Читать книгу Świat miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

ROK 1886

Carmella siedziała w małej bawialni, naszywając koronkę na jednąz sukien matki.

Siedziała najbliżej jak się dało okna, bo nad Londynem wisiała posępna mgła, a ona tęskniła za światłem i słońcem, które tak kochała podczas pobytów na wsi.

Budząc się każdego dnia, pragnęła znaleźć się znów w Bramforde House, w ogrodzie pełnym słońca, śpiewu ptaków, wśród czekających na nią w stajni koni. Czasami miała wrażenie, że nienawidzi każdej chwili, jaką musi spędzać przy tej wąskiej ulicy z rzędami jednakowych domów i szarym, jakby zawsze zachmurzonym niebem nad głową. Wiedziała jednak, że przyjechali do Londynu ze względu na Gerry’ego i całym sercem zgadzała się z matką, że było to konieczne.

Kiedy zmarł czwarty lord Bramforde i jego syn Gerald został spadkobiercą, stało się oczywiste, że nie stać ich na pozostanie w tym wielkim domu, który był siedzibą Bramforde’ów, odkąd pierwszy lord został koniuszym Jerzego II, i że muszą poszukać sobie innego mieszkania.

To Gerald błagał matkę, by wyjechali do Londynu.

– Wszyscy moi przyjaciele, z którymi byłem w Oxfordzie, bawią się aż miło – powiedział – a ja nie mogę znieść myśli o pozostaniu tutaj i wegetowaniu wśród kapusty, w dodatku bez przyzwoitego wierzchowca.

Lady Bramforde rozumiała uczucia syna. Poczucie sprawiedliwości kazało jej uznać, że – gdyby mieli trochę pieniędzy – to Carmella powinna spędzić sezon w I ondynie i złożyć głęboki ukłon w „salonie” pałacu Buckingham, jeśli nie królowej, to przynajmniej pięknej księżnej Walii, Alexandrze. Z drugiej jednak strony Carmella miała zaledwie osiemnaście lat, podczas gdy Gerald dwadzieścia dwa i lady Bramforde uważała, że wypada, by jej ukochany syn, obecnie piąty lord Bramforde, miał pierwszeństwo i żył, przynajmniej przez jakiś czas, tak jak powinien żyć gentleman.

Po długich, rodzinnych naradach Bramforde House został ostatecznie zamknięty i tylko dwoje starych służących pozostało tam jako dozorcy. W Londynie lady Bramforde wynajęła niewielki dom w pobliżu Eaton Square, zaś Gerald miał, jak wszyscy jego przyjaciele, kawalerskie mieszkanie w Mayfair. Carmella okazała wielkoduszność, kiedy matka oznajmiła, że nie ma mowy o zaprezentowaniu jej w towarzystwie jako debiutantki, dopóki nie zostaną zaspokojone potrzeby Geralda.

Chociaż lady Bramforde powiadomiła o przyjeździe kilku swoich londyńskich przyjaciół i miała nadzieję, że Carmella ich pozna, było mało prawdopodobne, że zapewni jej to zaproszenie choćby na jeden bal.

– Rozumiem, mamo – powiedziała Carmella. – To oczywiste, że Gerry musi mieć odpowiednie ubrania i trudno, żeby pokazywał się w swym klubie bez pensa w kieszeni.

– Modlę się tylko, żeby nie grał! – żarliwie powiedziała lady Bramforde.

Zgodziła się z Carmellą, że Gerald musi zapuścić korzenie, zanim można będzie cokolwiek zaplanować dla jego siostry.

– Nie martw się o mnie, mamo – dzielnie powiedziała Carmella. – Jestem przy tobie naprawdę szczęśliwa i będę się rozwijać zwiedzając muzea, galerie sztuki oraz, oczywiście, londyński Tower.

– Będziemy to robić razem, moja droga – roześmiała się lady Bramforde.

Niestety, wkrótce po ich osiedleniu się w Londynie lady Bramforde zapadła na zdrowiu. Doktor przypisywał jej chorobę wstrząsowi po śmierci męża, który zginął w wypadku, w rzeczywistości jednak lady Bramford już od kilku lat nie czuła się najlepiej, a utrzymywanie dużego domu na wsi z kilkorgiem tylko służby okazało się dla niej zbyt uciążliwe.

– Pani matka potrzebuje odpoczynku – powiedział doktor. – Wskazane byłoby, żeby spędziła zimę w łagodnym klimacie, takim jak na południu Francji. Ponieważ jednak wiem, że to niemożliwe, musi się pani nią przynajmniej opiekować i nie pozwalać jej się przemęczać.

– Zrobię, co w mojej mocy – obiecała Carmella.

Oznaczało to, że Carmella, tak jak lady Bramforde, prawie nie opuszczała domu, ale nie narzekała. Oczywiście, kiedy czytała rubrykę towarzyską w gazetach i zaglądała do magazynów, które opisywały słynne piękności otaczające księcia Walii, żałowała troszkę, że nie ma sposobności ich oglądać.

Czasami, kiedy matka czuła się wystarczająco dobrze, udawały się rankiem do Rotten Row i przyglądały damom w otwartych, zaprzężonych w przepiękne konie powozach i dosiadającym ognistych ogierów panom. Budziły one w Carmelli nieodpartą tęsknotę za końmi, które pozostawili na wsi.

Przez ostatnie dwa tygodnie lady Bramforde nie czuła się na tyle dobrze, by opuszczać łóżko i Carmella, zdawało się po tysiąc razy dziennie, pokonywała schody, zanosząc matce wszystko, czego potrzebowała i powstrzymując ją przed wstawaniem.

– Muszę być na dole, kiedy przyjdzie Gerald – powiadała lady Bramforde. – Nie ma nic bardziej nudnego dla młodego mężczyzny niż chora kobieta w łóżku.

– Gerald zrozumie, ponieważ cię kocha, mamo – odpowiadała Carmella, ale to nie poskramiało w lady Bramforde chęci wstawania.

– Być może jutro będzie się czuła na tyle dobrze, by zejść na dół – mówiła do siebie Carmella. Wiedziała, jak ważne jest, by matka zachowywała całkowity spokój. Ogarniał ją nagły strach, że matka odejdzie tak nagle, jak po wypadku odszedł ojciec. Jednego dnia śmiał się i mówił, że wkrótce wstanie i objedzie konno posiadłość, a następnego ranka znaleźli go w łóżku martwego.

– Na ustach miał uśmiech, jakby skoczył wysoko w wielkim stylu i cieszył się tym – pomyślała Carmella. – Jeśli coś się stanie mamie, zostanę sama i nie mam pojęcia, co będę robić ani kto mnie przyjmie pod swój dach.

W Londynie mieli bardzo niewielu krewnych, choć było trochę kuzynów z rodu Forde, rozrzuconych po różnych częściach kraju. Carmella nie przypominała sobie ani jednego kuzyna, z którym czułaby jakieś specjalne powinowactwo albo który okazywałby szczególne przywiązanie jej ojcu, choć był on głową rodziny.

– To było pewnie niemądre – myślała – ale zawsze byliśmy tacy zadowoleni ze swojego towarzystwa: papa i mama, Gerry i ja – że nie kłopotaliśmy się o innych Forde’ów. A oni bez przykrości zapomnieli o nas.

Carmella była zatem pewna, że jeśli matka umrze, nie znajdzie się nikt, kto szczerze zapragnie dać jej dom i będzie musiała polegać na Gerrym, który za kilka lat może się ożeni. Zważywszy wszystko, szansa na to, że ona wyjdzie za mąż, była niewielka.

– Przykro mi, kochanie – powiedziała jej matka ledwie tydzień przed tym, jak złożyła ją choroba – że to przyjęcie, w którym brałyśmy dzisiaj udział, było dla ciebie takie nudne. Rozejrzawszy się po pokoju pomyślałam sobie, że każdy z obecnych tam musiał przekroczyć pięćdziesiątkę.

– Stary generał był bardzo interesujący, mamo.

Lady Bramforde wydała cichy jęk.

– Powinnaś rozmawiać nie ze starymi generałami, ale z ich młodymi podwładnymi i czarującymi młodymi mężczyznami, którzy byliby odpowiednimi kandydatami na męża dla ciebie.

Carmella roześmiała się.

– Nie spodziewam się znaleźć męża na tego rodzaju przyjęciach, na jakich byłyśmy ostatnio.

– Co racja, to racja – zgodziła się lady Bramforde.

Zapraszane były na przyjęcia, które wydawały stare krewne lady Bramforde, w żadnym razie nie należące do eleganckiego świata, urządzające małe i przeraźliwie nudne „zebrania w domowym kółku”, na których niezmiennie jednym z gości był pastor. Albo na jeszcze nudniejsze kolacje, gdzie ani o jedzeniu, ani o konwersacji nie można było powiedzieć, że mają klasę.

– Będę musiała coś z tobą zrobić, Carmello – powiedziała lady Bramforde. – Nie chciałabym, żebyś stała się zarozumiała, ale wyrastasz na piękność i to bardzo niedobrze dla ciebie, że spędzasz czas ze swą matką i jej starymi przyjaciółmi.

– Nie martw się o mnie. Jestem zupełnie szczęśliwa, mamo, a może kiedyś Gerry, gdy już lepiej zaaklimatyzuje się w Londynie, przyprowadzi do domu jakichś swoich wytwornych przyjaciół.

Mówiąc to Carmella wiedziała, że to próżna nadzieja. Odnosiła wrażenie, że brat trochę się wstydzi ich małej, miejskiej rezydencji. Z pewnością różniła się ona bardzo od wielkiego domu, w którym Gerry powinien mieszkać, gdzie przedtem mieszkał jego ojciec i ich przodkowie, a wszyscy oni byli ważnymi osobistościami w hrabstwie.

Carmelli przyszła do głowy nagła myśl.

– A może wrócimy na wieś, mamo? Wiem, że nie mogłybyśmy mieszkać w wielkim domu – to niemożliwe i zbyt uciążliwe dla ciebie. Ale mogłybyśmy zająć jeden z mniejszych domów w posiadłości albo nawet domek!

– Przynajmniej mogłybyśmy cieszyć się ogrodem i, oczywiście, parkiem i polami, gdzie mogłabym jeździć konno – kusiła dalej.

Przez chwilę sądziła, że myśl ta wydała się matce nęcąca, lecz lady Bramforde zaprotestowała pośpiesznie:

– Nie, Carmello. Kiedy zgodziłam się przyjechać do Londynu, myślałam przede wszystkim o tym, że będę blisko Geralda i miałam nadzieję, że będę powściągać jego ekstrawagancje.

Po chwili milczenia dodała niepewnie:

– Zdecydowałam, że jak tylko Gerald zapuści korzenie, ty poznasz odpowiednich ludzi, którzy będą cię przyjmować, lecz w tej chwili jest to niemożliwe.

Carmella wiedziała, iż jest to niemożliwe, bowiem sprawienie Geraldowi odpowiednich ubrań od bardzo eleganckiego krawca kosztowało ogromną, jak się zdaje, sumę pieniędzy. Tak więc na razie wszyscy oni, a zwłaszcza matka, musieli ponosić ofiary.

– Nie chcę chodzić na przyjęcia – myślała Carmella, przyszywając koronkę. – Chcę mieszkać na wsi.

Była uprzedzona do Londynu i uważała, że słońce tu nigdy nie świeci, powietrze zawsze pachnie mgłą, a ulice nie wysychają od deszczu.

– Chcę wrócić do domu – szepnęła do siebie, lecz uświadomiła sobie, że jest samolubna.

Skończyła właśnie przyszywać ostatni rząd koronki do sukni matki, kiedy drzwi się otworzyły. Obejrzała się, sądząc, że weszła jedna z pokojówek, i zobaczyła brata.

Z okrzykiem szczerego uradowania zerwała się na równe nogi, przy czym nożyczki spadły jej z kolan.

– Gerry! Jak wspaniale! Nie przypuszczałam, że dzisiaj przyjdziesz!

– Chciałem cię zobaczyć, Mello – powiedział Gerald, zwracając się do niej, jak zawsze, jej spieszczonym imieniem. – I rozpaczliwie potrzebuję twojej pomocy.

– Mojej pomocy? – wykrzyknęła Carmella, po czym zaczęła go indagować. – Co się... stało?

Z wyrazu twarzy brata poznała, że stało się coś bardzo złego. Gerald przeszedł przez pokój, a po jego ruchach widać było, że jest poruszony.

– Jaki on wydaje się wysoki i przystojny – pomyślała Carmella, gdy Gerald zatrzymał się przed małym kominkiem; w tym nie najlepiej umeblowanym, niewielkim pokoju wyglądał rzeczywiście jak ktoś z innego świata, kim istotnie był.

Podeszła do brata i, położywszy mu dłonie na ramionach, pocałowała go w policzek.

– Powiedz mi, co się stało – zażądała. – Mama śpi, więc jej nie przeszkodzimy.

– Bogu dzięki, ponieważ mama nie może się o niczym dowiedzieć!

– Ale co się stało? – Carmella usiadła na sofie, położyła złączone dłonie na kolanach i podniosła oczy na brata.

Gerald odetchnął głęboko:

– Straciłem tysiąc funtów! – oznajmił.

Carmella straciła na chwilę oddech.

– Tysiąc funtów! Och, Gerry, jak mogłeś! Przegrałeś?! – wykrzyknęła.

– Tak, przegrałem! Byłem szalony!

Czuła, jak pod wpływem wstrząsu drżą jej ręce, lecz zdołała powiedzieć swym cichym, łagodnym głosem:

– Opowiedz mi o tym.

Przez chwilę Gerald nie mógł wydobyć słowa.

– Moim jedynym usprawiedliwieniem – rzekł wreszcie – i to niezbyt dobrym, jest to, że byłem zamroczony, tak, naprawdę zamroczony, do tego stopnia, że nie byłem odpowiedzialny za swoje uczynki, choć to żadnej z szacownych ław przysięgłych nie przeszkodziłoby uznać mnie za winnego.

Carmella wydała okrzyk grozy.

– Co masz na myśli? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że popełniłeś jakieś... przestępstwo?

– Nie, oczywiście, że nie! – pośpiesznie zapewnił ją Gerald. – Z formalnego punktu widzenia nie. Lecz z punktu widzenia twojego czy mamy jest to zbrodnia, za którą powinienem zawisnąć na szubienicy albo zostać rozstrzelany o świcie.

– Opowiedz mi... dokładnie... co się stało.

– Na pewno pamiętasz, że dwa lub trzy dni temu mama dała mi swój szafirowy naszyjnik, nasz słynny naszyjnik, po to, żeby naprawiono w nim zapięcie?

Słowo „słynny” Gerald wypowiedział z nutą sarkazmu w głosie, a to, jak wiedziała Carmella, z powodu związanej z naszyjnikiem historii.

Jedyną rzeczą o wielkiej wartości, jaką posiadała lady Bramforde, był naszyjnik, znany jako Naszyjnik Bramforde’ów, który jej mąż odziedziczył po swym dziadku. W testamencie mąż zapisał jej naszyjnik bezwarunkowo, wyrażając jednak życzenie, by ona przekazała go w spadku Geraldowi dla jego syna. Ponieważ lord Bramforde był spłukany do cna, naszyjnik stanowiłjedyną rzecz, jaką mógł zostawić żonie poza niewielką rentą, która ratowała ją przed całkowitą nędzą, dopóki fortuna się nie odmieni i Gerald w ten czy inny sposób nie sprawi, że posiadłość zacznie przynosić dochód. Jako że to akurat było mało prawdopodobne, lady Bramforde złożyła wspaniały naszyjnik w banku i zapomniała o nim. Kiedy jednak rozpaczliwie posztikiwali pieniędzy na wyjazd do Londynu, na ustalenie pozycji Geralda jako młodego dandysa, a także na zapewnienie renty kilkorgu służącym, którzy byli zbyt starzy, aby znaleźć inne zajęcie po zamknięciu Bramforde House, lady Bramforde uparła się, by sprzedać naszyjnik.

– Nie możesz tego zrobić, mamo – powiedział porywczo Gerry. – Oznajmiłabyś całemu światu, że jesteśmy „pod kreską”. Wszyscy wiedzą, że Naszyjnik Bramforde’ów jest w naszym posiadaniu; przecież został opisany i zilustrowany w wielu magazynach.

A stało się tak, ponieważ z naszyjnikiem związana była legenda, jakoby został on podarowany pierwszemu lordowi Bramforde przez indyjskiego maharadżę, któremu lord uratował życie. Naszyjnik zaczęto zatem uważać za talizman.

Kiedy w roku 1876 królowa Wiktoria, która interesowała się Indiami, została ogłoszona ich władczynią, dziennikarze odgrzebali historię Naszyjnika Bramforde’ów i uczynili ją jeszcze bardziej egzotyczną i ekscytującą.

Carmelli przyszedł wówczas do głowy pewien pomysł.

– Oczywiście, że nie możesz sprzedać naszyjnika, mamo. Mówiono by o tym stanowczo za dużo, a może nawet oskarżono by nas o brak patriotyzmu.

Zrobiła krótką pauzę, po czym powiedziała:

– Ale mogłabyś kazać zrobić jego kopię, a kamienie sprzedawać oddzielnie. Choć papa mówił, że wiele z nich nie jest bez skazy, można by za nie zebrać pokaźną sumę pieniędży.

Początkowo Gerald sprzeciwiał się. Później, jako że nie było innego sposobu, by mógł mieć to, czego pragnął i zapewnić rentierom coś więcej niż jałmużnę, skapitulował. Zanieśli naszyjnik do zaufanego jubilera w Hatton Garden, który wykonał dokładne kopie szafirów. Ilekroć lady Bramforde miała je na szyi, Carmella mówiła, że nikt nie będzie sprawdzał pod lupą, czy są to prawdziwe szafiry, czy tylko szkło.

I oto parę dni wcześniej lady Bramforde, myśląc, że gdy tylko się lepiej poczuje, zabierze Carmellę na kilka wieczornych przyjęć, spojrzała na fałszywy naszyjnik i odkryła, że pękł zameczek.

– Musimy go oddać do naprawy – powiedziała.

Kiedy Gerald przyszedł ją odwiedzić, zapytała, czy mógłby zanieść naszyjnik do ich jubilera w Hatton Garden. Nie ośmieliłaby się pokazać naszyjnika komuś mniej godnemu zaufania niż on.

– Zapomniałem o naszyjniku – powiedział teraz Gerald – ale potem przypomniałem sobie, że wsunąłem go do kieszeni, zamierzając przed zamknięciem sklepów pójść prosto do Hatton Garden.

– I co się stało?

– Miałem wiadomość dla kogoś u White’a, więc zatrzymałem się tam po drodze i dowiedziałem się, że przyjaciele świętują zaręczyny Tony’ego Wintera z bardzo piękną młodą kobietą, a przy tym dziedziczką fortuny.

– Kto to jest Tony Winter?

– To starszy syn hrabiego Molitor – odparł Gerald. – Ale nie to jest ważne. Stało się tak, że najpierw zacząłem pić za zdrowie Tony’ego, a potem on się uparł, że postawi nam wszystkim obiad. No i, oczywiście, piliśmy dalej.

Carmella westchnęła głęboko, lecz nic nie powiedziała, a jej brat ciągnął:

– Kiedy wypiłem znacznie ponad swoją miarę, poszliśmy do pokoju karcianego zobaczyć, co się tam dzieje. Trochę dla żartów zaczęliśmy grać ze sobą. I wtedy wszedł Ingleton, a widząc, że przy innych stołach nie grają, podszedł do naszego.

– Kto to jest Ingleton?

– Wielkie nieba! Czy ty nigdy nie czytasz gazet? Markiz Ingleton to człowiek, o którym chyba najwięcej mówi się w towarzystwie!

Po chwili milczenia Gerald mówił dalej, wyraźnie podekscytowany:

– On jest nie tylko przyjacielem księcia Walii, ale też posiada najlepsze konie wyścigowe, które nieodmiennie pierwsze mijają słupek mety; jest ogromnie bogaty i mówią, że każda kobieta, którą poznaje, rzuca mu się w ramiona.

Carmella wstrzymała oddech, a Gerry ciągnął:

– Osobiście pogardzam nim! Jest pyszny i wyniosły! Zachowuje się tak, jakby świat do niego należał, zaś wszyscy inni znaczyli mniej niż pył.

– Ale ty... grałeś... z nim – powiedziała cichutko.

– Musiałem być szalony! Musiałem zwariować! Nie, prawdę mówiąc, byłem pijany! Mówi się: pijany jak lord, w moim przypadku akurat bardzo trafnie!

– Ale co się wydarzyło?

– Musisz pytać? Inni po kilku rozdaniach rozumnie wycofali się z gry, a ja zostałem sam przeciwko markizowi. Nie lubię go, więc nie mogłem dopuścić, by został zwycięzcą, czego on był zupełnie pewien.

Gerald dwukrotnie przemierzył pokój, zanim podjął:

– Usiedliśmy do ostatnich dwóch kart, a markiz, nie odwracając swojej, powiedział: „stawiam!”. Mówiąc to, popchnął do przodu swoją wygraną i pieniądze, które położył na stole, gdy przybył. Był to wielki stos złota i pomyślałem sobie, że to tym większa dla mnie zniewaga, iż on nawet nie zadał sobie trudu, by spojrzeć na kartę, którą trzymał. Tak diabelnie był pewny, że ze mną wygra.

Carmella mruknęła coś współczująco, a jej brat mówił dalej:

– Włożyłem rękę do kieszeni i stwierdziłem, że jest pusta. I wtedy, zamiast skapitulować, jak zrobiłby każdy rozsądny człowiek, pomacałem w drugiej kieszeni i wyczułem palcami naszyjnik mamy!

– Och, nie! – westchnęła Carmella, domyślając się, co nastąpiło później.

– Powiedziałem ci, że byłem zamroczony. Cisnąłem naszyjnik na stół i powiedziałem: „A ja stawiam to przeciwko panu, mój panie!”. Usłyszałem, jak ktoś mruczy: „Naszyjnik Bramfordc’ów; mówią że przynosi szczęście”.

– I co się potem stało? – zapytała szeptem Carmella, choć znała odpowiedź.

– Przeciągając słowa, markiz powiedział: „Widząc, co pan stawia, Bramforde, proponuję, żeby pierwszy odwrócił pan kartę”.

Gerald odetchnął głęboko.

– Nawet wówczas prowokowałem los. Może w głębi duszy myślałem, że ten naszyjnik naprawdę przynosi szczęście... Odwróciłem kartę.

– Co... co to było?

– Szóstka trefl.

– A co z markizem?

– Markiz wyraźnie zwlekał, jakby umyślnie skazywał mnie na mękę oczekiwania – gniewnie powiedział Gerald. – A potem powoli, z takim wyrazem lekceważenia na twarzy, że miałem wielką chęć go uderzyć, odwrócił swoją kartę i to był król kier.

– Och, Gerry! – krzyknęła Carmella. – Jak mogłeś zrobić coś tak szalonego?

– Od tamtej chwili zadaję sobie to samo pytanie. Musiałem sprawiać wrażenie oszołomionego, ponieważ markiz wziął naszyjnik, włożył go do kieszeni, po czym powiedział: „Jako że trudno jest oszacować wartość czegoś tak historycznego, Bramforde, proponuję ustalić sumę na okrągły tysiąc gwinei ze zwyczajowym miesięcznym terminem płatności. Zgadza się pan?” Choć nie było to łatwe, zdołałem odpowiedzieć: „Oczywiście, mój panie!” i odejść.

Zapadła cisza. Potem Carmella odezwała się niezbyt wyraźnie:

– Jak...w ciągu miesiąca... znajdziesz tysiąc funtów? To niemożliwe!

– Nie tyle tysiąc funtów ma znaczenie, ile fakt, że jeśli nie zapłacę, Ingleton wkrótce się dowie, że naszyjnik jest fałszywy.

– Zapomniałam o tym! – wykrzyknęła Carmella. – On nie może się dowiedzieć! Jeśli będzie wiedział, że mama sprzedała prawdziwe kamienie rozgłosi to i ludzie będą mówić o niej straszne rzeczy.

– Oczywiście, że tak! – zgodził się Gerald. – Dlatego za wszelką cenę musimy temu zapobiec.

– Ale jak znajdziemy tysiąc funtów? Czy ktoś zechce kupić coś, co posiadamy?

– Mówiliśmy już o tym – odparł Gerald. – Wiesz równie dobrze jak ja, że dziedzicem Bramforde House ustanowiony został mój syn, którego nigdy nie będę miał. Tak jak majątku ziemskiego, na którego prowadzenie mnie nie stać.

– Co więc możemy zrobić? – wyszeptała Carmella.

– Mam zamiar, przy twojej pomocy, ukraść naszyjnik.

– Ukraść? – głos Carmelli wzniósł się do krzyku.

– Tak, ukraść.

– Ale... jak? Nie rozumiem, o czym ty mówisz.

– Kiedy opuściłem pokój karciany, usłyszałem, jak jeden z moich przyjaciół mówi do markiza: „Co ma pan zamiar zrobić z tym naszyjnikiem, mój panie? Wie pan, że wszędzie grasują złodzieje?” „Jestem tego świadom” – odpowiedział markiz. „Wyjeżdżam jutro na wieś i zabieram naszyjnik ze sobą. Złożę go wraz z innymi klejnotami Ingletonów w skarbcu, który, zapewniam pana, jest dobrze zabezpieczony przed włamywaczami”. Rozległ się śmiech, po czym markiz opuścił pokój karciany, a ja zszedłem na dół, do baru, napić się czegoś. Czułem, że muszę, ponieważ zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, co zrobiłem.

Carmella pomyślała, choć nie powiedziała tego, że to źle, iż on pił nadal. A Gerald ciągnął:

– Sir Robert Knowsbury, stary przyjaciel papy, zawsze bardzo wobec mnie uprzejmy, podszedł i zapytał:

– „Co ty nabroiłeś, Geraldzie? Wydaje mi się, że trochę zbladłeś”.

– Tak, sir Robercie”.

– „Musisz mi o tym opowiedzieć” – powiedział sir Robert i wtedy przyłączył się do nas markiz.

– „Szukałem pana, Knowsbury” – powiedział. – „Pod koniec przyszłego tygodnia wydaję w Ingleton przyjęcie i chciałbym, żeby pan przyjechał”.

– „To bardzo uprzejmie z pana strony” – odpowiedział sir Robert.

– „Proszę zabrać ze sobą lady Isabel” – ciągnął markiz. – „Już ją zaprosiłem i wiem, że ona chciałaby, żeby pan ją przywiózł”.

– „Będę zachwycony, mogąc to zrobić” – odparł sir Robert.

– Markiz już zamierzał odejść – kontynuował Gerry – kiedy spojrzał na mnie i powiedział:

– „Szczęście dzisiaj panu nie dopisało, Bramforde, i sądzę, że powinien pan mieć szansę odzyskania strat. Powiedzmy, że przyjedzie pan do mnie na koniec przyszłego tygodnia...”.

– Byłem tak zdumiony – powiedział Gerry – że wydukałem tylko:„Dziękuję panu!”.

– „A może, ponieważ nie zna pan wielu moich gości, mógłby pan przywieźć ze sobą przyjaciółkę? Ale niech to będzie osoba piękna i, oczywiście, uświadomiona. Sir Robert powie panu, jak wyglądają moje przyjęcia”.

– I zanim zdążyłem odpowiedzieć, odszedł.

– A ty przyjąłeś jego zaproszenie? – zdumiała się Carmella.

– Dopiero później, kiedy moi przyjaciele zeszli na dół, dowiedziałem się, że naszyjnik będzie w Ingleton Hall. Więc koniecznie musimy tam pojechać...

Świat miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх