Читать книгу Nie śmiejcie się z miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 4

Rozdział 1

Оглавление

Rok 1817

Jest! Już jest! — Chloe wpadła do szkolnego pokoju. Na środku, wokół dużego stołu, siedziały jej siostry.

— Nareszcie! — powtórzyła.

— List? — zapytała Thais.

— A cóż by innego? — odparła Chloe. — Gdy zobaczyłam dyliżans pocztowy wjeżdżający przez bramę na podwórzec, byłam pewna, że wydarzy się coś niezwykle podniecającego!

— Skąd wiesz, czy to list od matki chrzestnej? — zapytała Anthea niecierpliwie. Choć ze wszystkich sił starała się nie okazywać wzruszenia, oczy jej lśniły.

Chloe tryumfalnie podniosła przesyłkę. Dziewczęta zobaczyły perłowy list, napisany na najdroższym welinowym papierze. Adres ich matki zapisano eleganckimi, ozdobnymi literami.

— Szybko odpisała — rzekła Thais — przecież nie spodziewałyśmy się odpowiedzi wcześniej niż w końcu tygodnia.

— Jestem pewna, że zgodziła się — wtrąciła Chloe. — Och, Antheo, tylko pomyśl, jakie to będzie ekscytujące!

— Czy mogę pójść i powiedzieć mamie? — zapytała Phoebe.

Phoebe była wśród sióstr najmłodsza. Miała zaledwie dziesięć lat. Chloe rozpoczęła już szesnasty rok życia, a Thais była o rok od niej starsza.

Phoebe miała jasne włosy i niebieskie oczy. Wyglądała jak miniatura Thais, a obie były niezwykle podobne do matki.

— Ależ nie, teraz w żadnym wypadku nie możesz przeszkadzać mamie — zaprotestowała Anthea.

— Dlaczego? — zapytała zawiedziona Chloe.

— Mama teraz obcuje z Muzami...

— Och mój Boże! Znowu?! — pisnęła Chloe. — W takim razie nie ma mowy, żeby jej przeszkadzać... — mówiła do Anthei w taki sposób, jakby chciała usłyszeć, że nie ma racji, że się myli. Anthea jednak rzekła stanowczo:

— Oczywiście, że nie. W żadnym wypadku. Mama pisze. A wiesz przecież, jak reaguje, gdy któraś z nas przerywa jej ciąg myśli.

Chloe położyła list na marmurowej płycie kominka. Stał oparty o zegar. Lekko westchnęła i powiedziała:

— Chyba umrę z ciekawości, jeśli mama wkrótce nie otworzy przesyłki.

— Jest dopiero jedenasta — stwierdziła Anthea. — Musimy zaczekać do obiadu.

Thais ziewnęła.

— Dlaczego akurat dzisiaj, a nie innego dnia musiało ją opanować natchnienie?

— Wydaje mi się, że już od jakiegoś czasu układała poemat... — odpowiedziała w zamyśleniu Anthea. — Kiedy mama tak patrzy tęsknie w dal, ma takie odległe spojrzenie, ja doskonale wiem, co to znaczy.

— Ach, gdyby te poematy były dostatecznie dobre, mogłybyśmy je sprzedawać...

— Ależ nie — odparła Anthea.

— Dlaczego? — zaciekawiła się Chloe. — Mówią, że lord Byron zbił ogromną fortunę na swoich poematach. Jestem pewna, że mama jest prawie równie utalentowana.

— A ja jestem pewna, że mama byłaby bardzo wstrząśnięta, gdyby dowiedziała się o pomyśle handlowania jej sztuką — zimno odrzekła Anthea. — Dlatego nie powinnaś tego sugerować. Chloe, siostrzyczko, taka sugestia mogłaby mamę zmartwić.

— Znacznie bardziej może ją zmartwić brak pieniędzy — dorzuciła Thais praktycznie. — Antheo, jeżeli twoja matka chrzestna zaprosi cię do Londynu, w co się ubierzesz?

— Uszyłam sobie nową sukienkę w ubiegłym tygodniu.

— I cóż z tego? Obawiam się, że to za mało. Twoja zapobiegliwość daleko cię nie zaprowadzi — mówiła wolno Thais. — W „Ladies Journal” piszą wyraźnie — w Londynie debiutantka musi mieć na sezon co najmniej dziesięć sukien.

— Wątpię, abym pojechała. Do końca sezonu pozostał tylko miesiąc. Wiadomo, że książę regent jedzie do Brighton na początku czerwca.

— No dobrze, ale nawet na miesiąc potrzebujesz więcej niż jedną suknię — odparła ze znawstwem Thais. W siedemnastym roku żyda była bardzo pochłonięta strojami.

Wśród sióstr ona właśnie najbardziej nie znosiła tanich materiałów, z których zmuszone były szyć sobie suknie. A na domiar złego nie mogły pozwolić sobie na żadną z tych ozdób, które proponował „Ladies Journal”, a które uznawane były za nieodzowne w stylowym wyglądzie.

— To prawda — w zadumie skonstatowała Anthea — gdyby pojechała do Londynu i zgodnie ze skrytym życzeniem matki została przyjęta w eleganckim świecie, wyglądałaby wprost rozpaczliwie. Hmmm... A tam najwspanialszym klejnotem była jej matka chrzestna — hrabina Sheldon — ozdoba najlepszego towarzystwa.

Do tej pory Anthea uważała, że jej wyjazd na sezon do Londynu był jak najbardziej realny i może matce podziękować za świetny pomysł.

A matka zawsze z głową w chmurach, nieobecna duchem, jak mawiał o swej żonie, lady Forthingdale, jej ukochany mąż, zapomniała, że w dziewiętnastej wiośnie życia Anthea może oczekiwać przyjemniejszej egzystencji niż życie w małym dworze, w ubogiej wiosce położonej w Yorkshire.

Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony. Miejscowy proboszcz przypomniał matce o jej obowiązkach.

Po śmierci sir Walcotta Forthingdale przewielebny ksiądz udzielał młodszym dziewczynkom lekcji historii, kaligrafii oraz łaciny.

Z językiem francuskim zapoznawała je mademoiselle, która kiedyś uczyła w seminarium dla młodych dam w Harrogate. Po przejściu na emeryturę przeniosła się na wieś. Lady Forthingdale płaciła za lekcje niewiele, lecz Anthea czuła, że mademoiselle cieszy się z lekcji o wiele bardziej niż uczennice. Doskwierała jej na wsi samotność i zwyczajnie po ludzku, tęskniła za kimś, z kim można by porozmawiać.

Pewnego razu wikary odwiedził lady Forthingdale, aby opowiedzieć o postępach Phoebe w łacinie. Oświadczył:

— Często myślę, droga pani, o szczęściu matki, która ma tak czarujące, zachwycające córki. Bez wątpienia smutno będzie, kiedy wyjdą za mąż i opuszczą rodzinny dom. A panna Anthea może tak uczynić w każdej chwili.

— Anthea? Wyjść za mąż?! — wykrzyknęła lady Forthingdale.

— Zdaje się, że skończyła już dziewiętnaście lat — odparł ksiądz wikary. — To czas kiedy większość młodych panienek, szczególnie tak ładnych jak panna Anthea, zaczyna myśleć o założeniu własnego domu.

— Hmmm, tak. Oczywiście — zgodziła się lady Forthingdale.

Kiedy ksiądz wyszedł, posłała po Antheę i rzekła w swój charakterystyczny, jakby zasmucony sposób:

— Najdroższa, jak mogłam być aż tak bezmyślna? Zapomniałam zupełnie, że skończyłaś dziewiętnaście lat! Wielkie zaniedbanie z mojej strony, że nic nie zrobiłam...

— Co, mamo?

— Nie zorganizowałam ci debiutu towarzyskiego.

— Mojego? Ależ mamo! Jak byłoby to możliwe?

— Tak jak twój ojciec i ja zamierzaliśmy — powiedziała z troską w głosie lady Forthingdale. — Byłam tak zrozpaczona i bezradna, kiedy dowiedziałam się, że twój ojciec został zabity, że nigdy nie zastanawiałam się, ile masz lat.

— Bardzo, bardzo dużo, mamo! — roześmiała się Anthea — Wkrótce zaczną mi siwieć włosy i wypadać zęby!

— Antheo! Ja mówię poważnie — przerwała lady Forthingdale zgorszona. — I choć jesteśmy biedni, ale od setek lat Forthingdale’owie cieszą się szacunkiem w Yorkshire. Moja własna rodzina przybyła do Anglii wraz z Wilhelmem Zdobywcą.

— Mamo, wiem o tym. Rachunków nie opłaca się jednak błękitną krwią, pochodzenie nie zaopatrzy nikogo na sezon w Londynie.

Anthea po śmierci ojca przejęła prowadzenie domu. Wiedziała, co znaczy płacić rachunki.

Lepiej niż ktokolwiek inny zdawała sobie sprawę, jak niewiele mają na życie i jak ostrożnie trzeba postępować, aby wydać choćby pensa.

— Przecież twój pobyt w Londynie nie będzie przez nas opłacany — rzekła w zamyśleniu lady Forthingdale. — Nie jestem aż do tego stopnia oderwana od życia, Antheo.

— A któż miałby to uczynić? Wiesz, jak mało mamy krewnych.

— Krewnych twojego ojca nie poprosiłabym ani o pensa, nawet wtedy, gdybyśmy przymierały głodem! — lady Forthingdale wypowiedziała to zdanie z wyraźnym gniewem w miękkim, melodyjnym głosie. — Dla mnie oni zawsze byli okropni. Zawiedli się, myśląc, że twój ojciec ożeni się z pieniędzmi. Naprawdę nigdy mi tego nie przebaczyli.

— Mamo, przecież był zakochany w tobie i nie ma w tym nic dziwnego. Zawsze byłaś najpiękniejszą osobą, jaką znałam.

Lady Forthingdale uśmiechnęła się.

— Jesteś bardzo ładna, podobna do ojca. On był takim przystojnym mężczyzną.

I tak było istotnie. Anthea miała tak jak ojciec ciemne włosy, ogromne szarozielone oczy migocące figlarnymi błyskami, zarysowane delikatnym łukiem uśmiechu usta, dopełnione dwoma dołeczkami na policzkach.

Kiedy Anthea była jeszcze berbeciem w kołysce, każdy, kto na nią spojrzał, uśmiechał się do niej. Gdy śmiała się, zmuszała ludzi, aby śmiali się wraz z nią.

— Mamo, pochlebiasz mi! Mów tak dalej! Uwielbiam przyjmować komplementy!

— Którymi nie powinna obdarzać cię twoja matka — ostro przerwała lady Forthingdale. — Ale, ale! Jak ja mogłam być taką roztargnioną egoistką, żeby nie pomyśleć o tym wcześniej!?

— O czym pomyśleć?

— O napisaniu do twojej matki chrzestnej, mojej przyjaciółki Delfiny, hrabiny Sheldon.

Lady Forthingdale ogarnęła skrucha i żal spowodowany wyrzutami sumienia za swoje dotychczasowe niedbalstwo.

Usiadła przy sekretarzyku i napisała list do hrabiny Sheldon. Pytała się, czy przez pamięć i wzgląd na ich starą przyjaźń hrabina mogłaby uczynić jej tę łaskę i zaprosić Antheę do siebie, do Londynu. Pisała:

„Anthea od śmierci mego ukochanego męża jest dla mnie cudowną córką. A ja w swoim smutku i rozpaczy przeoczyłam fakt, że tego roku, kiedy już żałoba jest za nami, Anthea powinna pojawić się w towarzystwie.

Pamiętam i zawsze będę pamiętać Twój bal; jak olśniewająco na nim wyglądałaś, Delfino. Wszyscy mężczyźni byli u twych stóp. Dlatego błagam Cię, abyś przypomniała Sobie Antheę, Twoją córkę chrzestną. Pomogła jej choć przez parę tygodni poznać Londyn i młodych mężczyzn, których, jak sama rozumiesz, brakuje w małej wiosce”.

Pisała list i przypominała sobie z całą wyrazistością, jak zachwycająco piękna była Delfina, kiedy miała piętnaście lat. Wtedy też lady Forthingdale poprosiła Delfinę, aby została matką chrzestną pierworodnej córki.

Rodzice Delfiny żyli w Essex, milę od siedziby rodziców lady Forthingdale. Ich matki były bliskimi przyjaciółkami, ojcowie zaś stanowili nieodłączną parę w polowaniach na lisy.

Piętnastoletnia Delfina uwielbiała z przesadnym młodzieńczym żarem starszą o trzy lata, piękną Christobel, która tuż po skończeniu szkoły poślubiła sir Walcotta Forthingdale’a. Pomyśleć tylko! Niemal po opuszczeniu szkolnej klasy!

Wykształcony światowiec, sir Walcott oszalał, gdy zobaczył Christobel na jej pierwszym balu.

Od tamtej pory nie zważając na protesty jej rodziców towarzyszył swej ukochanej przy każdej okazji. Wzięli ślub w końcu roku.

Anthea urodziła się, kiedy jej dziewiętnastoletnia matka wróciła do domu rodzinnego, aby w spokoju odbyć pierwszy połóg.

Delfina była ich codziennym gościem, a gdy dziecko przyszło na świat, wydawało się, że uwielbia Antheę równie mocno, jak jej matkę. Dlatego gdy lady Forthingdale zaproponowała Delfinie, by zgodziła się być matką chrzestną, obie były bardzo wzruszone.

Później widywały się rzadko.

Sir Walcott osiadł w rodzinnym majątku w Yorkshire. Nie można było go winić za to, że majątek nie przyniósł tak dużych dochodów, jakie były potrzebne na luksusowe utrzymanie rodziny.

Stopniowo, z upływem lat trudności finansowe rosły i kiedy podczas wojny z Napoleonem sir Forthingdale poległ pod Waterloo, pieniędzy zostało bardzo mało.

— Jesteś za stary! Jak możesz mnie zostawiać? — protestowała lady Forthingdale, kiedy sir Walcott postanowił przyłączyć się do swego regimentu i kupić stopień kapitana.

— Będę przeklętym dekownikiem, jeśli pozwolę przyjaciołom walczyć za mnie, a ja będę tutaj siedział bezczynnie!

Do czasu bitwy pod Trafalgarem usłuchał prośby żony. Wierzono jeszcze, że wojna szybko się skończy.

— Muszę tam być! — postanowił — Już dość długo nie miałem okazji fechtunku.

I wyjechał walczyć pod wodzą Wellingtona. Kiedy armia pomaszerowała do Brukseli na ostateczne rozdanie kart w tej wojnie, sir Walcott, jako jeden z kawalerzystów, zmierzał na spotkanie przeznaczenia.

To było nieuchronne, pomyślała Anthea, kiedy usłyszała o śmierci ojca. Prawdopodobnie brał udział w brawurowym ataku, w bitwie, która z powodu dużych strat i wspaniałej strategii Napoleona omal nie zakończyła się klęską armii brytyjskiej.

Dopiero Prusacy przechylili szalę zwycięstwa na stronę wojsk walczących z Francuzami. W tych krwawych zmaganiach zginęło dwa i pół tysiąca żołnierzy.

— Takiej właśnie śmierci życzył sobie — powiedziała do załamanej matki, wiedząc, że nie jest w stanie ukoić jej żalu. Ojciec ze swoim temperamentem i budzącą podziw odwagą z pewnością walczył w pierwszej linii...

Musiały opuścić dom. Majątek był zadłużony. Suma, którą uzyskały ze sprzedaży, poszła w większej części na spłacenie długów.

Na szczęście zostało jeszcze tyle, by można było kupić mały dworek w Smaller Shireoaks i tu zamieszkać. Resztę pieniędzy przeznaczyły na inwestycje przynoszące skromny coroczny dochód. Anthei nigdy nie przyszło na myśl, że mogłaby robić coś innego, niż opiekować się matką i siostrami.

Od czasu do czasu zapraszano Antheę na bale. Ostatniej zimy, gdy w domu minęła żałoba, poszła na dwa przyjęcia. Cóż z tego, że miała wielu adoratorów, ale byli to młokosy albo żonaci. Matki młodych kawalerów pilnie baczyły i nie miały zamiaru pozwolić na poślubienie „tej Forthingdale’ówny, panny bez grosza, choć bardzo ładnej”.

Po wysłaniu listu Anthea pozwoliła sobie na kilkudniowe marzenia. Fantazja podsuwała jej wspaniałe wizje. Zdobywała szturmem Londyn, znajdowała męża nie tylko ze wszech miar odpowiedniego, ale i cudownie bogatego, tak aby mógł pomóc jej siostrom. Przecież jest Thais, taka ładna, musi wejść w światowe życie w przyszłym roku. Jest już i tak starsza niż większość debiutantek. A po Thais będzie Chloe i na końcu Phoebe... Muszę znaleźć męża, który pozwoli wprowadzić je po kolei w świat. Na domiar wszystkiego mama nie widziała hrabiny Sheldon od ponad ośmiu lat.

Anthea zauważyła, że ludzie inaczej je teraz traktują. Lekceważąco unikali ich towarzystwa. A córki ubogiej familii po prostu przeszkadzały.

Bez większych trudności obliczyła, że hrabina ma trzydzieści cztery lata. I choć Anthea miała niewielkie pojęcie o obyczajach panujących w eleganckich sferach, wydało się jej, że hrabina jest za młoda, by pełnić obowiązki przyzwoitki. Jednak stało się. Klamka zapadła. List do Londynu został wysłany. Anthea była jednak święcie przekonana, że jeśli hrabina nie zignoruje listu, to prawdopodobnie odmówi pomocy.

— Nie mogę czekać i czekać, aż mama otworzy ten list. To potrwa co najmniej półtorej godziny. — Thais przysiadła na szkolnym stoliku. — Otwórzmy kopertę nad parą i zobaczmy, co tam jest w środku.

— Oj, tak, zróbmy tak! — krzyknęła Chloe.

— Absolutnie nie! — odruchowo zaoponowała Anthea. — Wiecie, że takie zachowanie przystałoby prostakom, a nie wytwornym damom!

— Z tego, co czytałam o wytwornych damach, wnioskuję, że one wszystkie robią rzeczy, których nie można uważać za właściwe damom — z wyższością stwierdziła Thais i po chwili dodała z wyniosłą miną: — W powieści, którą ostatnio czytałam, pewna hrabina zawsze podglądała przez dziurkę od klucza.

— Sługi tak robią, a nie jaśnie panie — przerwała wywód siostry Anthea. — Zupełnie nie rozumiem, skąd ty wzięłaś taką książkę. Z pewnością nie z biblioteki tatusia... albo wikarego.

Thais zachichotała. Wyglądała przy tym prześlicznie.

— Pożyczyłam od Ellen.

— Ellen? Masz na myśli Ellen z gospody „Pies i Kaczka”?

— Ona ma narzeczonego, który regularnie przynosi jej lektury — przyznała Thais.

— Och, Thais! Jak możesz? — zaprotestowała Anthea — Jestem pewna, że mama byłaby zdegustowana, gdyby dowiedziała się, że zadajesz się z Ellen, nawet jeśli ona jest miłą kobietą...

Anthei było przykro. Młodsza siostra powinna mieć odpowiedniejszych przyjaciół niż panny z oberży „Pies i Kaczka”. Thais skończyła miesiąc temu siedemnaście lat. Zatraciła już „wdzięk tłustej laleczki”, jak mawiał tatuś.Teraz była tak ładna, że nawet chłopcy z chóru kościelnego podczas mszy spoglądali na nią. To ona powinna pojechać do Londynu, nie ja, pomyślała Anthea. Zastanowiła się, czy jej matka chrzestna zaakceptowałaby Thais w zastępstwie.

— Co teraz może pisać mamusia? — zapytała Chloe.

— Myślę, że przechodzi uwznioślenie religijne — odparła żałośnie Thais.

— Mamy niebotyczne szczęście, że to się nie stało przed naszym urodzeniem. W przeciwnym razie nazywałybyśmy się Jezabel albo Magdalena — powiedziała Chloe.

Roześmiały się wszystkie.

— „Do serca Chloe Kupido młody podkradł się wstydliwie” — zacytowała cichutko Anthea, tak aby Chloe nie usłyszała wersu, którym często ją drażniły.

— Chociaż — ciągnęła z rozpaczą w głosie Chloe — nie ma nic gorszego niż mieć na imię „Chloe”... Dlaczego mamusia przeżywała Williama Blake’a akurat przed moim urodzeniem?

— Ja nie uważam, by mnie udało się lepiej — powiedziała Thais. — Nikt nie umie poprawnie wymówić mojego imienia...

— Ale pomyśl, jakie ono jest romantyczne — pocieszyła ją Phoebe. Podskoczyła i zaczęła recytować dramatycznie:

Ta śliczna Thais u jego boku,

Siedziała kwitnąc kwiatem wschodu,

Niczym młoda panna w młodości miodu...

— Och, zamknij się! — wybuchła Thais i chwyciła książkę ze stołu, by cisnąć w siostrzyczkę.

Dziewczęta, z wyjątkiem Anthei, nie znosiły swoich imion. Anthea przeczytała odę Roberta Herricka: „Antheo! Och, moja Antheo!” i zastanawiała się, czy te słowa staną się kiedykolwiek prawdą w jej życiu.

Buzi mi daj i jeszcze tuzin do tego; cudu bez brzegu,

nawet dwadzieścia, sto, tysiąc, jak płatków śniegu.

Czy ktoś tak do niej powie? I co będzie wtedy czuła?

— Nie mogę pojąć, dlaczego mamusia nie mogła wybrać imienia z „Wikarego z Wakefield” — mówiła Chloe. — Jeśli zrobiłabym coś złego, mogłabym zawsze zacytować jej źródło:

Kiedy niewiasta cudna, szaleństwem przybita,

Zbyt późno odkrywszy przebiegłość mężczyzn...

— To mogłoby służyć raczej jako przestroga do zapamiętania, a nie jako przeprosiny — zauważyła Anthea.

— Zastanawiam się, o jakim szaleństwie myślał poeta? — wtrąciła Phoebe.

Siostry milczały, dodała więc buntowniczo:

— Gdyby tatuś żył, tobym go zapytała.

— Ale cóż, nie żyje — westchnęła Anthea. — A ty nie będziesz mamusi zawracała głowy.

Zasadą tego domu było nieabsorbowanie matki.

Wszystkie kochały tę słodką, bezradną osobę, której bezbronność stała się jeszcze bardziej widoczna po śmierci męża. Honor nakazywał chronić ją przed wszystkimi niezrozumiałymi dla niej trudnościami. Ale nawet najsłabsze echa kłopotów nie dawały jej spać po nocach.

Anthea doszła do wniosku, że matka pisząc wiersze ucieka od nieprzyjemnej rzeczywistości. Czyniła tak już za życia męża, ale teraz wszystkie znaki wskazywały, że zupełnie pogrążyła się w pisaniu długich poematów. Odczytywała je córkom, a potem rychło o nich zapominała. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie można sprzedać poematy matki, zastanowiła się po raz pierwszy Anthea. Ale jak? Skoro sam pomysł wydania drukiem tak przeraziłby autorkę, że... Strach pomyśleć. Jaki wydawca zdecydowałby się na zakup dzieł nieznanej poetki? Może i genialnej, ale niczym czuły nerw wyrafinowanej, subtelnej i wrażliwej? Anthea pamiętała opis doświadczenia sławnego Luigi Galvaniego, które ten badacz nerwów i prądu przeprowadził na żabim udku. Gdy przyłożył prąd do żabiego udka — skurczyło się. Niestety, z nerwami nie ma żartów. Mamusia jest zbyt wrażliwa. Wyczytały w czasopismach, że dzieła lorda Byrona przyniosły mu wielki sukces. Niestety, skandale wokół jego osoby zmusiły go w ubiegłym roku do opuszczenia kraju. Gdy przez dłuższy czas będzie nieobecny, być może przestaną się nim interesować, a wtedy może spaść sprzedaż jego dzieł. A kogo, pytała się rozsądnie Anthea, interesowałyby wiersze damy zamkniętej w głuszy Yorkshire, damy, która z pewnością nie byłaby atrakcją dla frywolnych towarzystw radujących się porażką lorda Byrona?

— Wiecie, to jest takie smutne — powiedziała na głos — przecie żadna z nas nie ma talentu, który dałby się spieniężyć...

— Ja piszę powieść — rzekła Thais.

— Wiem — odparła wyniośle Anthea. — Ale ty ją piszesz od trzech lat. Dotarłaś dopiero do piątego rozdziału. W takim ślimaczym tempie skończysz nie prędzej niż za dwadzieścia lat, a wówczas nie będzie miało znaczenia, jaką sobie kupisz suknię.

Zgarbiła się, podparła podbródek drżącymi dłońmi i słabiutkim, jękliwym głosikiem zwróciła się do Thais:

— Cała moja... praca... Pomóżcie biednej... starej kobiecie... miłej damie... co poświęciła najlepsze lata... życia swego...

Wybuchnęły śmiechem.

Aktorskie miniatury Anthei były zawsze z życia wzięte. Teraz rozpoznały starą panią Ridgewell. Wiejską żebraczkę.

— Bardzo trudno napisać powieść — rzekła Thais z godnością. — A poza tym trwa to tak długo, zabiera mi tyle czasu. Nie mogę dojść do ładu z ortografią!

— Chyba mogłabym sprzedać parę moich akwarel — zastanowiła się Anthea.

Chloe zachichotała.

— Kiedy ostatnio wystawiłaś jeden na jarmarku, to stał i stał na straganie. Dopiero jak opuściłam cenę, to akwarelka została kupiona. I tylko dlatego, że pani Briggs spodobała się rama!

Anthea westchnęła.

— Ach, gdy w zeszłym tygodniu poszłam do pani Briggs w odwiedziny, mój obraz był wyjęty z ramy. Tkwiła w niej róża od wnuka pani Briggs!

— No i ładnie. Żadnych widoków na zarobek — sapnęła Chloe smutno. Klasnęła nagle i zawołała: — Słuchajcie! A gdybym tak odpłatnie dawała lekcje jazdy konnej?!

— Komu? — zapytała retorycznie Thais. — Przecież na coś takiego nie zgodzi się nikt. Ludzie nazbyt szanują zwierzęta, by dać je zamęczyć. A wykwintni państwo, kiedy przyjeżdżają na polowania, i tak umieją wszystko, co potrzeba.

Chloe westchnęła żałośnie.

— Wiele bym dała za dobrego konia! Tatuś nie żyje, a my mamy tylko starego Dobbina. Tak bardzo chciałabym zabierać mamusię w podróże. A zdarza się to nieczęsto, by gdzieś jechała...

— Na lepszego wierzchowca nas nie stać — wtrąciła Anthea. — Dobbin ma chyba dwadzieścia lat. Jest końskim staruszkiem. Nie jeźdź na nim zbyt ostro, proszę cię, Chloe. Jeśli Dobbin wyciągnie kopyta, nigdy nie kupimy sobie następnego.

— Pieniądze! Pieniądze! Pieniądze! — podniosła głos Chloe. — Nikt o niczym innym w tym domu nie mówi!

— I tak wróciłyśmy do początku rozmowy — stwierdziła Thais. — W co ubierze się Anthea, kiedy pojedzie do Londynu?

— Mam zamiar nosić to, co mam. Plus nowe rzeczy, które uszyjemy dla mnie.

Siostry patrzyły szeroko otwartymi oczami.

— Myślałam o tym na wszelki wypadek, gdyby matka chrzestna mnie zaprosiła. Jesteśmy w stanie skopiować fasony z ostatniego „Ladies Journal”. Być może wywołają podziw,a na pewno będzie się można w nich bez obawy pokazać.

— Będziesz wyglądała jak mysz kościelna — odrzekła krótko Chloe. — Jak mysz z wiejskiego kościółka — wyraziła swą miażdżącą opinię.

— No dobrze... Wiejska mysz — przytaknęła Anthea. — Ale przecież nie odmówię, gdy będę miała okazję pojechać do Londynu. Mam przeczucie, że jeśli pojadę, wszystkie na tym zyskamy!

Zapadła na chwilę cisza, którą przerwała Thais:

— Masz nadzieję, że znajdziesz męża?

— Owszem... Jeśli będę mogła.

— Kiedy ja nie chcę, żebyś wychodziła za mąż — jęknęła Phoebe, i dokończyła prawie z płaczem: — Antheo, jak wyjdziesz za mąż, odjedziesz i nas zostawisz. Bez ciebie będzie tu strasznie, naprawdę!

Wstała od stołu i podbiegła do Anthei. Objęła ją.

— Antheo! Kochamy cię. Nie możemy ci pozwolić, byś odjechała i poślubiła jakiegoś okropnego mężczyznę, który nie będzie tak dbał o ciebie jak my!

— A może poślubię miłego mężczyznę, i on zaprosi was do siebie, mężczyznę, który udostępni Chloe konie do ujeżdżania i wyda bal dla Thais?

— Naprawdę myślisz, że mogłabyś to zrobić? — zapytała Thais.

Nie śmiejcie się z miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх