Читать книгу Zagrożone dziedzictwo - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

1818

Książę Harlington wszedł do swojej rezydencji przy Berkeley Square i rozejrzał się dokoła z zadowoleniem. Dom został starannie odnowiony i książę z dumą przyglądał się portretom swych przodków rozwieszonych na ścianach i ponad schodami. Znajdowały się tam również obrazy należące do zbiorów poprzedniego właściciela rezydencji, wśród których wiele było namalowanych przez francuskich mistrzów.

Książę właśnie wrócił z Francji, gdzie miał okazję zapoznać się z geniuszem francuskich artystów w sposób, jaki byłby mu niedostępny, gdyby nie wojna z Napoleonem Bonaparte. Zdawał też sobie sprawę, że po zakończeniu działań wojennych zdobył wiele doświadczeń w dziedzinach, którymi poprzednio zupełnie się nie interesował.

Był to wysoki, niezwykle przystojny mężczyzna. Lata spędzone w wojsku odbiły się nie tylko w jego sposobie poruszania się, lecz przede wszystkim w wyrazie jego oczu. Kobiety, a było ich wiele w jego życiu, mówiły mu często, że posiada zdolność przenikania istoty zdarzeń i ludzi i że ten właśnie dar sprawia, iż tak często doznaje rozczarowań.

Nie wiedział wprawdzie dokładnie, co właściwie miały na myśli, jednak rzeczywiście potrafił ocenić ludzi według ich wrodzonych, wewnętrznych właściwości, toteż nie kierował się nigdy powierzchownymi sądami. Trzeba przyznać, że wybitną pozycję w armii Wellingtona zawdzięczał znakomitej znajomości ludzkiej natury.

Był nie tylko urodzonym przywódcą, jak ktoś kiedyś zauważył, lecz wywierał magnetyczne oddziaływanie na ludzi, co charakteryzuje najwybitniejszych wodzów. Taki komplement wydał się księciu wówczas niemal śmieszny. Wierzył jednak, że być może jest w tym trochę prawdy.

Obecnie książę przeszedł z holu do znajdującej się na parterze bawialni, a stamtąd do wypełnionej książkami i biblioteki rozmyślając nad tym, że niewielu ludzi ma takie szczęście w życiu jak on sam. Przeżył przecież pięć morderczych lat w Portugalii i Hiszpanii nie odniósłszy nawet draśnięcia, również we Francji i podczas bitwy pod Waterloo nie dosięgnęła go kula. A przecież tylu jego przyjaciół i znajomych zginęło.

Dzięki swoim umiejętnościom wojskowym i zdolnościom dyplomatycznym stał się w czasie okupacji Francji prawą ręką Żelaznego Księcia, jak nazywano Wellingtona. Były to trudne czasy, pełne frustracji i politycznych napięć nie tylko dla Wielkiej Brytanii, lecz także dla całej Europy.

Lecz wszystko szczęśliwie się zakończyło ‒ choć trudno wprost w to uwierzyć ‒ i armia okupacyjna po trzech latach pobytu poza krajem mogła wrócić w końcu do domu. Po dramatycznych dyskusjach, okresach napięć i nie kończących się tarć pomiędzy aliantami książę odetchnął z ulgą, że nareszcie jest człowiekiem wolnym i panem własnego losu. Zgodnie z porozumieniem w Akwizgranie armia miała opuścić Francję do końca listopada.

Jeśli chodzi o księcia Harlingtona, Wellington pozwolił mu nie bez wahania opuścić armię już na początku lata, gdyż od dawna czekało go załatwienie pewnych spraw osobistych.

Przybywszy do Londynu książę stwierdził z ulgą, że Harlington House znajduje się w wyśmienitym stanie. Przed powrotem posłał do domu zaufanego adiutanta, żeby powiadomił służbę o dacie jego powrotu. Zamierzał zatrzymać się przez jakiś czas we własnym domu po złożeniu wizyt księciu regentowi i jeśli to możliwe, samemu królowi przebywającemu w Pałacu Buckingham.

Po tylu latach spędzonych za granicą było rzeczą niezwykłą znaleźć się znów w Anglii. Jeszcze bardziej zdumiewający był fakt, że jego pozycja radykalnie się zmieniła od czasu, gdy przebywał w kraju ostatni raz. Wówczas był Iwarem Harlingiem, najmłodszym pułkownikiem w brytyjskiej armii. Londyn bawił go, lecz większość rozrywek była nie na jego kieszeń. Teraz jako książę Harlington należał nie tylko do grona najznamienitszych arystokratów w kraju, lecz był także człowiekiem niezwykle bogatym.

Listy, jakie otrzymał w Paryżu od adwokatów i pełnomocników zmarłego księcia, zawierały nie tylko spis jego włości, które stały się teraz jego własnością, lecz także wysokości kont bankowych przepisanych na jego nazwisko. Były to sumy astronomiczne, lecz ponieważ w armii Wellingtona tyle było jeszcze do zrobienia, nowy książę odłożył na bok sprawy prywatne, aby oddać się służbie krajowi.

Kiedy książę dotarł do biblioteki, stanął przypatrując się oprawnym w skórę tomom, którymi zastawione były wszystkie ściany. Podziwiał też rozwieszone nad kominkiem piękne obrazy Stubbsa przedstawiające wspaniałe konie. W tym momencie do pokoju wszedł kamerdyner, starszy już mężczyzna. Towarzyszył mu lokaj niosąc na srebrnej tacy kubełek z lodem, z którego wystawała butelka szampana.

Kiedy lokaj nalewał trunek, książę zauważył, że liberia służącego źle na nim leży, a pończochy marszczą się na łydkach. Powstrzymał się jednak od zwrócenia mu uwagi. Gdy lokaj stawiał tacę na stoliku, kamerdyner wyglądał na zdenerwowanego i książę domyślił się, że chce mu coś powiedzieć.

‒ O co chodzi? ‒ zapytał. ‒ Wydaje mi się, że nazywasz się Bateson.

‒ Tak jest, wasza wysokość ‒ powiedział, a po chwili dodał z wahaniem: ‒ Mam nadzieję, że wasza wysokość znajdzie w domu wszystko, co potrzeba. Mieliśmy tylko trzy dni, żeby przygotować się na pańską wizytę. Dom stał zamknięty przez ostatnie sześć lat.

‒ Właśnie pomyślałem, że doskonale się prezentuje ‒ powiedział książę.

‒ Pracowaliśmy od rana do wieczora. Zatrudniłem kilka kobiet, żeby wysprzątały parę pokoi, których wasza wysokość mógłby potrzebować, lecz pozostało jeszcze wiele do zrobienia.

‒ Wiem, że mój poprzednik chorował w ciągu ostatnich lat i nie bywał w Londynie ‒ rzekł ‒ myślę więc, że utrzymywano tutaj tylko nieliczny personel.

‒ Pozostaliśmy tylko ja i moja żona, wasza wysokość.

Książę uniósł brwi.

‒ To rzeczywiście niewiele jak na tak duży dom ‒ powiedział. ‒ Jednak co do wyglądu domu nie mam żadnych zastrzeżeń.

‒ Cieszę się, że wasza wysokość jest zadowolony ‒ odrzekł kamerdyner. ‒ Jeśli mi pan jednakże pozwoli powiększyć personel, dom będzie wyglądał jak za dawnych czasów.

‒ Oczywiście, zgadzam się na to!

Na ostatnie słowa kamerdynera książę skrzywił wargi w uśmiechu. W armii wspomnienie o dawnych czasach było traktowane niczym żart. Również w kręgach dyplomatycznych przyjmowano to wyrażenie z dozą ironii. W każdym kraju, w którym przebywał od czasu zawarcia pokoju, nie mówiono o niczym innym jak o dawnych dobrych czasach porównując je z tym, co się działo obecnie. Był przekonany, że w Anglii sytuacja taka będzie się jeszcze nieraz powtarzać.

Ponieważ Bateson zauważył, że książę nie ma ochoty kontynuować rozmowy, powiedział:

– Niebawem zostanie podany obiad, wasza wysokość. Mam nadzieję, że będzie panu smakował.

Książę pomyślał, że kamerdyner zachowuje się nieco sztucznie i stara się za wszelką cenę wywrzeć dobre wrażenie. Kiedy służący zamknął drzwi, książę zaczął obliczać, ile on właściwie może mieć lat. Pamiętał, że kiedy był małym chłopcem i ojciec przywiózł go do tego domu, Bateson już tu pracował. Zrobił na nim imponujące wrażenie, kiedy stał w holu na czele sześciu lokajów i witał przybyłych gości.

– Jak to było dawno... ‒ powiedział do siebie książę.

Obecnie Bateson przekroczył chyba sześćdziesiątkę. Książę rozumiał, że przepracowawszy niemal całe życie w książęcym domu, Bateson nie miał ochoty przenosić się gdzie indziej ani też przechodzić na emeryturę wcześniej, niż było to konieczne. Książę zdawał sobie sprawę z wielkiego bezrobocia panującego w całej Anglii. Stary człowiek nie znalazłby pracy tak łatwo. Poza tym sytuacja stawała się z każdym miesiącem coraz trudniejsza, gdy z armii okupacyjnej we Francji zostawali zwalniani coraz to nowi ludzie. Przypomniał sobie, jaki szum podniósł się w kraju, kiedy Wellington zaproponował redukcję trzydziestu tysięcy żołnierzy. Będąc jednak obecnie człowiekiem niezwykle bogatym książę nie musiał zmniejszać swojego personelu, a właściwie mógł go nawet powiększyć w każdym z posiadanych przez siebie domów.

Kiedy wszedł do jadalni, gdzie przygotowano mu wyśmienity obiad, podczas którego asystował Bateson wraz z dwoma lokajami, przyszło mu na myśl, że jego pierwszym obowiązkiem po powrocie do Anglii jest odwiedzenie rodowej siedziby, zamku Harlington w hrabstwie Buckinghamshire. Nawet teraz z trudem trafiało do jego świadomości, że stał się jego właścicielem. Trudno mu było także uwierzyć, że to on w sposób całkiem nieoczekiwany i wprost niezwykły stał się piątym księciem Harlington!

Wprawdzie zawsze był bardzo dumny z przynależności do rodziny Harlingów, która odgrywała wybitną rolę w dziejach Anglii od czasów wypraw krzyżowych, jednak nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że mógłby odziedziczyć tytuł książęcy. Miał zawsze poczucie, że jest tylko dalekim, niewiele znaczącym krewnym. Jego ojciec był kuzynem poprzedniego księcia. Trzy osoby dzieliły go od jakiejkolwiek szansy dziedziczenia. Lecz kiedy wojna zaczęła siać spustoszenie w całej niemal Europie, Ryszard, syn poprzedniego księcia, poległ pod Waterloo.

Iwar Harling widział go tuż przed rozpoczęciem bitwy. Ryszard znajdował się w pogodnym nastroju.

‒ Jeśli nie uda nam się teraz pobić żabojadów raz i na zawsze ‒ powiedział wesoło ‒ to zakładam się o obiad u White’a i na dodatek o skrzynkę szampana, że wojna potrwa jeszcze z pięć lat.

Iwar Harling roześmiał się.

‒ Przyjmuję zakład, Ryszardzie! Mam nadzieję, że przegram, lecz będzie to przegrana w dobrej sprawie.

‒ Oczywiście że przegrasz ‒ odrzekł Ryszard ze śmiechem, a potem dodał poważniejszym tonem: – A jakie właściwie mamy szanse?

‒ Wyśmienite, jeśli tylko gwardia pruska przybędzie na czas.

Obydwaj mężczyźni milczeli przez chwilę zdając sobie sprawę, że sytuacja jest poważniejsza, niż się to z pozoru wydaje.

‒ Zatem powodzenia!

Iwar Harling spiął konia do galopu i popędził w kierunku miejsca, z którego Wellington przyglądał się bitwie. Książę właśnie dał swej kawalerii rozkaz do ataku. Gdy podjechał do głównodowodzącego, książę Wellington zwrócił się do swego adiutanta, pułkownika Jamesa Stanhope, i zapytał go o godzinę.

‒ Dwadzieścia po czwartej ‒ odrzekł adiutant.

‒ Wygrałem bitwę ‒ rzekł Wellington. ‒ Jeśli Prusacy przybędą na czas, będzie to oznaczało koniec wojny!

Gdy mówił te słowa, już z odległego lasku dały się słyszeć pierwsze wystrzały pruskich dział.

Skończywszy obiad książę poczuł, że dom jest straszliwie pusty i cichy. Był przyzwyczajony do ludzi kręcących się dokoła. We Francji przywykł już do widoku polityków o wiecznie zatroskanych twarzach wchodzących i wychodzących z kwatery głównej Wellingtona w Paryżu. Oswoił się z ostrym dźwiękiem komend wydawanych niemal bez przerwy tak w dzień, jak i w nocy. Nabrał nawyku wysłuchiwania nie kończących się skarg, próśb i raportów. Były również niezliczone przyjęcia i bale, oraz spotkania, podczas których ich uczestnicy wiele mówili, lecz rzadko dochodzili do porozumienia. Zdarzały się też momenty interesujące, podniecające, a nawet ekscytujące.

Książę pomyślał teraz cynicznie, że tych ostatnich byłoby więcej, gdyby podczas wojny był tym, kim stał się obecnie. Na piątego księcia Harlingtona wywierano by też naciski matrymonialne, których udało mu się uniknąć dzięki swojej ówczesnej pozycji. Natomiast jako młody generał Harling, odznaczony licznymi medalami za odwagę, stanowił przede wszystkim przedmiot zainteresowania wielu dojrzałych kobiet. Damy, które przybyły do Paryża z powodów dyplomatycznych czy też w poszukiwaniu rozrywki, rzadko miały powód do rozczarowania, gdy chodziło o jego galanterię.

Podczas gdy one miały mu wiele do ofiarowania, on niewiele mógł im zaoferować. Sprawy zmieniły się diametralnie w ostatnim roku, kiedy okazało się, że nie jest już tylko oficerem kawalerii, lecz księciem Harlingtonem. W takiej sytuacji był wspaniałym kandydatem do małżeństwa i nawet czarujące i eleganckie kobiety zamężne uważały go za zdobycz godną zachodu i nie szczędziły wysiłków, żeby go mieć u swoich stóp lub, wyrażając się bardziej dosadnie, w swoich sypialniach.

Bohaterowie czasów wojny byli teraz w modzie i każda kobieta starała się zdobyć jeśli nie samego księcia Wellingtona, to przynajmniej któregoś z jego adiutantów. Książę Harlington czasami nie potrafił już powstrzymać się od drwiącego uśmiechu, kiedy mu prawiono niewyszukane komplementy, ani od cynicznych odpowiedzi na różnego rodzaju propozycje. Dopiero jego przyjaciel, major Gerald Chertson, ujął w słowa to, co książę odczuwał bardzo niewyraźnie.

‒ Myślę, Iwarze ‒ powiedział ‒ że kiedy wrócisz do kraju, będziesz się musiał ożenić.

‒ Czemu, u diabła, miałbym to robić tak nagle? ‒ zapytał książę.

‒ Po pierwsze dlatego, że powinieneś mieć potomka i spadkobiercę ‒ wyjaśnił major. ‒ Jest to podstawowy obowiązek księcia! Nie możesz przecież dopuścić, żeby ten niemiły typ, twój krewny Jason Harling, zajął twoje miejsce. Słyszałem, że mu do tego niezmiernie pilno.

‒ Chcesz mi powiedzieć, że Jason Harling jest domniemanym spadkobiercą mojego tytułu? ‒ zapytał książę.

‒ Właśnie. Chwalił się tym głośno i bez żenady na cały Paryż – odrzekł Gerald Chertson.

‒ Nigdy o tym nie pomyślałem, lecz być może jest tak w istocie! ‒ zauważył książę.

Przypomniał sobie, że Ryszard Harling nie był jedynym członkiem ich rodziny, który zginął pod Waterloo. W bitwie tej padł również inny kuzyn, syn młodszego brata ostatniego księcia. Gdy czwarty książę Harlington zmarł w 1817 roku, jego tytuł przypadłby ojcu, a ponieważ jego ojciec już nie żył, dostał się jemu.

Słuchając słów Geralda książę przypomniał sobie właśnie o istnieniu bocznej, odległej linii rodziny reprezentowanej przez Jasona Harlinga. Był to jedyny spośród krewnych, za którego książę się wstydził, i przyjął z ulgą, że podczas działań wojennych nie zetknął się z Jasonem. Spotkali się dopiero w Paryżu po zakończeniu wojny.

Jasona nie znosił już jako chłopiec. Jeszcze bardziej nienawistny był mu jako dorosły mężczyzna. Wymigiwał się od wojaczki i nawet nie powąchał prochu. Tak sprytnie manewrował i używał sposobów, które większość mężczyzn uznałaby za haniebne, że umieszczono go na bezpiecznym i wygodnym posterunku. Został bowiem adiutantem pewnego starego generała, który opuścił Anglię dopiero wówczas, gdy Francuzi złożyli broń.

Sposób, w jaki Jason płaszczył się przed ludźmi mającymi władzę, przyprawiał go o mdłości, lecz dzięki tym praktykom zdołał zapewnić sobie całkiem przyjemne życie. Obracał się w najlepszych kręgach towarzyskich i nigdy nie tracił z widoku wiążących się z tym korzyści. Do uszu księcia docierały wiadomości, że Jason przyjmuje gratyfikacje i w nieuczciwy sposób wykorzystuje swoją pozycję. Dotychczas nie mieszał się do tych spraw i nie chciał nawet o nich słyszeć. Jednak obecnie jako głowa rodu nie będzie mógł przymykać oczu na zachowanie Jasona. Uświadomił sobie także, że Jason będzie jego spadkobiercą na wypadek, gdyby zmarł bezpotomnie i nie pozostawił po sobie syna.

Głośno zaś powiedział do Geralda Chertsona:

‒ Na samą myśl, że Jason może znaleźć się na moim miejscu, czuję mniejszą awersję do małżeństwa.

‒ Ktoś mi opowiadał, że on już zaciąga pożyczki zakładając, że jego dziedziczenie dojdzie w końcu do skutku ‒ rzekł Gerald.

‒ Wprost nie do wiary! ‒ zawołał książę. ‒ Któż mógłby być na tyle głupi, żeby pożyczać mu pieniądze na tej tylko mglistej podstawie, że ja nie doczekam się syna.

‒ Zawsze znajdą się lichwiarze skłonni podjąć takie ryzyko, mając na uwadze przyszłe zyski ‒ zauważył Gerald.

‒ Oni chyba muszą być niespełna rozumu ‒ powiedział książę ze złością. ‒ Ja jeszcze żyję i jestem na tyle silny i zdrowy, żeby mieć rodzinę, i to w dodatku liczną!

‒ Wszystko zależy od tego, czy dożyjesz chwili, żeby tę rodzinę założyć.

‒ Cóż to za insynuacje?

Gerald milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:

‒ Napomknięto kiedyś w mojej obecności, że po śmierci Ryszarda pod Waterloo Jason założył się z kimś, że nie przeżyjesz tej wojny.

‒ I przegrał zakład ‒ powiedział ostro książę.

‒ To prawda, że już cię nie dosięgnie francuska kula, lecz wiesz dobrze, że istnieje coś takiego jak nieszczęśliwy wypadek.

Książę podniósł głowę i zaśmiał się.

‒ Doprawdy, Geraldzie, próbujesz mnie straszyć ‒ rzekł. ‒ Jednak Jason jest zbyt wielki krętacz, nie będzie sobie brudzić rąk morderstwem.

‒ Nie sądzę, żeby to jego ręce miały się ubrudzić ‒ odrzekł Gerald Chertson. ‒ Nie zapominaj, że w lutym dokonano próby zamachu na Wellingtona.

‒ To prawda. Ów niedoszły morderca, André Cantillon, był fanatycznym wielbicielem Bonapartego.

‒ Wiem o tym ‒ rzekł Gerald Chertson ‒ i nie zamierzam cię straszyć, jednak Jason Harling żywi fanatyczne wprost przywiązanie do własnej osoby i bardzo liczy na pomyślną przyszłość.

‒ Nie będę się nim przejmował ‒ rzekł książę wyniośle.

Jednak kiedy po doskonałym obiedzie szedł z jadalni w stronę biblioteki, coś zaczęło go nurtować i naszły go poważne myśli. Choć cieszył się domem i ogromną odmianą własnego losu, który dotychczas wcale nie był wesoły, czuł, że kuzyn Jason stanowi dla niego zagrożenie.

‒ Muszę się koniecznie ożenić ‒ postanowił.

Nie była to sprawa przyjemna i jego myśli pomknęły ku pięknej Izabeli Dalton, która żegnając się z nim w Paryżu, dała mu niedwuznacznie do zrozumienia, że kiedy w następnym tygodniu pojawi się w Londynie, ma nadzieję często się z nim widywać. Lady Dalton była córką księcia i wdową po pewnym baronecie, który zmarł na skutek ataku serca spowodowanym nadużywaniem jedzenia i trunków. Należała do rodzaju tak zwanych wesołych wdówek. Trzeba przyznać, że w Paryżu było wiele kobiet, Francuzek, Angielek czy Rosjanek, które paliły się do tego, żeby pocieszać wojowników po bitewnych trudach.

Na każdym przyjęciu damy te jarzyły się niczym światła w ciemności. Wkrótce książę przekonał się, że ramiona lady Izabeli nadto czule ściskały go za szyję, a jej usta domagały się pocałunków, zanim jeszcze on miał na to ochotę. Nie mógł się jednak oprzeć pokusie rozkoszy, jakie roztaczała przed nim lady Izabela. Sprawiała też wrażenie, jakby był jedynym mężczyzną na świecie, który się dla niej liczył, a to mu niezwykle pochlebiało.

‒ Kocham cię i bardzo cię pragnę! ‒ powtarzała setki razy. ‒ Kocham od pierwszej chwili naszego poznania. A teraz kiedy osiągnąłeś pozycję, o jakiej nigdy nie przypuszczałam, że stanie się twoim udziałem, kocham cię także za to, że zachowujesz się, jak na prawdziwego księcia przystało.

Miał świadomość, że lady Izabela coraz bardziej zbliża się do niego cieleśnie i duchowo, a kiedy spędzili razem wieczór przed jego wyjazdem z Paryża, całkiem wyraźnie wyjawiła mu swoje intencje.

‒ Gdy tylko załatwisz wszystkie swoje sprawy, dołączę do ciebie ‒ powiedziała miękko. ‒ Będziemy się bawić. Nasze przyjęcia staną się słynne na cały Londyn. ‒ W tym miejscu westchnęła i dodała: ‒ Książę regent starzeje się i wielki świat potrzebuje nowego przywódcy. A czy jest ktoś przystojniejszy, bardziej czarujący i cieszący się większym autorytetem niż ty?

Przerwała na chwilę spodziewając się, że książę wypowie stwierdzenie, że trudno z kolei wyobrazić sobie kobietę piękniejszą niż ona.

W tej samej chwili książę uświadomił sobie, że wymaga się od niego deklaracji małżeńskiej. Nigdy dotychczas nie zastanawiał się, czy chciałby się żenić, a już w szczególności z lady Izabelą. Kiedy się nad tym zastanowił, przyszło mu do głowy, że to małżeństwo ucieszyłoby wielu jego krewnych i w wysokich sferach uznane zostałoby za „odpowiednie”.

Choć lady Izabela podniecała go i doprowadzała do wrzenia, co udawało się tylko nielicznym kobietom, jednak intuicja podpowiadała mu, że nie była typem kobiety, z którą chciałby spędzić resztę życia.

Przebywając w wojsku nauczył się, że kobiety są po to, żeby dostarczać przyjemności, i że nie powinny wdzierać się zbyt natarczywie do męskiego świata, w którym największymi cnotami jest walka i poświęcenie dla ojczyzny.

Lady Izabela różniła się bardzo od atrakcyjnych młodych Portugalek ofiarowujących siebie zmęczonym wojownikom, którym należało się wytchnienie po trudach wojennych zmagań. Różniła się też od wesołych francuskich kokotek, które umiały rozweselić nawet najbardziej znużonych. Potrafiły one obrócić w żart nawet fakt wyciągnięcia klientowi z kieszeni portfela. Kobiety były zawsze tylko kobietami, rozumował, mężczyzna potrzebował ich, żeby znaleźć chwilę zapomnienia i oderwania od wojennej rzeczywistości. Natomiast małżeństwo to zupełnie inna sprawa!

Kiedy podróżował przez północną Francję i kiedy przekraczał wzburzony kanał La Manche, myślał o lady Izabeli odrywając się od rozmyślań o swojej nowej pozycji. Była ona kobietą niezwykłej piękności i nie raz wyznawała mu swoją miłość. Jednak coś go powstrzymywało przed zadaniem sakramentalnego pytania, na które tak bardzo czekała.

– Muszę koniecznie być z tobą, Iwarze ‒ powtarzała setki razy. ‒ Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, a i ty beze mnie będziesz się czuł opuszczony i samotny.

Łatwiej było zamknąć jej usta pocałunkiem niż z nią dyskutować. Książę był przekonany, że gdy tylko zostawił Izabelę w Paryżu, natychmiast zaczęła się pakować i przygotowywać do powrotu do Londynu. Była to część szczegółowo opracowanego planu omotania go i związania za pomocą swej urzekającej urody i kuszącego ciała. Lady Izabela była zdecydowana zostać księżną Harlington.

Myśląc o tym książę czuł narastający niepokój. Podszedł nagle do kominka i pociągnął za sznurek dzwonka. Sznur biegł korytarzem aż do dzwonka wiszącego w drzwiach spiżarni. Dzwonienie musiał więc słyszeć Bateson lub któryś z lokajów. Nie czekał też długo, bo niebawem w drzwiach ukazał się Bateson.

‒ Zmieniłem plany ‒ powiedział do niego książę. ‒ Postanowiłem jeszcze dzisiaj odwiedzić zamek Harlington. Podróż nie zajmie mi więcej niż dwie godziny.

Bateson był wyraźnie skonsternowany.

‒ Czy wasza wysokość powiadomił już lady Alwinę o swoich zamiarach?

‒ Zamierzałem tu pozostać do końca tygodnia ‒ powiedział książę ‒ lecz mogę przecież pojechać do zamku i wrócić jutro lub najdalej pojutrze.

‒ Myślę, że byłoby lepiej poinformować lady Alwinę. Książę tylko się zaśmiał.

‒ Myślę, że dojadę tam wygodnie, a po tak wyśmienitym obiedzie nie będę głodny aż do kolacji. Przekaż kucharzowi moje gratulacje i zamów dla mnie powóz i czwórkę nowych koni, które zapewne stoją już w stajni.

Ponieważ książę nie miał ochoty pojawiać się w Anglii bez zaprzęgu złożonego z doskonałych koni, poprosił Geralda, który opuścił Paryż tydzień wcześniej, żeby wybrał konie dla rezydencji przy Berkeley Square.

‒ Jeśli nie zrobiono już tego wcześniej ‒ powiedział ‒ kup dla mnie czwórkę koni co się zowie, żebym nie musiał się wstydzić.

Ponieważ Gerald miał podobne upodobania, jeśli chodzi o konie, mógł być pewien, że nie zawiedzie się na jego wyborze. Zresztą i w innych sprawach mieli podobny gust. Kiedy więc dwadzieścia minut później powiadomiono księcia, że powóz już na niego czeka przed wejściem, przekonał się, że przyjaciel dobrze spełnił swe zadanie. Czwórka kasztanków prezentowała się wspaniale. Konie były doskonale odżywione i książę nie wątpił, że szybko pokonają odległość pomiędzy Londynem a zamkiem Harlington. Nie przypominał sobie teraz, jaki rekordowy czas padł na tym dystansie, a ponieważ stajenny, który miał mu towarzyszyć, był człowiekiem nowym, zatrudnionym dopiero przez Geralda, nie miał nawet kogo o to zapytać. Gdy jego kufer podróżny został przytroczony z tyłu powozu, zwrócił się do Batesona:

‒ Dałem wolne mojemu służącemu na część dzisiejszego dnia i na jutro, żeby mógł odwiedzić krewnych. Przypuszczam, że na zamku znajdzie się ktoś, kto mógłby mi usługiwać.

Zagrożone dziedzictwo - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх