Читать книгу Pojedynek z przeznaczeniem - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

1815

Rowena usłyszała pukanie do drzwi frontowych i odłożyła na bok cerowaną właśnie skarpetę. Wiedziała, iż stara Hansen nie ruszy się z kuchni. Postępująca głuchota stanowiła dla niej wygodną wymówkę, aby nie robić tego, na co nie miała ochoty.

Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe i Rowena idąc w stronę drzwi pomyślała, że pewnie chodzi o któregoś z pacjentów ojca. Być może wzywano doktora do rodzącej albo do kogoś z pobliskiej farmy, kto uległ wypadkowi.

Kiedy minęła maleńki hall i otworzyła drzwi wejściowe, ze zdumieniem ujrzała czterech mężczyzn niosących kogoś na zdjętej z zawiasów furtce.

— Co się stało? — zapytała.

— Pan doktor kazał nam tu przynieść tego dżentelmena — odezwał się jeden z mężczyzn.

Rowena krytycznie spojrzała na wystające metalowe elementy prowizorycznych noszy.

— Nie przejdziecie z tym przez drzwi — zauważyła. — A już z pewnością nie dacie rady wejść po schodach. Musicie wnieść tego człowieka na rękach.

— A nie mówiłem! — z satysfakcją zawołał któryś z mężczyzn.

Wszyscy byli mieszkańcami pobliskiej wioski i Rowena doskonale ich znała.

— Co się stało, Abe? — zwróciła się do najstarszego.

— Wypadek na skrzyżowaniu, miss Roweno, bardzo groźny wypadek!

Kiedy mężczyźni postawili prowizoryczne nosze na ziemi, Rowena zauważyła leżącego na nich człowieka ubranego z wyszukaną elegancją. Szczególną uwagę zwracał misternie przewiązany biały fular i lśniące buty z cholewami. Rzucał się również w oczy jego słuszny wzrost oraz atletyczna budowa ciała.

— Woźnica dyliżansu znowu za dużo wypił — powiedział jeden z mężczyzn.

— To przez takich jak on mamy tyle wypadków — dodał inny.

— Ilu jest rannych? — zapytała Rowena.

— Tylko ten dżentelmen — odrzekł Abe. — Pasażerowie dyliżansu byli w szoku, krzyczeli i płakali, ale zaraz zajął się nimi pan doktor.

Jakie to szczęście, pomyślała Rowena, że jej ojciec tam był. Przypomniała sobie, że został wezwany do chorego w pobliskiej wiosce, a następnie do jednej z odległych farm. Wyglądało na to, iż w chwili wypadku znalazł się w pobliżu skrzyżowania.

Mężczyźni podnieśli rannego. Chyba był bardzo ciężki, wskazywały na to napięte mięśnie i ogromny wysiłek niosących, malujący się na ich twarzach. Powoli wnieśli go do środka, po czym zaczęli wspinać się po wąskich schodach.

Na górze była wolna sypialnia, należąca kiedyś do jej matki, i tam Rowena mogła położyć rannego. Pokój sprawiał wrażenie przytulnego, a nieduże wykuszowe okno wychodziło na ogród z tyłu domu.

Rowena pospiesznie odsłoniła żaluzje i przygotowała łóżko. Ostatnio leżała tu pewna kobieta, która pośliznęła się na oblodzonej drodze i złamała nogę. Spędziła w ich domu trzy tygodnie, lecz nie zapłaciła im ani grosza za opiekę.

„Przynajmniej ten pacjent wygląda na zamożnego” — pomyślała Rowena. Zdawała sobie jednak sprawę, iż jeśli mają uzyskać od niego jakieś pieniądze, ona będzie musiała tego przypilnować. Ojcu nigdy by nie przyszło do głowy zażądać zapłaty za swoje usługi.

Tymczasem mężczyźni wnieśli rannego do sypialni i położyli na łóżku. Chociaż na czole nieznajomego widniało duże rozcięcie, które przez cały czas obficie krwawiło, nie można było nie zauważyć niezwykłej jego urody. Oczy miał wciąż zamknięte i Rowena pomyślała, że musiał odnieść jakieś poważniejsze obrażenia, które spowodowały tak długie omdlenie.

— Czy możemy w czymś jeszcze pomóc, miss Roweno? — zapytał Abe.

— Oczywiście — szybko odrzekła Rowena. — Rozbierzcie tego dżentelmena i połóżcie go do łóżka. Mogę liczyć jedynie na pomoc pani Hansen, a doktor, jak przyjdzie, będzie musiał natychmiast przystąpić do badania.

Mężczyźni niepewnie spojrzeli na bezwładne ciało rannego, jakby się obawiali, że w każdej chwili ranny może się ocknąć i zwymyślać ich za zbytnią poufałość.

— Tylko zróbcie to delikatnie — upomniała ich dziewczyna. — Za chwilę przyniosę nocną koszulę mojego ojca.

Mówiąc to szybko wyszła z pokoju. Z doświadczenia wiedziała, jak trudno rozebrać tak potężnego mężczyznę, szczególnie gdy jest nieprzytomny. Tym razem dodatkowym utrudnieniem był elegancki, bardzo obcisły strój.

Rowena weszła do sypialni ojca, po czym wysunęła szufladę bieliźniarki i już miała sięgnąć po koszulę leżącą na samym wierzchu, ale nagle zmieniła zamiar i wybrała najlepszą — elegancką jedwabną koszulę, którą jej matka uszyła dla ojca parę lat temu na jakąś specjalną okazję.

— Zawsze marzyłam, aby ojciec mógł sobie pozwolić na noszenie wytwornych koszul — z uśmiechem powiedziała do córki, która z podziwem przyglądała się misternym ściegom.

— Myślałam, że to kobieta przywiązuje wagę do pięknych strojów, a nie mężczyzna — z przekorą zauważyła Rowena.

Matka roześmiała się.

— Nie sądzę, aby mój ubiór miał dla ojca jakiekolwiek znaczenie. On mnie po prostu kocha taką, jaka jestem. To ja pragnę dla niego wszystkiego, co najlepsze.

Rowena wiedziała, że to prawda, chociaż zdawała sobie sprawę, jak trudno było związać koniec z końcem, kiedy się miało czwórkę dzieci. I wcale nie jedwabne koszule ojca spędzały matce sen z powiek, ale kupno obuwia dla Marka, pończoch dla Hermiony czy sukienki dla Lotty.

Rowena pamiętała, że zawsze były problemy z wyżywieniem i ubraniem ich licznej rodziny. Czasami denerwowało ją, iż ojciec bez reszty poświęcił się swojej profesji i że szczęśliwy był tylko wtedy, gdy mógł nieść pomoc innym ludziom, często nie zdając sobie sprawy, ile wyrzeczeń kosztuje to jego bliskich.

— Czy wiesz — zwróciła się do ojca nie dalej jak tydzień temu — że Bostock jeszcze nie przysłał ci pieniędzy, a operowałeś mu rękę jeszcze w ubiegłym roku?

— Ostatnio Bostockom nie wiedzie się najlepiej — odrzekł wtedy jej ojciec. — Z pewnością ureguluje należność, kiedy tylko będzie mógł.

— Jak my damy sobie radę, skoro nikt nie chce ci płacić? — gniewnie zawołała Rowena.

Ale doktor zdawał się nie słyszeć jej słów i Rowena nie miała wątpliwości, iż nawet gdyby Bostock czy któryś z innych pacjentów ojca jakimś cudem zapłacił za leczenie, to i tak pieniądze te poszłyby na mleko dla chorych dzieci lub na lekarstwa dla jakiegoś biedaka, który nie jest w stanie sam ich wykupić.

— Zobaczę pieniądze, a jeśli nie, to następnym razem nie ruszę nawet palcem — przyrzekła sobie Rowena pukając do drzwi gościnnego pokoju.

Nie odczuwała zażenowania na widok rozebranego mężczyzny. Często asystowała ojcu, kiedy chory przychodził na wizytę sam i trzeba było pomóc mu się rozebrać. Wiedziała jednak, że Abe i pozostali wieśniacy byliby z pewnością zaszokowani, gdyby odważyła się spojrzeć na chorego, zanim ten znajdzie się w pościeli. Podała więc tylko koszulę przez uchylone drzwi, po czym zeszła do kuchni po ciepłą wodę, ręczniki i bandaże.

— Przynieśli rannego mężczyznę z wypadku, pani Hansen — powiedziała do starej służącej pochylonej nad płytą kuchenną.

— Co takiego, panienko? — zapytała staruszka, która miała kłopoty ze słuchem i wszystko trzeba jej było dwa razy powtarzać. — Nowy pacjent! — Zawołała ze złością, gdy wreszcie zrozumiała, o co chodzi.

Dla służącej wiązało się to z dodatkową pracą i dziewczyna, aby ją nieco ułagodzić, szybko dodała:

— Wygląda na zamożnego, a więc pewnie szybko go zabiorą do domu. Zanim papa zdąży go zbadać, z pewnością zjawi się po niego powóz. Nie martwmy się na zapas.

— Jakby za mało było pracy w tym domu — gderała stara Hansen.

— Nie sądzę, aby nasz gość był głodny — spokojnie powiedziała Rowena.

Wyjęła porcelanową miskę i nalała do dzbanka ciepłej wody ze stojącego na kuchni garnka, następnie podeszła do szafki, aby wyjąć bandaże i lniane ręczniki. Już miała iść na górę, kiedy na schodach pojawili się wieśniacy.

— Położyliśmy go do łóżka, panienko — odezwał się Abe. — Nawet mu powieka nie drgnęła! Kiedy doktor wróci, niewiele już będzie mógł zrobić.

Abe mówił to z takim upodobaniem, iż Rowena nie miała wątpliwości, że bardzo mu odpowiadała rola, jaka mu przypadła w udziale.

— Dziękuję wam bardzo — powiedziała Rowena, zwracając się do całej czwórki. — Ale mam dziwne przeczucie, że nasz pacjent przeżyje. Ręce mojego ojca niejednego cudu już dokonały.

— To prawda, panienko — przyznał Abe. — Doktor to prawdziwy cudotwórca! Tak mówi moja stara. Ona również dzięki pani ojcu uciekła grabarzowi spod łopaty!

— Wielu ludzi tak mówi — śmiejąc się potwierdziła Rowena.

Mężczyzna otworzył frontowe drzwi.

— Jeśli będzie czegoś trzeba, panienko, wystarczy nas zawołać. Teraz musimy iść i uprzątnąć ten cały śmietnik na krzyżówce. Może nie trzeba już będzie nikogo tu przynosić.

— Nie mamy więcej wolnych pokoi — pospiesznie dodała Rowena. — Powtórzcie to mojemu ojcu, kiedy go zobaczycie, i powiedzcie, aby jak najszybciej wracał do domu.

— Powiemy, panienko.

Mężczyźni pożegnali się uniżenie i kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Rowena ruszyła schodami w górę. Kiedy weszła do pokoju, nieprzytomny mężczyzna leżał na wznak, a jego ubranie rzucone było na oparcie stojącego tuż przy kominku krzesła. Rowena postawiła miskę przy łóżku i nalała do niej trochę wody z dzbanka, po czym pochyliła się nad rannym, aby obejrzeć rozcięcie na czole. Krew cały czas się sączyła, ale kiedy Rowena obmyła ranę ciepłą wodą, przekonała się, iż chociaż wygląda paskudnie, nie jest zbyt głęboka.

Pomyślała, że musiał odnieść jakieś wewnętrzne obrażenia, i zaczęła delikatnie wycierać ręcznikiem twarz mężczyzny. Wydał się jej jeszcze bardziej interesujący: mógł mieć około trzydziestu lat, rzucały się w oczy jego arystokratyczne rysy twarzy, silnie zarysowana szczęka i zacięte usta, świadczące na ogół o silnej osobowości.

„Z pewnością musi być kimś ważnym” — powiedziała sobie. Zauważyła, że miał długie, wąskie palce. Na jednym lśnił sygnet z wygrawerowanym monogramem. Rowena pomyślała, że w tej chwili nie pozostaje jej nic innego, jak czekać na powrót ojca, i machinalnie zaczęła układać ubranie bezładnie rzucone na krzesło. Zwróciła uwagę na znakomity gatunek materiału, z którego uszyty był kostium do konnej jazdy. W wewnętrznej kieszeni marynarki zauważyła portfel. Ostrożnie go wyjęła i kładąc na toaletce zauważyła, że jest pełen banknotów, lecz odrzuciła pokusę, aby do niego zajrzeć. Następnie wzięła do ręki obcisłe popielate pantalony i słysząc brzęk monet, wyjęła je z kieszeni, by położyć obok portfela.

„Ten przynajmniej ma pieniądze — pomyślała z ulgą. — Na pewno nie wyjedzie bez uregulowania rachunku”. Spojrzała na eleganckie buty z cholewami całkowicie pokryte teraz kurzem.

Rowena z niepokojem pomyślała o koniach. Nie tak dawno pędzące z dużą szybkością Wierzchowce odniosły przy kolizji takie obrażenia, że trzeba je było dobić.

Zastanawiała się, czy ranny mężczyzna mógł spowodować wypadek. Wyglądał na dobrego jeźdźca. Wszystko wskazywało raczej na to, że winę ponosił człowiek prowadzący dyliżans. Abe wspominał, że woźnica był pijany. Ostatnio zbyt często zdarza się, że powozami kierują nietrzeźwi ludzie, którzy nie potrafią zapanować nad końmi. Jednocześnie Rowena podejrzewała, że ranny nieznajomy rozwinął na drodze dużą szybkość. Nie wyglądał na człowieka lubiącego spokojną jazdę. Być może zbyt szybko chciał dotrzeć do celu, i to właśnie stało się przyczyną nieszczęścia.

Rowena rozejrzała się po pokoju, jakby chciała się przekonać, czy wszystko jest już na swoim miejscu, i wtedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi frontowych. Kiedy zbiegała po schodach, ojciec wchodził właśnie do hallu.

— Tatusiu! — zawołała. — Nareszcie jesteś!

— Witaj, Roweno! Abe powiedział mi, że nasz pacjent leży już w łóżku.

— Zrobiliśmy, co było możliwe. Teraz na ciebie kolej, tatusiu. Czy to bardzo groźny wypadek?

— Mogło być znacznie gorzej — odrzekł doktor Winsford, kierując się w stronę schodów.

— Co się właściwie stało?

— Woźnica dyliżansu na zakręcie zanadto zjechał na lewą stronę. To była wyłącznie jego wina i tylko dzięki wyjątkowej zręczności kierującego powozem, który zbliżał się z przeciwnej strony, nie doszło do czołowego zderzenia.

— Podejrzewałam, że to była wina woźnicy dyliżansu.

— Pan Bóg najwidoczniej czuwa nad pijakami i głupcami, ponieważ sprawcy wypadku nic się nie stało — gniewnie powiedział doktor. — Ale powóz tego nieszczęśnika wywrócił się i człowiek ten dostał się pod koła.

— Czy jest z nim bardzo źle, tatusiu?

— Nic nie mogę powiedzieć, dopóki go nie zbadam — odrzekł doktor. — Czy możesz mi przynieść trochę ciepłej wody?

— Jest już na górze, tatusiu. Zmyłam krew z jego twarzy. Rana na czole nie wygląda tak źle.

— Obawiam się, że obrażenia wewnętrzne mogą być poważne — odparł doktor. — Przygotowałaś bandaże?

— Tak. Wszystko już zaniosłam.

Doktor Winsford wszedł do pokoju i spojrzawszy na leżącego na łóżku mężczyznę, z uznaniem powiedział:

— Widzę, że pacjent jest już przebrany. Dobrze się spisałaś, Roweno! Te dziesiątki otarć, stłuczeń i rozbitych nosów zajęły mi tyle czasu. — Przeszedł przez pokój i umył starannie ręce w misce stojącej na umywalce.

— Czy jeszcze czegoś potrzebujesz, tatusiu? — zapytała Rowena.

— To chyba wszystko — machinalnie odpowiedział doktor. Wycierając ręce cały czas patrzył na leżącego na łóżku pacjenta. Rowena nie miała wątpliwości, że w tej chwili nic więcej go już nie interesuje.

— Przyniosę ci filiżankę herbaty — oświadczyła Rowena. — Zawołaj, jeśli ci będę potrzebna.

Zbiegła po schodach, szczęśliwa, że może coś zrobić dla ojca. Doskonale wiedziała, jak takie wypadki potrafią wytrącić go z równowagi. W opinii okolicznych mieszkańców nadzwyczajna wrażliwość doktora na cierpienia innych ludzi dawała mu cudowną moc ich uzdrawiania.

Rowena wyobraziła sobie krzyki podróżujących dyliżansem kobiet i dzieci, rżenie rozszalałych koni i rannych ludzi leżących wśród porozrzucanych bagaży. Pomyślała, że jej ojciec, podobnie jak ona, szczególnie mocno przeżywa cierpienia zwierząt. Ten ranny dżentelmen z pewnością powoził wspaniałymi końmi. Modliła się więc o to, aby złamany dyszel nie przebił czasem żadnego z nich lub nie oślepił, jak to się stało w wyniku niedawnej kolizji w sąsiedniej wiosce.

— Czy doktor już wrócił? — zapytała pani Hansen, kiedy Rowena weszła do kuchni.

— Tak. Jest na górze z pacjentem.

— Miałam mu powtórzyć, panienko, że pani Carstairs byłaby wdzięczna, gdyby doktor ją dzisiaj odwiedził.

— Nie będzie miał na to czasu — zaprotestowała Rowena. — Wie pani równie dobrze jak ja, że pani Carstairs potrzebuje jedynie, aby ktoś wysłuchał jej narzekań na syna. Ona jest zupełnie zdrowa i tatuś marnuje jedynie przez nią czas, ale jest zbyt taktowny, aby jej to powiedzieć.

— Ja tylko przekazuję to, o co mnie proszono — usprawiedliwiała się pani Hansen.

— Tak, wiem — wtrąciła Rowena. — Ale uważam, że nawet nie trzeba mu o tym powtarzać.

Pani Carstairs była po prostu jedną z wielu osób, które wykorzystywały dobroć ojca. Doktor Winsford dla okolicznych mieszkańców był nie tylko lekarzem, ale również ich powiernikiem czy nawet ojcem duchowym i Rowena czasami drażniła się z nim, twierdząc iż jest dla nich wyrocznią.

— Nie ma takiej rzeczy, której byś dla nich nie zrobił — często powtarzała. — Najwyższy czas, aby ten próżniak, pastor, zdjął z ciebie trochę obowiązków.

— Ufają mi — cierpliwie tłumaczył jej ojciec. — I nie mogę ich zawieść.

Kiedy szła na górę, niosąc tacę z herbatą pomyślała, że teraz, kiedy jej matka umarła, ojciec jeszcze bardziej poświęcił się pracy. Wiedziała, że to ucieczka przed wspomnieniami o ukochanej żonie, którą tak nagle stracił, i lekarstwo na bolesną pustkę, której nawet dzieci nie były w stanie zapełnić. Wiedziała również, że ojciec jest z niej zadowolony i że polega na niej. Jednak nie miała nawet cienia wątpliwości, iż nikt, choćby nie wiem jak się o to starał, nigdy nie zajmie miejsca jej matki. Była po prostu radością jego życia, która zgasła wraz z nią.

Śmierć do ich domu przyszła zupełnie nieoczekiwanie i zdawała się taka bezsensowna. Nastała surowa, mroźna zima i jej matka przeziębiła się. Pomimo stosowania domowych środków, dokuczliwy kaszel wciąż dawał się jej we znaki. Nie stać ich było na zakupienie dostatecznej ilości węgla, by ogrzać dom, i nie zawsze było co jeść.

Rowena zbyt późno się zorientowała, że często matka odejmowała sobie od ust, aby mąż i dzieci nie chodzili głodni. A tymczasem jej kaszel stawał się coraz bardziej uciążliwy, aż wreszcie wywiązało się zapalenie płuc i matka nagle zgasła, pozostawiając pogrążoną w rozpaczy rodzinę.

— Gdyby każdy uczciwie płacił, mama by nie umarła — z goryczą zauważyła Rowena po pogrzebie.

Ojciec nic na to nie odpowiedział i Rowena więcej do tego tematu nie wracała. Solennie jednak sobie obiecała, że już nigdy nie pozwoli, aby którykolwiek z pacjentów odszedł nie zapłaciwszy za leczenie.

Lokalni notable zaczęli dostawać listy, w których przypominała, jakie usługi świadczył im jej ojciec i jakie są ich z tego tytułu zobowiązania. Jednocześnie prosiła o jak najszybsze uregulowanie należności. Kiedy to nie pomagało, zjawiała się w domu dłużnika osobiście.

— Muszę przyznać, panno Winsford — kwaśno oznajmiła kiedyś żona rzeźnika — że pani ojciec dotychczas nigdy nas tak nie nękał.

— I dlatego, pani Pitt, często byliśmy głodni — spokojnie zauważyła Rowena.

— Nie mogę wprost w to uwierzyć?!

— Już od tygodnia nie zamawiamy mięsa u pani męża — cierpko dodała Rowena. — Po prostu nie stać nas na to.

Pani Pitt szybko uregulowała rachunek. Kilku innych dobrze sytuowanych mieszkańców Little Powick zachowało się podobnie. Jednak niektórzy pacjenci ojca byli tak biedni, że nie miała sumienia zwracać się do nich o pieniądze.

Niestety im właśnie doktor Winsford poświęcał większość czasu. Był to z jego strony prawdziwy akt miłosierdzia, ale Rowena czasami, gdy przeglądała swoją zniszczoną garderobę lub szyła ubrania dla młodszego rodzeństwa, z goryczą myślała, że dla swojej rodziny wcale nie jest miłosierny.

Rowena otworzyła drzwi sypialni i wniosła tacę z herbatą. Doktor Winsford stał przy łóżku chorego. Rękawy od koszuli miał podwinięte, ale skończył już najwyraźniej badanie, ponieważ pacjent był starannie okryty.

— Oto herbata, tatusiu.

— Dziękuję — machinalnie odrzekł doktor.

— Źle z nim? — zapytała Rowena.

— Nie najlepiej — przyznał doktor. — Obawiam się, że ma połamane żebra. Poza tym na brzuchu wystąpiły intensywne zasinienia. Ale trudno mi jeszcze powiedzieć, jakie są urazy wewnętrzne.

— Czy wiesz, kim on jest?

— Tak. Jego służący mi powiedział: to markiz Swayne.

— Markiz Swayne? — ze zdumieniem powtórzyła Rowena. — Czy to on mieszka w Swayneling Park w tym imponującym domu w pobliżu Hatfield?

— Zgadza się — odrzekł doktor Winsford.

— Co zamierzasz z nim zrobić? — dopytywała Rowena.

— Jego służący, który nie odniósł żadnych obrażeń, pojechał do domu, aby powiadomić o wypadku. Spodziewam się, że sekretarz markiza natychmiast się z nami skontaktuje. Jednak jestem zdania, iż rannego nie wolno ruszać, dopóki go nie zbada specjalista.

— Specjalista?! — wykrzyknęła Rowena. — Gdzie my tu znajdziemy specjalistę?

— Z pewnością poślą po niego do Londynu — powiedział doktor. — Gdy w grę wchodzi zdrowie markiza, nie ma wątpliwości, że się o to postarają. — Uśmiechnął się do córki i nagle jego pociągła twarz pojaśniała.

Doktor był niegdyś wyjątkowo przystojnym mężczyzną i ci, którzy go znali w młodości, wcale nie byli zdziwieni, że ma takie ładne dzieci.

— Nie martw się, kochanie — ciągnął doktor Winsford. — Jestem pewien, że szanowny pan markiz nie zabawi u nas zbyt długo. A jeśli mam być szczery, im szybciej znajdzie się w odpowiednich rękach, tym dla niego lepiej .

— Nie sądzę, abyś w tym wypadku miał rację, tatusiu — zauważyła Rowena. — Wiesz równie dobrze jak ja, że masz w palcach coś, co starsze kobiety nazywają „mocą uzdrawiania”, i że żaden specjalista nie jest w stanie zrobić więcej niż ty.

— Chciałbym, aby tak było — odrzekł doktor. — Ale doskonale wiem, że są sprawy, które zależą nie tylko ode mnie.

Markiz leżał z zamkniętymi oczami, usiłując przypomnieć sobie, skąd się tu wziął. Był bardzo osłabiony, ale mgła, która dotąd spowijała jego głowę i nie pozwalała się skupić, jakby ustąpiła. Podświadomie od dłuższego czasu wyczuwał w pokoju czyjąś obecność. Siedział tu ktoś, kto zachowywał się bardzo cicho, ale w pewnej chwili markiz poczuł, jak delikatnie unosi jego głowę i przystawia do ust filiżankę z jakimś płynem.

— Proszę spróbować trochę wypić — odezwał się łagodny głos.

Niemal automatycznie poddał się jego urokowi, mając świadomość, iż czynił tak już wielokrotnie. Płyn był słodki i bardzo smaczny. Markiz, czując pragnienie, upił jeszcze odrobinę.

— To dobry znak — z aprobatą odezwał się głos. — Teraz proszę znowu zasnąć. Później przyniosę panu trochę bulionu.

— Czy ja też dostanę bulionu? — zapytał inny głos, który według markiza musiał należeć do dziecka.

— Lotty, ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno ci wchodzić do tego pokoju? — gniewnie zareagował pierwszy głos.

— Ale ja chcę na niego popatrzeć — prowokacyjnie zawołała Lotty. — Hermiona mówi, że on wygląda jak pokonany gladiator. Chyba się w nim zakochała!

— Nie powinnaś powtarzać takich bzdur! Zejdź natychmiast na dół i zapamiętaj, że ani tobie, ani Hermionie nie wolno tu więcej wchodzić. Zrozumiałaś?

— Jesteś straszną egoistką, Roweno. Chcesz go mieć wyłącznie dla siebie — zaprotestowała Lotty. — My także chcemy na niego popatrzeć.

— Wyjdź stąd natychmiast! — rozkazała siostra.

Zaraz potem rozległ się tupot nóg po schodach i Rowena przeszła przez pokój, aby zamknąć drzwi.

Markiz, jakby w obawie, iż zbyt gwałtowny ruch przyprawi go o ponowny ból głowy, powoli otworzył oczy. Tak jak przypuszczał, był w obcym pokoju i leżał w obcym łóżku. Przy umywalce stała jakaś smukła, młoda kobieta i myła filiżankę, w której niedawno podawała mu coś do picia. Była do niego odwrócona tyłem i markiz, pamiętając łagodny timbre jej głosu i delikatny dotyk rąk, nie mógł się doczekać, aby ujrzeć jej twarz.

Nieznajoma wytarła filiżankę i starając się nie robić hałasu, postawiła ją na spodeczku, po czym powiesiła ściereczkę na wieszaku i odwróciła się do chorego . Markiz był pewien, że rozpozna jej głos. Jednak to, co ujrzał, zupełnie go zaskoczyło. Przez chwilę patrzył w oszołomieniu, jakby nie wierzył własnym oczom.

W pobliżu jego łóżka stała dziewczyna o tak wspaniałej urodzie, jakiej już dawno nie widział. Była zamyślona, a jej ogromne oczy, które zdawały się wypełniać całą jej niezwykle drobną twarz, sprawiały wrażenie nieobecnych. Kiedy wyciągnęła ręce, aby poprawić prześcieradło, i zorientowała się, że chory patrzy na nią, znieruchomiała.

— Obudził się pan? — zapytała, po czym nie czekając na odpowiedź, szybko dodała: — Proszę nic nie mówić. Długo był pan nieprzytomny, ale jak mi się zdaje, to już minęło. Jest pan w dobrych rękach.

Jednak markiz, jakby na przekór jej ostrzeżeniom, usiłował wydobyć z siebie głos, ale zabrzmiał on obco i chrapliwie.

— Gdzie... jestem?

— Jest pan w Little Powick, miał tu pan wypadek. — Rowena umilkła, jakby chciała dać mu czas na oswojenie się z tą, wiadomością, po czym dodała; — Nikt oprócz pana nie odniósł ran. Pańskie konie również w żaden sposób nie ucierpiały.

— Miło mi... to słyszeć, ale... kim ty... jesteś?

— Jestem córką doktora i nazywam się Rowena Winsford.

— Doktor... Winsford? — powtórzył markiz, jakby chciał sobie przypomnieć, czy zna to nazwisko.

Rowena uśmiechnęła się.

— Nie mógł pan o nas słyszeć — zauważyła. — Ale uspokoję pana, że pański lekarz, sir George Seymour, został sprowadzony z Londynu, aby pana zbadać. Nie stwierdził poważnych obrażeń, ale jednocześnie kategorycznie zabronił ruszać pana z miejsca. — Rowena widząc, że markiz przymknął oczy, jakby nagle poczuł się znużony, łagodnym głosem powiedziała: — Proszę teraz zasnąć. Nie ma żadnych powodów do obaw. Za kilka dni będzie się pan czuł na tyle dobrze, aby powrócić do domu.

Markiz z wysiłkiem podniósł się w łóżku i krytycznym wzrokiem obrzucił ustawioną tuż przed nim tacę.

— Nie lubię mięsa z gołębi! — oświadczył.

— Obawiam się, iż nie ma pan wyboru — zauważyła Rowena. — Kurczęta są drogie, a wołowinę jadł pan wczoraj.

Pojedynek z przeznaczeniem - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх