Читать книгу 365 dni - Blanka Lipińska - Страница 5

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

– Massimo, czy ty wiesz, co to oznacza?

Obróciłem głowę w stronę okna, patrząc na bezchmurne niebo, a później przeniosłem wzrok na mojego rozmówcę.

– Przejmę tę spółkę, czy to się rodzinie Manente podoba, czy nie.

Wstałem, a Mario i Domenico niespiesznie podnieśli się z krzeseł i ustawili się za mną. To było miłe spotkanie, ale zdecydowanie zbyt długie. Uścisnąłem obecnym w pomieszczeniu mężczyznom ręce i ruszyłem w stronę drzwi.

– Zrozum, tak będzie dobrze dla wszystkich.

Uniosłem palec wskazujący.

– Jeszcze mi za to podziękujesz.

Zdjąłem marynarkę i rozpiąłem kolejny guzik w swojej czarnej koszuli. Siedziałem na tylnym siedzeniu samochodu, delektując się ciszą i chłodem klimatyzacji.

– Do domu – warknąłem pod nosem i zacząłem przeglądać wiadomości w telefonie.

Większość dotyczyła interesów, ale wśród nich znalazłem także SMS od Anny: „Jestem mokra, potrzebuję kary”. Mój penis poruszył się w spodniach, a ja z westchnieniem poprawiłem go i mocno ścisnąłem. O tak, moja dziewczyna dobrze wyczuwała mój nastrój. Wiedziała, że to spotkanie nie będzie miłe i nie przyniesie mi spokoju. Wiedziała też, co mnie relaksuje. „Bądź gotowa na dwudziestą”, odpisałem krótko i wygodnie się rozsiadłem, patrząc, jak świat za oknem samochodu znika. Zamknąłem oczy.

I znowu ona. Mój kutas w sekundę zrobił się twardy jak stal. Boże, zwariuję, jeśli jej nie znajdę. Od wypadku minęło już pięć lat; pięć długich lat od – jak to powiedział lekarz: cudu – śmierci i zmartwychwstania, podczas których śni mi się kobieta, której nie widziałem w prawdziwym życiu. Poznałem ją w swoich wizjach, kiedy byłem w śpiączce. Zapach jej włosów, delikatność skóry – niemal czułem, jak ją dotykam. Za każdym razem, kiedy kochałem się z Anną czy jakąkolwiek inną kobietą, kochałem się z nią. Nazywałem ją Panią. Była moim przekleństwem, obłędem i podobno wybawieniem.

Samochód zatrzymał się. Wziąłem do ręki marynarkę i wysiadłem. Na płycie lotniska czekali już Domenico, Mario i chłopaki, których ze sobą zabrałem. Może przesadziłem, ale czasami pokaz siły jest potrzebny, by zmylić przeciwnika.

Przywitałem się z pilotem i usiadłem na miękkim fotelu, a stewardesa podała mi whisky z jedną kostką lodu. Zerknąłem na nią; wiedziała, co lubię. Patrzyłem pustym wzrokiem, a ona czerwieniła się i uśmiechała zalotnie. A czemu nie?, pomyślałem i energicznie podniosłem się z miejsca.

Chwyciłem zaskoczoną kobietę za rękę i pociągnąłem w stronę prywatnej części odrzutowca.

– Startujcie! – krzyknąłem do pilota i zamknąłem drzwi, znikając za nimi z dziewczyną.

Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, złapałem ją za szyję i zdecydowanym ruchem obróciłem, przypierając do ściany. Patrzyłem jej w oczy, była przerażona. Zbliżyłem usta do jej ust i chwyciłem dolną wargę, a ona jęknęła. Jej ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała, a wzrok utkwiła w moich oczach. Złapałem ją za włosy, by jeszcze mocniej odchyliła głowę, zamknęła powieki i kolejny raz wydała z siebie jęk. Była śliczna, taka dziewczęca, cały mój personel musiał taki być, lubiłem wszystko, co ładne.

– Klękaj – warknąłem, pociągając ją w dół.

Bez wahania wykonała polecenie. Zamruczałem, chwaląc ją za odpowiedni rodzaj uległości, i kciukiem przejechałem po ustach, które posłusznie rozchyliła. Nigdy nie miałem z nią nic wspólnego, a mimo to dziewczyna dobrze wiedziała, co ma robić. Oparłem jej głowę o ścianę i zacząłem rozpinać rozporek. Stewardesa głośno przełknęła ślinę, a jej wielkie oczy cały czas były we mnie wpatrzone.

– Zamknij – powiedziałem spokojnie, przejeżdżając kciukiem po jej powiekach. – Otworzysz dopiero, kiedy ci pozwolę.

Mój kutas wyskoczył ze spodni, twardy i niemal boleśnie napompowany. Oparł się o wargi dziewczyny, a ta grzecznie i szeroko rozchyliła usta. Nie wiesz, co cię czeka, pomyślałem i wsadziłem go aż do samego końca, przytrzymując jej głowę tak, by nie miała możliwości ruchu. Poczułem, jak się krztusi, natarłem jeszcze głębiej. O tak, lubiłem, kiedy z przerażeniem otwierały oczy, jakby naprawdę sądziły, że zamierzam je udusić. Powoli się wycofałem i pogłaskałem ją po policzku, niemal pieszczotliwie, delikatnie. Patrzyłem, jak się uspokaja i zlizuje z warg gęstą ślinę, wyciągniętą z gardła.

– Zerżnę cię w usta. – Kobieta lekko zadrżała. – Mogę?

Na twarzy miałem zero emocji, zero uśmiechu. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie gigantycznymi oczami, a po kilku sekundach twierdząco pokiwała głową.

– Dziękuję – wyszeptałem, przesuwając obie ręce po jej policzkach. Oparłem dziewczynę o ścianę i kolejny raz wsunąłem się po jej języku aż do gardła. Zacisnęła wokół mnie wargi. O tak! Moje biodra zaczęły mocno się w nią wpychać. Czułem, że nie może oddychać, po chwili zaczęła walczyć, więc złapałem ją mocniej. Dobrze! Jej paznokcie wbiły się w moje nogi, najpierw próbowała mnie odsunąć, a później okaleczyć, drapiąc. Lubiłem to, lubiłem, kiedy walczyły, kiedy były bezradne wobec mojej siły. Zamknąłem oczy i zobaczyłem moją Panią, klęczała przede mną, jej niemal czarne spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Lubiła, kiedy ją tak brałem. Jeszcze mocniej zacisnąłem dłonie na włosach, w jej oczach biło pożądanie. Dłużej nie mogłem wytrzymać, jeszcze dwa mocne pchnięcia i zamarłem, a sperma wylała się ze mnie, przyduszając dziewczynę jeszcze bardziej. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na jej rozmazany makijaż. Wycofałem się nieco, by zrobić jej miejsce.

– Łykaj – warknąłem, pociągając ją za włosy kolejny raz.

Po jej policzkach popłynęły łzy, ale posłusznie wykonała moje polecenie. Wyjąłem kutasa z jej ust, a ona opadła na pięty, zsuwając się po ścianie.

– Wyliż go. – Dziewczyna zamarła. – Do czysta.

Oparłem obie ręce o ścianę przede mną i patrzyłem na nią gniewnie. Uniosła się kolejny raz i chwyciła moją męskość w drobną dłoń. Zaczęła zlizywać resztki nasienia. Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak się stara. Gdy uznałem, że skończyła, odsunąłem się od niej, zapinając rozporek.

– Dziękuję. – Podałem jej rękę, a ona na lekko trzęsących się nogach stanęła koło mnie. – Tam jest łazienka. – Wskazałem dłonią kierunek, mimo że to ona znała ten samolot jak własną kieszeń. Kiwnęła głową i poszła w stronę drzwi.

Wróciłem do swoich towarzyszy i na powrót usiadłem w fotelu. Upiłem łyk doskonałego trunku, który już nieco stracił odpowiednią temperaturę. Mario odłożył gazetę i popatrzył na mnie.

– Za czasów twojego ojca oni by nas wszystkich zastrzelili.

Westchnąłem, przewracając oczami, i z irytacją stuknąłem szkłem o blat.

– Za czasów mojego ojca handlowalibyśmy nielegalnie alkoholem i narkotykami, a nie prowadzili największe spółki w Europie. – Oparłem się o fotel i wbiłem gniewny wzrok w mojego consigliere. – Jestem głową rodziny Toriccellich i to nie jest przypadek, tylko przemyślana decyzja mojego ojca. Niemal od dziecka byłem przygotowywany do tego, by rodzina weszła w nową erę, gdy obejmę władzę – westchnąłem i rozluźniłem się nieco, kiedy stewardesa niemal niepostrzeżenie przemknęła koło nas. – Mario, wiem, że lubiłeś się strzelać. – Starszy mężczyzna, którym był mój doradca, uśmiechnął się lekko.

– Niebawem postrzelamy. – Popatrzyłem na niego poważnie. – Domenico – teraz zwróciłem się do brata, który zerknął na mnie. – Niech twoi ludzie zaczną już szukać tej kurwy Alfreda. – Wróciłem wzrokiem do Maria. – Chcesz strzelanki? No ta cię raczej nie ominie.

Upiłem kolejny łyk.

Słońce nad Sycylią zachodziło, gdy wreszcie wylądowaliśmy na lotnisku w Katanii. Włożyłem marynarkę i ruszyliśmy w stronę wyjścia z terminalu. Wyciągnąłem ciemne okulary i poczułem uderzenie gorącego powietrza. Zerknąłem na Etnę – dzisiaj widać ją było w całej okazałości. Turyściaki mają radochę, pomyślałem i wszedłem do klimatyzowanego budynku.

– Ludzie z Aruby chcą się spotkać w sprawie, o której rozmawialiśmy wcześniej – zaczął Domenico, idąc obok mnie. – Musimy zająć się też klubami w Palermo.

Słuchałem go uważnie, układając w głowie spis spraw, które muszę jeszcze dziś załatwić. Nagle, mimo że miałem otwarte oczy, zrobiło się ciemno. I wtedy ją zobaczyłem. Mrugnąłem nerwowo kilka razy; wcześniej widywałem moją Panią tylko wtedy, kiedy to ja tego chciałem. Otworzyłem szeroko oczy i zniknęła. Czyżby mój stan się pogorszył, a halucynacje nasiliły? Muszę iść na wizytę do tego kretyna, żeby zrobił mi badania. Ale to później, teraz czas, by do końca załatwić sprawę kontenera kokainy, który mi zginął. Choć „zginął” nie było w tej sytuacji najtrafniejszym określeniem. Dochodziliśmy już do auta, kiedy znowu ją ujrzałem. Ja pierdolę, to niemożliwe. Wsiadłem do zaparkowanego samochodu i niemal wciągnąłem do środka Domenica, który otworzył drugą parę tylnych drzwi.

– To ona – wyszeptałem ze ściśniętym gardłem, pokazując na plecy dziewczyny, która szła chodnikiem, oddalając się od nas. – To ta dziewczyna.

W głowie mi dzwoniło, nie mogłem w to uwierzyć. A może mi się tylko przywidziało? Traciłem zmysły. Samochody ruszyły.

– Zwolnij – powiedział młody, kiedy zbliżaliśmy się do niej. O kurwa! – jęknął, kiedy zrównaliśmy się z nią.

Moje serce na sekundę zamarło. Dziewczyna patrzyła wprost na mnie, nie widząc nic przez niemal czarną szybę. Jej oczy, nos, usta, cała ona – była dokładnie taka, jak ją sobie wymyśliłem.

Chwyciłem za klamkę, ale brat mnie powstrzymał. Potężny łysy mężczyzna wołał moją Panią, a ona poszła w jego stronę.

– Nie teraz, Massimo.

Siedziałem jak sparaliżowany. Była tu, żyła, istniała. Mogłem ją mieć, dotknąć jej, zabrać i już na zawsze z nią być.

– Co ty robisz, do cholery?! – wrzasnąłem.

– Jest z ludźmi, nie wiemy kto to.

Auto przyspieszyło, a ja nadal nie mogłem oderwać wzroku od znikającej sylwetki mojej Pani.

– Już wysyłam za nią ludzi. Zanim dojedziemy do domu, będziesz wiedział, kim jest. Massimo! – Podniósł głos, gdy nie reagowałem. – Czekałeś tyle lat, to zaczekasz jeszcze kilka godzin.

Popatrzyłem na niego z taką furią i nienawiścią, jakbym miał go za chwilę zabić. Rozsądne resztki moich myśli przyznawały mu rację, ale cała reszta, której było zdecydowanie więcej, nie chciała go słuchać.

– Masz godzinę – warknąłem, gapiąc się bezmyślnie na siedzenie przed sobą. – Masz jebane sześćdziesiąt minut, by powiedzieć mi kto to.

Zaparkowaliśmy na podjeździe, a gdy wysiedliśmy z samochodu, podeszli do nas ludzie Domenica, wręczając mu kopertę. Podał ją mi, a ja bez słowa poszedłem w stronę biblioteki. Chciałem być sam, by móc uwierzyć, że to wszystko prawda.

Usiadłem za biurkiem i lekko drżącymi rękami oderwałem górną część koperty, wysypując jej zawartość na blat.

– Ja pierdolę! – Złapałem się za głowę, gdy zdjęcia – już nie obrazy malowane przez artystów, ale fotografie ukazały twarz mojej Pani. Miała imię, nazwisko, przeszłość i przyszłość, której nawet się nie spodziewała. Usłyszałem pukanie do drzwi. – Nie teraz! – krzyknąłem, nie odrywając wzroku od zdjęć i notatek. – Laura Biel – wyszeptałem, dotykając jej twarzy na kredowym papierze.

Po półgodzinie analizowania tego, co dostałem, usiadłem w fotelu i zacząłem się gapić na ścianę.

– Mogę? – zapytał Domenico, wsuwając głowę przez drzwi. Ponieważ nie reagowałem, wszedł i usiadł naprzeciwko.

– I co teraz?

– Sprowadzimy ją tu – odparłem beznamiętnie, przenosząc wzrok na młodego. Siedział, kiwając głową.

– Ale jak zamierzasz tego dokonać? – Popatrzył na mnie jak na idiotę, co mnie nieco zirytowało. – Pojedziesz do hotelu i opowiesz jej, że kiedy umarłeś, miałeś wizje, a w nich… – Popatrzył w notatkę, która leżała przede mną.

A w nich ciebie, Lauro Biel, i teraz będziesz moja, dopowiedziałem w myślach.

– Porwę ją – zdecydowałem bez wahania. – Wyślij ludzi do mieszkania tego… – zawiesiłem się, szukając imienia jej chłopaka w notatkach – Martina. Niech dowiedzą się, kim on jest.

– Może lepiej poprosić Karla? Jest na miejscu – podsunął Domenico.

– Dobrze, niech ludzie Karla wykopią tyle, ile się da. Muszę znaleźć sposób, by ona pojawiła się tu jak najszybciej.

– Nie musisz szukać sposobu. – Spojrzałem w stronę drzwi, skąd dobiegł kobiecy głos. Domenico też się odwrócił.

– Tu jestem. – Uśmiechnięta Anna szła w naszym kierunku. Jej długie nogi w niebotycznie wysokich szpilkach sięgały nieba.

Kurwa, przekląłem w myślach. Zupełnie o niej zapomniałem.

– To ja was zostawię. – Domenico z głupim uśmiechem podniósł się i poszedł w stronę wyjścia. – Zajmę się tym, o czym mówiliśmy, a jutro to załatwimy do końca – dodał.

Blondynka podeszła do mnie. Nogą delikatnie rozdzieliła moje kolana. Pachniała jak zwykle obłędnie, połączeniem seksu i władzy. Podwinęła skąpą koktajlową sukienkę z czarnego jedwabiu i usiadła na mnie okrakiem, wciskając mi bez ostrzeżenia język do ust.

– Uderz mnie – poprosiła, gryząc moją wargę, a cipką ocierając się o rozporek garniturowych spodni. – Mocno!

Lizała i gryzła moje ucho, a ja patrzyłem na fotografie rozsypane na biurku. Ściągnąłem poluzowany wcześniej krawat i wstałem, zsuwając Annę na podłogę. Obróciłem ją i zawiązałem jej oczy. Uśmiechnęła się, oblizując dolną wargę. Wymacała ręką stół. Rozstawiła szeroko nogi i położyła się na dębowym blacie, mocno wypinając pupę. Była bez majtek. Podszedłem do niej od tyłu i wymierzyłem jej mocnego klapsa. Głośno krzyknęła i szeroko otworzyła usta. Widok zdjęć rozsypanych na stole i fakt, że Pani była na wyspie, sprawił, że mój kutas zrobił się twardy jak skała.

– O tak – warknąłem, pocierając jej wilgotną szparkę i nie spuszczając wzroku ze zdjęć Laury. Uniosłem ją za szyję i zgarnąłem wszystkie papiery, które przykryła swoim ciałem, po czym znowu położyłem ją na blacie, podnosząc jej ręce wysoko nad głowę. Ułożyłem fotografie tak, by patrzyły na mnie. Posiąść kobietę ze zdjęć – niczego nie pragnąłem w tej chwili bardziej.

Byłem gotów dojść w każdej chwili. Zdjąłem szybko spodnie. Wsadziłem w Annę dwa palce, a ona jęknęła, wiercąc się pode mną. Była wąska, mokra i niebywale gorąca. Zacząłem zataczać dłonią koła na jej łechtaczce, a ona jeszcze mocniej chwyciła się biurka, na którym leżała. Złapałem ją lewą ręką za kark, a prawą uderzyłem, odczuwając niewytłumaczalną ulgę. Kolejny raz popatrzyłem na zdjęcie i uderzyłem jeszcze mocniej. Moja dziewczyna krzyczała, a ja biłem ją, jakby to miało sprawić, że zamieni się w Laurę. Jej pośladek był niemal fioletowy. Pochyliłem się i zacząłem go lizać, był gorący i pulsował. Rozsunąłem jej pośladki i zacząłem jeździć językiem po jej słodkiej dziurce, a przed oczami miałem swoją Panią.

– Tak – jęknęła cicho.

Muszę mieć Laurę, muszę mieć ją całą, pomyślałem, wstając i nabijając Annę na siebie. Wygięła plecy w łuk i po chwili opadła na mokre od potu drewno. Pieprzyłem ją mocno, ciągle patrząc na Laurę. Już niedługo. Już za chwilę te czarne oczy będą patrzyły na mnie, kiedy uklęknie przede mną.

– Ty suko! – Zagryzłem zęby, czując, jak ciało Anny sztywnieje.

Mocno i natarczywie wciskałem się w nią, nie zwracając uwagi na to, że zalewa ją fala orgazmu. Nie obchodziło mnie to. Oczy Laury sprawiały, że nie miałem dość, a jednocześnie nie mogłem już dłużej wytrzymać. Musiałem poczuć więcej, mocniej. Wyciągnąłem kutasa z Anny i pewnym ruchem wsadziłem go w jej wąską dupkę. Z jej gardła wydobył się dziki krzyk bólu i rozkoszy, poczułem, jak cała zaciska się wokół mnie. Mój kutas eksplodował, a ja przed oczami miałem tylko swoją Panią.

8 godzin wcześniej

Dźwięk budzika dosłownie wdarł mi się do mózgu.

– Wstawaj, kochanie, już dziewiąta. Za godzinę musimy być na lotnisku, żeby po południu zacząć sycylijskie wakacje. Zbieraj się! – Martin z szerokim uśmiechem stał w progu sypialni.

Niechętnie otworzyłam oczy. Przecież jest środek nocy, co za barbarzyński pomysł, by latać o tej godzinie, pomyślałam. Odkąd kilka tygodni temu rzuciłam pracę, doba zupełnie straciła proporcje. Chodziłam spać zbyt późno, budziłam się zbyt późno, a najgorsze było to, że nic nie musiałam, a wszystko mogłam. Zbyt długo tkwiłam w bagnie hotelarstwa, a kiedy wreszcie doczekałam się upragnionej posady dyrektora sprzedaży, rzuciłam to wszystko, bo straciłam serce do pracy. Nigdy nie sądziłam, że w wieku dwudziestu dziewięciu lat powiem, że jestem wypalona, ale tak właśnie było.

Praca w hotelu dawała mi satysfakcję i spełnienie, pozwalała mojemu wybujałemu ego rosnąć. Zawsze kiedy negocjowałam duże kontrakty, czułam dreszcz podniecenia, a kiedy negocjowałam je ze starszymi i bardziej biegłymi w sztuce manipulacji osobami, szalałam ze szczęścia, szczególnie gdy wygrywałam. Każde zwycięstwo w bojach finansowych dawało mi poczucie wyższości i zaspokajało próżną stronę mojego charakteru. Ktoś może powiedzieć, że to głupie, ale dla dziewczyny z niewielkiego miasta, która nie skończyła studiów, udowodnienie wszystkim wokół, ile znaczy, było sprawą priorytetową.

– Laura, chcesz kakao czy herbatę z mlekiem?

– Martin, błagam! Jest środek nocy! – Przekręciłam się na drugi bok i przykryłam głowę poduszką.

Do sypialni wpadało jasne sierpniowe słońce. Martin nie lubił ciemności, dlatego nawet w oknach sypialni nie było zaciemniających rolet. Twierdził, że mrok powoduje u niego stany depresyjne, o które było łatwiej niż o kawę w Starbucksie. Okna znajdowały się od wschodniej strony i jak na złość słońce co rano przeszkadzało mi w spaniu.

– Zrobiłem kakao i herbatę z mlekiem. – Zadowolony z siebie Martin stanął w drzwiach sypialni ze szklanką zimnego napoju i kubkiem gorącego. – Na dworze jest jakieś sto stopni, więc sądzę, że wybierzesz zimne – powiedział i podał mi szklankę, podnosząc kołdrę.

Wkurzona wychyliłam się ze swojej jamki. Wiedziałam, że i tak mnie to nie minie. Martin stał uśmiechnięty; już tak miał, że rano rozpierała go energia. Był potężnym mężczyzną z łysą głową – to o takich w moim mieście mówiło się „karki”. Poza fizycznością nic go jednak nie łączyło z takimi facetami. Był najlepszym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu, prowadził własną firmę, a za każdym razem, kiedy zarobił większe pieniądze, przelewał sporą kwotę na hospicjum dziecięce, mówiąc: „Bóg mi dał, więc się podzielę”.

Miał niebieskie oczy, dobre i pełne ciepła, duży, złamany kiedyś nos – no cóż, nie zawsze był mądry i grzeczny, pełne usta, które uwielbiałam w nim najbardziej, i zachwycający uśmiech, którym potrafił w sekundę mnie rozbroić, gdy wpadłam w szał.

Jego ogromne przedramiona zdobiły tatuaże, w zasadzie wytatuowane miał całe ciało z wyjątkiem nóg. Był potężnym, ważącym ponad sto kilogramów mężczyzną, przy którym zawsze czułam się bezpiecznie. Wyglądałam przy nim groteskowo – ja i moje sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, pięćdziesiąt kilogramów wagi. Przez całe życie mama kazała mi uprawiać sport, więc trenowałam, co popadnie, a że na drugie miałam słomiany zapał, to przećwiczyłam chyba wszystko: od chodu sportowego do karate. Dzięki temu moja sylwetka, w przeciwieństwie do postury mojego mężczyzny, była bardzo fit, mój brzuch był twardy i płaski, nogi umięśnione, pośladki mocno napięte i odstające – symbol miliona przysiadów, które wykonały.

– Już wstaję – powiedziałam, duszkiem wypijając pyszne, zimne kakao.

Odstawiłam szklankę i ruszyłam w stronę łazienki. Kiedy stanęłam przed lustrem, uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebuję wakacji. Moje prawie czarne oczy były smutne i zrezygnowane, brak zajęcia jednak powodował apatię. Kasztanowe włosy spływały po mojej szczupłej twarzy i opadały na ramiona. W moim przypadku ich długość to był spory sukces, bo zwykle nie przekraczały piętnastu centymetrów. W normalnych okolicznościach uważałabym się za naprawdę niezłą laskę, ale niestety nie teraz. Byłam przytłoczona własnym postępowaniem, niechęcią do pracy, brakiem pomysłu na to co dalej. Moje życie zawodowe zawsze wpływało na moje poczucie wartości. Bez wizytówki w portfelu i służbowego telefonu miałam wrażenie, że nie istnieję.

Umyłam zęby, pospinałam spinkami włosy, pociągnęłam tuszem rzęsy i uznałam, że tylko na tyle mnie dziś stać. Zresztą było to wystarczające, gdyż jakiś czas temu, z powodu lenistwa, zrobiłam sobie makijaż permanentny brwi, oczu i ust, który zostawiał mi maksymalnie dużo czasu na sen, ograniczając poranne wizyty w łazience do minimum.

Ruszyłam do garderoby po przygotowane wczoraj ubranie. Niezależnie od nastroju i spraw, na które wpływu nie miałam, ubrana musiałam być zawsze tak doskonale, jak tylko było to możliwe. W odpowiednim stroju od razu lepiej się czułam i zdawało mi się, że było to widać.

Moja mama powtarzała mi, że kobieta nawet jak cierpi, powinna być piękna, a skoro moja twarz nie mogła być tak atrakcyjna jak zwykle, należało odwrócić od niej uwagę. Na podróż wybrałam krótkie szorty z jasnego dżinsu, białą luźną koszulkę i mimo że na dworze było trzydzieści stopni już o dziewiątej rano, lekką, bawełnianą marynarkę w kolorze szarego melanżu. Zawsze w samolocie marzłam i nawet jeśli wcześniej prawie się ugotuję, to przynajmniej w powietrzu poczuję się komfortowo, o ile ktoś, kto panicznie boi się latać, może czuć się tam komfortowo. Wsunęłam nogi w moje szaro-białe trampki na koturnach od Isabel Marant i już byłam gotowa.

Weszłam do salonu połączonego z kuchnią. Wnętrze było nowoczesne, zimne i surowe. Ściany wyłożono czarnym szkłem, bar podświetlały ledy, a zamiast stołu – jak w normalnych domach – był tylko blat z dwoma stołkami obitymi skórą. Ogromny szary narożnik stojący na środku sugerował, że właściciel nie należy do najmniejszych. Sypialnię dzieliło od salonu wielkie akwarium. Próżno było szukać w tym wnętrzu ręki kobiety. Idealnie pasowało do wiecznego singla, jakim był pan i władca tego domu.

Martin jak zawsze siedział z nosem w komputerze. Nie miało znaczenia, co robił: czy pracował, czy przyjmował kogoś albo zwyczajnie oglądał film w telewizji, jego komputer jako jego najlepszy przyjaciel zawsze był nieodłączną częścią jego jestestwa. Doprowadzało mnie to do szału, ale niestety od początku tak było, więc nie dawałam sobie prawa, aby to zmieniać. Nawet ja ponad rok temu znalazłam się w jego życiu dzięki temu urządzeniu, więc hipokryzją byłoby, gdybym nagle kazała mu z niego rezygnować.

To był luty, a ja, o dziwo, od ponad pół roku nie byłam w związku. Nudziło mnie to już, a może bardziej doskwierała mi samotność, postanowiłam zatem założyć profil na portalu randkowym, który dawał mi wiele radości i zdecydowanie podnosił i tak już wysoką samoocenę. Podczas jednej z bezsennych nocy, grzebiąc wśród profili setek mężczyzn, natknęłam się na Martina, który szukał kolejnej kobiety, by jednorazowo wypełniła jego świat. Zaskoczyło i tak oto drobna dziewczynka poskromiła wytatuowanego potwora. Nasz związek był niestandardowy, gdyż oboje mieliśmy bardzo silne i wybuchowe charaktery, oboje także dysponowaliśmy intelektem i dużą wiedzą w dziedzinach naszych zawodów. To nas wzajemnie przyciągało, intrygowało i imponowało nam. Jedyne, czego w tym związku brakowało, to zwierzęcy pociąg, przyciąganie i namiętność, która nigdy między nami nie wybuchła. Jak to eufemistycznie kiedyś określił Martin: „on się już w swoim życiu naruchał”. Ja natomiast byłam kipiącym wulkanem seksualnej energii, której uwolnienie znajdowałam w niemal codziennej masturbacji. Ale było mi z nim dobrze, czułam się bezpieczna i spokojna, a to stanowiło dla mnie większą wartość niż seks. A przynajmniej tak sądziłam.

– Kochanie, jestem gotowa, muszę tylko jakimś cudem zamknąć walizkę i możemy jechać.

Martin ze śmiechem podniósł się znad komputera, zapakował go do torby i ruszył w kierunku mojego bagażu.

– Jakoś sobie z tym poradzę, dziecinko – powiedział, ściskając walizkę, w której spokojnie mogłam zmieścić się ja sama. – Za każdym razem powtórka: nadbagaż, trzydzieści par butów i bezsensowne wożenie połowy szafy, podczas gdy użyjesz może dziesięciu procent tego, co zabrałaś.

Skrzywiłam się i zaplotłam ręce na piersiach.

– Ale mam wybór! – przypomniałam, wkładając na nos okulary.

Na lotnisku jak zawsze czułam niezdrową ekscytację, a raczej strach, gdyż z uwagi na swoją klaustrofobię nienawidziłam latać. Poza tym odziedziczyłam po mamie czarnowidztwo, więc wszędzie wyczuwałam czyhającą na mnie śmierć, a latająca puszka z silnikami nigdy nie wzbudzała mojego zaufania.

W jasnym holu terminala odlotów czekali już na nas przyjaciele Martina, którzy wybrali kierunek naszych wakacji. Karolina i Michał byli parą od wielu lat, myśleli o ślubie, ale na myśleniu się kończyło. On był typem podrywacza gawędziarza, krótko ostrzyżony, opalony, dość przystojny facet z niebieskimi oczami i jasnymi blond włosami. Interesowały go wyłącznie kobiece piersi, z czym zupełnie się nie krył. Ona natomiast była wysoką, długonogą brunetką o delikatnych dziewczęcych rysach. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, ale kiedy poświęciło się jej więcej uwagi, okazywała się bardzo interesująca. Skutecznie ignorowała samcze zapędy Michała. Zastanawiałam się, jak to robi. Ja ze swoją zaborczością nie dałabym rady z facetem, którego głowa na widok kobiet obraca się jak peryskop łodzi podwodnej w poszukiwaniu wroga. Łyknęłam dwie tabletki uspokajające, by na pokładzie nie wpaść w panikę i nie narobić sobie obciachu.

Międzylądowanie mieliśmy w Rzymie. Tam godzinny postój i już bezpośredni, dzięki Bogu tylko godzinny, lot na Sycylię. Ostatni raz byłam we Włoszech, kiedy miałam szesnaście lat, i od tego momentu nie miałam najlepszej opinii o ludziach, którzy tam mieszkali. Włosi byli głośni, natarczywi i nie mówili po angielsku. Dla mnie natomiast angielski był jak język ojczysty. Po tylu latach spędzonych w sieciowych hotelach czasem nawet myślałam po angielsku.

Kiedy wreszcie wylądowaliśmy na lotnisku w Katanii, słońce już zachodziło. Facet z wypożyczalni samochodów zdecydowanie zbyt długo obsługiwał klientów, utknęliśmy w kolejce na godzinę. Podenerwowanie głodnego Martina dawało mi się we znaki, więc postanowiłam porozglądać się po okolicy, w której niewiele było do oglądania. Wyszłam z klimatyzowanego budynku i poczułam obezwładniający upał. W oddali widać było dymiącą Etnę. Ten widok mnie zaskoczył, mimo że wiedziałam, iż ten wulkan jest aktywny. Idąc z zadartą do góry głową, nie zauważyłam, że chodnik się kończy, i zanim się zorientowałam, wyrósł przede mną ogromny Włoch, o którego prawie się potknęłam. Stanęłam jak wryta pięć centymetrów od pleców mężczyzny, a ten nawet nie drgnął, jakby zupełnie nie zauważył, że niemal wylądowałam mu na plecach. Z budynku lotniska pospiesznie wychodzili faceci w ciemnych garniturach, a ten wyglądał, jakby ich eskortował. Nie czekałam, aż przejdą, tylko odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem w stronę wypożyczalni, modląc się, aby samochód był już gotowy. Kiedy dochodziłam do budynku, przemknęły obok mnie trzy czarne SUV-y, środkowy jakby zwolnił, mijając mnie, ale przez czarne szyby nie dało się zajrzeć do środka.

– Laura! – usłyszałam krzyk Martina, który trzymał w ręku kluczyki do auta. – Gdzie ty łazisz, jedziemy!

Hilton Giardini Naxos przywitał nas wielkim wazonem w kształcie głowy, w którym stały ogromne białe i różowe lilie. Ich zapach unosił się w imponującym holu bogato zdobionym złotem.

– No grubo, kochanie. – Odwróciłam się z uśmiechem do Martina. – Taki trochę Ludwik XVI. Ciekawe, czy w pokoju będzie wanna z lwimi łapami.

Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, bo chyba cała nasza czwórka miała identyczne odczucia. Hotel nie był tak luksusowy, jak powinien, należąc do sieci Hilton. Miał wiele niedociągnięć, które moje wprawne oko specjalisty od razu wychwyciło.

– Ważne, żeby było wygodne łóżko, wódka i pogoda – dodał Michał. – Reszta nie jest istotna.

– No tak, zapomniałam, że to kolejny patologiczny wyjazd, czuję się pokrzywdzona, że nie jestem alkoholikiem jak wy – odezwałam się ze sztucznie skwaszoną miną. – Jestem głodna, ostatni raz jadłam w Warszawie. Możemy się pospieszyć i ruszyć w miasto na kolację? Już czuję w ustach smak pizzy i wina.

– Powiedziała niealkoholiczka uzależniona od wina i szampana – kąśliwie rzucił Martin, obejmując mnie ramieniem.

Ogarnięci podobnie silnym głodem wyjątkowo szybko rozpakowaliśmy walizki i już po piętnastu minutach zwarliśmy szyki na korytarzu między naszymi pokojami.

Niestety, mając tak mało czasu, nie byłam w stanie odpowiednio się przygotowywać do wyjścia, ale już idąc do pokoju, przeczesywałam w myślach zawartość walizki. Moje myśli krążyły wokół rzeczy najmniej pomiętych po podróży. Padło na czarną długą sukienkę z metalowym krzyżem na plecach, do tego czarne japonki, skórzana torba z frędzlami w tym samym kolorze, złoty zegarek i ogromne złote koła do uszu. W pośpiechu obrysowałam oczy czarną kredką, dołożyłam trochę tuszu na rzęsy, poprawiając to, co jeszcze na nich pozostało po podróży, i lekko przypudrowałam twarz. Wychodząc, chwyciłam błyszczyk ze złotymi drobinkami i ruchem „na pamięć bez lusterka” obrysowałam wargi.

Karolina i Michał ze zdziwieniem popatrzyli na mnie na korytarzu. Byli dokładnie w tych samych strojach, w których podróżowali.

– Laura, powiedz, jak to możliwe, że ty zdążyłaś się przebrać, pomalować i wyglądasz, jakbyś cały dzień szykowała się do tego wyjścia? – wymamrotała Karolina w drodze do windy.

– Cóż... – Wzruszyłam ramionami. – Wy macie talent to picia wódki, a ja potrafię szykować się w myślach cały dzień, by w realne piętnaście minut być gotowa.

– Dobra, skończcie pieprzyć i chodźmy się napić – zagrzmiał stanowczym tonem Martin.

Całą czwórką ruszyliśmy przez lobby hotelowe do wyjścia.

Giardini Naxos nocą było piękne i malownicze. Wąskie uliczki tętniły życiem i muzyką, byli i młodzi ludzie, i matki z dziećmi. Sycylia dopiero nocą zaczynała żyć, ponieważ w ciągu dnia upał był nie do wytrzymania. Dotarliśmy do portowej i najbardziej zaludnionej o tej porze części miasta. Wzdłuż promenady ciągnęły się dziesiątki restauracji, barów i kafejek.

– Zaraz umrę z głodu, przewrócę się tu i już nie wstanę – powiedziała Karolina.

– A mnie zabije brak alkoholu we krwi. Popatrzcie na to miejsce, będzie dla nas idealne. – Michał wskazał palcem restaurację na plaży.

Tortuga była elegancką restauracją z białymi fotelami, sofami w tym samym kolorze i szklanymi stołami. Wszędzie paliły się świece, a dachem były ogromne, jasne płachty żeglarskiego płótna, które falując na wietrze, sprawiały wrażenie, jakby cała knajpka unosiła się w powietrzu. Boksy, w których ustawiono stoliki, oddzielały od siebie grube drewniane bele, do których przymocowana była konstrukcja prowizorycznego, płóciennego dachu. Miejsce lekkie, świeże i magiczne. Mimo dość wysokich cen tętniące życiem. Martin skinął ręką na kelnera i już po chwili dzięki kilku euro siedzieliśmy wygodnie na sofach, wertując menu. Ja i moja sukienka nie wtopiłyśmy się w otoczenie. Odnosiłam wrażenie, że wszyscy patrzą wyłącznie na mnie, bo pośród całej tej bieli świeciłam jak czarna żarówka.

– Czuję się obserwowana, ale kto mógł wiedzieć, że będziemy jedli w dzbanku mleka – wyszeptałam do Martina z głupim, przepraszającym uśmiechem.

Rozejrzał się badawczo dokoła, pochylił się do mnie i wyszeptał:

– Masz manię prześladowczą, dziecinko, poza tym wyglądasz zachwycająco, więc niech się gapią.

Popatrzyłam raz jeszcze, niby nikt nie zwracał na mnie uwagi, ale czułam się, jakby ciągle ktoś mnie obserwował. Odepchnęłam od siebie kolejną chorobę psychiczną odziedziczoną po mamie, odnalazłam w karcie swoją ulubioną ośmiornicę z grilla, dodałam do tego różowe prosecco i już byłam gotowa do zamawiania. Kelner, mimo że był Sycylijczykiem, był także Włochem, co oznaczało, że nie możemy się spodziewać demona prędkości i chwilę tu poczekamy, zanim zdecyduje się do nas podejść, aby zebrać zamówienie.

– Muszę do toalety – poinformowałam, rozglądając się na boki.

W rogu obok pięknego, drewnianego baru znajdowały się małe drzwi, więc udałam się w ich kierunku. Przeszłam przez nie, ale niestety za nimi był jedynie zmywak. Odwróciłam się, by zawrócić, i wtedy z impetem uderzyłam o stojącą przede mną postać. Jęknęłam, kiedy moja głowa zderzyła się z twardym męskim torsem. Skrzywiona, masując czoło, podniosłam wzrok. Przede mną stał wysoki, przystojny Włoch. Czy ja go już gdzieś nie widziałam? Jego lodowate spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Nie byłam w stanie się ruszyć, kiedy tak patrzył na mnie prawie zupełnie czarnymi oczami. Było w nim coś, co przerażało mnie tak, że w sekundę wrosłam w ziemię.

– Chyba się zgubiłaś – powiedział piękną, płynną angielszczyzną z brytyjskim akcentem. – Jeśli powiesz mi, czego szukasz, pomogę ci.

Uśmiechnął się do mnie białymi równymi zębami, położył mi rękę między łopatkami, dotykając mojej nagiej skóry, i odprowadził mnie do drzwi, przez które tu trafiłam. Kiedy poczułam jego dotyk, przez moje ciało przeszedł dreszcz, co nie ułatwiało mi chodzenia. Byłam tak oszołomiona, że mimo usilnych starań nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa po angielsku. Uśmiechnęłam się jedynie, a raczej skrzywiłam się, i ruszyłam w stronę Martina, ponieważ z tych emocji już całkowicie zapomniałam, po co wstałam z sofy. Kiedy dotarłam do stolika, towarzystwo w najlepsze wlewało w siebie alkohol – pierwszą kolejkę wypili i już zamawiali kolejną. Opadłam na sofę, chwyciłam do ręki kieliszek prosecco i opróżniłam go jednym łykiem. W międzyczasie, nie odrywając go od ust, dałam kelnerowi wyraźny znak, że potrzebuję dolewki.

Martin popatrzył na mnie z rozbawieniem.

– Menel! A podobno to ja mam kłopot z alkoholem.

– Jakoś wyjątkowo zachciało mi się pić – odpowiedziałam lekko zamroczona zbyt szybko wypitym trunkiem.

– W toalecie chyba się dzieją jakieś czary, skoro wizyta tam tak na ciebie zadziałała, mój patolu.

Na te słowa rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu Włocha, który sprawił, że moje kolana trzęsły się jak wtedy, kiedy pierwszy raz prowadziłam motocykl po odebraniu prawa jazdy kategorii A. Łatwo byłoby odszukać go pośród bieli, gdyż był ubrany jak ja, zupełnie nie pasując do otoczenia. Czarne, luźne płócienne spodnie, czarna koszula, spod której wystawał drewniany różaniec, i mokasyny bez sznurowadeł w tym samym kolorze. Mimo że widziałam go tylko przez chwilę, dokładnie zapamiętałam ten widok.

– Laura! – Z poszukiwań wyrwał mnie głos Michała. – Nie taksuj tych wszystkich ludzi wzrokiem, tylko pij.

Nawet nie zauważyłam, że na stole pojawił się kolejny kieliszek musującego trunku. Postanowiłam powoli sączyć różowy płyn, mimo że miałam ochotę wlać go w siebie tak jak poprzedni kieliszek, gdyż drżenie nóg nadal nie ustawało. Podano nam jedzenie, na które łakomie się rzuciliśmy. Ośmiornica była idealna; dodatek stanowiły jedynie słodkie pomidory. Martin zajadał się gigantycznym kalmarem, wprawnie pociętym i rozrzuconym po talerzu w towarzystwie czosnku i kolendry.

– Cholera jasna! – wrzasnął Martin, zrywając się z białej kanapy. – Wiecie, która jest godzina? Już po dwunastej, a zatem, Lauro! „Sto lat, sto lat...”. – Pozostała dwójka też poderwała się z miejsc i zaczęli wesoło, głośno i bardzo w polskim stylu wyśpiewywać mi urodzinową pieśń. Goście restauracji patrzyli na nich z zaciekawieniem, po czym dołączyli do chóru, śpiewając po włosku. W restauracji rozległy się gromkie brawa, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Była to jedna z najbardziej znienawidzonych przeze mnie piosenek. Nie ma chyba nikogo, kto by ją lubił, prawdopodobnie dlatego, że nikt nie wie, co robić, kiedy trwa – śpiewać, klaskać, uśmiechać się do wszystkich? Każde rozwiązanie jest złe i za każdym razem człowiek wygląda jak kompletny idiota. Ze sztucznym alkoholowym uśmiechem podniosłam się z kanapy i pomachałam do wszystkich, zginając się wpół i dziękując za życzenia.

– Musiałeś mi to zrobić, co? – warknęłam z uśmiechem do Martina. – Przypominanie mi, że jestem stara, to nic miłego. Poza tym czy musieli brać w tym udział ci wszyscy ludzie?

– No cóż, kochanie, prawda w oczy kole. W ramach zadośćuczynienia i rozpoczęcia naszej dzisiejszej fety zamówiłem twój ulubiony trunek. – Kiedy skończył mówić, pojawił się kelner, trzymając kubełek z szampanem Moët & Chandon Rosé i cztery kieliszki.

– Uwielbiam! – krzyknęłam, podskakując na kanapie i klaszcząc rękami jak mała dziewczynka.

Moja radość nie umknęła uwadze kelnera, który uśmiechnął się do mnie, pozostawiając na stole cooler z na wpół rozlaną już butelką.

– A zatem na zdrowie! – powiedziała Karolina, unosząc swój kieliszek. – Za ciebie, żebyś znalazła to, czego szukasz, miała to, czego chcesz, i była tam, gdzie sobie zamarzysz. Sto lat!

Stuknęliśmy się kieliszkami i wychyliliśmy je do dna. Po skończeniu butelki już naprawdę musiałam iść do toalety – tym razem postanowiłam odszukać ją z pomocą obsługi. Kelner wskazał mi kierunek, w którym miałam podążać. Po godzinie dwunastej restauracja zamieniała się w nocny klub, kolorowe oświetlenie zupełnie zmieniło charakter tego miejsca. Białe, eleganckie i niemal sterylne wcześniej wnętrze eksplodowało barwami. Nagle biel nabrała zupełnie innego sensu, brak koloru powodował, że światło mogło nadać salom każdą barwę. Przedzierałam się przez tłum w stronę toalety, kiedy kolejny raz ogarnęło mnie to dziwne uczucie, że jestem obserwowana. Stanęłam i badawczo przyjrzałam się otoczeniu. Na podwyższeniu, oparty o belkę jednego z boksów, stał ubrany na czarno mężczyzna i kolejny raz mroził mnie spojrzeniem. Spokojnie i bez emocji taksował mnie wzrokiem od kostek aż po czubek głowy. Wyglądał jak typowy Włoch, choć był najmniej typowym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam. Czarne włosy opadały mu niesfornie na czoło, twarz zdobił kilkudniowy, wypielęgnowany zarost, jego usta były pełne i wyraźnie zarysowane – jakby stworzone do tego, by dawać nimi rozkosz kobiecie. Wzrok miał zimny i przenikliwy, jak u dzikiego zwierzęcia, które szykuje się do ataku. Dopiero widząc go z oddali, uzmysłowiłam sobie, że był dość wysoki. Zdecydowanie przewyższał kobiety, które stały nieopodal, więc musiał mieć około stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Nie wiem, jak długo patrzyliśmy na siebie; miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Z osłupienia wyrwał mnie mężczyzna, który szturchnął mój bark, przechodząc obok. Ponieważ od tego wpatrywania się zesztywniałam jak deska, zakręciłam się tylko na jednej nodze i padłam na ziemię.

– Nic ci nie jest? – zapytał Czarny, który wyrósł koło mnie jak duch. – Gdyby nie to, iż widziałem, że tym razem to nie ty go potrąciłaś, sądziłbym, że wpadanie na obcych mężczyzn to twój sposób na zwrócenie na siebie uwagi.

Złapał mnie mocno za łokieć i podniósł do góry. Był zaskakująco silny, zrobił to z taką łatwością, jakbym nic nie ważyła. Tym razem zebrałam się w sobie, a buzujący we krwi alkohol dodał mi odwagi.

– A ty zawsze robisz za ścianę lub dźwig? – odburknęłam, starając się posłać mu najbardziej lodowate spojrzenie, jakie udało mi się przygotować.

Odsunął się ode mnie i nadal nie spuszczając ze mnie wzroku, oglądał mnie całą, jakby nie mógł uwierzyć, że jestem prawdziwa.

– Patrzysz na mnie cały wieczór, prawda? – zapytałam poirytowana. Miewam manie prześladowcze, ale przeczucie nigdy mnie nie zawodzi.

Mężczyzna uśmiechnął się, jakbym sobie z niego kpiła.

– Patrzę na klub – odparł. – Kontroluję obsługę, sprawdzam zadowolenie gości, szukam kobiet, które potrzebują ściany albo dźwigu.

Jego odpowiedź rozbawiła mnie i zmieszała zarazem.

– A więc dziękuję za bycie dźwigiem i życzę udanego wieczoru. – Rzuciłam mu prowokujące spojrzenie i ruszyłam w stronę toalety. Kiedy został z tyłu, odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej tym razem nie wyszłam na kompletną kretynkę i byłam w stanie się odezwać.

– Do zobaczenia, Lauro – usłyszałam za plecami.

Kiedy się odwróciłam, był za mną już tylko rozbawiony tłum, Czarny zniknął.

Skąd znał moje imię? Czy słyszał nasze rozmowy? Nie mógł być aż tak blisko, zobaczyłabym go, wyczułabym. Karolina chwyciła mnie za rękę.

– Chodź, bo w życiu nie dotrzesz do tej toalety, a my utkniemy tu na zawsze.

Kiedy wróciłyśmy do stolika, na szklanym blacie stała kolejna butelka moëta.

– No proszę, kochanie, widzę, że dziś mamy urodziny na bogato – rzuciłam ze śmiechem.

– Myślałem, że ty to zamówiłaś – powiedział zdziwiony Martin. – Ja już zapłaciłem i chcieliśmy iść dalej.

Rozejrzałam się po klubie. Wiedziałam, że butelka nie jest tu przypadkiem, a on wciąż patrzy.

– To prawdopodobnie prezent od restauracji. Po takim chóralnym Sto lat pewnie nie mogli postąpić inaczej – zaśmiała się Karolina. – Skoro już tu jest, napijmy się.

Do końca butelki niespokojnie wierciłam się na kanapie, zastanawiając się, kim był mężczyzna ubrany na czarno, dlaczego tak na mnie patrzył i jakim cudem znał moje imię.

Resztę wieczoru spędziliśmy na pielgrzymce od klubu do klubu. Do hotelu wróciliśmy, kiedy już świtało.

Obudził mnie potworny ból głowy. No tak... Moët. Uwielbiam szampana, ale kac po nim dosłownie rozsadza czaszkę. Kto normalny się nim upija? Resztką sił zwlekłam się z łóżka i dotarłam do łazienki. W kosmetyczce odszukałam tabletki przeciwbólowe, połknęłam trzy i wróciłam pod kołdrę. Kiedy ocknęłam się po paru godzinach, Martina nie było obok, ból głowy minął, a zza otwartego okna dobiegały dźwięki zabawy na basenie. Mam wakacje, więc muszę wstać i się opalić. Zmobilizowana tą myślą wzięłam szybki prysznic, wskoczyłam w kostium i już po półgodzinie byłam gotowa na plażowanie.

Michał i Karolina sączyli butelkę zimnego wina, wylegując się nad basenem.

– Lekarstwo – powiedział Michał, podając mi plastikowy kieliszek. – Sorry, że z plastiku, ale sama wiesz, regulamin.

Wino było pyszne, zimne i mokre, więc duszkiem opróżniłam kieliszek.

– Widzieliście Martina? Obudziłam się, a jego nie było.

– Pracuje w hotelowym lobby, w pokoju internet był zbyt słaby – wyjaśniła Karolina.

No tak – komputer najlepszy przyjaciel, praca – ulubiona kochanka, pomyślałam, kładąc się na leżaku. Resztę dnia spędziłam sama w towarzystwie obściskujących się narzeczonych. Co jakiś czas Michał przerywał to miłosne preludium stwierdzeniem: „Ale cycki!”.

– Może zjemy lunch? – zapytał. – Pójdę po Martina, co to za wakacje, kiedy on ciągle siedzi i gapi się w monitor.

Wstał z leżaka, wrzucił na siebie koszulkę i ruszył w stronę wejścia do hotelu.

– Czasem mam go dość. – Odwróciłam się do Karoliny, a ona popatrzyła na mnie wielkimi oczami. – Nigdy nie będę najważniejsza. Ważniejsza niż praca, niż koledzy, niż przyjemności. Miewam wrażenie, że jest ze mną, bo nie ma nic lepszego do roboty i tak mu wygodnie. To trochę jak posiadanie psa – kiedy chcesz, głaszczesz go, kiedy masz ochotę, bawisz się z nim, ale kiedy nie masz chęci na jego towarzystwo, po prostu odganiasz go, bo przecież on jest dla ciebie, a nie ty dla niego. Martin częściej rozmawia z kolegami na Facebooku niż ze mną w domu, nie mówiąc już o łóżku.

Karolina przekręciła się na bok i wsparła się na łokciu.

– Wiesz, Laura, to już tak jest w związkach, że z czasem pożądanie zanika.

– Ale nie po półtora roku... ba, żeby po półtora. Czy ja jestem garbata? Czy ze mną jest coś nie tak? Czy to źle, że zwyczajnie chce mi się pieprzyć?

Karolina zerwała się ze śmiechem z leżaka i pociągnęła mnie za rękę.

– Chyba musimy się napić, bo nic nie zmienisz tym, że się zamartwiasz. Popatrz, gdzie jesteśmy! Jest bosko, a ty jesteś chuda i śliczna. Pamiętaj – jak nie ten, to inny. Chodź.

Zarzuciłam na siebie lekką kwiecistą tunikę, z chusty zamotałam turban, zakryłam oczy uwodzicielskimi okularami Ralpha Laurena i ruszyłam za Karoliną do baru w lobby. Moja towarzyszka poszła do pokoju zostawić torbę i zorientować się, jak sytuacja z lunchem, gdyż w lobby nie odnalazłyśmy naszych partnerów. Podeszłam do baru i skinęłam ręką na barmana. Poprosiłam o podanie dwóch kieliszków zimnego prosecco. O tak, zdecydowanie właśnie tego potrzebowałam.

– Tylko tyle? – usłyszałam męski głos za plecami. – Myślałem, że twoje podniebienie należy do moëta?

Odwróciłam się i zastygłam bez ruchu. Znowu stał przede mną. Dziś nie mogłam powiedzieć o nim, że był czarny. Miał na sobie lniane płócienne spodnie w kolorze złamanej bieli i jasną rozpiętą koszulę, która idealnie pasowała do jego opalonej skóry. Zsunął okulary z nosa i kolejny raz przeszył mnie lodowatym wzrokiem. Zwrócił się do barmana po włosku, który od momentu jego pojawienia się przy barze zupełnie mnie ignorował, stojąc na baczność i oczekując na zamówienie mojego prześladowcy. Schowana za ciemnymi okularami byłam tego dnia wyjątkowo odważna, wyjątkowo wściekła i wyjątkowo skacowana.

– Czemu odnoszę nieodparte wrażenie, że mnie śledzisz? – zapytałam, splatając ręce na piersiach. Podniósł prawą dłoń i powoli zsunął mi okulary, tak aby zobaczyć moje oczy. Poczułam, jakby ktoś zabrał mi tarczę, która była moją ochroną.

– To nie jest wrażenie – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. – Nie jest to także przypadek. Wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych dziewiątych urodzin, Lauro. Oby nadchodzący rok był najlepszym w twoim życiu – wyszeptał i delikatnie pocałował mnie w policzek.

Byłam tak skonfundowana, że nie mogłam wydobyć z gardła żadnych słów. Skąd wiedział, ile mam lat? I jak, do cholery, znalazł mnie na drugim końcu miasta? Z natłoku myśli wyrwał mnie głos barmana; odwróciłam się w jego stronę. Stawiał przede mną butelkę różowego moëta i małą kolorową babeczkę, na której szczycie zatknięta była zapalona świeczka.

– Jasna cholera! – Odwróciłam się do Czarnego, który dosłownie rozpłynął się w powietrzu.

– No ładnie – powiedziała Karolina, podchodząc do baru. – Miał być kieliszek prosecco, a skończyło się na butelce szampana.

Wzruszyłam ramionami i nerwowo przebiegłam wzrokiem hol w poszukiwaniu Czarnego, ale zapadł się pod ziemię. Wyjęłam z portfela kartę kredytową i podałam barmanowi. Łamaną angielszczyzną odmówił przyjęcia zapłaty, twierdząc, że rachunek już jest uregulowany. Karolina obdarzyła go promiennym uśmiechem, chwyciła cooler z butelką i ruszyła w stronę basenu. Zdmuchnęłam świeczkę, która wciąż paliła się na ciastku, i poszłam za nią. Byłam wkurzona, zdezorientowana i zaintrygowana. W mojej głowie kłębiły się różne scenariusze opisujące, kim był tajemniczy mężczyzna. Pierwszą rzeczą, jaką podpowiadał mi mózg, była teoria, że to zboczeniec-prześladowca. Nie do końca jednak zgadzała się z obrazkiem zachwycającego Włocha, który raczej ucieka od fanek, a nie je śledzi. Sadząc po butach i markowych ciuchach, które za każdym razem miał na sobie, nie był biedny. I wspominał coś o sprawdzaniu zadowolenia gości w restauracji. Więc kolejną naturalną teorią było, że jest menedżerem w lokalu, w którym byliśmy. Ale co robił w hotelu? Pokręciłam głową, jakbym chciała strzepnąć z niej nadmiar myśli, i sięgnęłam po kieliszek. Co mnie to w ogóle obchodzi?, pomyślałam, popijając łyk. To pewnie był absolutny przypadek, a ja ubzdurałam sobie coś.

Kiedy opróżniłyśmy butelkę, zjawili się nasi panowie. Byli w szampańskich humorach.

– To co, lunch? – zapytał z zadowoleniem Martin.

W głowie buzował mi wypity szampan, ten z dziś i ten z wczoraj. Wściekłam się z powodu jego beztroski i wypaliłam:

– Martin, kurwa! Są moje urodziny, a ty znikasz na cały dzień, nie obchodzi cię, co robię ani jak się czuję, a teraz zjawiasz się i jak gdyby nigdy nic pytasz o lunch? Mam dość! Dość tego, że zawsze jest tak, jak ty chcesz, że zawsze to ty mówisz, jak ma być, i że nigdy nie jestem najważniejsza, w żadnej sytuacji. A lunch to był parę godzin temu, teraz to już raczej czas na kolację!

Złapałam tunikę, torbę i niemalże biegiem rzuciłam się do drzwi hotelowego lobby. Przebiegłam przez hol i znalazłam się na ulicy. Czułam, jak w oczach wzbiera mi potok łez, który zaraz wypłynie. Włożyłam okulary i ruszyłam przed siebie.

Uliczki Giardini wyglądały malowniczo. Wzdłuż chodnika rosły drzewa obsypane kwiatami, budynki były piękne i zadbane. Niestety, w tym stanie ducha nie umiałam się cieszyć pięknem miejsca, w którym się znalazłam. Czułam się sama. W pewnym momencie zorientowałam się, że po moich policzkach płyną łzy, a ja prawie biegnę, szlochając – jakbym chciała przed czymś uciec.

Słońce robiło się już pomarańczowe, a ja wciąż szłam. Kiedy minęła mi pierwsza złość, poczułam, jak bardzo bolą mnie nogi. Moje klapki na koturnach, mimo że były piękne, nie nadawały się na maraton. W uliczce zobaczyłam małą, typową włoską kafejkę, która okazała się idealnym miejscem na odpoczynek, gdyż jedną z pozycji w menu było musujące wino. Usiadłam na dworze, patrząc na spokojną taflę morza. Starsza pani przyniosła mi kieliszek zamówionego trunku i powiedziała do mnie coś po włosku, gładząc moją dłoń. Boże, nawet nie rozumiejąc ani słowa, wiedziałam, że mówi o tym, jak beznadziejni potrafią być faceci i jak niewarci są naszych łez. Siedziałam tam i gapiłam się na morze, aż zrobiło się ciemno. Nie dałabym rady wstać z krzesła po takiej ilości wypitego alkoholu, ale w międzyczasie zjadłam doskonałą pizzę z czterema serami, która okazała się lepszą receptą na smutki niż musujące wino, a tiramisu w wykonaniu starszej pani było lepsze niż najlepszy szampan.

Poczułam się gotowa, by wrócić i stawić czoło temu, co zostawiłam za sobą, uciekając. Ruszyłam spokojnie w stronę hotelu. Uliczki, którymi szłam, były prawie bezludne, ponieważ znajdowały się w oddaleniu od głównego deptaku biegnącego wzdłuż morza. W pewnej chwili minęły mnie dwa SUV-y. Skojarzyłam, że już wcześniej, kiedy czekałam przed wypożyczalnią na lotnisku, widziałam podobne samochody.

Noc był upalna, ja pijana, moje urodziny się kończyły i generalnie wszystko było nie tak, jak powinno. Skręciłam, kiedy chodnik się skończył, i zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem. Cholera, ja i moja orientacja. Rozejrzałam się i jedyne, co zobaczyłam, to oślepiające światła nadjeżdżających aut.

365 dni

Подняться наверх