Читать книгу Porwana - Блейк Пирс - Страница 14

ROZDZIAŁ 8

Оглавление

Gdy tylko Riley i Lucy wyszły z samolotu FBI, podbiegł do nich po lądowisku młody umundurowany policjant.

– Kurczę, jak dobrze, że wreszcie jesteście! – powiedział. – Komendant już nie może wytrzymać. Jeśli ktoś zaraz nie zdejmie ciała Rosemary, on chyba zejdzie na zawał. Pełno tam dziennikarzy. Jestem Tim Boyden.

Zanim się przedstawiły, serce Riley zamarło. Tak szybka reakcja mediów to oznaka kłopotów. Nieźle się zaczyna.

– Pomóc coś nieść? – zapytał Boyden.

– Nie trzeba – odparła.

Zarówno ona, jak i Lucy miały jedynie po niedużej walizce.

Funkcjonariusz wskazał na drugi koniec lądowiska.

– Tam czeka samochód – powiedział.

Cała trójka szybko poszła do auta. Riley usiadła z przodu, na miejscu pasażera, a Lucy na tylnej kanapie.

– Za kilka minut będziemy w mieście – oznajmił Boyden i ruszył. – Boże, nie chce mi się wierzyć, że to się dzieje naprawdę! Biedna Rosemary. Ludzie tak ją lubili. Zawsze wszystkim pomagała. Kiedy kilka tygodni temu zniknęła, obawialiśmy się najgorszego. Ale nawet do głów nam nie przyszło…

Głos mu się załamał. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

Lucy nachyliła się do przodu.

– Rozumiem, że wydarzyło się już tutaj podobne morderstwo – powiedziała.

– Tak, kiedy jeszcze byłem w liceum – odparł Boyden. – Ale nie tutaj, w Reedsport, tylko w Eubanks, trochę dalej w dół rzeki. Ciało owinięte łańcuchami, tak jak Rosemary. I też w kaftanie bezpieczeństwa. Czy komendant ma rację? Mamy do czynienia z seryjnym mordercą?

– Za wcześnie, by to stwierdzić – powiedziała Riley.

Choć tak naprawdę była przekonana, że komendant ma rację. Ale młody funkcjonariusz wydawał się wystarczająco zdenerwowany, że nie chciała go straszyć jeszcze bardziej.

– Nie potrafię w to uwierzyć. – Boyden ponownie pokręcił głową. – Takie fajne miasteczko, jak nasze… Taka fajna kobieta, jak Rosemary. Nie mogę w to uwierzyć.

Kiedy wjeżdżali do Reedsport, Riley zauważyła na wąskiej głównej ulicy kilka wozów transmisyjnych. W górze krążył helikopter z logo jakiejś telewizji.

Boyden podjechał do barierki, przy której zebrała się grupa reporterów. Jakiś policjant machnął ręką, zezwalając na przejazd, i chwilę później auto zaparkowało przy torach. To właśnie tam ciało powieszono na słupie energetycznym. Kilka metrów od niego stało kilku umundurowanych policjantów.

Riley wysiadła z samochodu i rozpoznała w zmierzającym ku niej mężczyźnie komendanta Raymonda Alforda. Nie wyglądał na zadowolonego.

– Naprawdę mam nadzieję, że miała pani dobry powód, żeby kazać nam to zostawić. – Wskazał na zwłoki. – Rozpętało się piekło. Burmistrz grozi, że obierze mi odznakę.

Podprowadził Riley i Lucy do ciała. W świetle późnego popołudnia wyglądało jeszcze bardziej dziwacznie niż na zdjęciach, które Riley widziała na ekranie komputera. Łańcuchy ze stali nierdzewnej migotały w słońcu.

– Zakładam, że zabezpieczył pan miejsce znalezienia zwłok – powiedziała do Alforda.

– Zrobiliśmy, co się dało – odparł. – Zablokowaliśmy okolicę w największej odległości, w jakiej mogliśmy, żeby nie było widać ciała z żadnej strony, nie licząc rzeki. Przekierowaliśmy pociągi, żeby objeżdżały miasto. Są opóźnienia. Właśnie przez to stacja telewizyjna z Albany dowiedziała się, że coś się tutaj dzieje. Bo na pewno nie usłyszeli o tym od miejscowych.

Głos Alforda co chwila zagłuszał hurgot helikoptera, więc komendant przestał w końcu tłumaczyć sytuację. Riley odczytała z ruchu jego warg, że przeklina, spoglądając w górę. Jednak pilot najwyraźniej miał zamiar nadal robić kółka tuż nad ziemią.

Alford wyjął telefon. Kiedy w końcu ktoś odebrał, zaczął krzyczeć.

– Mówiłem ci, żebyś zabrał stąd ten cholerny śmigłowiec! Powiedz temu dupkowi, że ma się trzymać pięćset stóp nad moją głową! Takie są przepisy!

Riley wywnioskowała z jego miny, że osoba po drugiej stronie opiera się rozkazowi.

– Jeśli natychmiast nie zabierzesz stąd tego ptaszka, nie wpuszczę twoich reporterów na konferencję prasową dziś wieczorem – zagroził Alford.

Jego twarz złagodniała nieco. Patrzył w górę i czekał. I rzeczywiście, po kilku chwilach helikopter wzniósł się na bardziej odpowiednią wysokość. Łopot wirnika wciąż jednak wypełniał powietrze, głośny i równomierny.

– Boże, mam nadzieję, że nie zleci się ich wiecej! – wymruczał Alford. – Może jak już odetniemy ciało, nie będzie ich tutaj tak ciągnąć. Chociaż na krótką metę ma to swoje zalety. Hotele i pensjonaty zarobią więcej. Restauracje też, reporterzy muszą przecież coś jeść. Ale na dłuższą? Będzie kiepsko, jeśli turyści zaczną się bać przyjeżdżać do Reedsport.

– Zrobił pan dobrą robotę, trzymając to towarzystwo z daleka – powiedziała Riley.

– To już coś – odparł. – Chodźmy. Miejmy to już za sobą.

Zwłoki trzymały się na domowej roboty uprzęży z łańcuchów, przymocowane grubą liną, poprzez koło pasowe, do poprzecznego ramienia słupa. Naprężona pod kątem lina sięgała ziemi.

Riley ponownie zobaczyła twarz kobiety i podobieństwo do twarzy Marie po raz kolejny szarpnęło nią jak porażenie prądem. Ten sam bezgłośny ból i pośmiertna męka. Wytrzeszczone oczy i knebel z łańcucha sprawiały jednak, że widok był jeszcze bardziej przerażający.

Riley pochwyciła kątem oka reakcję swojej nowej partnerki. I zaskoczyło ją, że Lucy robi notatki.

– Czy to twoje pierwsze morderstwo? – zapytała.

Lucy przytaknęła, nie przerywając pisania i oględzin. A Riley pomyślała, że bardzo dobrze znosi widok trupa. Większość świeżo upieczonych agentów już by wymiotowała w krzakach.

Z kolei Alford wyglądał zdecydowanie blado. Mimo upływu godzin nie zdążył się z nim oswoić. Riley miała nadzieję, że nie będzie musiał.

– Jeszcze niewiele czuć – powiedział.

– Jeszcze nie – odparła Riley. – Na razie rozkładają się głównie komórki wewnątrz ciała. Temperatura nie jest aż tak wysoka, żeby mogła przyśpieszyć gnicie. W przeciwnym razie śmierdziałoby jak diabli.

Alford zbladł jeszcze bardziej.

– A co z rigor mortis? – zapytała Lucy.

– Jest kompletnie sztywna – stwierdziła Riley. – I pewnie tak pozostanie przez jakieś dwanaście godzin.

Lucy wciąż nie wyglądała na choćby odrobinę zestresowaną. Nie przestawała notować.

– Mamy swoją teorię – powiedział Alford. – Morderca wszedł na słup i przełożył linę przez koło pasowe. A potem podciągnął na niej ciało. Widać, gdzie ją zaczepił.

Wskazał na stos żelaznych obciążników tuż obok torów. Linę przeciągnięto przez otwory i dobrze zabezpieczono przed poluzowaniem. Ciężarki wyglądały jak te na siłowniach, montowane w urządzeniach do ćwiczeń.

Lucy pochyliła się i przyjrzała z bliska.

– Ich ciężar niemal całkowicie równoważy ciężar ciała – oznajmiła. – Dziwne, że je tutaj przytaszczył. Mógł przecież po prostu przywiązać linę do słupa.

– I co w związku z tym? – zapytała Riley.

Lucy zastanowiła się przez chwilę.

– Jest mały i niezbyt silny – odparła. – Nie był w stanie wciągnąć ciała na przerzuconej linie. Musiał pomóc sobie ciężarkami.

– Bardzo dobrze – pochwaliła Riley, a następnie wskazała na drugą stronę torów. Na krótkim odcinku ślad opon widniał na pobliskim chodniku. – Musiał podjechać na maksa. Nie miał wyjścia. Sam nie pociągnąłby ciała zbyt daleko.

Przyjrzała się dokładnie ziemi w pobliżu słupa i znalazła w podłożu wyraźne zagłębienia.

– Wygląda na to, że użył drabiny.

– Owszem, znaleźliśmy drabinę – oznajmił Alford. – Chodźcie, pokażę wam.

Poprowadził Lucy i Riley wzdłuż torów, do podniszczonego magazynu z blachy falistej. Przy zasuwie wisiała zerwana kłódka.

– Jak widać, włamał się do środka – powiedział. – Nie było to trudne zadanie, wystarczył przecinak. Mało kto korzysta z tego baraku. Trzyma się tu rzadko używane rzeczy, więc nikt go nie pilnuje.

Otworzył drzwi i włączył zamontowane u sufitu jarzeniówki.

Wnętrze było niemal puste, nie licząc kilku niewielkich, pokrytych pajęczynami kontenerów.

– Tam jest ta drabina. – Wskazał Alford. – Jest na niej świeża ziemia. Prawdopodobnie była w magazynie i zabójca o tym wiedział. Włamał się, wyciągnął ją i wszedł po niej, żeby zamocować linę. Kiedy umieścił już ciało na odpowiedniej wysokości, odstawił drabinę na miejsce. A potem odjechał.

– Może linę też stąd wziął? – zgadywała Lucy.

– Front baraku jest w nocy oświetlony – odparł. – A to oznacza, że ten człowiek jest zuchwały. I założę się, że szybki, nawet jeśli nie jest zbyt silny.

W tym momencie na zewnątrz rozległ się krótki głośny huk.

– Co u diabła? – krzyknął Alford.

Riley od razu wiedziała, że to strzał.

Porwana

Подняться наверх