Читать книгу Nieoczekiwana zmiana planów - Bella Frances - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеPiątkowe popołudnie. Najlepszy czas na świecie. Koniec tygodnia pracy. Wieczorna impreza tuż tuż. Tym razem huczna i wesoła, pomyślał Matteo Rossini, bo dosłownie przed chwilą otrzymał wspaniałą wiadomość.
Wysiadł z limuzyny, rozluźnił krawat i ruszył w stronę swojego prywatnego odrzutowca. Na dziś zostało jeszcze jedno do zrobienia – lot z Rzymu do Londynu i telefon do matki, dyrektorki rodzinnego funduszu charytatywnego, Coral Rossini.
Przeszedł przez salon i usiadł przy biurku, marząc o wypiciu tradycyjnego piątkowego piwa. Zwykle otwarta butelka już na niego czekała. Ale nie tym razem.
Rzucił turystyczną torbę na fotel i rozejrzał się dokoła. Nie widział też swojego najbliższego doradcy, Davida. Dziwne. Zawsze zachowywał tę samą kolejność – piwo, telefon, szklanka dobrej wody mineralnej, kilkadziesiąt pompek, prysznic i zmiana ubrania. Następnie – czekająca na lotnisku w Londynie limuzyna. Czasem jakaś kobieta. Czasem – nie. Dziś wieczorem do głosu dojdzie druga opcja. Trochę boksu, pokera i umacnianie męskich przyjaźni przy drinkach.
Usiadł i wybrał numer na telefonie komórkowym. Znów spojrzał dokoła. Gdzie, u diabła, podział się David?
Gdy czekał na połączenie, usłyszał odgłos otwieranej butelki. Odwrócił głowę i najpierw dostrzegł… kobiece nogi, a za chwilę suknię w kolorze głębokiej czerwieni. Zmarszczył brwi i obrócił się. W tym momencie tuż przed nim na biurku stanęła butelka piwa.
Co się dzieje?
– To ja – rzucił do telefonu.
– Matteo! Świetnie. Właśnie miałam do ciebie dzwonić – usłyszał glos matki.
– Mam świetną wiadomość – dodał.
– O! Mów pierwszy, ja później…
Poczuł, że serce bije mu mocniej.
– Arturo Augusto w końcu godzi się na fuzję. – Czekając na odpowiedź, obracał od niechcenia stojącą przed nim butelkę.
– Naprawdę? Po tak długim czasie? Niesamowite! Jak się dowiedziałeś?
– Prosto. Usłyszałem pogłoski i pogrzebałem tu i ówdzie. Słychać, że chce fuzji, i teraz tylko my liczymy się w wyścigu…
Pozwolił, by ostatnie zdanie wybrzmiało do końca. Dzieliło ich tysiące kilometrów, ale bez problemu wyobrażał sobie teraz wyraz twarzy matki.
– Jesteś zupełnie pewien?
Zawiesił głos. Nie było sensu udawać.
– Tak. Zostaliśmy tylko my. Słyszałem, że Claudio jest gotów się poddać. Ale to toksyczny facet. Jego zła reputacja dotarła już do Szwajcarii.
– Uważaj na siebie i bądź ostrożny. – W jej głosie usłyszał głęboką troskę.
– Nie martw się. Wiesz, że tylko to jest ważne. Zabrał nam połowę klientów. Mam zamiar ich odzyskać. Jeśli przeprowadzimy fuzję, nikt nas nie zatrzyma. Dokończę sprawę. Obiecuję.
– Niczego mi nie obiecuj. Nie chcę, żebyś skończył jak ojciec. To nie jest tego warte. Nic nie jest tego warte.
Westchnął głęboko i przestał obracać butelkę. Wiedział, co czuje matka, i nie mógł jej winić, ale wiedział też, że kolejna okazja już się nie trafi.
– Wiesz, że nie mogę tego zaprzepaścić. Choćby przez pamięć o ojcu. Claudio Calvaneo nigdy więcej nie będzie górą.
Czekał na jej odpowiedź, ale w telefonie panowało milczenie. Samolot leciał w ciszy. Wyobrażał sobie jej zmarszczone teraz brwi świadczące o matczynej trosce oraz towarzyszącemu jej od dawna poczuciu utraty i lęku.
Rozmawiał jednak z Coral Rossini. Kobietą, która nigdy się nie poddawała. I był jej synem…
– Racja. Nie możemy siedzieć z założonymi rękoma i pozwolić mu znów nas pokonać.
– Właśnie – odetchnął z ulgą.
– Musisz mi jednak obiecać, że jeśli zacznie stosować brudne chwyty, dasz spokój. Obiecaj. Straciłam męża. Nie chcę stracić syna.
Przed oczyma mignął mu obraz ojca opartego zakrwawioną głową o deskę rozdzielczą auta. Zacisnął szczęki z taką siłą, jakby już rozprawił się z Claudiem. Ten dzień nadejdzie, uśmiechnął się w duchu.
– Nie masz się czego obawiać, mamo.
– Mam. I to wszystkiego. Nie zniosłabym, gdyby coś ci się stało...
Jej głos ucichł. Ta cisza boleśnie raniła mu serce. Coral miała więcej siły i odporności życiowej niż ktokolwiek inny. To, że w ogóle wymieniali w rozmowie imię i nazwisko tego człowieka, świadczyło, jak dalece uporali się z traumą. Kiedyś był najbliższym przyjacielem jego ojca. Obdarzanym przez niego największym zaufaniem prawnikiem i partnerem. Kimś więcej niż rodzina. I to on ich sprzedał. Nikt nie mógł uwierzyć, że po cichu zaplanował takie oszustwo i że mu się udało. Rzucił niewyobrażalny cień na całe ich życie.
Próbując ratować Banco Casa di Rossini – działający od dwóch stuleci prywatny bank, którego klientami byli włoscy superbogacze – musieli działać delikatnie, rozmyślnie i ostrożnie.
– Przywrócimy bankowi pozycję, jaką powinien zajmować. Nawet jeśli nie przejmiemy wszystkich klientów Artura, to i tak będziemy mieć ich więcej niż Claudio. A tylko to się liczy, prawda?
Samolot wpadł w lekką turbulencję. Patrzył na gęste szare chmury. Teraz jednak nawet burza z piorunami nie zmieniłaby jego optymistycznego nastroju. Tym bardziej, że gdzieś w dali pojawiła się nieśmiała tęcza. Od lat marzył tylko o jednym – wręczyć matce z powrotem tę dotąd tak daleką, a przedtem wręcz niewyobrażalną nagrodę. Za wszystkie jej cierpienia.
– Co z nazwą? Będziemy musieli ją zmienić. Myślałeś o tym? – spytała.
– Tak. Jeśli dokonamy fuzji, nazwiemy go BAR – Banca Augusto Rossini. Podoba ci się?
– Och, Matteo…– w jej głosie usłyszał smutną i tęskną nutę.
Sam zresztą czuł się podobnie. Jego rodzina kierowała tym bankiem przez pokolenia. Szanowano go na całym świecie. Teraz albo nigdy. Nie ma trzeciej możliwości.
– To nie to, czego chcę, ale jeśli nie ma innego wyjścia… Damy radę, prawda?
Spojrzał w górę na kobietę w czerwieni przechodzącą przez salon. Jej satynowa suknia z każdym wolnym, ale spokojnym krokiem odbijała blask palących się świateł. Znowu skierował wzrok na jej nogi. Muszą być wyjątkowo zgrabne, pomyślał. Suknia z lekkim szelestem owijała się wokół jej delikatnych kostek. Poruszała się lekko jak mgiełka…
– Jesteś tam? – usłyszał głos matki w telefonie.
– Tak, mamy ogromną szansę – wrócił do rozmowy. – Nie ma innego prywatnego banku tak bardzo opartego na tradycyjnych wartościach, jak nasz. Od wieków zamożni ludzie trzymali u nas pieniądze. Claudio ze swojego zrobił jedynie kolejne call centre napędzane wyłącznie sprzedażą. Nie ma tam nic pewnego, stałego i uczciwego. Jesteśmy wyjątkowi. Gdy chodzi o pozycję, ustępujemy tylko Arturowi.
– Wiem. Musimy wierzyć, że i jemu chodzi właśnie o ten status i uczciwość.
– Wszystko będzie zależeć od chemii między nami. I pierwszej emisji akcji na giełdzie. Dlatego bez względu na to, jaką propozycję złoży Arturo, wciąż o krok wyprzedzamy Claudia. Jestem tego pewien. I to tak, że mogę się założyć, że podczas regat jachtowych Cordon D’Or otrzymam zaproszenie na rozmowę do jego rezydencji.
Odwrócił się, słysząc plusk nalewanej wody. Po chwili pojawiła się przed nim kryształowa szklanka z grubym dnem. Kątem oka dostrzegł długie i zgrabne kobiece palce. Suknia bez ramiączek jeszcze bardziej uwydatniała smukłe i wąskie ramiona. Nachylona nad nim twarz z uroczymi dołeczkami na policzkach uśmiechała się jak anioł.
– Dziękuję. – Zmarszczył brwi i bezwiednie obejrzał się za odchodzącą kobietą. Utkwił wzrok w gładkiej jak kość słoniowa białej skórze ponad górą jej sukienki. Delikatna linia ramion i smukła łabędzia szyja. Uosobienie piękna. Błąd, pomyślał.
Miał zbyt wiele do zrobienia, by pozwolić sobie na brak koncentracji. W co, u diabła, gra David?
– Mówię o samym początku. Ale wykorzystam coś więcej niż małą korporacyjną gościnność, by go do siebie przekonać. To ostatni z gwardii starej finansjery. Upewnijmy się, czy nasze profile w mediach społecznościowych są absolutnie bez zarzutu. Jeśli wywęszy choćby najmniejszy ślad jakiekolwiek kolejnego skandalu, natychmiast się wycofa. I tyle go zobaczymy.
– Wiem. Możesz na mnie polegać – usłyszał głos Coral.
Żałował, że w ogóle znalazł się w tym miejscu. Termin był katastrofalny. Lekko stukał palcami w okienko samolotu, patrząc, jak po zamrożonej szklance spływają kropelki wody. Jego obecność w mediach nigdy przedtem nie stanowiła problemu. Do czasu, gdy jego ostatnia była partnerka, lady Faye, zaczęła serwować prasie niekończący się serial na temat rozpadu ich związku. Teraz był już słynnym „niewiernym kobieciarzem z City”. Facetem zdradzającym i niszczącym życie każdej kobiecie, która nieopatrznie się doń zbliżyła. Uwodził je obietnicami małżeństwa, a później bez skrupułów porzucał. Niezbyt ciekawy wizerunek jak na poważnego właściciela banku.
Prawda była jednak zupełnie inna. Poza pierwszą randką nigdy żadnej kobiecie niczego nie obiecywał, co mogły potwierdzić wszystkie jego byłe partnerki.
Przez lata wykształcił w sobie – ba, nawet pielęgnował – symptomy w pełni rozwiniętej fobii związanej z jakimkolwiek zaangażowaniem się w trwały związek. Możliwie najmniej szkodliwej choroby, na jaką mógł zapaść zatwardziały kawaler. Wziął ślub z… pracą. Tylko jej wyszeptał na ucho bezwstydne i kategoryczne „tak”. Był pracoholikiem. Nie angażował się w nic, czego od razu nie mógł do końca przewidzieć. I nigdy, przenigdy nie odda się żadnej kobiecie tak, jak oddał się swojej pierwszej miłości, Sophie.
Stracił ojca, stracił swoją drogę życiową, drogowskaz, a potem stracił i ją – kobietę, którą kochał. Koniec strat. Nigdy nie będzie już tak bezbronny.
– Chciałabym, żeby zajął się tym David. Przynajmniej w jakimś stopniu moglibyśmy ograniczyć uszczerbek na naszej renomie – usłyszał głos matki.
– To nie mój styl. Odmawiam podjęcia gry, w którą chcą mnie wpuścić chciwe śmiecie i rekiny mediów. Nie wejdę w żadne dyskusje z nimi na temat tego, w co nie powinny wtykać swojego brudnego nochala. Faye była chora. To jedyne wyjaśnienie jej zachowania. Wierzyła w coś, czego nie było, i gdy się okazało, że nie jest tak, jak podpowiada jej chora wyobraźnia, poleciała z tym do prasy. Zawsze robiła tak ze wszystkim. Gdyby nie była – mało ważnym zresztą – członkiem rodziny królewskiej, pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się jej „rewelacjami”. Swoją „wersją wydarzeń” tylko jeszcze bardziej pogorszyłbym własną sytuację. Cała ta, pożal się Boże, żałosna opera mydlana ciągnęłaby się tylko w nieskończoność.
– Prawda, ale ponieważ nie wydałeś nawet oświadczenia, wzięto cię za jakiegoś pariasa. Nie znoszę, gdy źle myślą tobie, bo wiem, kim naprawdę jesteś. Smuci mnie i denerwuje czytanie tych bredni.
– Mnie też, dlatego ich nie czytam.
Usłyszał, jak ciężko wzdycha, i zrobiło mu się przykro. Sam nie miał problemu z mediami. Kogo obchodzi, co myśli jakaś garstka pismaków? Ale matka patrzyła inaczej. Głęboko raniło ją to, co piszą o nim i o banku. I o wszystkich innych członkach rodziny. Przejmowała się aż za bardzo.
– Przepraszam cię, ale nie cofnę wskazówek zegara. Wszystko przejdzie, a media znajdą sobie innego biedaka do szkalowania.
Kobieta w czerwonej sukni stała tuż obok. Jej ramiona były smukłe i blade jak delikatne łodygi lilii. Ruchy eleganckie i pełne gracji. Ciemne włosy spięła w gruby i lśniący koński ogon swobodnie zwisający na plecy. Obróciła się, aby popatrzeć na niego trochę nieśmiałym i niepewnym wzrokiem. Znał takie spojrzenia. Wiedział, czym się mogą skończyć…
– Poczekaj chwilkę – rzucił krótko do telefonu i ruszył do sypialni ulokowanej tuż za salonem. Zamknął za sobą drzwi.
– Dzwonił do ciebie David? Nie wiem, gdzie się podziewa. Zamiast niego jest tu jakaś kobieta. To do niego niepodobne wysyłać kogoś z personelu agencji…
– Ach, domyślam się, że mówisz o Ruby. Co myślisz? Nie jest urocza?
W głosie matki brzmiał dobrze mu znany ton ekscytacji, który zawsze kazał mu trzymać się na baczności. Jaką niespodziankę szykuje tym razem?
– Oczywiście, że jest, ale miałem nadzieję, że jeśli nie zdecyduję inaczej, David będzie doglądał wszystkiego. Co się dzieje?
– Nie denerwuj się. Jestem zarobiona po uszy i potrzebowałam jego pomocy przy kończeniu prac nad wizerunkiem nowej agencji reklamowej. Nikt lepiej od niego nie zna naszego biznesu.
– Wykorzystałaś sytuację i zostawiałaś mnie z jakąś nowicjuszką?
– Ruby – odparła, ignorując jego słowa – od razu bardzo mi zaimponowała. Sądzę, że szybko się dogadacie. David będzie z powrotem w poniedziałek.
Był jednak pewien, że matka wciąż coś ukrywa.
– Ma na sobie suknię wieczorową. Bardzo piękną zresztą, ale przyznasz, że nie jest to ubranie do pracy. Nie zapomniałaś przypadkiem czegoś mi powiedzieć?
W ubiegłym miesiącu Coral w ostatniej chwili przypomniała mu, że czeka go wystąpienie po uroczystej kolacji podczas konferencji organizacji International Women in Finance. Innym razem musiał wręczać nagrody w sponsorowanym przez bank przedszkolu… po drodze do kasyna. Teraz, gdy już po szyję tkwił w różnych działaniach charytatywnych, proszenie go w ostatniej chwili o udział w jakimś spotkaniu, stało się już niemal zwyczajem.
– Ach, przypomniałam sobie…
Zaczyna się, pomyślał.
– Wciąż siedzę tu w Senegalu, a dziś wieczorem ma się odbyć pewna nieduża impreza, na której musimy być obecni. Jesteś w Londynie, rzecz masz pod nosem. A kto wie, może dzięki udziałowi w niej dostaniesz przychylne recenzje w prasie. Nie byłoby wspaniale? Jesteś tam…?
Niemal zakrył dłonią telefon. Właśnie jak bańka mydlana rozwiewały się jego plany spotkania w męskim gronie.
– To charytatywna impreza, kochanie. Dla bezdomnych i społecznie upośledzonych.
Wszystko jasne. Gdy on dbał o praktyczną stronę biznesu, matka zajmowała się wspieraniem przez bank działań charytatywnych i filantropijnych. Rzeczywiście miała dar przyciągania sławnych i bogatych, którzy zawsze hojnie szastali gotówką i podejmowali się sponsorowania różnych działań dla potrzebujących pomocy. Wszystko działało bez zarzutu. Pod jednym warunkiem – musi pamiętać, by zawiadamiać go odpowiednio wcześniej.
– Dobrze. Jak zwykle mam poczucie winy… – westchnął. – O co chodzi tym razem?
– O zbiórkę na cele charytatywne po uroczystej premierze w British Ballet.
– Tylko nie taniec. Wiesz, że nie znoszę mężczyzn w trykotach.
– Nie grymaś, mój drogi. Czeka cię tylko wspólne zdjęcie na czerwonym dywanie i parę uścisków dłoni. Wszystko już zorganizowane. Wiem, że lubisz być przygotowany, dlatego poprosiłam Ruby, by się wszystkim zajęła. Ma twój kalendarz i wie wszystko o tańcu. Jest jedną z solistek baletu, ale obecnie przechodzi rehabilitację po kontuzji. Biedactwo, miała ciężki rok.
Jedną ręką Matteo otworzył drzwi od sypialni. Olśniewająca, śliczna Ruby. A więc nie pracuje w agencji, lecz jest tancerką. No tak, to nawet widać. Ma doskonałą sylwetkę… Doskonałe ciało. Ale dlaczego, u diabła, serwuje mu piwo na wysokości dziesięciu tysięcy kilometrów?
Nagle wszystkie klocki układanki znalazły się na swoim miejscu.
Zamknął drzwi sypialni.
– Chcesz mi nie wprost powiedzieć, że znów wzięłaś pod swoje skrzydła kolejnego pechowca skrzywdzonego przez los?
– Wiem, co masz na myśli, ale nie będę kłamać. Ruby miała ciężki okres, lecz nie jest żadną ofiarą.
– A kim?
Coral zawsze współczuła biednym i skrzywdzonym, choć nie wszyscy oni mieli wyłącznie dobre intencje. Przez lata nauczyła się odróżniać cwaniaków i oszustów wszelkiej maści od ludzi naprawdę znajdujących się na dnie, którzy ciągnęli do niej jak pszczoły do miodu. Dla swojego otoczenia była twardą i przenikliwą kobietą biznesu, ale gdy chodziło o ludzi ze złamanym życiorysem, wykazywała wyjątkową naiwność.
– Nie musisz się o nic martwić. Ona nie ma zamiaru kraść moich milionów. Jest kompletnie oddana British Ballet, ale z powodu kontuzji tylko tak może mi teraz pomagać. Jednak jeśli wolisz gościa w trykocie, to załatwię…
Pokiwał głową z niedowierzaniem. Po raz kolejny matka owinęła go wokół małego palca. Jak mógłby się jej oprzeć? Po wszystkim, co dla niego zrobiła? Po latach, w których nadludzkim wysiłkiem udało jej się utrzymać całą rodzinę? Od śmierci ojca trzymali się razem. Dwuosobowa drużyna. Tak będzie zawsze. Proste jak słońce.
Gdy zdarzały mu się chwile wątpienia, zawsze słyszał głos ojca – a może własnego sumienia – szepczący mu do ucha, by nie lekceważył życzeń matki. Nigdy.
– Niech będzie, ale mam nadzieję, że nie zrozumie tego opacznie...
– To zależy tylko od ciebie, synu… – odparła.
Usłyszał w jej głosie lekki ton krytyki. Grę podwójnych znaczeń. Znała wszystkie jego sztuczki i wybiegi równie dobrze, jak on sam. To, że stronił od stałych zawiązków nie znaczyło, że pragnął spędzać wieczory samotnie.
– Puszczę to mimo uszu… – odparł ze śmiechem.
– Przepraszam, kochanie. Nie chciałam cię urazić. Ale smuci mnie, że traktujesz kobiety jak jednorazowe przygody. Wiem, że byłbyś szczęśliwy, gdybyś tylko pozwolił sobie na coś stałego. Jestem twoją matką i pragnę dla ciebie tego, co najlepsze.
– Co dla mnie najlepsze, jest też najlepsze dla banku. Tylko to mnie interesuje, a nie stałe związki. Nie mówię, że tak będzie zawsze, ale na razie, dopóki nie wezmę tej przeszkody, liczy się tylko bank.
Prosta argumentacja. Jak liczby w corocznym bilansie firmy. Nieodwołalna. Żadnych błędnych interpretacji. Zysk. Strata. Czarne. Białe. Żadnych odcieni szarości. Zbędnych emocji zaciemniających istotę sprawy. Tylko pogoń za marzeniem. Marzeniem ojca. Teraz – podobało mu się czy nie – jest ono jego własnym.