Читать книгу Król miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

1856

Jego Wysokość król Maksymilian podniósł się z sofy, na której spoczywał, i odstawił trzymany w ręku kielich.

Musze juz wracać.

Mais non, mon Brave! — Okrzyk ten wydobył się z ukarminowanych ust kobiety, która przyglądała się swemu odbiciu w lustrze.

Kobieta nie podziwiała w zwierciadle swej twarzy, choć, trzeba przyznać, rysy miała niezwykle piękne. Patrzyła na otaczający jej białą szyję klejnot — naszyjnik z dużymi rubinami w diamentowej oprawie, otrzymany właśnie w prezencie.

— Nie możesz mnie tak szybko opuścić — powiedziała i w jej nieco pospolitym głosie zabrzmiała nutka zmysłowości. Po chwili, uznawszy widocznie, że taki protest może się okazać zbyt słaby, ruszyła w stronę króla pozwalając, by szyfonowy, zdobiony koronkami negliż rozchylił się, odsłaniając raczej niż kryjąc jej piękne kształty.

— Czy do twarzy mi w naszyjniku, Mon Cher? — ciągnęła nieustępliwie, stając tuż przed nim.

Lecz król nie patrzył na klejnot. Jego oczy zwrócone były na wspaniałe ciało, którym zachwycał się cały Paryż.

La Belle — pod tym imieniem znano ją na scenie — uśmiechnęła się domyślnie, po czym nieśpiesznie, ledwie dostrzegalnym ruchem ramion, zrzuciła okrycie. Lekki negliż spłynął na posadzkę tuż obok jej bosych stóp. Skórę miała niezwykle białą, talię bardzo wąską, a kształtne piersi i biodra odpowiadały idealnie ówczesnym kanonom piękna, czym niewiele kobiet mogło się poszczycić.

Stała nieruchomo, w wystudiowanej pozie, świadoma, że oczy króla chłoną widok jej nagiego ciała. Nagle ze stłumionym okrzykiem ruszyła w stronę Maksymiliana, zarzucając mu ramiona na szyję; jej usta błądziły w poszukiwaniu jego ust...

Król stał przed zwierciadłem i wiązał jedwabną chustę. Zamienili się miejscami. To La Belle leżała teraz na sofie w pozie wyrażającej miłosne znużenie. Na jej białej szyi wciąż lśnił rubinowy naszyjnik.

— Przez ciebie jestem spóźniony — odezwał się król. — Premier będzie musiał uwierzyć, że zatrzymały mnie sprawy niezwykłej wagi.

— Jaka sprawa może być ważniejsza ode mnie? — zapytała La Belle.

— Och, premier z pewnością znalazłby mnóstwo takich spraw — odrzekł z uśmiechem król.

Uporawszy się wreszcie z chustą, spojrzał z zaprawionym kpiną uśmiechem na swoje odbicie w lustrze. Miał taki wyraz twarzy, jakby podziwiał nawet świadczące o cynizmie bruzdy biegnące od nosa w stronę ust.

La Belle obserwowała go w milczeniu. Pomyślała, że nawet gdyby nie był królem, i tak uważałaby go za wspaniałego kochanka. Nigdy dotąd nie spotkała równie namiętnego mężczyzny, a trzeba dodać, że jej wiek nie dorównywał doświadczeniu.

Uwiedziono ją, gdy miała dwanaście lat i odtąd pięła się w górę, przechodząc przez sypialnie kolejnych mężczyzn. W końcu znalazła się na scenie Le Théâtre Imperial de Châtelet i tam właśnie dostrzegł ją król. Wśród jej kochanków było wielu hrabiów i markizów, był nawet pewien włoski książę, lecz dopiero król potrafił tak ją oczarować, że oddała się mu bez reszty.

Był bogaty i mógł zapewnić jej komfortowe życie. To wystarczyło. Zdecydowała się opuścić Paryż i pojechać z nim do Valdastien — kraju, w którym panował.

W pałacu znajdował się dworski teatr. La Belle mogła tu w każdej chwili wystąpić przed naprawdę znakomitą publicznością. Jednak największą przyjemność sprawiał jej taniec dla króla, kiedy sam jeden przybywał do pawilonu, w którym na jego życzenie zamieszkała. Pawilon ten wybudowano w poprzednim stuleciu na terenie pałacowych ogrodów.

Dziad Maksymiliana sprowadził tu przed laty swoją kochankę, kiedy podeszły wiek uniemożliwił mu wyjazdy do stolicy dla uciech, których źródłem bywają tylko piękne kobiety.

W jakiś czas później, dla ułatwienia sekretnych schadzek, pawilon został połączony z pałacem specjalnym podziemnym korytarzem, do którego wchodziło się przez tajemne drzwi w królewskim gabinecie. Klucz do tych drzwi posiadał jedynie monarcha.

— Kiedy znowu przyjdziesz? — zapytała La Belle, w napięciu oczekując odpowiedzi, nigdy bowiem nie była pewna, co usłyszy.

Wiedziała doskonale, że czystą naiwnością z jej strony byłoby oczekiwanie związania go terminem przyszłej schadzki.

Wszechwładny, sam dla siebie stanowiący prawo, cenił nade wszystko własną niezależność. Wiedziała, że gdyby była mądra, nie zadawałaby żadnych pytań, tylko po prostu jak dawniej czekała niecierpliwie, aż król raczy znowu ją odwiedzić.

We wszystkich dotychczas przeżytych romansach do tego stopnia dominowała nad swymi kochankami, że z uwielbieniem padali przed nią na kolana. Potrafiła doprowadzać ich do miłosnej ekstazy albo, odtrąconych, spychać na dno rozpaczy.

Z królem było zupełnie inaczej. La Belle doskonale wiedziała, jak bardzo jej pożądał. Wprawdzie za miłość, którą mu dawała, niezwykle hojnie ją obdarowywał, ale nigdy nie była pewna, czy następnego dnia nie zostanie bez słowa wyjaśnienia odesłana do Paryża.

Gdy odwrócił się od lustra, wstała z sofy, ponownie narzucając zwiewny jak mgła negliż. Doświadczenie podpowiadało jej, że mężczyźni odchodzą tylko od głupich kobiet, które nie potrafią budzić ich pożądania.

Stała, przyglądając się w skupieniu, jak król wkłada obcisły surdut uwydatniający jego szerokie ramiona i atletyczną sylwetkę.

Po chwili cichutko powiedziała:

— Taki jesteś przystojny. Gdy odejdziesz, natychmiast zacznę liczyć godziny dzielące mnie od następnego spotkania. Wtedy znowu będę mogła ci powiedzieć, jak mocno bije dla ciebie moje serce.

Mówiła tonem dramatycznym, mimo to wargi króla leciutko zadrżały, gdy rozpoznał tekst sztuki, w której Ła Belle grała niewielką rólkę. Sztuka odniosła ogromny sukces, i to w znacznej mierze dzięki jej wspaniałym popisom tanecznym. Ten właśnie taniec i znakomita figura La Bełłe od pierwszej chwili króla oczarowały. Ale im częściej z nią przebywał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że podobnie jak inne kobiety, im mniej mówiła, tym silniej go pociągała.

— W najbliższą sobotę wieczorem chciałbym zorganizować przedstawienie w teatrze — oznajmił jej na odchodne. — Przemyślę jeszcze ten projekt i w razie czego spróbuję cię uprzedzić dostatecznie wcześnie, byś zdążyła przygotować jakiś nowy taniec. — Zanim La Belle zdążyła odpowiedzieć, wyszedł z pokoju i zamknąwszy drzwi, powoli zszedł schodami w kierunku wejścia do tajemnego korytarza znajdującego się na tyłach pawilonu.

Kiedy La Belle została sama, z rozdrażnieniem rzuciła się na sofę bębniąc długimi, szczupłymi palcami po rzeźbionej krawędzi mebla. Domyślała się, dlaczego król życzył sobie nowego tańca, Jej przyszły występ wiązać się musi z koniecznością przeprowadzenia wielu prób, wymagać będzie także zaprojektowania nowego kostiumu. W ten sposób, nawet jeśli król nie zechce jej widywać, każdą chwilę będzie miała zajętą.

Do furii doprowadzała ją myśl, że kochanek może swobodnie dysponować jej czasem, a ona nie ma wystarczającej mocy, by całkowicie przesłonić mu świat. Doskonale wiedziała, bo miała wielu usłużnych informatorów, że nie jest pierwszą kobietą, która chciałaby całkiem go zawojować, i że jak dotąd żadnej się to nie udało.

Przez Valdastien przewinęło się mnóstwo pięknych kobiet, które wyjeżdżały stąd jeśli nie we łzach, to z pewnością złamane utratą wiary w siłę swoich wdzięków, zmuszone do smutnej konstatacji, że wcale nie są aż tak atrakcyjne, jak im się kiedyś wydawało.

— Przekonasz się, że król jest hojny, czuły i nieprawdopodobnie namiętny — powiedziała jedna z jej przyjaciółek przed wyjazdem La Belle z Paryża. — Ale jest zarazem przewrotny, obojętny na kobiece cierpienie i, niestety, wiecznie nieosiągalny — dodała.

La Belle nie. uwierzyła. Była przekonana, że jeśli nawet całym zastępom kobiet nie udało się zdobyć królewskiego serca, w jej przypadku z pewnością będzie inaczej. Wreszcie jednak zrozumiała, że chociaż obsypywał ją klejnotami, choć wzbudzał w niej pożądanie, podobnie jak ona w nim, nadał pozostał panem samego siebie.

Wciąż prześladowało ją nieznośne uczucie, że gdyby jutro umarła, król zamówiłby kwiaty na jej grób, po czym natychmiast by o niej zapomniał.

Podeszła do okna i zaczęła kląć pod nosem, używając przy tym iście rynsztokowego słownictwa. Nie widziała ani piękna pokrytych sosnami wzgórz, ani leżącej poniżej malowniczej doliny ze srebrzystym potokiem wijącym się jak wstęga wśród łąk jaśniejących od kwiecia. Zamiast tego widziała szerokie ulice pełne przechodniów, lampy gazowe płonące nad kafejkami oraz tłumy ludzi udających się do teatru, a później gorące oklaskujących jej występ.

— Jestem głupia! — powiedziała do siebie. — Powinnam go rzucić! Co mnie wstrzymuje?

Odpowiedź na to pytanie tak ją przeraziła, że rozdrażniona odwróciła się od okna, aby jeszcze raz przyjrzeć się rubinom otaczającym jej szyję.

Bała się. Tak jak. wiele innych głupich kobiet przed nią bała się, że straci głowę dla człowieka, który widział w niej jedynie piękne ciało i wspaniałą tancerkę.

Tymczasem król, przeszedłszy korytarz wyłożony grubym dywanem i ozdobiony piękną orzechową boazerią, wykonaną z drewna pochodzącego z lasów Valdastien, otworzył złotym kluczem drzwi, które prowadziły do jego gabinetu.

Gdy tylko je zamknął, przestał myśleć o La Belle, mimo jej usilnych zabiegów. Wiedział, że premier już z niecierpliwością go oczekiwał.

Był spóźniony ponad godzinę, nie miał jednak najmniejszego zamiaru tłumaczyć się z czegokolwiek, a tym bardziej przepraszać. Był przecież królem z królów; wszyscy poddani, począwszy od premiera, powinni go akceptować bez żadnych zastrzeżeń.

Przeszedł z gabinetu do olbrzymiego, barokowego westybulu, który należał do najpiękniejszych w kraju i znany był w całej Europie. Pałac był wielokrotnie przebudowywany i w obecnym kształcie niewiele miał wspólnego z obiektem wzniesionym w XVI wieku.

Każdy kolejny monarcha dokładał wszelkich starań, by uczynić go jeszcze piękniejszym. Władcy innych krajów po raz pierwszy przybywający w gościnę do Valdastien nie bez zazdrości podziwiali wspaniały dwór i zgromadzone w nim bogactwa.

Maksymilian wszedł po okazałych, zdobionych złotem i kością słoniową schodach do antykamery, gdzie premier miał go oczekiwać, gdyż zgodnie z tradycją, w tym właśnie pomieszczeniu monarcha spotykał się ze swoimi ministrami.

Ściany antykamery pokryto gobelinami przedstawiającymi sceny ze zwycięskich bitew stoczonych przez poprzednich władców Valdastien, a freski na suficie były najwspanialszym dziełem miejscowego rzemieślnika, najprawdopodobniej zainspirowanego przez włoskich mistrzów.

Drzwi przed wchodzącym monarchą otworzyli dwaj lokaje w upudrowanych perukach.

Król wszedł do antykamery przekonany, że ujrzy w niej co najmniej dwunastu członków swego gabinetu. Ogromnie był zaskoczony, widząc jedynie premiera z kanclerzem. Stali przy oknie w blasku promieni słonecznych. Najwyraźniej jednak widok z okna nie był przedmiotem ich zainteresowania. Rozmawiali ze sobą z takim ożywieniem, że nie dostrzegli nawet obecności króla. Maksymilian nie dosłyszał treści prowadzonej pod oknem rozmowy, odniósł jednak wrażenie, że mężczyźni są zatroskani, a nawet pełni obaw.

Podążył w stronę okna. Na jego widok rozmawiający zamarli w bezruchu, a kiedy się zbliżył, pochylili nisko głowy, jak nakazywała etykieta obowiązująca na dworach całej Europy.

— Witam. — Te słowa król skierował wprost do premiera.

— Kłaniamy się Waszej Królewskiej Mości. Pragniemy obaj wyrazić ogromną wdzięczność za to, że Najjaśniejszy Pan zgodził się tak szybko nas przyjąć — odezwał się premier.

Król skinął wreszcie głową kanclerzowi — hrabiemu Hole, którego, co było powszechnie wiadome, nie darzył szczególną sympatią.

— Musimy z Waszą Królewską Mością omówić pewną sprawę — ciągnął premier — i mamy nadzieję, Sire, że raczysz nas wysłuchać bez uprzedzeń..

Król uniósł brwi ze zdziwieniem, po czym rzekł:

— Ten pokój zdaje mi się zbyt obszerny dla tak poufnej rozmowy. Proponuję przejść do gabinetu. Tam, jak sądzę, będzie nam dużo wygodniej.

— Zgadzam się z Waszą Wysokością — odpowiedział premier.

Po chwili znaleźli się w niedużym pokoju umeblowanym francuskimi sprzętami. Władca zajął miejsce w fotelu z wysokim oparciem, na którym jedwabiem i złotem wyhaftowano królewski herb, po czym gestem poprosił swych gości o zajęcie miejsc. Wybrali fotele, znajdujące się najbliżej króla, aby uniknąć potrzeby zbyt głośnego mówienia. Monarcha przez chwilę spoglądał na nich w milczeniu.

— No, panowie — odezwał się wreszcie — jestem niezmiernie ciekaw, jakąż to ważną sprawę macie do mnie i skąd ten sekret przed ministrami.

— Chcieliśmy Tobie przedstawić sprawę, Najjaśniejszy Panie, zanim treść tej rozmowy poznają inni członkowie gabinetu oraz posłowię. — Premier przerwał na moment i spojrzał na kanclerza, jakby szukał w jego wzroku aprobaty.

— Czy mogę hyc szczery, Wasza Królewska Mość, i wyznać od razu, z czym przychodzimy?

— Proszę mówić bez zbędnych wstępów — odpowiedział król. — Zawsze uważałem, że to strata czasu.

— Jestem tego samego zdania, Wasza Królewska Mość — przytaknął premier. — To, co w tej chwili powiem, będzie wyrazem myśli i obaw wszystkich mieszkańców Valdastien. Najważniejszą dla narodu sprawą jest zapewnienie ciągłości królewskiego rodu. Nasi sąsiedzi nie powinni nabrać przekonania, że w razie gdyby Waszej Wysokości przytrafiło się coś złego, oni mogliby decydować o sprawach tego królestwa.

Po pierwszych słowach premiera król wyraźnie spochmurniał. Gdy przemówił, jego głos brzmiał na pozór obojętnie, lecz oczy patrzyły twardo.

— A więc dajesz mi do zrozumienia, żę powinienem się ożenić.

— Wasza Królewska Mość, jeśli mam być szczery, tak właśnie uważam.

— Nie jestem jeszcze stary.

— Oczywiście, Najjaśniejszy Panie. Ale powinieneś pamiętać, Sire, że nie masz braci, a więc jeśli nie doczekasz się dziedzica, twój ród wygaśnie.

Król milczał, w duchu przyznając premierowi rację, a ten, pełen obaw, że naraził się na gniew monarchy, ciągnął tonem usprawiedliwienia:

— Trzy tygodnie temu dokonano zamachu na życie króla Gustawa. Mieszkańcy południowych rejonów naszego kraju byli tym faktem ogromnie zaniepokojeni. Wasza Wysokość wie o tym, że władca ledwie uszedł z życiem i nikt nie ma pewności, czy zamach się nie powtórzy.

— Chcesz powiedzieć, że anarchiści są wszędzie — lekceważąco podsumował król. — Mówiono o tym, gdy byłem ostatnio w Paryżu. Słyszałem, że również w Anglii miała miejsce próba zamachu na życie królowej Wiktorii.

— To prawda, Wasza Królewska Mość, lecz tutaj, w Valdastien, ludzie się boją, Najjaśniejszy Panie, nie tylko jakiegoś szaleńca, który mógłby ci zagrozić. Mają jeszcze inne powody do obaw.

Król wiedział, że premier ma na myśli jego rozliczne zainteresowania. Władca uwielbiał górskie wspinaczki i szczycił się tym, że mimo swych trzydziestu pięciu lat wciąż może chodzić po górach jak dwudziestolatek. Pasjonowało go również ujeżdżanie dzikich koni, z których słynął jego kraj. Konie te łapano w trudno dostępnych, górzystych i pokrytych lasami okolicach, a kiedy najlepsze sztuki trafiały do królewskiej stajni, popisywał się ujeżdżaniem tych, których obawiali się nąwet stajenni.

Takie to właśnie rozrywki monarchy spędzały premierowi sen z powiek.

Król z ironicznym uśmieszkiem pomyślał o jeszcze jednej sprawie, która leży premierowi na sercu, ale z pewnością nie zostanie wspomniana w tej rozmowie.

Kiedy Maksymilian bawił ostatnio w Paryżu, pewien francuski arystokrata, przekonany, że król uwiódł mu żonę, wyzwał go na pojedynek. Damy tej nie trzeba było nakłaniać do zdrady i o uwiedzeniu nie mogło być mowy, ale król mimo to przyjął wyzwanie. Francuz był znanym awanturnikiem, który ostatnio zabił w pojedynku dwóch swoich przeciwników. Tym razem jednak padł raniony kulą z królewskiej broni, a Maksymilian został jedynie lekko draśnięty w ramię. Wszystkich mieszkańców Valdastien ogromnie poruszyła wiadomość o pojedynku, a różnym domysłom i związanym z incydentem spekulacjom nie było końca.

Król doskonałe rozumiał, iż ta historia była dla premiera i pozostałych ministrów jeszcze jednym dowodem na to, że kraj pilnie potrzebuje dziedzica.

— Wasza Królewska Mość — odezwał się kanclerz — nie muszę chyba mówić, że rządy Waszej Wysokości są jasną kartą w dziejach Valdastien. Wszyscy poddani z nadzieją oczekują kolejnych lat spokoju i dobrobytu, ale jednocześnie... — W tym momencie napotkał spojrzenie króla i głos mu uwiązł w gardle. Wyglądało na to, że obawia się mówić dalej, nie będąc pewny, jak jego słowa zostaną przyjęte. Maksymilian potrafił być bardzo gwałtowny.

Król zacisnął usta, zupełnie jakby chciał powiedzieć, że premier, kanclerz i cała reszta prędzej doczekają się własnej śmierci niż jego małżeństwa. Był przekonany, że Valdastien zagraża o wiele większe niebezpieczeństwo, i to wcale nie związane z jego osobą.

W zeszłym roku w Paryżu cesarz powiedział mu bez ogródek, iż obawia się pruskiej ekspansji. Wspomniał także, że Bismarck najprawdopodobniej postawił sobie za cel stopniowe zjednoczenie wszystkich niemieckich państewek w ogromne imperium.

Król nigdy nie miał zbyt wysokiego mniemania o inteligencji cesarza Napoleona III i nie przywiązywał wówczas żadnej wagi do jego słów. Teraz jednak ostrzeżenia zaczęły się mnożyć. Aspiracje Niemiec niepokoiły wielu Francuzów, nuta obawy brzmiała także w korespondencji, przychodzącej od monarchów innych małych państewek. Oczami wyobraźni widział, jak Niemcy obejmują swym zasięgiem niemal całą Europę, kolejno połykając małe księstewka i. tworząc federację, która może wyrosnąć na potęgę równą Francji czy Wielkiej Brytanii.

Ku zaskoczeniu premiera ton wypowiedzi króla był inny, niż można było oczekiwać:

— Z pewnością rozważę pańską propozycję, panie premierze. Zdaję sobie sprawę, że jest to rozsądna sugestia. Choć daleki jestem od chęci zawarcia małżeństwa i wprowadzenia na tron królowej, doskonale rozumiem, że kraj musi mieć dziedzica tronu.

Z piersi premiera wyrwało się głębokie westchnienie ulgi.

— Mogę jedynie podziękować Waszej Królewskiej Mości za tak łaskawe zrozumienie — powiedział cicho.

— Wszystko wezmę pod uwagę — ciągnął król. — W tej chwili jednak sprawą najpilniejszą dla państwa jest zawarcie porozumienia z naszymi sąsiadami i utworzenie silnego paktu obronnego na wypadek jakiejkolwiek agresji.

Premier — człowiek błyskotliwy i obdarzony wyobraźnią — natychmiast zrozumiał, co monarcha ma na myśli. On również obawiał się Niemiec oraz wybujałych ambicji Bismarcka. Cała Europa wiedziała, że manipulował on słabym królem Wilhelmem, bardziej zajętym własnym zdrowiem niż sprawami kraju.

Król wstał z fotela.

— Panowie, dziękuję wam za wizytę — powiedział. — Gdy tylko podejmę decyzję, natychmiast was o tym zawiadomię.

Premier i kanclerz pożegnali króla, zadowoleni z efektów przeprowadzonej rozmowy.

Kiedy król pozostał sam, ponownie usiadł w fotelu i przez jakiś czas bezmyślnie wpatrywał się w wiszący na przeciwległej ścianie wspaniały obraz pędzla Fragonarda. Nie widział jednak ani pełnej wdzięku postaci w romantycznym ogrodzie, ani unoszących się nad nią amorków. Dostrzegał jedynie nieznośną perspektywę przebywania w nudnym towarzystwie królowej, której jedyną zaletą, jak przypuszczał, będzie jej arystokratyczna krew. Myślał o pretensjonalnych dworach małych państw odwiedzanych w czasie podróży po Europie oraz o władcach spotykanych podczas koronacji lub uroczystości pogrzebowych, w których musiał uczestniczyć. Wszyscy byli tacy sami — przeświadczeni o swej ważności i panicznie bojący się utraty władzy. Tematem ich rozmów były niezmiennie sprawy rodzinne, wydarzenia towarzyskie albo plotki docierające z innych dworów, które do złudzenia przypominały ich własny.

Pamiętał marne potrawy, których nie cierpiał, jednakowe na wszystkich stołach, niewygodne posłania i ciągnące się w nieskończoność ceremonie państwowe. Wiedział, że królowa wprowadzi do jego własnego pałacu to wszystko, co tak bardzo go irytowało i czego za wszelką cenę starał się unikać.

Obecnie, jako człowiek nieżonaty, mógł do minimum ograniczyć wszystkie ceremonie dworskie. Spędzał czas jak angielski dżentelmen z wiejskiego majątku. Polował więc i strzelał, kiedy tylko przyszła mu na to ochota, spraszał gości, ale tylko takich, których towarzystwo go bawiło, a pompatyczne ceremonie zostawił premierowi i członkom gabinetu, z wyjątkiem jednej czy dwóch uroczystości państwowych, w których osobiście uczestniczył.

Zastanawiając się nad tym wszystkim, doszedł do wniosku, iż mieszkańcy Valdastien widzą swego monarchę rzadziej niż poddani w którymkolwiek z europejskich krajów. I może właśnie dlatego, pomyślał z przekorą, są znacznie od nich szczęśliwsi. Królowa to wszystko zmieni! Będzie się chciała pokazywać na niezliczonych publicznych imprezach, odwiedzać szpitale, otrzymywać naręcza kwiatów i objeżdżać kraj w tłumie wiwatujących na jej cześć obywateli. Będzie również bez potrzeby ingerować w bieżące sprawy dworu, który według króla, mającego niewątpliwy talent organizacyjny, funkcjonował bez zarzutu.

Zamiast zasiadać do stołu ze swymi przyjaciółmi, spędzać czas zgodnie z własnymi upodobaniami, czytać w gabinecie, czy też udawać się sekretnym przejściem na schadzkę z La Belle lub inną aktualną mieszkanką pawilonu, będzie musiał prowadzić beznadziejne rozmowy z jakąś nudną Frau.

Jej damy dworu będą z pewnością jeszcze bardziej pospolite i nudne niż ona sama. Cóż za nieznośna perspektywa!

Król doskonale wiedział, że nie ma wyboru. Premier z pewnością nie nalegałby na spotkanie, gdyby nie silna presja innych polityków, no i, oczywiście, gdyby nie konieczność zabezpieczenia Valdastien i jego mieszkańców przed niemiecką ekspansją.

Jeszcze gorsza była perspektywa zajęcia tronu przez obcego władcę, w razie gdyby zmarł nie pozostawiając po sobie następcy. Grecy całkiem niedawno rozpaczliwie poszukiwali kandydata do korony. W efekcie na tronie greckim zasiadł młodszy syn króla Danii, przyjmując imię Jerzego I.

Maksymilian nie miał złudzeń. Wiedział, że jeśli coś takiego wydarzy się tutaj, w Valdastien, kraj nie zachowa suwerenności, jest bowiem zbyt mały. Nie było innego wyjścia, dla dobra sprawy król musiał się poświęcić.

Panował w Valdastien już osiem lat i nie zmarnował tego czasu. Był władcą niekonwencjonalnym, ale nikomu to nie przeszkadzało; w każdej sytuacji kierował się jedynie własnym interesem, a ludzie właśnie za to go podziwiali.

Teraz miał zapłacić za wolność, którą tak długo się cieszył. Lecz cena tej wolności wydała mu się zbyt wygórowana.

— Bóg jeden wie, gdzie znajdę kobietę, którą mógłbym przynajmniej zaakceptować w roli żony — szepnął do siebie.

W tym momencie, jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, zobaczył cały korowód księżniczek przesuwający się przed jego oczami — wysokie, niskie, grube, chude, ciemnowłose, blondynki, rude — wszystkie w oczach króla były wyjątkowo nieatrakcyjne i na samą myśl o dotknięciu którejś z nich wzdrygnął się z obrzydzeniem. Wiedział, że pomimo to jedna z nich w końcu urodzi mu dzieci, jedna z nich włoży koronę Valdastien i zostanie jego żoną.

— Nie zniosę tego! — zaprotestował głośno.

I znów, jakby na rozkaz jakichś nadprzyrodzonych mocy, scena przed jego oczami uległa zmianie. Tym razem ujrzał wszystkie piękne kobiety, którymi przejściowo się interesował.

Każda z nich wydawała mu się pod jakimś względem doskonała i niepowtarzalna, podobnie jak obrazy, którymi uzupełniał pałacowe zbiory, jak klejnoty, które ofiarowywał za okazane względy, i jak piękno, którego poszukiwał w architekturze.

Z całej duszy nienawidził brzydoty. Zdawał sobie sprawę, że zamiłowanie do piękna odziedziczył w równym stopniu po ojcu, jak i po matce, która miała w żyłach domieszkę węgierskiej krwi i była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widział.

Doskonale jeździła konno. Zmarła, niestety, w bardzo młodym wieku, ponieważ, podobnie jak on sam, wolała dzikie konie od łagodnych i posłusznych wierzchowców, których mogła bezpiecznie dosiadać. Była piękną kobietą nawet w chwili śmierci. Jej nieprzeciętny urok na zawsze pozostał w jego pamięci. Dzięki niej wiedział, czego szukać w każdej kobiecie, lecz jak dotąd w żadnej tego nie znalazł.

Przerażony wizją przyszłości miał wrażenie, że nieoczekiwanie znalazł się nad przepaścią. Poczuł się bezradny, utracił pewność siebie. Wiedział jednak, że musi wejść na tę drogę, która na zawsze zniszczy jego spokój i radość życia.

Wstał z fotela i zaczął nerwowo przemierzać pokój wzdłuż i wszerz. Wtem, jakby uciekając od własnych myśli, których dłużej już nie mógł znieść, zszedł po schodach do gabinetu. Sięgnął bezwiednie do kieszeni kamizelki w poszukiwaniu klucza.

Wiedział, że był to środek uśmierzający ból, tak jak wino, jedynie na bardzo krótko, ale tylko La Belle mogła mu chociaż na chwilę pomóc zapomnieć.

Król miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх