło — ich istnienia. Jednocześnie niczyje krawaty nie były zawiązane tak umiejętnie i elegancko. Yates zaś dobrze wiedział, że połysk heskich butów jego pana jest przedmiotem zazdrości wszystkich kamerdynerów pracujących w eleganckich domach.

Przechodząc przez hol, książę zauważył, że drzwi frontowe wychodzące na Hyde Park są otwarte. Ujrzał blask wiosennego słońca i świeżą zieleń rozedrganych liści poruszanych lekkim wietrzykiem. Zapragnął nagle wrócić na wieś, byle dalej od oczekującej nań rodziny. Nie było chyba rzeczy na świecie, której bardziej by nie lubił niż wymówek i wyrzutów sióstr. Choć bały się go za bardzo, by wypowiadać się otwarcie, kolejne pół godziny zapowiadało się nieprzyjemnie. Książę wiedział, że, chcąc nie chcąc, będzie musiał zająć pozycję obronną.

Lokaj pośpieszył otworzyć drzwi do salonu.

„Niech ich licho!” — pomyślał książę. — „Czemuż nie zostawią mnie w spokoju?”

Wszedł do salonu świadom ciszy, jaka nagle zapadła. Dowodziła ona dobitnie, że o nim właśnie przed chwilą rozmawiano.

Starsza siostra, markiza Hull, uchodziła w młodości za wielką piękność. Wychodząc za markiza zrobiła w mniemaniu wszystkich doskonałą partię. Druga siostra, Margaret, poślubiła lorda Bredona, człowieka dużo starszego od niej. Mąż jej był bardzo bogaty, a ponadto zajmował godną pozazdroszczenia pozycję u dworu i był poważanym członkiem Izby Lordów.

Książe kroczył po aubussońskim dywanie, bacznie obserwowany przez trzy pary oczu. To prawda, rodzina irytowała go czasem i złościła, ale przecież mimo wszystko był z niej dumny.

— Co słychać, Elizabeth? — zapytał, całując markizę w policzek.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, przywitał się z drugą siostrą i podszedł do srebrnej tacy, na której czekał szampan. Nalał sobie kieliszek i odstawił butelkę do lodu.

— W porządku, słucham! — powiedział z uśmiechem. — Cóż takiego znowu uczyniłem, że przyszliście tutaj z minami kaznodziei metodystycznych i słowami potępienia na ustach?

Markiza, obdarzona większym poczuciem humoru niż siostra, roześmiała się.

— Ach, Buck, właśnie takich słów można się było po tobie spodziewać! Ale tym razem nie przyszliśmy rozmawiać o tobie, lecz o Edmundzie.

— O Edmundzie? — spytał sucho książę. — Cóż uczynił tym razem?

— Nie uwierzysz, gdy ci powiemy — odparła lady Bredon.

Książę ulokował się wygodnie w fotelu z wysokim oparciem, naprzeciw sofy, na której siedziały siostry.

— Jeżeli Edmund znowu wpadł w długi — oznajmił — ja nie zamierzam go z tego wyciągać.

— To coś gorszego — powiedziała markiza.

— Gorszego niż długi? — zapytał zdziwiony książę.

Cała rodzina miała serdecznie dosyć kuzyna Edmunda, spodziewanego dziedzica tytułu, w razie gdyby książę nie miał męskiego potomka. Był rzeczywiście nieprzyjemną postacią. Wyłudzał pieniądze od księcia i przekraczał wszelkie dopuszczalne granice przyzwoitości w wyciąganiu korzyści z koneksji rodzinnych. Był przebiegły i chytry. Wciąż popełniał drobne nieuczciwości. Zżerany przez nienawiść i zazdrość oczerniał księcia przy każdej sposobności, choć gotów był żyć z wyłudzonych od niego pieniędzy.

W salonie zapadła cisza.

— Więc? — nalegał książę. — Co Edmund zmalował? Nic gorszego już nie mógł chyba uczynić.

— Ożenił się — odparła bez ogródek markiza.

Książę żachnął się. Spojrzał na szwagra, jakby nie wierzył własnym uszom.

— Ożenił się? — wykrzyknął. — A któraż kobieta zgodziłaby się poślubić Edmunda?

— Lottie Linkley — odparł krótko markiz.

Książę przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby to nazwisko nic mu nie mówiło. Nagle zmienił się na twarzy.

— Lottie Linkley! — wykrzyknął. — Chyba nie masz na myśli...?

— Tak, ją właśnie — potwierdził markiz. — A Edmund mało tego, że się z nią ożenił, ogłosił już, że spodziewają się dziecka!

— Wprost nie mogę w to uwierzyć. Lottie i jeszcze do tego dziecko! — mruknął książę.

— Nie słyszałem o niej od tak dawna — powiedział markiz. — Myślałem, że jest znacznie starsza, ale według Edmunda ma trzydzieści jeden lat.

Książę wychylił chciwie kieliszek szampana. Przypomniał sobie, że ostatni raz widział Lottie Linkley występującą na przyjęciu wydanym dla pułku przez któregoś z przyjaciół. Miało ono miejsce w pokoju prywatnym, w jednym z domów uciech. Był to bardzo rozpustny wieczór. Wyborne wino lało się strumieniami, a każdy dżentelmen miał u boku atrakcyjną młodą kobietę. Lottie śpiewała tam ładną, ale niezwykle wulgarną piosenkę. Wyglądała, w sposób teatralny, bardzo uwodzicielsko i zmysłowo.

Siostry nie musiały go przekonywać, że byłoby wprost nie do pomyślenia, aby Lottie miała zostać księżną Buckhurst.

— Edmund rozgłasza — ciągnął markiz — że skoro ty, jako zdeklarowany kawaler, nie masz szans pozostawić po sobie dziedzica, to on zamierza ugruntować swoje prawo do sukcesji. U White’a już wyłażą ze skóry, spekulując, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka.

Książę podniósł się gwałtownie.

— Do licha! — wykrzyknął. — Tego już za wiele!

— Miałyśmy nadzieję, że tak zareagujesz, kochany Bucku — powiedziała Elizabeth. — Zdajesz sobie sprawę, że jest tylko jedna rzecz, jaką możesz zrobić, by uratować sytuację?

— Ożenić się! — dodała zupełnie niepotrzebnie Margaret.

Książę już zdążył zorientować się, że o to właśnie im chodzi. Podszedł do okna i wyjrzał na ogród, znajdujący się na tyłach rezydencji. Był tak zaplanowany, żeby kwiaty, krzewy i drzewa mogły się jak najpiękniej zaprezentować na ograniczonej powierzchni. Książę jednak nie dostrzegał złocistych żonkili ani pierwszych białych i purpurowych lilii. Miał przed oczyma wielkie drzewa Buckhurst Park i prześwitujące między ich gałęziami mury domu. Dom ten, odnowiony pięćdziesiąt lat wcześniej przez dziadka księcia, trwał tam niezmiennie od czterech wieków. Członkowie ich rodu służyli krajowi jako mężowie stanu, a częściej jeszcze jako wielcy generałowie i wybitni admirałowie. Mimo że wielu z nich, jak sam książę, miało reputację hulaków i lekkoduchów, nikt w historii rodu nie posunął się do małżeństwa z osobą pokroju Lottie Linkley. Myśl, że ona mogłaby zająć miejsce matki, wydawała się księciu odrażająca.

Po ciszy, jaka zaległa w salonie, domyślił się, że siostry z zapartym tchem czekają na jego odpowiedź. Nie mógł pozbyć się nieprzyjemnej myśli, że Edmund ma atut w ręce. Wiele razy Elizabeth i Margaret błagały go niemal na klęczkach, żeby się ożenił. Zawsze mógł roześmiać im się w nos i powiedzieć, że ma jeszcze mnóstwo czasu, a w ogóle to woli być kawalerem i niewątpliwie pozostanie nim do śmierci. Bawiło go drażnienie ich i deklarowanie publicznie, że małżeństwo nie jest dla niego i że żadna kobieta nie zdoła go zaciągnąć do ołtarza. Krążyły już liczne dowcipy o „Bucku — kawalerze”! Mówiło się nawet o założeniu klubu kawalerów z nim w roli prezesa. Teraz zrozumiał, że choć większość przyjaciół zdawała sobie sprawę, iż żartował tylko, starając się możliwie odwlec nieszczęsną godzinę, w której będzie musiał się ożenić, Edmund wziął go na serio. A teraz było już za późno na wyjaśnienia.

— To do niego podobne! — mruknął poirytowany książę.

Potem pomyślał, że tylko Edmund zdolny był ożenić się z osobą pokroju Lottie i wyobrażać sobie, że jeśli on odziedziczy tytuł, ludzie uznają ją za księżnę Buckhurst. Ale zdawał sobie jednocześnie sprawę, że kiedy Edmund już raz zostanie księciem, za nic będzie miał skandal towarzyski, jaki wywoła. Nie będzie go interesowało nic poza faktem, że posiadłość wraz z całym majątkiem należnym dziedzicowi tytułu książęcego stanie się jego własnością.

Pieniądze zawsze były obsesją Edmunda. Mimo że posiadał ich wystarczająco, by żyć wygodnie, jak każdy młody człowiek z jego sfery, szastał nimi w sposób niemal szalony. Wiedział bowiem, że kuzyn spłaci wszystkie długi, nie chcąc się narażać na skandal, jaki niewątpliwie wybuchłby, gdyby członka ich rodziny zakuto w kajdanki i odprowadzono do więzienia. Książę płacił i płacił, aż w końcu cierpliwość jego wyczerpała się. Stało się to jakiś miesiąc wcześniej.

— Musisz zrozumieć — zakomunikował kategorycznie Edmundowi — że to już ostatni raz! Nie mam zamiaru dać ci ani grosza więcej. Jesteś jak worek bez dna. Wszystko przepuszczasz na wino, hazard i kobiety!

— Twoje rozrywki są podobne — odparł impertynencko Edmund.

— Są czy nie są — powiedział ostro książę — potrafię za nie sam zapłacić. Zapamiętaj sobie, że jako głowa rodziny muszę rozdzielać majątek rodowy uczciwie pomiędzy wszystkich jej członków, którzy potrzebują pomocy. — Ujrzał pogardliwy grymas na twarzy Edmunda. — Dobry Boże! — dodał — człowieku, czy nie widzisz, ile wydajemy na przytułki, sierocińce i domy starców? To astronomiczne sumy! A jednocześnie jest naszym obowiązkiem zapewnić utrzymanie ludziom, którzy nam kiedyś służyli. I nie mam zamiaru opróżniać skarbu na twoje osobiste zachcianki.

— Doprawdy, kuzynie — odparł Edmund — nie mogę uwierzyć, że to ty akurat prawisz mi kazania! Nie zdajesz sobie sprawy, jaką masz reputację i co ludzie gadają za twoimi plecami?

— Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu — powiedział książę wyniośle. — A moje ekstrawagancje, w przeciwieństwie do twoich, nie są związane z nieustannym traceniem pieniędzy w tanich kasynach i wydawaniem ich na kobiety, do których profesji należy opróżnianie ludziom kieszeni.

— Wielkie słowa! — zakpił Edmund. — Nie wszyscy mieliśmy tyle szczęścia w życiu, co ty.

Książę zrozumiał, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Powtórzył więc jedynie, że spłaca kuzyna po raz ostatni. Jeśli wpadnie znowu w długi, będzie musiał zlicytować swój majątek albo iść do więzienia. On w każdym razie nie zrobi nic, by mu dopomóc.

Edmund nawet nie podziękował za pokaźną sumę, jaką otrzymał na pokrycie swoich olbrzymich długów. Zamiast tego odpowiedział ciosem, jakiego trudno było się spodziewać. I to ciosem niewątpliwie bardzo skutecznym.

Już od jakiegoś czasu książę podejrzewał, że Edmund usiłuje pożyczać pieniądze, jako gwarancję podając spodziewane odziedziczenie tytułu książęcego. Co prawda, książę był wciąż młodym człowiekiem i bankierzy z pewnością nie byli zbyt chętni do udzielania pożyczek pod zastaw czegoś, co można było nazwać jedynie szansą. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto zaryzykuje, opierając się na deklaracjach wiecznego kawalerstwa składanych przez prawdziwego spadkobiercę i na fakcie, że nigdy nie widziano go publicznie, ani na przyjęciach prywatnych, w towarzystwie damy, odpowiadającej wymaganiom stawianym przyszłej księżnej.

Teraz, kiedy nadeszła ta straszna chwila, zdawał sobie sprawę i bez nalegań sióstr, że będzie musiał coś zrobić. Przeszło mu przez myśl, że prędzej umrze, niż podda się, aby zadowolić siostry lub pognębić Edmunda. Ale zaraz stanęła mu w oczach Lottie Linkley zajmująca miejsce jego matki u szczytu stołu, obwieszona klejnotami rodowymi Buckhurstów, śpiąca w łożu służącym od wieków księżnym Buckhurst. Zrozumiał, że nie może do tego dopuścić.

Poza tym księżna Buckhurst, zgodnie z tradycją, zostawała damą pokojową królowej.

Cisza w pokoju stawała się uciążliwa. W końcu książę odwrócił się. Głos jego zabrzmiał szorstko.

— W porządku — powiedział — wygraliście! Ożenię się!

Elizabeth Hull krzyknęła radośnie, po czym podbiegła do brata, objęła go za szyję i ucałowała.

— Wiedziałam, kochany, że to zrozumiesz! — powiedziała. — Wiem, zawsze nienawidziłeś myśli o małżeństwie. Ale jestem pewna, że znajdziesz sobie jakąś piękną dziewczynę, która będzie twoją księżną i uczyni cię szczęśliwym.

Książę oswobodził się z uścisku. Podszedł do stołu i nalał sobie kolejny kieliszek szampana.

— Nie ja jej będę szukał — oświadczył. — To wasz pomysł i nie mam zamiaru przykładać do tego ręki.

— Co chcesz przez to powiedzieć? zapytała Margaret. — Nie rozumiem.

Książę powtórnie napełnił kieliszek.

— Myślmy praktycznie — odpowiedział. — Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz spotkałem młodą dziewczynę, którą mógłbym uznać za odpowiednią do roli przyszłej księżnej Buckhurst. Nie mam też ani czasu, ani ochoty rozglądać się za kimś takim.

— W jaki sposób więc zamierzasz się ożenić? — nalegała Margaret.

— To już wyłącznie wasza sprawa — odparł książę. — Dokuczaliście mi wszyscy przez ostatnie pięć, a może i dziesięć lat, żebym znalazł sobie żonę. Spróbujcie teraz sami dokazać tej sztuki!

— A... ale jak możemy...? — zaczęła Margaret.

— Czy rzeczywiście oczekujesz, że to my wybierzemy ci przyszłą małżonkę? — przerwała jej siostra.

— Albo to zrobicie, albo Edmund może wprowadzić Lottie Linkley do naszego domu oraz zażywać niewątpliwej przyjemności wystawiania moich koni na wyścigach w Newmarket.

Elizabeth wydała okrzyk przerażenia.

— Nie, nie! Do tego nie dopuścimy! Oczywiście, najdroższy, pomożemy ci w poszukiwaniach, na ile tylko będziemy mogły.

— Tu nie chodzi o pomoc — powiedział twardo książę. — Oznajmiliście, że moim obowiązkiem jest ożenić się. I przypuszczam, że w obecnej sytuacji rzeczywiście nie pozostaje mi nic innego. Ale nie zamierzam sam się tym zajmować! Wy znajdziecie przyszłą księżnę, a ja się z nią ożenię, żeby zapewnić ciągłość rodu. Poza tym zamierzam żyć dokładnie tak samo, jak przedtem.

— Och, Buck — krzyknęła Elizabeth w przerażeniu — nie mówisz chyba poważnie?

— Całkowicie poważnie! — rzekł książę. — Wiecie równie dobrze jak ja, że zawsze przerażała mnie myśl o małżeństwie ze wszystkimi towarzyszącymi mu ograniczeniami i całą tą nieznośną nudą.

— Nie musi tak być... — odparła Elizabeth.

Książę roześmiał się, ale był to gorzki śmiech.

— Moja kochana Elizabeth, rozejrzyj się dokoła. Jak myślisz, ilu naszych przyjaciół tak naprawdę jest szczęśliwych? Ile kobiet, obdarzonych odrobiną bodaj urody, pozostaje wiernych mężom? — Mówiąc to, myślał o wszystkich mężatkach, które aż nadto chętnie padały mu w ramiona. Ani przez sekundę nie myślały o mężczyznach, którym były poślubione ani o przysiędze wierności małżeńskiej. Jednym z powodów, dla których książę tak ostro sprzeciwiał się małżeństwu, była pogarda dla mężczyzn, którym żony przyprawiały rogi. Czuł, że nie mógłby znieść podobnego upokorzenia. — Na jedno tylko nalegam — dorzucił. — Ta dziewczyna mą być bardzo młoda i, na ile da się to stwierdzić, czysta i nie tknięta przez mężczyznę.

— Ależ oczywiście! To się rozumie samo przez się! — zapewniła Margaret.

Książę wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.

— Więc naprawdę życzysz sobie — Elizabeth czuła potrzebę uporządkowania tego wszystkiego — żebyśmy razem z Margaret, oczywiście przy współudziale Arthura, znalazły ci odpowiednią żonę, dostatecznie wysoko urodzoną, ale także młodą i niewinną?

— Dokładnie tak! — odparł książę. — Nie mam ochoty zajmować się nią ani zalecać się do niej. Dziś mamy drugiego maja. Proponuję więc, żeby ślub odbył się drugiego czerwca. W ten sposób zostanie mi jeszcze mnóstwo czasu na przygotowanie koni do wyścigów w Ascot i wygranie zgodnie z planem tegorocznej edycji złotego pucharu.

Rodzina milczała zdumiona.

— Taki pośpiech nie jest chyba konieczny? — zasugerował markiz.

Złączeni w niebie - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх