Читать книгу Policz gwiazdy - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

Major Stanley, wasza wysokość — zaanonsował lokaj.

Książę Brockenhurst odłożył gazetę i spojrzał wyczekująco. Do biblioteki wkroczyło niezwykłe zjawisko.

Freddie Stanley miał na sobie tradycyjny lśniący napierśnik i wysokie wypolerowane buty do konnej jazdy oraz białe bryczesy z koźlej skóry, charakterystyczne dla Gwardii Królewskiej. Spiczasty srebrzysty hełm, wprowadzony do obowiązkowego stroju przez króla, kiedy był jeszcze księciem regentem, i białe rękawice z szerokimi mankietami zostawił w holu.

— Freddie, wyglądasz olśniewająco — zakpił książę.

— Do diabła z tym wszystkim — sarknął mężczyzna. — Otrzymałem twoją wiadomość w trakcie parady i wydała mi się ona tak pilna, że przybyłem, kiedy tylko udało mi się wyrwać. — Przeszedł przez pokój pobrzękując ostrogami i ostrożnie usiadł w fotelu naprzeciwko księcia. — O co to całe zamieszanie? Myślałem, że zastanę dom w płomieniach albo że straciłeś cały majątek na giełdzie, chociaż to wydaje mi się mało prawdopodobne.

— Nic z tych rzeczy — zaprzeczył z powagą książę. — Problem w tym, Freddie, że jestem znudzony.

— Znudzony! — wykrzyknął przyjaciel. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ściągnąłeś mnie tu w takim pośpiechu, żeby oznajmić mi coś, co wiem od dwóch lat.

— Doprawdy?

— Oczywiście. Wcale mnie to nie dziwi.

— Jak to nie dziwi cię to?

— Odpowiem ci, jeśli ty mi powiesz, dlaczego tak nagle to sobie uświadomiłeś.

Książę poprawił się niespokojnie na krześle.

— Zdałem sobie z tego sprawę ostatniej nocy — odrzekł — kiedy zrozumiałem, że nie mogę oświadczyć się Imogen.

Freddie Stanley wyglądał na zaskoczonego.

— Czy chcesz przez to powiedzieć — tu przerwał na chwilę — że masz zamiar się wycofać?

Książę przytaknął.

— Ależ drogi Brocku — rzekł Freddie z wyrzutem. — Wszyscy od miesięcy oczekują ogłoszenia waszych zaręczyn. Wentover zapewnił swoich wierzycieli, że spłaci długi, gdy tylko Imogen zostanie twoją żoną.

— Podejrzewałem to—odparł książę. —Ale nie pojmuję, dlaczego, u diabła, miałbym płacić za wybryki Wentovera, a zwłaszcza za brylanty, które podarował tej pięknej kurtyzanie, swojej utrzymance.

— Nawet byś tego nie odczuł — powiedział Freddie. — Trudno mi jednak zrozumieć, jak możesz ją tak porzucić w ostatniej chwili.

— Tak naprawdę, to jeszcze się jej nie oświadczyłem.

— Jednak zwodziłeś ją w taki sposób, że wydawało się to oczywiste.

— Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie mnie zwodzono — stwierdził książę cynicznie.

— Ale się nie wycofałeś. Wydawałeś przyjęcia na jej cześć w Londynie i na prowincji, zatańczyłeś z nią co najmniej cztery czy pięć razy na balu w Windsorze, widziałem na własne oczy.

— Nie przeczę — przyznał książę. — Jednak nagle uzmysłowiłem sobie, że pomimo swej urody Imogen ma umysł trzyletniego dziecka.

— Mogłem ci to powiedzieć wcześniej — skwitował Freddie.

— Dlaczego tego nie zrobiłeś?

— Po co? I tak byś nie słuchał. Gdy chodziło o nią, potrafiłeś tylko patrzeć, nie słuchać.

— Właśnie to zrozumiałem ostatniego wieczora.

— Opowiedz mi wszystko.

Książę odetchnął głęboko.

— Zatańczyłem z Imogen po raz trzeci na balu u Richmondów i wyszliśmy do ogrodu. Księżyc świecił, a na drzewach porozwieszano chińskie lampiony. Było tak romantycznie, że chciałem ją pocałować. Nagle ona odezwała się.

— I co powiedziała? — zapytał zaciekawiony Freddie.

— Nawet nie pamiętam dokładnie — odparł książę — ale coś tak trywialnego, tak oczywistego, że nagle mnie olśniło: właśnie takich wypowiedzi musiałbym słuchać przez następne pięćdziesiąt lat i uświadomiłem sobie, że tego bym nie zniósł.

— Naprawdę mogłeś wcześniej dojść do takiego wniosku.

— Wiem, wiem. Ale lepiej późno niż wcale. Stchórzyłem, Freddie, nie poprosiłem jej o rękę.

— Co masz zamiar zrobić?

— Właśnie liczę na twoją radę — wyznał książę.

Freddie usiadł głębiej w fotelu.

— Świetnie, Brock — rzekł — ale jakie masz inne wyjście? Człowiek z twoją pozycją musi się ożenić i spłodzić potomka.

— Mam jeszcze mnóstwo czasu — odparł książę.

— Owszem, lecz jeśli nie ożenisz się z Imogen, to na pewno z inną podobną do niej.

— Chcesz powiedzieć, że wszystkie kobiety na tym świecie są tak głupie jak ona?

— Jak sam się przekonasz, dziewczęta w jej wieku opuszczają pensję z jedną myślą w głowie.

— Wyjść za mąż — dokończył książę.

— Oczywiście. I to tak dobrze, jak to możliwe. A któż może być lepszą partią niż książę?

— No to niech na mnie nie liczy! — rzekł książę ze złością.

— W takim przypadku — odpowiedział Freddie po chwili — przygotuj się na niezłą awanturę. Chyba że zdecydujesz się zniknąć na jakiś czas.

— Całą noc zastanawiałem się, co zrobić.

— Myślałeś już, dokąd mógłbyś pojechać?

Książę wzruszył ramionami.

— A cóż to ma za znaczenie? Jak wiesz, mam domy w różnych zakątkach kraju, a mój jacht stoi zacumowany w porcie Folkstone.

— I pewnie masz nadzieję, że pojadę z tobą.

— Owszem, przeszło mi to przez myśl — odpowiedział książę uśmiechając się nieznacznie.

— Myślę, że popełniasz błąd. — Freddie zastanowił się przez chwilę.

— Nie żeniąc się z Imogen?

— Nie, uciekając w tak pospolity sposób.

— Do diabła! Wcale nie uciekam. Wycofuję się tylko.

— Bardzo ładne określenie na unikanie wroga — roześmiał się Freddie.

— Przestań się ze mną spierać i pomóż mi! — poprosił książę. — Po to cię wezwałem. — Zamilkł na chwilę. — Mam wyrzuty sumienia. Jednak jeśli Imogen nie byłaby dobrą żoną, ja z pewnością nie byłbym dla niej dobrym mężem.

— To prawda — przyznał Freddie. —Ale ożenek zawsze niesie ze sobą kłopoty.

Książę jęknął.

— A cóż innego mogę zrobić, jeśli moi krewni dzień i noc mówią o mnie, jakbym był już w wieku matuzalemowym. Insynuują, że jeszcze rok, dwa i nie będę w stanie spłodzić syna.

Freddie odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać. W końcu powiedział:

— Zdaję sobie sprawę, że niełatwo być księciem.

— Rzeczywiście niełatwo — westchnął książę. — Czuję się skrępowany tyloma regułami, o których inni ludzie, jak ty chociażby, w ogóle nie mają pojęcia.

Freddie spojrzał uważnie na przyjaciela.

— Brock, chcesz usłyszeć prawdę? A może zbyt trudno będzie ci zejść z obłoków na ziemię?

— Czy uważasz, że nie chodzę po ziemi?

— Ja to po prostu wiem.

— Dobrze więc, powiedz mi prawdę, choćby nawet była nieprzyjemna.

— Martwię się o ciebie już od dłuższego czasu — zaczął Freddie. — Prawda jest taka, że jesteś zbyt ważny, zbyt przystojny, zbyt bogaty i zbyt pewny siebie.

— Dziękuję — odpowiedział z sarkazmem książę.

— Chciałeś usłyszeć prawdę, więc nie przerywaj. Chodzi o to, że nie masz do czynienia z prawdziwym światem: ani z ludźmi, ani z warunkami, w jakich większość z nich żyje.

— Tego już za wiele — książę zaprotestował. — Widzę, że masz zastrzeżenia do mojego trybu życia. Rzeczywiście był nieco inny, kiedy razem służyliśmy w armii Wellingtona.

— To było dziesięć lat temu — odparł Freddie. — Wykupiłeś się z armii zaraz po bitwie pod Waterloo, kiedy umarł twój ojciec. Od tamtej pory byłeś rozpieszczany, oklaskiwany i podziwiany na każdym kroku, jakbyś był jakimś rzadkim zwierzęciem, które trzeba chronić przed brudem tego świata.

— Obawiam się, że masz rację — westchnął książę.

— Spójrz, jak żyjesz. Twoi służący traktują cię, jakbyś był z chińskiej porcelany. Masz zarządców, sekretarzy, agentów i maklerów, którzy pilnują twoich interesów. — Książę chciał zaprotestować, ale nic nie powiedział. — Wszyscy płaszczą się przed tobą, pochlebiają ci, każda piękność z towarzystwa wzdycha, żeby cię poślubić albo przynajmniej spędzić z tobą noc.

— Czyżbym słyszał zazdrość w twoim głosie? — zaśmiał się książę.

— Może by tak było, gdybym nie znał cię wystarczająco dobrze, lecz obserwując cię, widzę, jak stajesz się coraz bardziej cyniczny i znudzony. Stanowczo wolę swoją sytuację.

— Gdyby to była jakaś francuska farsa, zamienilibyśmy się miejscami. Włożyłbyś moje ubranie i stałbyś się księciem, a ja pobrzękując ostrogami powędrowałbym do koszar.

— Tak, ale ponieważ to nie jest możliwe, mam lepszy pomysł.

— Tak? Jaki? — ożywił się książę.

— Po pierwsze, obaj rozumiemy, że musisz zniknąć. Po drugie, pomyśl o swojej duszy, jeśli masz takową, i zastanów się nad sobą i swoją przyszłością.

— Robię to dość często.

— Więc rób to dalej — stwierdził Freddie stanowczo — bo nie możesz ciągle wzbudzać nadziei w sercach dam tylko po to, żeby je potem porzucać przed ołtarzem.

— Do diabła z tobą, przecież nie dzieje się to często — zaprotestował książę.

— A Charlotte?

— Charlotte przypuszczała, że myślałem o małżeństwie — odpowiedział książę — ale jak sam wiesz, miałem wobec niej niecne zamiary.

Freddie roześmiał się.

— Lubię w tobie to, że zawsze jesteś taki bezpośredni, nawet kiedy mówisz coś podłego.

— Z Luizą było podobnie, jeśli chciałeś o niej wspomnieć.

— Nie, nie miałem takiego zamiaru — odparł Freddie. — Luiza zdecydowanie nie przypominała niewinnego dziewczątka. Wiedziała, czego chciała, i w pewnym momencie już myślałem, że cel osiągnęła.

— Zwodziła mnie dość długo — przyznał książę.

Freddie chciał się wygodniej oprzeć, ale skrzywił się, gdy poczuł, że uwiera go napierśnik.

— Właściwie o co ci chodzi, Brock? — spytał poważnie.

— Sam chciałbym wiedzieć — odparł książę. — Wiem tylko, że jestem niezadowolony i śmiertelnie znudzony.

— Czy naprawdę wydaje ci się, że jeśli wyruszymy razem do Kornwalii, Walii lub Szkocji, poczujesz się lepiej? — spytał Freddie. — Nie łudź się, wszędzie byłoby podobnie, a po powrocie do Londynu byłbyś równie znudzony jak teraz.

— Na Boga, cóż mi więc pozostaje? — zapytał rozdrażniony książę.

— Nie wiem, czy mój pomysł ci się spodoba.

— Rozważę wszystko, co mi zaproponujesz.

— Dobrze więc. Myślę, że powinieneś wyruszyć sam i w dodatku incognito.

— Często podróżuję pod jednym z moich nazwisk — odparł książę.

— Nie chodzi o to, żebyś wyruszył na przykład jako lord Hurst, ze swoimi końmi, służbą, woźnicami, lokajem i forysiami — powiedział Freddie pogardliwie. — Kiedy mówię sam, mam na myśli SAM.

Książę wyglądał na zaskoczonego.

— Zaraz ci to wytłumaczę. — Książę słuchał uważnie, a Freddie kontynuował. —Postawię mojego Canaletta, jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadam, przeciwko twoim kasztankom, że nie uda ci się dojechać do Yorku samotnie jak zwykły podróżny. Nie wytrzymasz i poślesz po służbę i powóz.

Freddie mówił powoli, starannie dobierając słowa. Przyjaciel wpatrywał się w niego, jakby nie rozumiał.

— Naprawdę postawiłbyś Canaletta w takim bezsensownym zakładzie? — zapytał.

— Zawsze podobały mi się twoje konie.

— W życiu nie słyszałem większej bzdury! — krzyknął w końcu książę. — Ale jeśli naprawdę chcesz, możemy się założyć.

— To pozwoli ci spojrzeć na życie z innej perspektywy, pozwoli ci docenić je w pełni — tłumaczył Freddie.

— Wątpię — odpowiedział książę. — Już widzę te zakurzone drogi, brudne zajazdy, a oprócz włóczęgów nikogo na poziomie do rozmowy.

— Wszystko zależy od ciebie. To mogłaby być prawdziwa przygoda.

— Czyżby?

Książę wstał i podszedł do stolika w rogu biblioteki, gdzie stał alkohol: butelka szampana w srebrnym wiaderku, madera w karafce ze rżniętego szkła, sherry, brandy i bordeaux.

— Czego sobie życzysz, Freddie? — zapytał nie patrząc na przyjaciela.

— Ponieważ mamy wznieść toast za twoją przyszłość, chyba powinniśmy wypić szampana.

— Jeszcze nie powiedziałem, że przystanę na tę dziwaczną propozycję.

— W takim razie z niecierpliwością oczekuję twojego ślubu i mam nadzieję, że uczynisz mnie swoim drużbą.

Książę śmiejąc się przeszedł przez pokój z kieliszkiem szampana.

— Chcesz mnie sprowokować. Znam twoje metody.

Podał mu szampana, podszedł do okna i popatrzył na drzewa rosnące na Berkeley Square. Dzień był słoneczny. Książę zrozumiał, że marnuje swoje życie siedząc w Londynie, zamiast wyjechać na wieś. Ogrody zamku Hurst w Hamoshire na pewno wyglądały pięknie. Pomyślał też, że już od dawna nie kąpał się w morzu u wybrzeży Kornwalii.

— Jedź ze mną, Freddie — poprosił. — We dwóch świetnie spędzimy czas. Nie będziemy się na pewno nudzić, pamiętasz, jak to było w czasie wojny.

Freddie zastanowił się przez chwilę. Kiedy wstąpili razem do armii Wellingtona, mieli po osiemnaście lat. Niewygody, głód i niebezpieczeństwo, a nawet śmierć nie były straszne, gdy wspólnie stawiali im czoło.

Książę odwrócił się i czekał na odpowiedź.

— Nie — odparł Freddie stanowczo.

— Nie?

— Nie — powtórzył przyjaciel. — Brock, wiesz równie dobrze jak ja, że służyłbym ci pomocą, słuchał twoich poleceń i wszystko byłoby jak zawsze. Teraz musisz jechać sam. — Uśmiechał się, kiedy mówił dalej: — Jeszcze nie zapomniałem, jak pod Waterloo zabrałeś moją manierkę, bo zapomniałeś własnej. A ja ci ją oddałem, zupełnie jakbyś miał do niej prawo.

— Na Boga, Freddie! — wykrzyknął książę. — Co to ma do rzeczy?

— Bardzo dużo. Zawsze tak było. „Freddie, zrób to”, „Freddie, zrób tamto”. A ja się zawsze chętnie zgadzałem, bo cię lubiłem. Raz w życiu będziesz mógł rozkazywać tylko swojemu koniowi.

— Dziwne, że nie chcesz, żebym się udał do Yorku pieszo.

— To jest myśl! Ale zajęłoby ci to za dużo czasu. Będzie mi ciebie brakowało, jeśli chcesz znać prawdę.

— Ty naprawdę myślisz, że zgodzę się na twój bezsensowny pomysł!

— Kiedy przemyślisz go dokładnie, przyznasz, że to świetny plan. Powiesz służbie, że wyjeżdżasz za granicę, i Imogen nie będzie mogła nic zrobić, a twój sztab niewolników odwoła wszelkie zobowiązania i odpowie na listy miłosne.

Książę wybuchnął śmiechem.

— Freddie, ależ ty jesteś niemądry! Ale ponieważ zawsze cię lubiłem, nalegam, żebyś ze mną jechał.

— Albo jesteś podszyty tchórzem, albo myślisz, że się zgubisz, jak tamtej mglistej nocy, kiedy twój oddział prawie wszedł na francuskie okopy.

— Do diabła, ta mgła była tak gęsta, że nie widziałem własnego nosa — odrzekł książę. — Zresztą znam drogę do Yorku. Byłem dwa razy na wyścigach w Doncaster.

— Zapomniałem jeszcze o czymś wspomnieć — przyznał Freddie.

— O czym?

— Musisz dojechać do Yorku nie rozpoznany. Jeśli wyjawisz, kim jesteś, albo ktoś sam to odkryje, kasztanki będą moje.

— Zapewniam cię, że nie mam zamiaru ich stracić — odrzekł książę. — I mam w zamku doskonałe miejsce na twojego Canaletta.

— Pozostanie ono puste — odrzekł Freddie pewien siebie. — Ale powiem mojemu stajennemu, żeby przygotował boksy na wspaniałe konie.

— Idź do diabła. Udowodnię, że się mylisz. Wygram ten zakład, choćbym w życiu niczego więcej nie miał dokonać. —Mówiąc to przeszedł przez pokój do barku, wziął butelkę z szampanem i napełnił swój kieliszek. Na twarzy przyjaciela widać było troskę. Nikt nie wiedział lepiej niż Freddie, że książę zmarnował kilka ostatnich lat oddając się tak zwanym „przyjemnościom życia”: grał na wyścigach, oglądał zawody bokserskie i walki kogutów, uprawiał hazard, a ponadto bywał na niezliczonych balach i przyjęciach. Znano go wszędzie, gdzie można było beztrosko się bawić. W ten sposób szlachetni tego świata spędzali większość swego czasu.

Freddie był świadkiem, jak ten młody człowiek, niezwykle odważny i pełen entuzjazmu idealista, stopniowo przemienia się w rozleniwionego i znudzonego cynika.

Kiedy wojna skończyła się, obaj mieli po trzydzieści lat. Freddie pozostał w regimencie, książę po śmierci ojca zajął się odziedziczonym majątkiem. Uporządkował swoje sprawy i spoczął na laurach. Miał zbyt wielu pracowników, którzy sumiennie wypełniali jego polecenia, aż z czasem nawet jego dziedziczna funkcja w sądzie stała się rutyną.

Freddie myślał od jakiegoś czasu, że powinien zrobić coś dla najlepszego przyjaciela, ale dopiero teraz miał szansę powiedzieć to, co myśli.

— Więc kiedy mam wyruszyć na tę wyprawę? — spytał książę.

— Jak najszybciej. W przeciwnym razie możesz być pewien, że Wentover dopadnie cię tu i zacznie się domagać wyjaśnień.

Książę wyglądał na wystraszonego.

— Mało mnie wczoraj nie zrugał za to, że jeszcze się nie oświadczyłem Imogen.

— Czemu nie? W klubie chodzą zakłady, że przed końcem tygodnia ogłosicie zaręczyny.

— Dlaczego tak sądzą?

— Wentover przechwalał się, że jeszcze tej zimy będzie dosiadał twoich koni i już zdecydował, że zwiększy swą sforę psów myśliwskich.

— Cóż za bezczelność! Przecież on waży ponad setkę! Nie pozwolę mu nawet zbliżyć się do moich koni.

— Jeśli zostaniesz w Londynie, będziesz musiał mu to wyłożyć w kilku zwięzłych słowach.

— Dobrze więc. Wyruszam natychmiast po lunchu.

— Za twoją podróż, i obyś znalazł to, czego szukasz. — Freddie uniósł kieliszek.

— Niczego nie szukam — odparł książę zagniewany.

Freddie chciał zaoponować, ale zrezygnował.

— Idę do koszar przebrać się — rzekł wstając. — Jeśli wrócę i zastanę cię jeszcze, powiem ci „Do widzenia”. Jeśli już cię nie będzie, udam zdziwienie. Nie omieszkam też rozgłosić w klubie, że jestem niepocieszony, iż wyjechałeś bez słowa pożegnania.

Książę upił łyk szampana i odstawił kieliszek na stół.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z szaleństwa tego pomysłu.

— Zabierz ze sobą dość pieniędzy, aby starczyło ci na powrót. I pamiętaj o rozbójnikach, którzy tylko czekają, żeby ci odebrać sakiewkę. — Książę wyglądał, jakby trochę się przeląkł. — A pamiętasz — ciągnął dalej Freddie — jak Generał mawiał, żebyśmy zawsze byli gotowi na każdą ewentualność i spodziewali się najgorszego?

— Pamiętam — książę uśmiechnął się. — Chcesz mnie nastraszyć?

— Kiedyś niebezpieczeństwo wzbudzało w tobie dreszczyk emocji — rzekł Freddie zadumany. — Ale teraz, kiedy przytyłeś i zestarzałeś się...

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ książę złapał jedwabną poduszkę i cisnął nią w przyjaciela.

— Wykorzystujesz sytuację — powiedział. — Powaliłbym cię na ziemię, ale w tym śmiesznym stroju leżałbyś tylko na plecach jak przewrócony żółw.

— Kiedy wrócisz w lepszej formie niż teraz — odparł Freddie — podejmę twe wyzwanie i wtedy zobaczymy, czy wytrzymasz dziesięć rund. Teraz nie pociągnąłbyś więcej niż trzy.

— Precz, przeklęty! — zakrzyknął książę. — Wiem, że mówisz to tylko po to, żebym zrobił to, czego żądasz. Dobrze, Freddie. Pojadę do Yorku, ale jeśli poderżną mi gardło gdzieś po drodze, albo jeśli umrę z wyczerpania, będę cię po śmierci nawiedzał.

— Zabiorę twoje kasztanki do zamku i złożę kwiaty na twym grobie. Przypuszczam, że zostaniesz pochowany w rodzinnym grobowcu? — rzucił pytanie i nie czekając na odpowiedź wyszedł z biblioteki trzaskając za sobą drzwiami.

Książę śmiejąc się podszedł do biurka. Usiadł na krześle o szerokim oparciu, na którym wyrzeźbiono herb rodzinny Brockenhurstów. Na biurku stał złoty dzwoneczek, złoty kałamarz i księga bieżących rachunków z herbem na obwolucie. Zadzwonił na służbę i otworzył księgę. Służący stawił się niemal w mgnieniu oka i książę wezwał swego zarządcę Dunhama.

Pan Dunham był mężczyzną w średnim wieku. Pracował dla poprzedniego księcia przez kilka ostatnich lat jego życia, a teraz służył jego następcy fachową i lojalną pomocą, dzięki czemu wszystko chodziło jak w zegarku.

— Dzień dobry, Dunham — rzekł książę na powitanie.

— Dzień dobry, wasza miłość. Przyniosłem plany budowy toru wyścigowego, jak pan prosił.

— Nie mam teraz na to czasu — odparł książę. — Opuszczam Londyn natychmiast po lunchu, który chciałbym zjeść o dwunastej trzydzieści.

— Dopilnuję wszystkiego, wasza miłość. Czy jedzie pan powozem?

— Wyruszam sam, wierzchem. — Zarządca popatrzył na księcia z niedowierzaniem. — Masz mówić wszystkim w domu i komukolwiek, kto by o mnie pytał, że wyjechałem za granicę.

— Pański jacht czeka w porcie gotów na każde zawołanie.

— Wiem o tym — powiedział książę — ale nie ma potrzeby zawiadamiania kapitana. Jeśli zdecyduję się skorzystać z jachtu, chcę, żeby to była dla załogi niespodzianka. —Dunham wyglądał na lekko zaniepokojonego, ale nic nie mówił. — Proszę osiodłać Herkulesa, albo nie, niech Samson czeka na mnie przed frontowymi drzwiami dokładnie o trzynastej. Potem nie będziesz mógł się ze mną skontaktować, aż zawiadomię cię, gdzie jestem.

Policz gwiazdy - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland

Подняться наверх