Читать книгу Hinduska bogini - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

1883

Kobieta idąca pokładem miała na sobie bezkształtną zasłonę, jaką noszą muzułmanki. Poruszała się powoli i ostrożnie omijała śpiące na pokładzie postacie, których przykryte szmatami twarze trudno było rozróżnić. Gdy tylko statek minął Kanał Sueski i wpłynął na Morze Czerwone, powietrze stało się tak gorące i przesycone wilgocią, że wielu pasażerów, dusząc się w swoich ciasnych kajutach, przeszło na górny pokład i tam ułożyło się do snu.

Była druga w nocy i oprócz wachty na mostku kapitańskim i w maszynowni wszyscy pozostali członkowie załogi spali. Kobieta, poruszając się bezszelestnie, dotarła do balustrady rufowej. Słychać tam było plusk przelewającej się wody tworzącej za statkiem smugę falującego żywiołu zanikającą w ciemnościach. Na powierzchni morza odbijały się fosforyzujące błyski. Zdawało się, że niebo usiane gwiazdami i morze stykają się ze sobą.

Kobieta oparła się o poręcz i nie widzącymi oczami wpatrywała się w przestrzeń. Brytyjska flaga zwisała żałośnie z masztu, wiatr ustał,powietrze było ciężkie i nieruchome. Kobieta otuliła się szczelniej luźną szatą, głęboko odetchnęła i uchwyciła poręcz obydwiema rękami. Dźwignęła się w górę stawiając nogę na poręczy. W tym momencie za jej plecami rozległ się spokojny głos:

— To byłby bardzo nierozważny krok, gdyby wykonała pani swoje zamierzenie.

Krzyknęła z przerażenia, odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który wypowiedział te słowa. Był ubrany jak Hindus należący do jednej z niższych kast, na głowie miał turban. Patrzyła na niego, a on w świetle gwiazd mógł dostrzec przestrach w jej oczach i drżące wargi.

— Byłoby to niewybaczalnym błędem, gdyby pani wykonała swój zamiar — powtórzył spokojnie. — Życie jest bardzo cenne.

— Ale nie dla mnie — odrzekła kobieta bez namysłu i dodała: — Proszę odejść i nie mieszać się do nie swoich spraw!

— Nie mogę tego zrobić — odrzekł meżczyzna. — Proszę mnie nie zmuszać do odgrywania bohatera i ratowania pani.

— Ale ja wcale sobie nie życzę, by ktoś mnie ratował.

— Mimo to czułbym się do tego zobowiązany, gdyż swoim czynem spowodowałaby pani opóźnienie statku i wywołała ponadto wielkie zamieszanie.

Odwróciła od niego twarz i znów oparła się o poręcz.

— To przecież może życie — powiedziała jakby do siebie.

— Życie jest najcenniejszym skarbem, jaki każdy z nas posiada. Nie można go tracić głupio i niepotrzebnie.

— Skąd pan wie, że niepotrzebnie — szepnęła.

Nie mogąc się już powstrzymać, wybuchnęła płaczem i łzy pociekły po jej policzkach, a ciało pochyliło się, jakby miała za chwilę upaść. Mężczyzna nic nie mówiąc objął ją i zaczął prowadzić tą samą drogą, którą przyszła, mijając śpiące nieruchome postacie.

Kiedy poczuła dotknięcie jego rąk, wzdrygnęła się, jakby chcąc go odtrącić, potem oparła głowę na jego ramieniu, a on czuł, jak łkanie wstrząsa jej drobnym ciałem. Była bardzo szczupła i delikatna, a pod wierzchnią szatą nie miała zapewne nic oprócz nocnej koszuli.

Prowadził ją wąskimi słabo oświetlonymi korytarzami, następnie powiódł schodami na inny pokład. Było tu chłodniej, a także jaśniej. Drzwi kabin były szczelnie pozamykane. Wprowadził ją do niewielkiej kajuty na końcu korytarza, służącej za pokój do pisania, która obecnie była pusta, lecz w jednym końcu paliło się światło.

Podprowadził ją do krzesła, a kiedy usiadła i spróbowała zasłonić twarz rękoma, szata, okrywająca również jej głowę, zsunęła się i mógł teraz zobaczyć jej jasne włosy i młode oblicze. Usiadł naprzeciw nic nie mówiąc. Po chwili dziewczyna spytała:

— Czemu mnie pan powstrzymał?

Choć pragnęła powiedzieć to groźnie, jej głos zabrzmiał słabo i bezradnie.

— Proszę mi wytłumaczyć, czemu pani chciała zrobić coś tak bezsensownego? — zapytał.

Jego słowa wprawiły ją w zdumienie. Ze łzami, które nie obeschły jeszcze na policzkach, wyglądała jak dziecko.

— Chciałam umrzeć!

— A to czemu?

— To dla mnie najlepsze wyjście — powiedziała z prostotą, wytarła ręką łzy z policzków i mówiła dalej: — Przemyślałam wszystko bardzo dokładnie... Nie mogę dłużej tego wytrzymać... To jest nie do zniesienia!

— Nie ma takich rzeczy, które byłyby nie do zniesienia — powiedział mężczyzna. — Otaczają nas ciemności, a potem zawsze nadchodzi świt.

— Ale nie dla mnie.

— Skąd taka pewność? — zapytał. — Nikt nie wie, co go czeka w przyszłości. Może coś pięknego, wspaniałego, czego się pani wcale nie spodziewa, spotka panią w najbliższym czasie!?

Potrząsnęła głową, a gdy to uczyniła, szata spowijająca ją obsunęła się jeszcze niżej i mógł dojrzeć, że jej jasne włosy są bardzo długie i gęste. Złożyła ręce na kolanach i tak siedziała pochylona, w pozie pełnej rozpaczy.

— Dlaczego nie chce mi pani powiedzieć o swoich zmartwieniach? — zapytał. — Może udałoby się nam wspólnie znaleźć jakieś wyjście?

Spojrzała na niego ponownie, jakby się zastanawiając, czy można mu zaufać. Zobaczyła ciemne oczy, mocno zarysowany podbródek, zacięte usta.

— Ja pana już widziałam! — zawołała.

— Gdzie? — zapytał ostro.

— W Southampton.

Przypomniała sobie, że zwróciła na niego uwagę w tumulcie i zamieszaniu panującym na nabrzeżu przed odpłynięciem statku. Właśnie ładowano ostatnie bagaże, ludzie żegnali swoich krewnych i przyjaciół, jedni się śmiali, inni płakali. Dokoła cisnęli się gapie, żebracy, robotnicy, marynarze, a nawet żołnierze, jak to bywa w przypadku statków odpływających na Wschód.

Wszystkie przejścia wiodące na statek były zatłoczone ludźmi wchodzącymi i wychodzącymi, a hałas włączanych maszyn dopełniał wrażenia. Wtedy właśnie ujrzała mężczyznę wyglądającego na Hindusa, który przeciskał się przez tłum. Wydawało się, jakby się nie spieszył, lecz była w nim taka pewność siebie, że ludzie ustępowali mu miejsca. Wszedł na statek wejściem wiodącym na dolny pokład i, jak zauważyła, był ostatnim pasażerem, bo zaraz potem schodki zostały odsunięte i barierka zamknięta.

Pomyślała wówczas, że miał szczęście, bo niewiele brakowało, a byłby się spóźnił, lecz jego zachowanie świadczyło o tym, że temu człowiekowi wszystko się udaje i że nie przegrywa nigdy. Patrząc teraz na niego, dostrzegła, że się zachmurzył. Wydało jej się też dziwne, że choć nosił turban, mówi doskonałą angielszczyzną. Sądziła, że wszyscy Hindusi mówią po angielsku ze śmiesznym, niemal dziecinnym akcentem.

— Zawrzemy umowę — powiedział po chwili milczenia, jakby świadom jej myśli, a ponieważ nie odezwała się, uśmiechnął się i dodał: — Ja zapomnę o tym, co pani zamierzała uczynić, a pani zapomni, że mnie widziała w Southampton.

— Dlaczego miałabym to zrobić?

— Bo podejrzewam, że nie życzyłaby sobie pani, abym powiadomił osobę, z którą pani podróżuje, że pragnęła pani opuścić statek w tak niekonwencjonalny sposób.

— Oczywiście, że nie! — zawołała przestraszonym głosem. — Gdyby mój stryj się o tym dowiedział, byłby bardzo zły, tak bardzo, że mógłby...

Przerwała, a mężczyzna dostrzegł nie tylko strach w jej oczach, ale również czerwoną pręgę na jej policzku, która odbijała się wyraźnie od białości jej cery.

— Kto panią uderzył? — zapytał ostro.

Dotknęła ręką policzka, spuściła wzrok, a jej ciemne rzęsy rysowały się wyraźnie na bladej twarzy.

— Czemu pan nie chce zrozumieć — powiedziała po chwili milczenia — że ja już dłużej nie mogę tego znieść? Po prostu nie mogę. Dziś wieczorem stryj wziął do ręki linijkę, a ja niestety jestem tchórzem.

Znów w jej oczach pojawiły się łzy, mężczyzna nachylił się ku niej i rzekł spokojnie:

— Proszę wszystko mi wyjaśnić. Jak się pani nazywa? — Spodziewając się z jej strony odmowy, dodał: — Jeśli mi pani nie wyjawi swojego nazwiska, zapytam o to oficera.

— Niech pan tego nie robi! On mógłby powtórzyć to stryjowi Harveyowi.

— Chce pani przez to powiedzieć, że pani stryjem jest Harvey Arran? — zapytał zdumiony.

— Pan go zna? — zaczęła. — Proszę mi obiecać, że nic mu pan nie powie! On byłby na mnie bardzo zły i...

Przerwała, a mężczyzna dodał ponuro:

— Znów uderzyłby panią!

— On ma już taki charakter. Myślę, że ponieważ mieszkał tak długo na Wschodzie, musi mieć chorą wątrobę i dużo w sobie żółci, a poza tym on mnie nienawidzi.

— Skąd się bierze ta nienawiść?

— Ponieważ po śmierci rodziców jestem, co ciągle mi wypomina, dla niego ciężarem.

— I nie ma pani nikogo, kto mógłby się panią zaopiekować?

— Myślę, że przyjąłby mnie do siebie któryś z kuzynów mojego ojca, lecz obecnie stryj Harvey stwierdził, że mogę być dla niego pożyteczna.

— W jaki sposób?

— Przepisuję książkę, którą napisał... i wtedy tak się złości.

— Czemu?

Pytanie zostało postawione tonem nie znoszącym sprzeciwu.

— Rękopis stryja z trudem udaje mi się odczytać... mam kłopoty z pisownią niektórych słów w językach urdu lub hindi. Gdy popełnię jakąś pomyłkę... stryj wpada w złość.

— A więc to dlatego, że jest mu pani potrzebna, zabrał panią do Indii — rzekł mężczyzna po chwili.

— W istocie. Ja wcale nie chciałam nigdzie z nim wyjeżdżać... ale on nie chciał słyszeć o tym, żebym została w domu.

— Jak pani na imię? — zapytał mężczyzna.

— Sita.

— To hinduskie imię — powiedział zdumiony — i jak pani zapewne wie, należy do bogini, która była dumna, niewinna i odważna.

— Popełniono pomyłkę nazywając mnie jej imieniem, ponieważ nie mam żadnych powodów do dumy, a jak już panu powiedziałam, jestem strasznym tchórzem.

— Mimo to musi się pani starać żyć tak, żeby nie przynieść ujmy temu imieniu — rzekł. — Nie wyjaśniła mi pani jeszcze, z jakiego powodu je pani nadano.

— Urodziłam się w Indiach. Mój ojciec służył w Bengalskiej Brygadzie Lekkiej Kawalerii.

— A więc kiedy przybędziemy do Indii, będzie się pani czuła, jakby wróciła do domu.

Sita spojrzała na niego uważnie, a potem odrzekła:

— To chyba niemożliwe, nie wierzę panu.

— Ale to prawda — zapewniał ją. — Kiedy dopłyniemy do Indii, zobaczy pani, że miałem rację. O ile wiem, pani stryj udaje się do Hajdarabadu.

— Skąd pan to wie?

Nie odpowiedział na jej pytanie.

— Miała mi pani obiecać — rzekł — że kiedy się spotkamy następnym razem, zapomni pani, że mnie widziała w Southampton, jak też na pokładzie tego statku.

Patrzyła na niego oczami pełnymi zdumienia.

— Więc my się jeszcze spotkamy? — spytała.

— Mam taką nadzieję, a kiedy to nastąpi, chciałbym, żeby była pani uśmiechnięta i szczęśliwa, żeby wyglądała pani jak bogini, której imię nosi.

— To niemożliwe! — zawołała.

— Wkrótce się okaże, że się pani myliła — rzekł. — I proszę mi przyrzec jeszcze jedno.

Ton, jakim to powiedział, był bardzo poważny.

— Co takiego? — zapytała niepewnie.

— Że już nigdy, niezależnie od okoliczności, nie będzie pani próbowała zrobić czegoś równie niemądrego jak dzisiejszej nocy.

— Czemu niemądrego? — odrzekła. — Nie prosiłam się na ten świat i nikt nie może mi zabronić odejść z niego, kiedy zechcę.

— Nie sądzę, żeby ojciec pani, gdyby żył, zgodził się z taką opinią.

— Ale mój ojciec nie żyje, a mama, która zginęła z nim razem, na pewno by mnie zrozumiała.

— Wydaje mi się, że żadne z nich nie wybaczyłoby pani, osobie urodzonej w Indiach i w dodatku noszącej imię hinduskiej bogini, takiej ucieczki przed przeznaczeniem.

Sita usiadła i patrzyła na niego uważnie.

— Czemu pan sądzi, że moim przeznaczeniem jest znoszenie cierpień zadawanych mi przez stryja Harveya? Gdyby rodzice nie utonęli podczas morskiej podróży, byłabym teraz z nimi... a jeśli umrę, znów się z nimi połączę.

— Skąd ta pewność — powiedział mężczyzna spokojnie. — A może odrzuciwszy rozmyślnie ciało, które jest cennym darem, urodzi się pani powtórnie, a gdyby nawet tak się nie stało, to czy nie będzie pani musiała znosić cierpień, być może, większych niż obecne?

— Czy ma pan na myśli reinkarnację?

— Tak — odrzekł. — Każdy człowiek w Indiach wierzy w kolejne następujące po sobie narodziny. Jak mogła pani sądzić, że pani to nie dotyczy?

— Nie wierzę panu! — zawołała.

— Założę się, że pewnego dnia powie mi pani, że miałem rację.

— Nie mam niczego, co mogłabym postawić w zakład — odpowiedziała. — Stryj Harvey nie daje mi pieniędzy.

Przypomniała sobie, jak go błagała niemalże na kolanach, żeby wyasygnował nieco z jej własnych pieniędzy na zakup sukien przed podróżą do Indii.

— Tam będzie bardzo gorąco, stryju — prosiła — a ja nie mam wcale lekkich rzeczy. Nie mogę przecież wkładać tam ciepłych ubrań, które tu noszę.

— Ta skromna sumka, jaką ci zostawił twój lekkomyślny ojciec, nie może być naruszona i musi ci zapewnić byt w przyszłości — rzekł. — Nie będę żył wiecznie, lecz teraz nie zamierzam wydawać na ciebie moich ciężko zarobionych pieniędzy. — Przerwał, czekając na jej reakcję, a ponieważ milczała, dodał: — Musisz sama dawać sobie radę, chyba że ktoś zechce ożenić się z tobą, w co wątpię. Suma, którą złożyłem dla ciebie w banku, wystarczy, żebyś nie umarła z głodu.

Sita słyszała już to wszystko wielokrotnie i za każdym razem bolało ją, kiedy stryj odzywał się lekceważąco o jej ojcu, jakby to było jego winą, że nie był zamożny. Ojciec opuścił wojsko, gdy tylko się ożenił, bo nie mógł sobie pozwolić na pozostanie w armii. Wrócił do Anglii i prowadził niewielki mająteczek wniesiony przez żonę w posagu. To, że majątek nie przynosił dochodów, nie było jego winą. Nie dysponował ani kapitałem, ani doświadczeniem, a ziemia, pozostawiona odłogiem przez wiele lat, dawała bardzo słabe plony.

Mimo niedostatku rodzice byli szczęśliwi w małym dworku położonym w niewielkiej wiosce, której mieszkańcy traktowali Rajmunda Arrana z szacunkiem jako osobę wysokiego rodu. Dysponując niewielkimi środkami rodzice umieli cieszyć się życiem, uczestniczyli w polowaniach i konnych przejażdżkach. Czasem wybierali się nawet do Londynu, aby w ciągu dwóch tygodni korzystać z rozrywek, a potem wracali i zabierali się do pracy.

Ich dom rodzinny był zawsze pełen miłości i śmiechu. Kiedy więc Sita znalazła się niczym w więzieniu w ponurym domu stryja, stojącym na przedmieściach Londynu, uświadomiła sobie, co utraciła wraz ze śmiercią rodziców. Przychodziło jej do głowy, że ponieważ jej stryj w Indiach przez długie lata pełnił urząd sędziego, pozostał mu zwyczaj traktowania każdego jak potencjalnego przestępcę. Taki właśnie był jego stosunek do niej. Ponadto nienawidził kobiet i nie życzył sobie ich obecności w domu.

Kiedy jednak przekonał się, że Sita jest inteligentna i może mu być przydatna w pracy, „zniżył” się do tego stopnia, że zaczął odzywać się do niej podczas posiłków. Wkrótce zaczął ją zmuszać, żeby dla niego pracowała, lecz każda jej pomyłka wprawiała go w furię. Początkowo złościł się na nią, potem zaczął ją poszturchiwać, a wreszcie bić. Sita była zaszokowana takim traktowaniem, ponieważ żadne z rodziców nigdy nie podniosło na nią ręki.

Kiedy po raz pierwszy osłoniła się przed policzkiem wymierzonym przez stryja, ten uderzył ją jeszcze mocniej; kiedy zaczynała płakać, on się wściekał, że traci cenny czas, który powinna poświęcić na pracę. Wkrótce uświadomiła sobie, że jego złość nie jest właściwie skierowana przeciwko niej, lecz jest wyrazem jego frustracji spowodowanej faktem, iż się starzeje i że nie jest już w stanie podołać swoim obowiązkom, które do niedawna sprawiały mu tyle radości i satysfakcji.

Stryj, mieszkając w Indiach przez ponad dwadzieścia lat, nie miał w Anglii przyjaciół i znajomych, a ci, którzy go znali z dawnych czasów, uważali go teraz za nudziarza. Trudno się dziwić, że Harvey Arran, opuszczony i odtrącany, pragnął wziąć odwet za swoje nieudane życie i wyładować złość na bezbronnej ofierze. Była nią Sita, która żyjąc w takiej atmosferze więdła niczym kwiat pozbawiony słońca. Kiedy więc z Indii nadszedł list wzywający go do Hajdarabadu, gdzie proponowano mu stanowisko doradcy nizama, Harvey Arran był wyraźnie uradowany.

— Ma się rozumieć, nie mogą sobie poradzić beze mnie — rzekł. — Wiedziałem, że jeszcze się do mnie zwrócą! W całej prowincji nie ma nikogo tak dobrze znającego się na problemach prawnych.

Zdawało się, jakby odmłodniał i jakby stał się bardziej ludzki. Wydawał polecenia co do książek, które należy zapakować, kazał przygotowywać służącym tropikalne ubrania odłożone na bok po jego przyjeździe do Anglii. Wtedy właśnie Sita zapytała nerwowo:

— Czy ja mam tu zostać, stryju Harveyu?

Stryj spojrzał na nią zdumiony jej pytaniem, potem odpowiedział ostrym tonem:

— Oczywiście, że tak. Nic innego ci nie pozostaje.

Nagle przyszło mu na myśl, że ponieważ pracuje nad jego manuskryptem i prowadzi korespondencję od prawie dwóch lat, może być mu potrzebna, w przeciwnym razie musiałby zatrudnić kogoś obcego.

— Zmieniłem zdanie — powiedział nagle. — Pojedziesz ze mną. Będziesz miała okazję zarobić trochę pieniędzy, oszczędzisz mi wydatków, które ponoszę na ciebie.

Przez krótką chwilę miała nadzieję, że się uwolni od ciągłego wytykania błędów i od fizycznej przemocy, lecz wkrótce musiała się pożegnać z myślą o odmianie losu. Myślała wprawdzie często, że chciałaby odwiedzić Indie, ponieważ ojciec tyle jej o nich opowiadał wspominając czasy, kiedy poznał swoją przyszłą żonę odwiedzając krewnego pełniącego obowiązki gubernatora jednej z północno-zachodnich prowincji. Jednak zdawała sobie sprawę, że podróżowanie ze stryjem narazi ją na piekielne męki, dlatego świadomość, że nie pozostanie sama w kraju, sprawiła jej niemal fizyczny ból.

Cierpienie to powiększało się z każdym dniem, kiedy stryj krzyczał na nią, gdy o coś go pytała, i bil jeszcze mocniej, gdy omyliła się przy przepisywaniu. Na stan jej ducha wpływała niepewność, co ją czeka w przyszłości. Kiedy płynęli przez wzburzone wody Zatoki Biskajskiej, Sita czuła się bardzo niedobrze i cierpiała na ból głowy.

Na jej samopoczuciu odbił się też fakt, że stryj zakupił dla niej najtańszą kabinę pierwszej klasy, bez okienka, w której zazwyczaj podróżowali służący. Sita czuła się w niej tak, jakby ją żywcem pogrzebano w grobie. Kabina nie miała dobrego oświetlenia, lecz wolała w niej pracować, mimo iż bolały ją oczy, niż u stryja. Choć ślęczała pilnie nad rękopisem do późnej nocy, stryj nigdy nie był z niej zadowolony i zawsze narzekał, że jest zbyt powolna. Znalazłszy się na Morzu Śródziemnym i wpływając do Kanału Sueskiego, prawie nic nie robiła, gdyż czuła się tak źle, że nie opuszczała swojej koi.

— Czy ty wiesz, ile mnie kosztuje twoja podróż? — krzyczał na nią stryj. — Przestań się mazgaić i weź się do pracy! Ten rękopis ma być gotowy, zanim dotrzemy do Indii, w przeciwnym razie gorzko tego pożałujesz!

— Przykro mi, stryju Harveyu, ale nie jestem w stanie — odpowiedziała.

Wymierzył jej mocny policzek i zawołał:

— Będziesz pracować albo zmuszę cię do tego batem! Po to tylko zabrałem cię ze sobą. Teraz jesteś bezużyteczna i nic bym nie stracił, gdybym cię wyrzucił za burtę!

Właśnie te słowa podsunęły jej pomysł, w jaki sposób mogłaby uwolnić go od kłopotów. Myślała o tym całą noc i następny dzień. Stryj nadal zachowywał się agresywnie w stosunku do niej, więc doszła do wniosku, że dłużej już tego nie zniesie.

Z górnego pokładu widziała ludzi śpiących na rufie, przykrytych prześcieradłami lub zawiniętych w bezkształtne muzułmańskie szaty, i przyszło jej na myśl, że w takim przebraniu dotarłaby nie zauważona do miejsca, z którego zsunęłaby się do wody bez wzbudzania niczyjej uwagi. Było mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek w środku nocy spoglądał w stronę rufy, gdyż obsługa mostka kapitańskiego patrzyła wyłącznie przed siebie.

Sita przygotowała swój plan bardzo dokładnie i całkiem przestała przejmować się rękopisem. Odczekała, aż wszyscy na statku ułożą się do snu, zdjęła z łóżka wypłowiałą bladoniebieską narzutę i owinęła się nią. Potem bezszelestnie zeszła z górnego pokładu aż na sam dół, nie zwracając niczyjej uwagi, i skierowała się w stronę rufy.

Obecnie zastanawiała się, czemu na uśpionym statku oprócz załogi na wachcie pojawił się ten człowiek. Była tym bardzo zaintrygowana i rzekła po chwili:

— Proszę mi wybaczyć moją ciekawość, ale nie wierzę, że pan jest prawdziwym Hindusem.

W jego oczach zapaliły się iskierki, gdy uśmiechnął się do niej.

— Choć zadaję pani rozmaite pytania, nie życzę sobie, żeby pytano o mnie.

— A to dlaczego?

— Mam swoje powody. Nie obiecała mi pani jeszcze, że w zamian za moje milczenie nie wspomni pani nikomu, że mnie zna i że ze mną rozmawiała.

— A co będzie, jeśli odmówię? — zapytała.

— W takim przypadku — odrzekł powoli — będę zmuszony opowiedzieć stryjowi, że mógł panią utracić na zawsze.

— Proszę mnie nie straszyć! — krzyknęła. — Pan chyba żartuje lub usiłuje mnie szantażować.

— Może to pani nazywać, jak się pani podoba, lecz ja mówię poważnie i na pewno wykonam swoje zamierzenie.

— Pan się chyba ukrywa — stwierdziła.

— Nie mam ochoty odpowiadać na pytania.

— Ale pan sam zadaje ich wiele.

— Jest między nami wielka różnica: ja wykonuję swój obowiązek, a pani chce uciec przed swoim.

Uśmiechnęła się i jej twarz wydała się jeszcze młodsza.

— Zgoda, wygrał pan — rzekła — lecz być może nie będę w stanie dźwigać moich obowiązków?

— Musi mi pani przysiąc na wszystko, co dla pani najświętsze, że bez mojej zgody nie będzie już pani próbowała zrobić podobnego głupstwa.

— Dlaczego tak panu na tym zależy? Może już nigdy pana nie spotkam?

— Myślę, że się jeszcze spotkamy — rzekł mężczyzna — a właściwie jestem tego pewien.

— Lecz ja będę musiała czekać, nie znając dnia ani godziny naszego spotkania.

— To wyjdzie pani na dobre, bo będzie pani miała czas na dokonanie przemyśleń.

Odwróciła od niego twarz, a on wiedział, że gdyby zadawano jej nadal cierpienia, których nie mogłaby znieść, nie czekałaby na nic i nie dokonywałaby żadnych przemyśleń.

— Na Boga, dziecino! — powiedział nachylając się ku niej. — Czy nie uświadamia pani sobie, że świat jest nie tylko ogromny, ale że jest także miejscem niezwykle interesującym i że pani cierpienia są tylko maleńkim okruszkiem wobec jego ogromu? — Ujął ją za rękę i dodał: — Mogę panią zapewnić, że doczeka się pani również szczęśliwych dni.

— Skąd pan to wie?

— Ponieważ jest pani osobą młodą, piękną, o silnej osobowości, która umożliwi pani zwycięstwo nad lękiem. Chociaż mi pani nie wierzy, zapewniam, że mówię prawdę.

Spojrzała na niego zdumiona, a jej palce ścisnęły jego rękę.

— Chciałabym w to wierzyć — rzekła.

Hinduska bogini - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх