Читать книгу Wichry miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5
Rozdział 1
ОглавлениеRok 1875
W drodze na wyścigi konne do Goodwood, książę Wydeminsteru myślał z satysfakcją o tym, że jego konie są najwspanialsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek posiadał. Przyznał w duchu, że znowu miał rację, nabywając je jako źrebięta na wyprzedaży organizowanej przez jednego ze znajomych, podczas gdy większość kupujących w ogóle nie zwróciła na nie uwagi. Książę jednak swym okiem znawcy wyczuł, że w niedługim czasie będą stanowiły obiekt zazdrości dla każdego, kto je zobaczy. Czekał z niecierpliwością na wyrazy uznania nie tylko ze strony księcia Richmondu, ale i innych liczących się właścicieli stadnin, którzy z pewnością zjadą do Goodwood, jednego z najpiękniejszych torów wyścigowych w Anglii.
Była to niezwykle malownicza okolica. Z przybrzeżnej, szerokiej, soczystozielonej równiny, można było gołym okiem zobaczyć kanał La Manche, wyspę Wight i katedrę w Chichester. Widok z Downs zapierał dech w piersiach. Miejsce to także miało bogatą historię, i w tym właśnie książę znajdował szczególne upodobanie. Zawsze kiedy przyjeżdżał do Goodwood, niejako mimo woli myślał o pierwszym księciu Richmondu, który był synem Karola II i pięknej „poddanej francuskiej”, Luizy de Kérouaille. W przeciwieństwie do paru innych kochanek króla, będących niskiego urodzenia, Luiza, Bretonka, była córką francuskiego wielmoży i przyszłą damą dworu najbardziej faworyzowanej siostry Karola, księżniczki orleańskiej. Mówiło się zawsze, że miłość Karola do Luizy różniła się od uczuć, jakie żywił on dla swoich innych kochanek. W 1673 roku ustanowił ją również księżną Portsmouth. Odtąd, aż do końca panowania króla przez następne dwanaście lat, wywierała ona na niego przemożny wpływ, który niewątpliwie oddziałał na stosunki z Francją. Ich synowi, w wieku trzech lat nadano tytuł księcia Richmondu, hrabiego Marchu i barona Settrington.
Jednakże książę Wydeminsteru rozmyślał bardziej o Karolu II, do którego pod wieloma względami był bardzo podobny. Podobnie jak książę Karol II celował w sportach i był żywo zainteresowany rozwojem i rozważnym zarządzaniem krajem, zupełnie tak samo jak książę w swoich rozległych posiadłościach. Co więcej obaj byli jednakowo czuli na kobiece wdzięki, chociaż romanse żadnego z nich nie trwały zbyt długo. Książę pomyślał w duchu, że jednak kobiety czynią życie dużo przyjemniejszym i teraz czekał z niecierpliwością i niemal z podnieceniem, na spotkanie z pewną kobietą, która też była zaproszona przez markizę do posiadłości Berkhampton. Dlatego tym razem książę zrobił odstępstwo od przyjętego zwyczaju i postanowił nie zatrzymywać się w Goodwood. Oczywiście dostał zaproszenie jego książęcej mości, z założeniem, że będzie jednocześnie najważniejszym gościem w posiadłości księcia i na samych wyścigach. W tym samym czasie otrzymał jednak wiadomość z Berkhampton. Markiza błagała go niemalże, aby zaszczycił ją swoją obecnością. Miał odmówić, kiedy zdał sobie sprawę, że pani Newbury również będzie gościem markizy.
Fenella Newbury przyciągnęła jego uwagę, gdy po raz pierwszy zobaczył ją na balu. Pomyślał wtedy, że tak pięknej kobiety nie widział już od dłuższego czasu. Nie zwracał jednak na nią szczególnej uwagi, ponieważ jej mąż, lord Newbury, nie należał do ścisłego kręgu jego najbliższych przyjaciół. Kiedy jednak na obiedzie organizowanym w następnym tygodniu w pałacu St. James nieoczekiwanie zajął obok niej miejsce, stwierdził, że jest naprawdę urocza. W chwili gdy spojrzała na niego, wyraz jej oczu powiedział mu, że podobnie jak większość kobiet, które spotkał, ona również jest pod wrażeniem jego prezencji i osobistego uroku.
Książę byłby głupcem, gdyby nie wiedział, że ma w sobie niezwykły magnetyzm, który przyciąga do niego kobiety, jak gdyby był Piedem Piperem. Było to coś, czego nie dało się określić, a co on sam nazywał darem bogów. Czyniło to z pewnością jego życie przyjemnym i usłanym różami. Jednocześnie uczciwie przyznawał przed samym sobą, że ma to również swoje złe strony. Znaczyło bowiem, że tak jak w przypadku Karola II, z którym książę identyfikował się, żadna kobieta nie miała wpływu na jego życie, to on zawsze pierwszy zaczynał odczuwać nudę i często zastanawiał się, dlaczego kobiety były tak nieprzytomnie w nim zakochane, że traciły dla niego nie tylko serce, ale i głowę.
Książę nie był okrutny, w rzeczywistości żywił przyjazne uczucia, zwłaszcza w stosunku do zwierząt, i tych, którzy mieli jakieś życiowe problemy. Jego wielkoduszność była dobrze znana. Był bardzo przez wszystkich lubiany. W czasie wyścigów konnych długo i burzliwie go oklaskiwano nie tylko z powodu zwycięstw — Anglicy bowiem zawsze kochali sportowców — ale także z powodu niezliczonych dowodów jego uprzejmości, a czasem nawet wspaniałomyślności.
Jednak gdy chodziło o kobiety, z którymi miał do czynienia, pozostawiał je bez skrupułów we łzach, wiedząc, że łamie im serce. Wydawało się nieuchronnym, że to, co zaczynało się niewinną grą pomiędzy dwojgiem doświadczonych ludzi, w końcu stawało się polem bitwy z poległą na nim zranioną ofiarą, którą nigdy nie był książę. Powiedział pewnego razu swojemu zaufanemu sekretarzowi znającemu wszystkie wzloty i upadki w jego osobistym życiu: „To śmieszne, że nie mogę uwolnić się od swoich kochanek bez scen, które nawet w Drury Lane wydawałyby się zbyt dramatyczne”. Powiedział to nie à propos romansu mającego miejsce w wysokich sferach, ale przygody ze śliczną tancerką, którą umieścił początkowo w posiadłości w St. John’s Wood, ale zakończył znajomość, ponieważ przestała go interesować.
Zazwyczaj, kiedy „opiekun” wycofywał się z gry i zapłacił okrągłą sumkę za przeżytą przyjemność, nie było ani łez, ani wzajemnego obwiniania się.
Jednakże w przypadku księcia zawsze były czepiające się ręce, morze łez, lamenty. „Po prostu wcześniej czy później, kobieta, nawet utalentowana i ładna, przestaje mnie interesować”, wyjaśniał przyjaciołom. Wydawało się to dość racjonalne, kiedy myślał o swoich podbojach w wyższych sferach. Co prawda damy, o których mowa, były często wykształcone, niektóre nawet obdarzone bystrym umysłem, z pewnością też mogłyby brać udział w dyskusjach na temat sytuacji politycznej albo ostatniego skandalu w wyższych sferach, ale każda dyskusja nieuchronnie sprowadzała się do jego osoby. Zawsze więc wracała do punktu wyjścia, czyli do namiętności, jaką wzbudzali w sobie nawzajem.
Pan Greyshot, jego sekretarz, wiedział, że książę nie oczekiwał odpowiedzi na swoje pytanie, ale w związku z nim właśnie zdecydował się udzielić księciu odpowiedzi:
— Myślę, wasza książęca mość, że problem polega na tym, jeśli książę raczy mi wybaczyć to, co powiem, ze wasza książęca mość jest zepsuty!
— Zepsuty? — wykrzyknął książę, a słowo to zabrzmiało jak wystrzał z pistoletu.
— Moja matka, kiedy byłem chłopcem, zwykła mawiać, abym liczył swoje momenty szczęścia — powiedział pan Greyshot. — A kiedy liczę te, które wydarzają się waszej książęcej mości, bo ciągle muszę to robić, dochodzę do wniosku, że tworzą one bardzo długą listę!
Książę uśmiechnął się.
— Zgadzam się z tobą, Greyshot, i jestem winien wdzięczność losowi albo Wszechmocnemu, jak wolisz. Myślałem, w istocie, jak dobrze wiesz, nie tyle o moich posiadłościach, ale raczej o kobietach w moim życiu.
— Wasza książęca mość — kontynuował Greyshot — ma siłę przyciągania osób płci pięknej, które nie mogą mu się oprzeć i w konsekwencji trzymają się księcia ze wszystkich sił i są załamane, kiedy wasza książęca mość odchodzi.
— Odczułem to na własnej skórze — powiedział książę prawie szeptem.
— Istnieje inne powiedzenie, które, jak myślę, dałoby się zastosować w tym przypadku, a które brzmi „nie ma nic za darmo, każdy płaci za wszystko, co otrzymuje od życia”.
— Nie możesz mi przecież zarzucać, że nie spłacam długów — żachnął się książę.
— Nie mówię o pieniądzach, wasza książęca mość.
— Zdaję sobie z tego sprawę, że mogą one ukoić krwawiące serce.
— Nie tam, gdzie w grę wchodzi osoba waszej książęcej mości.
Greyshot mówił to spokojnie i ze szczerością, której nie można było odmówić wiarygodności. Książę rzucił mu piorunujące spojrzenie, za chwilę jednak roześmiał się.
— W porządku, Greyshot, wygrałeś! — powiedział. — To jednak, co mi zarzucasz, wprawia mnie w próżność.
Wspominając teraz tę rozmowę, książę pomyślał, że ma z pewnością wiele powodów, dla których może czuć się zarozumiały, bo właśnie pod koniec wyścigów konnych w Goodwood trzeba będzie do długiej listy podbojów dodać z pewnością i Fenellę Newbury. Myśląc o tej uroczej kobiecie, książę poczuł gwałtowny przypływ podniecenia. Chociaż nie był tego świadom, w jego oczach pojawił się błysk na myśl o najbliższej przyszłości. Ogarnęło go to samo uczucie, którego doświadczał podczas polowania, kiedy zakończywszy podchodzenie zwierza, brał na muszkę „króla wrzosowiska”. Odczuwał to, kiedy prowadził nagonkę z ogarami na lisa, który był tuż przed nimi, i tylko sekundy dzieliły moment, kiedy miały go dopaść. Również wtedy, gdy ustrzelił dużego bażanta, który dla każdego innego myśliwego był nieosiągalny. I teraz czuł to samo podniecenie płynące z głębi ciała i satysfakcję, która sprawiała, że każdy mężczyzna musiałby poczuć się próżnym. „Myślę, że pod pewnymi względami jestem wyjątkowy — zastanawiał się jadąc. — Podobnie jak Karol II był na swój sposób wyjątkowy. Obaj mamy właściwość czynienia świata dużo przyjemniejszym przez sam fakt naszego istnienia.” Uśmiechnął się na myśl o tym. Zastanawiał się też, czy Fenella Newbury oczekuje niecierpliwie jego przyjazdu i czy czuje to samo co on.
To było bardzo przebiegłe posunięcie ze strony markizy z Berkhampton; myślał, że trzymała Fenellę jako przynętę, aby postanowił zatrzymywać się w Berkhampton, a nie jak miał zwyczaj to robić — w Goodwood.
Hrabstwo Sussex obfitowało w imponujące posiadłości ziemskie, a ich znakomici właściciele prześcigali się w zapraszaniu do swych domów najbardziej wpływowych i umiejących bawić gości członków wyższych sfer towarzystwa z okazji tygodniowych wyścigów w Goodwood. Zachodni Dean, Stansted, Uppark, Cowdray, Petworth i Arundel były pełne najznakomitszych nazwisk w kraju. Wiązało się to z wielkim skupiskiem lokajów, pokojówek, karet, faetonów, powozów dwuosobowych i jednokonnych, nie mówiąc oczywiście o stajennych i koniach zapełniających po brzegi wszystkie stajnie.
Wielu z tych znakomitych gości było właścicielami koni mających wziąć udział w wyścigach, ale nikt z nich nie mógł poszczycić się hodowlą koni najczystszej krwi tak jak książę Wydeminsteru. Znów z uczuciem satysfakcji i pomyślał, że jego konie zdobędą przynajmniej trzy albo cztery najbardziej prestiżowe nagrody przyznawane na tych wyścigach. Książę Richmondu będzie z pewnością bardzo groźnym rywalem. Był on bowiem wielkim znawcą koni i sam, tak jak hrabia Marchu, dosiadał pięciu zwycięzców na wyścigach w Goodwood w l842 roku.
,,Może poczuć się dotknięty, że nie zatrzymałem się u niego — pomyślał książę — ale kiedy zobaczy mnie z Fenellą, będzie znał przyczynę.”
Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że niemożliwe było ukrycie własnych romansów przed plotkarskim światem, w którym się obracał. Często nawet myślał, że jeszcze, zanim coś się naprawdę wydarzyło, wszyscy już wiedzieli, z kim będzie miał swój następny romans. Była to jednak cena, jaką płacił za swą pozycję i za to, że ciągle był kawalerem. „Przynajmniej nie muszę się martwić — pocieszał się — o zazdrosną żonę albo, co mogłoby być dużo bardziej przykre, o stwarzanie pozorów na forum publicznym.” Nie sądził też, że może mieć kłopoty z lordem Newbury, chociaż zdarzało się, że niektórzy mężowie jego kochanek bywali agresywni. W rzeczywistości brał udział w trzech pojedynkach i najniesprawiedliwiej w świecie za każdym razem zostawał zwycięzcą.
„Przypuszczam, że gdyby istniała jakaś sprawiedliwość na świecie — powiedział raz Greyshotowi — to dzisiaj ja powinienem był mieć rękę na temblaku, a nie biedny Underwood, który z pewnością miał wszelkie powody, aby poczuć się dotkniętym moim zachowaniem!”
Greyshot roześmiał się.
— Myślę, że lord Underwood wykazał się dużą odwagą w stawieniu czoła waszej książęcej mości — powiedział. — Większość małżonków nauczyło się przymykać oko, kiedy wasza książęca mość jest w pobliżu, ponieważ nie chcą wychodzić na głupców.
Ponieważ tak zazwyczaj było, książę często po prostu im współczuł. Powiedział sobie, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mu się ożenić — czego nie miał zamiaru robić jeszcze przez wiele lat — nigdy nie pozwoli na przyprawienie sobie rogów. Poniósłby, co prawda, zasłużoną karę, ale jednocześnie wiedział ponad wszelką wątpliwość, że to się nigdy nie zdarzy.
Zbliżał się już do Goodwood i powietrze zaczynało stawać się bardzo wilgotne. Wszędzie, gdzie spojrzał, widział szczególne piękno natury, które zawszę łączył z tą częścią Anglii i które za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżał, cieszyło go coraz bardziej. Zdał sobie sprawę, że prawie zazdrości księciu Richmondu posiadłości w tej części kraju. Jednak wiedział przecież dobrze, że trudno byłoby porównać cokolwiek ze wspaniałością Wyde’u, jego rodzinnego domu w Buckinghamshire, który w otoczeniu pełnym drzew błyszczał jak klejnot i wzbudzał we wszystkich, którzy widzieli go po raz pierwszy, podziw, graniczący z osłupieniem.
Na wspomnienie rodzinnego domu książę przypomniał sobie, iż zaledwie przed tygodniem, kiedy brał udział w organizowanym tam przyjęciu, jego babka pełniła rolę gospodyni. Kiedyś wielka piękność, teraz w wieku siedemdziesięciu lat ciągle jeszcze imponowała swym wyglądem. Miała jednak bardzo cięty język i nigdy nie wahała się przed wyrażeniem swoich opinii z otwartością, którą wręcz przerażała wielu ludzi. Swojemu wnukowi dawała takie reprymendy, jakich nikt inny nigdy nie ważyłby się dać i mówiła mu bez ogródek, że już najwyższy czas, aby znalazł sobie żonę i ustatkował się.
— Nie musisz się nade mną znęcać, babciu — powiedział książę. — Nie mam najmniejszego zamiaru żenić się, muszę jeszcze nacieszyć się życiem, wezmę sobie żonę, dopiero gdy będę stał jedną nogą nad grobem!
— Musisz mieć przecież następcę! — gniewnie przerwała matrona.
— Ależ oczywiście — zgodził się książę — postaram się, czego nie zrobił mój ojciec, żeby mieć nie jednego syna, ale wielu.
Książę wiedział, że trafił w czułe miejsce jego babki, bowiem był dla niej wielkim rozczarowaniem fakt, że jej jedyny syn, ojciec księcia, nie miał więcej synów, co dałoby mu większą pewność co do sukcesji.
— Radzę ci więc, byś wcielił to w życie! — powiedziała zupełnie nie zmieszana tym księżna.
— Rozumiem, co czujesz, babciu, ale ja już się nie zmienię.
— Żona nie musi być przecież wcale przeszkodą dla twoich przyjemności — odpowiedziała przytomnie matrona. — Zawsze byś przecież odnosił się do niej z szacunkiem i bez wątpienia biedne maleństwo straciłoby dla ciebie głowę z miłości, tak jak te wszystkie otaczające cię kobiety!
Książę roześmiał się.
— Nie pochlebiaj mi, babciu!
— O, ja wiem, że ty znajdujesz upodobanie — odparła księżna — pusząc się jak paw, z tuzinem małych pawic pędzących za tobą! Ale pamiętaj: zanim umrę, chcę wziąć w ramiona twojego syna!
— W takim razie, mam jeszcze co najmniej dwadzieścia lat! — zauważył książę. — Nasze rodziny są znane z długowieczności.
— Twoje komplementy nie przeszkodzą mi w uświadomieniu ci, że marnujesz swój czas, swoją energię i swój talent! — odpowiedziała stanowczo księżna.
— To kwestia spojrzenia. Mój czas należy wyłącznie do mnie, tak samo jak i moja energia — odparł książę — co zaś się tyczy talentu, to poświęcam go całkiem sporo na przygotowywanie ustaw, które ukazują się najpierw w Izbie Lordów; i chociaż możesz mi nie wierzyć, premier często zasięga mojej rady.
— Mam nadzieję! — wykrzyknęła księżna. — Jednak powinieneś już też zakładać rodzinę i myśleć poważnie o przyszłości, a nie żyć tylko dniem dzisiejszym.
Książę znów się roześmiał.
— Kiedy znajdę młodą kobietę, która godna będzie twojej pozycji, babciu, i która potrafi nosić rodową biżuterię, tak jak ty to robisz, wtedy z pewnością zastanowię się nad poproszeniem o jej rękę.
— Bardzo wymijająca odpowiedź! — zadrwiła księżna. — Nigdy nie spotykasz się z pannami na wydaniu. Właściwie miałam zamiar zaproponować ci zaproszenie dwóch albo trzech na najbliższe przyjęcie, które będziemy organizować w Wyde, abyś mógł się im przyjrzeć.
Książę skrzywił się z przerażeniem.
— Nigdy jeszcze nie słyszałem równie szalonej propozycji! — wykrzyknął. — Jeżeli ośmielisz się, babciu, wprowadzić do mojego domu choćby jedno nieopierzone kurczę, wyjdę natychmiast i będziesz musiała zabawiać je sama!
Babka zrobiła pełen rezygnacji, ale jednocześnie i gracji gest ręką.
— Dobrze więc, Ingramie — odparła — idź własną drogą, ale ostrzegam cię, że zawodzisz całą rodzinę i lekceważysz odpowiedzialność, która na tobie spoczywa.
— Nonsens! — rzucił stanowczo książę.
Pocałował ją w policzek, ale kiedy wyszedł, w starych oczach księżnej pojawił się wyraz zaniepokojenia. Zastanawiała się, jak mogłaby go przekonać, że pozostawienie syna, który odziedziczyłby królestwo rodowe, było naglącą koniecznością.
Książę jednak, tak jak powiedział swojej babce, nie miał najmniejszego zamiaru się żenić. Dlaczego miałby obciążać się żoną, która, bez wątpienia, zaczęłaby go nudzić zaraz po ślubie, a której, w przeciwieństwie do innych kobiet, nie można byłoby po prostu spłacić i się pozbyć. Mógł sobie wyobrazić koszmar wysłuchiwania przez następnych trzydzieści albo czterdzieści lat tych samych banalnych uwag przy śniadaniu, lunchu, herbacie i obiedzie. Mógł sobie też wyobrazić, jak bardzo przytłaczałaby go konieczność ukrywania własnych romansów, i jakiego wymagałoby to mistrzostwa. Żona położyłaby z pewnością kres niezwykle zabawnym przyjęciom, które wydawał w Wyde, a na które jego babka nie była zapraszana. Nie mógłby też wydawać atrakcyjnych przyjęć w Londynie, na które jego męska połowa przyjaciół czekała nader niecierpliwie i zawsze zachęcała do wydania następnego.
„Nie, żona z pewnością okazałaby się tylko zawadą i wielkim zawracaniem głowy, nigdy się na to nie zgodzę” — zdecydował książę.
Znowu pomyślał o Fenelli i o widocznym przyzwoleniu, które wyczyta w jej oczach, gdy przybędzie do Berkhampton. Był również gotów iść prawie o zakład, że lord Newbury, który był dużo starszy od swojej żony i nie interesował się tak naprawdę wyścigami, nie będzie obecny. Wolał on bowiem polowanie i książę zapisał już w pamięci, że powinien zaprosić go na nie w Wyde, oczywiście w towarzystwie przeuroczej Fenelli. Co prawda, nie będzie łatwo mieć ją wtedy tylko dla siebie, ale był on przecież znanym mistrzem w wynajdywaniu pretekstów: kobietę, którą był zainteresowany mógł zaprosić na przykład do galerii obrazów, albo kiedy dopisała pogoda — pokazać jej panoramę okolicy. Zdoła też znaleźć odpowiedni moment, aby odwiedzić ją, kiedy będzie odpoczywała w swoim buduarze, podczas gdy przed obiadem wszyscy mężczyźni będą grać w karty albo w bilard. Później na zakończenie sezonu polowań, pomyślał książę, odbędzie się bal... — ale było to zbyt przedwczesne wybieganie w przyszłość. Nagle doznał nieprzyjemnego wrażenia, które szybko od siebie odsunął, że do tego czasu miejsce Fenelli może już być zajęte przez kogoś innego!
Nie było jeszcze piątej, kiedy książę wprowadził swoje konie przez wspaniałe i imponujące bramy Berkhampton.
Trzeci markiz Berkhampton zmarł kilka lat wcześniej, a ponieważ obecny właściciel posiadłości ciągle przebywał w Eton, było mało prawdopodobne, że będzie pełnił rolę gospodarzą w swoim domu podczas wyścigów. Książę wszakże, który w Londynie bywał częstym gościem markizy, wiedział, żę jest ona niedościgłą gospodynią.
Niezmiernie bogaci, panowie na Berkhampton prowadzili życie towarzyskie na wielką skalę, a przed śmiercią księcia małżonka w 1861 roku królowa była częstym gościem i bliską przyjaciółką markizy. Markiza w rzeczywistości nie tylko miała dziedziczną pozycję damy do towarzystwa w najbliższym otoczeniu królowej, ale również była na dworze osobistością podziwianą i szanowaną zarówno przez dworzan, jak i przez ambasadorów i przedstawicieli wszystkich obcych państw, którzy odwiedzali Anglię. Mówiło się nawet, że byli oni zawsze żartobliwie instruowani: „Wobec królowej proszę starać się być uprzejmym, ale cokolwiek się wydarzy, należy być w dobrych stosunkach z markizą Berkhampton!” Książę uważał, że jest ona dowcipna i zabawna i naprawdę lubił przebywać w jej towarzystwie. Był pewien, że nie będzie żałował, iż odrzucił propozycję zatrzymania się w posiadłości Goodwood, i kiedy wjeżdżał przez bramę, jeszcze raz pomyślał, że z pewnością będzie się dobrze bawił.
Do dworu prowadziła milowej długości aleja, wysadzana leciwymi dębami. Konie posuwały się wzdłuż niej dobrym kłusem, gdy nagle książę zobaczył stojącą na drodze postać. Kiedy się zbliżył, spodziewał się, że ktokolwiek to jest, zejdzie na pobocze. Wtedy spostrzegł, ku swemu zdumieniu, że w poprzek alei leży blokada z gałęzi, a w środku niej stoi kobieta. Zatrzymał konie spodziewając się, że kobieta ta podejdzie i wytłumaczy, dlaczego droga została zablokowana, ona jednak nie poruszyła się. Po chwili rzucił do stajennego.
— Zobacz, co się stało, Jim, albo oczyść drogę!
Stajenny zawahał się trochę, zanim odpowiedział:
— Myślę sobie, wasza miłość, że to będzie młoda dama, która se tam stoi!
Książę spojrzał uważniej i zobaczył, że jego stajenny miał rację. Ktoś, o kim pomyślał jako o kobiecie ze wsi, postawionej tam, by informowała przejeżdżających o konieczności objazdu, okazała się osobą ubraną w suknię z małą tiumiurą, który to rodzaj odzienia mógł być, naturalnie, noszony wyłącznie przez damę. Kobieta nie zrobiła żadnego wysiłku, aby zejść z drogi, tylko przyjęła postawę wyczekującą, a ponieważ książę pomyślał, że nie wypada mu krzyknąć, wręczył lejce stajennemu i zszedłszy z powozu, ruszył w kierunku postaci stojącej na środku drogi. Zaczął się też zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem jakiś dziecinny wybryk albo dowcip płatany mu przez jakiegoś „pomysłowego” uczestnika przyjęcia. Kiedy podszedł do kobiety, która w dalszym ciągu stała nieruchoma, ku swemu zdziwieniu spostrzegł, że jest to szczupła młoda dziewczyna strojąca najbardziej odrażające miny, jakie kiedykolwiek widział. Jej oczy zbiegały się do środka, tak że tworzyły zeza, palcami zaś obu rąk wykrzywiła usta w taki sposób, że stały się groteskowe jak u klowna, rozciągnięte prawie od ucha do ucha. Stanął przed nią jak wryty, ale nie mógł być pewien, czy dziewczyna patrzy na niego, czy też nie, takiego miała zeza.
— Co tu się dzieje? — spytał. — Zapewne domyślasz się, że chciałbym dojechać do domu. Nastąpiła chwila milczenia. Wtem, bez wyjmowania palców z ust, zduszonym jakimś głosem dziewczyna przemówiła: