Читать книгу Jest taka historia - Beata Ostrowicka - Страница 3

Оглавление

Jest taka historia, którą słyszałem już wiele razy. Lubię ją. Przy jednych fragmentach się śmieję, przy innych czuję, jak mnie coś ściska w brzuchu i w gardle. To historia, którą opowiada mi moja babcia. I pewnie opowie mi ją jeszcze nieraz. Pytam czasami o te same rzeczy, bo nie wszystko rozumiem, i babcia mi cierpliwie tłumaczy. I czasami mnie zaskakuje nowymi fragmentami.

Dzisiaj znowu jej słucham. Bo jestem chory. Leżę w łóżku, obok mnie paczki chusteczek, syropy, tabletki od bólu gardła, krople do ucha i jakieś inne lekarstwa, które przepisała mi pani doktor.

Ale najpierw się przedstawię. Jestem Jasiek, chodzę do 3c. Mam mamę, tatę, młodszego brata Julka, który ma dopiero cztery miesiące, oraz starszą i kłótliwą siostrę Zuzę, która robi więcej zamieszania od Julka. Aha, jest jeszcze kotka Pufka i pies Maks.

Od paru lat mieszka z nami także babcia Frania. Babcia Frania jest tak naprawdę moją prababcią. Babcią-prababcią, ale mówię do niej „babciu”. Wszyscy w klasie mi jej zazdroszczą. Jedna moja babcia mieszka pod Londynem, druga już nie żyje. Ta babcia pod Londynem to mama mojej mamy. Ma na imię Róża.

Czasami nas dużo, za dużo. Czasami za głośno. Ale nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Żebym nie miał mamy albo taty, babci, Julka albo tej kłótliwej Zuzy…


A moja babcia, gdy była jeszcze małą Franią – to było na długo przed drugą wojną światową, gdy nie miała siwych włosów, tylko dwa czarne warkocze, gdy potrafiła robić szpagat, wyginać się, jakby miała kości z gumy, i chodzić po drzewach – była sama jak palec.

Babcia tak o sobie mówi: „Byłam samiutka jak palec. Rodzice mnie wcześnie odumarli”. Brzmi dziwnie, ale chodzi o to, że nie miała domu ani nikogo bliskiego.

I gdy miała pięć albo sześć lat, trafiła do sierocińca. I tam tej mojej Frani było bardzo źle. Krzyczeli na nią o byle głupstwo, miała brzydkie, brudne sukienki, cały czas była głodna i z tego głodu śniły jej się chleb, kiełbasa i ciastka. Często płakała. I wtedy przytulała się do swojej szmatki, która kiedyś była biała w czerwone i niebieskie różyczki, a teraz była szara i żadnych kwiatków już na niej nie było widać. Ale Frania tę szmatkę kochała, bo była z kawałka bluzki jej mamy.

Inne dzieci też płakały.

Któregoś dnia do tego sierocińca przyszła pani w pięknej ciemnej sukni ozdobionej koronkowym kołnierzykiem. I ta pani nie krzyczała, tylko miłym głosem wyjaśniła dzieciom, że teraz będą mieszkać gdzie indziej. Też w Warszawie, na ulicy Krochmalnej 92. I zaprowadziła tam Franię i innych, nawet tego wielkiego Arona, który lubił bić chłopców i dokuczać dziewczynkom. Ja to bym Arona zostawił. No, ale go ze sobą wzięli.

Na ulicy Krochmalnej 92 był wielki, biały budynek z tablicą „Dom Sierot”. I tam Frania po raz pierwszy zobaczyła Panadoktora. Stał przed głównym wejściem i czekał na dzieci, żeby się z nimi przywitać. Babcia, gdy to opowiada, a lubi tę część, mówi: „Pandoktor się do nas uśmiechał. Jak tylko go zobaczyłam, to wiedziałam, że Pandoktor to dobry człowiek”. I mówi „Pandoktor” tak, jakby to był jeden wyraz.


A ja ją poprawiam:

– Babciu. Pan doktor, dwa wyrazy.

A ona kręci głową, że nie. Bo jako dziecko tak się do niego zwracała, bo tak mówili wszyscy, jednym tchem: „Pandoktor”. I tak już zostanie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Jest taka historia

Подняться наверх