Читать книгу W kręgu sztuki. Wybór gawęd - Bożena Fabiani - Страница 7

GAWĘDA SIÓDMA NIEZNOŚNY FRA LIPPI

Оглавление

Kiedy się przedstawia dorobek słynnych artystów, mimo woli wystawia się laurkę. Mówi się: wielki, zdolny, twórczy, pracowity, pozostawił wspaniałe dzieła – i to wszystko prawda, ale wychodzi nieomal święty.

Tymczasem artyści, także ci wielcy, a, szczerze mówiąc, zwłaszcza ci wielcy, bywali ludźmi trudnymi, nieraz dziwakami. Wrażliwi, często nadwrażliwi, bardzo czuli na własnym punkcie, źle znoszący porażki, nie najlepiej sukcesy cudze, kapryśni, zazdrośni, gwałtowni, słowem byli tacy sami jak inni ludzie, daleko im do świętości.


Fra Filippo Lippi – śliczna Matka Boska o rysach ukochanej malarza, Lukrecji Buti, Florencja, Uffizi. Bardzo pobożny obraz ze skandalem w tle.

Zakonnik mimo woli

Do takich kłopotliwych należał niewątpliwie ten drugi utalentowany mnich działający w wieku XV, Fra Filippo Lippi, którego zatrudniał i do którego miał anielską cierpliwość Kosma Medyceusz, wielki mecenas artystów.

Filippo Lippi był zakonnikiem, dlatego mówimy Fra – brat, ale jeśli był nim, to na pewno nie ze swojego powołania, lecz… cioci. Bo Filippo, urodzony w 1406 roku jako syn rzeźnika, wcześnie utracił rodziców i zajęła się nim ciotka. Mieszkali po sąsiedzku z karmelitami. Być może już jako dziecko był trudny, bo całe życie dorosłe był trudny – kłamał, oszukiwał, popijał – więc ciocia uznała, że klasztor go wychowa, zdyscyplinuje, że to najlepsza przystań dla sieroty. Widocznie chłopak nie potrafił się przeciwstawić i przywdział habit, mało tego – złożył śluby zakonne całkowicie wbrew swej naturze. A prawdziwe powołanie odnalazł w malarstwie. Kiedy się to stało i kto uczył go tej sztuki – nie wiadomo, ale jest całkowicie pewne, że Lippi obserwował, jak Masaccio wspólnie z Masolinem pokrywali freskami ściany przylegającej do klasztoru karmelitów kaplicy Brancaccich, w przyklasztornym kościele Santa Maria del Carmine. Uważa się, że te freski stały się najważniejszą lekcją malarstwa, jaką przyswoił sobie młody Lippi.

Kilka pierwszych lat dojrzałego życia spędził w klasztorze, najpierw we Florencji, potem w Sienie. Pełnił nawet ważne funkcje w zgromadzeniu, bo w klasztorze sieneńskim był zastępcą przeora, ale potem takie życie mu się znudziło i postanowił klasztor opuścić. Nie zrzucił jednak habitu. Wyruszył w podróż jako mnich malujący. Pojechał do Padwy i tam malował coś dla bazyliki św. Antoniego, co się niestety nie zachowało. Potem ruszył w okolice Ankony i tam przytrafiła mu się niezwykła przygoda. Opowiada o tym Giorgio Vasari w jego biografii:

Wyjechał na wybrzeże koło Ankony i kiedy pewnego dnia wraz z kilkoma przyjaciółmi wypłynął dla przyjemności w morze, nagle napadł ich krążący po tamtych wodach okręt mauretańskich piratów i porwano ich do kraju Berberów. Każdego zakuto w kajdany i zatrzymano jako niewolników. Osiemnaście miesięcy spędził Filip wśród niewymownych cierpień, zanim przyszło mu na myśl, aby narysować swego właściciela, którego często widywał. Wyjął z ogniska kawałek węgla i narysował owego Maura na białej ścianie, wiernie go przedstawiając w jego arabskim stroju. Pozostali jeńcy donieśli o tym panu, a ponieważ w owych okolicach nie znano sztuki rysunku, portret uznano za prawdziwy cud. Rozkuto Filipa z kajdan […]. Po wykonaniu jeszcze kilku kolorowych prac dla swego właściciela został bezpiecznie przewieziony do Neapolu.

Na usługach Kosmy

W 1437 roku powrócił z Neapolu do klasztoru we Florencji. Znowu był fra i nadal malował. Któryś z jego obrazów do ołtarza zwrócił uwagę Kosmy Medyceusza i ten zaprosił malarza do swego pałacu. Przydzielił mu pokój na pracownię i zamówił obraz Madonny z Dzieciątkiem. Ale trzeba tu dodać, że Fra Lippi oprócz powołania do pędzla miał jeszcze drugie powołanie – do przygód miłosnych. I w jego życiu raz jedno, raz drugie powołanie brało górę. Medyceusz wiedział o tej słabości malarza i kazał zamykać go na klucz, żeby pracował; malarz nawet spał w tym samym pokoju. Ale zdarzyło się kiedyś, że Lippiego ogarnął istny amok i znudziło mu się malowanie. Chwycił za nożyce, pociął prześcieradło, powiązał je i spuścił się przez okno na ulicę, aby upolować jakąś słodką ślicznotkę z dzwonkami we włosach i na wysokich obcasach, bo tak musiały chodzić we Florencji panie lekkich obyczajów. Medyceusz nakazał malarza odnaleźć. Szukano go w domach publicznych, szukano w jakichś podejrzanych spelunkach nad brzegiem Arno, aż po kilku dniach znaleziono. Kosma go nie ukarał, a nawet podobno odtąd nie kazał go już zamykać na klucz i to nie dlatego, że żal mu było prześcieradeł. Zmienił taktykę i usiłował zmobilizować malarza do pracy dobrym słowem oraz zachętą. I zmobilizował. Do dziś w Palazzo Medici Riccardi wisi słodka Madonna ze stojącym Dzieciątkiem tulącym się do Matki.

Na bakier z uczciwością

Po pobycie w pałacu Lippi wrócił na Zaarnie do swojej celi klasztornej. Formalnie ciągle był mnichem, a nawet pełnił rozmaite funkcje kościelne, które przynosiły mu dochody. Ale i jako zakonnik, i jako malarz Lippi był człowiekiem nieuczciwym. W 1450 roku stanął przed sądem biskupa za to, że nie zapłacił koledze malarzowi, Giovanniemu di Francescowi, należnych mu czterdziestu florenów. Twierdził, że je zapłacił, okazał nawet kwit na dowód. Tyle tylko, że wyszło wówczas na jaw, iż dokument był fałszywy… Obaj malarze trafili więc do więzienia i podczas tortur Lippi przyznał się do oszustwa. W 1451 roku oskarżył go z kolei pewien klient, który odmówił zapłacenia za obraz niebagatelnej kwoty siedemdziesięciu florenów, ponieważ namalował go nie sam Lippi, lecz jego pomocnik.

Mimo licznych nadużyć Lippi nadal pełnił rozmaite funkcje kościelne. Zdjęty ze stanowiska rektora w jednym kościele, otrzymywał nominację w innym. W 1456 roku został kapelanem u zakonnic w klasztorze św. Małgorzaty w Prato, kilkanaście kilometrów od Florencji, gdzie już od paru lat malował freski w katedrze. Dodajmy, że pomagał mu w tym równie mocno zagubiony mnich o zwodniczym imieniu Fra Diamante, który kilka lat później trafił do więzienia za niemoralność, ale uzyskał specjalne zwolnienie, żeby tylko ukończyć inne freski, także te malowane wspólnie z Lippim. Doborowa para, nie ma co.

Spragniony amorów

W Prato Lippi nabył dom, czuł się niezależny, miał pięćdziesiąt lat i ciągle był spragniony miłości. I właśnie wtedy dokonał swego najgłośniejszego wyczynu: wpadła mu w jego artystyczne oko pewna śliczna nowicjuszka, młodziutka Lukrecja Buti, i malarz – kapelan – porwał z klasztoru młodszą od siebie, bagatela, o trzydzieści lat panienkę, dodajmy – za jej zgodą. Mało tego – porwał ją wraz z całym, rzec można, fraucymerem, bo z rodzoną siostrą panny, Spinetą, też zakonnicą, i z dwiema jeszcze innymi mniszkami. I wielce zadowoleni prowadzili wspólne gospodarstwo.

W 1457 roku przyszedł na świat synek malarza, Filippino (w przyszłości też świetny malarz), a kiedy dziecko miało ponad rok, panna Buti wraz z siostrą… powróciły do klasztoru. Kto się zajął maleństwem – nie wiadomo. Po pewnym czasie matka dziecka ponownie opuściła mury klasztorne i powróciła w ramiona malarza, a Fra Lippi miał groźną sprawę przed sądem o raptus puellae (porwanie panny). Skandal stał się głośny, dotarł do Watykanu i w 1461 roku Lippi otrzymał karcące breve papieskie. W sprawę włączył się jednak Kosma Medyceusz. Spotkał się z papieżem, pokazał mu obrazy Lippiego i dzięki jego interwencji jeszcze w tym samym roku papież Pius II udzielił pannie zgody na opuszczenie klasztoru, a Fra Lippiego zwolnił ze ślubów zakonnych i obojgu pozwolił na zawarcie małżeństwa. Mały Filippino jako czteroletni chłopiec został szczęśliwie zalegalizowany, a po kilku latach rodzina malarza powiększyła się o drugie dziecko, dziewczynkę Aleksandrę.

Można by oczekiwać, że małżeństwo i ojcostwo utemperują kochliwego tatusia, ale tak się nie stało – malarz nadal dokonywał miłosnych podbojów. Kiedy 10 października 1469 roku umierał w wieku sześćdziesięciu trzech lat w Spoleto, z dala od domu, podczas pracy nad freskami w katedrze, mówiono, że został otruty przez rodzinę młodej kobiety, którą usiłował zdobyć.

Florentczycy wybaczyli mu jednak wszystkie nieprawości, tak bardzo cenili go jako malarza. Pragnęli też sprowadzić jego zwłoki do Florencji, a kiedy się to nie udało, sam Wawrzyniec Medyceusz ufundował malarzowi nagrobek w Spoleto.

Jak wyglądał?

Jak wyglądał Fra Lippi, pogromca panieńskich serc? Zapewne był niezwykle przystojny? Otóż nie. Jego fizjonomię znamy, możemy mu się przyjrzeć na obrazach w Paryżu i we Florencji. W Luwrze znajduje się tzw. ołtarz Barbadorich, obraz na desce z Matką Boską wśród aniołów i z dwoma świętymi z 1437 roku, na którym po lewej stronie malowidła, w głębi, pod skrzydłami anioła, malarz umieścił skromnie samego siebie: patrzy na nas młody mężczyzna, nieco pucołowaty, ciemnooki i ciemnowłosy, o spiczastym nosie – tak pospolity, że doprawdy trudno się dopatrzeć tego uroku, któremu panny nie mogły się oprzeć.

We Florencji z kolei (w Galerii Uffizi) na ogromnej nastawie ołtarzowej z Koronacją Matki Bożej jest już o dziesięć lat starszy, ma czterdzieści jeden lat. Nadal portretuje się w habicie, jakoś mu nie wadzi świecki styl życia i ubiór mnicha. Klęczy podparty pod brodę, niby bierze udział w uroczystej koronacji Najświętszej Panienki, ale spogląda poza obraz, całkowicie obojętny na to, co się wokół niego dzieje. Obok niego klęczy jakiś wychudzony zakonnik, wpatrzony w oblicze Boga asceta, cały pochłonięty niezwykłym wydarzeniem, Fra Lippi zaś patrzy na nas, zaświaty zupełnie go nie interesują. Sprawia wrażenie, jakby poza obrazem, wśród wiernych w kościele wypatrywał jakiejś kolejnej ślicznotki.


Fra Filippo Lippi – Koronacja Matki Bożej, Florencja, Uffizi. Ogromnie ludna scena z udziałem chórów anielskich, wielu świętych i papieża. Po lewej stronie, podparty pod brodę, klęczy autor obrazu, spoglądając poza obraz, całkiem niezainteresowany doniosłą uroczystością. Aż trudno uwierzyć, że ten mało urodziwy mężczyzna dokonywał tak licznych podbojów kobiecych serc.

Wiemy również dobrze, jak wyglądała jego młoda wybranka, ponieważ w latach pięćdziesiątych XV wieku z Lukrecji uczynił swą główną modelkę; pozowała mu do wizerunków Matki Bożej. Miała bardzo delikatne rysy twarzy, była śliczna jak obrazek, ale zawsze smutna. Na żadnym obrazie nie widziałam jej twarzy rozjaśnionej uśmiechem. Myślę, że zapłaciła wysoką cenę za romans z podtatusiałym Lippim.

Lippi – malarz

Jako artysta Fra Lippi był bardzo nierówny. Już Vasari zarzucał mu, że kiedy go napadły amory, cierpiała na tym sztuka. Mieszał piękno z brzydotą wedle upodobania. Cudownie rysował. Zachwycające są twarze przyszłych Madonn w wersji rysunkowej; piórko, kredka, trochę światła kredą – i arcydzieło gotowe. Ale potrafił też podać Matce Boskiej w ramiona takie Dzieciątko, że pożal się Boże. Widziałam kiedyś w rzymskiej Galerii Nazionale dell’Arte Antica tzw. Madonnę z Tarquinii, obraz namalowany zaraz po powrocie z nieszczęsnej wyprawy do Afryki. Obraz jest niezmiernie interesujący, bo Lippi jako jeden z pierwszych we Włoszech umieszcza Matkę Boską z Dzieciątkiem we wnętrzu świeckim, w zwykłej sypialni z otwartymi drzwiami, przez które widać dom stojący vis-à-vis, a w okno wpisuje się fragmencik dalekiego pejzażu – żywcem styl Flamandów. I całość jest bardzo sympatyczna, ale Dzieciątko – okropne! Nie rozumiem, jak arcybiskup zleceniodawca mógł zaakceptować takiego szkaradka, toż to karykatura ludzka. Do tego ten mały spasiony potworek lewą rączką chwyta Matkę pod gardłem, a prawą kładzie na karku całkiem jakby miał zamiar Ją udusić… Istny horror. Nic nie przesadzam, zobaczcie sami, teraz nie trzeba w tym celu jechać do Rzymu, wystarczy wejść do Internetu.

Ale, jak mówiłam, Fra Lippi potrafił też stworzyć postać piękną. Piękny jest jego młodziutki jasnowłosy św. Łukasz z fresku w katedrze w Prato – siedzi podparty, zadumany nad otwartą księgą na kolanach, nosi białą koszulę, morelową pelerynę – ciepłe kolory, delikatny rysunek, śliczne! Pięknie też Lippi malował architekturę renesansową, w której sytuował różne święte sceny, np. Zwiastowanie na fresku w katedrze w Spoleto, gdzie Matkę Boską widzimy pod arkadą w otwartym pokoiku na parterze zgrabnego pałacyku renesansowego. Bezbłędnie wykreślał perspektywę, robił z przestrzenią, co chciał, gdy potrzebował więcej miejsca na jakieś sceny, „rozsuwał” dowolnie ściany komnaty, jak np. na fresku w katedrze w Prato zatytułowanym Uczta u Heroda, ze sceną tańca Salome. Obraz przypomina fotografię w szerokokątnym obiektywie, a dal – wprost nieskończona.

W wielu wypadkach Fra Lippi – bo do historii sztuki przeszedł jednak jako fra – był nowatorem, czego się dziś nie dostrzega, bo po nim już wszystko było i nawet się nad tym nie zastanawiamy. Ale to on jako jeden z pierwszych inaczej ustawiał na obrazie świętych wokół Madonny, nie tak sztywno, w rządku po porządku, jak w średniowieczu, lecz swobodnie. Zmieniał także ujęcia w innych scenach, np. na jego Koronacji Matki Bożej Najświętsza Panienka nie siedzi po prawicy Jezusa, lecz klęczy przed samym Bogiem Ojcem. Malował też, podobnie jak Masaccio, ludzi nie zmyślonych, lecz rzeczywistych, z twarzami pełnymi wyrazu, wprowadzał chętnie realia XV-wieczne: stroje, fryzury, wyposażenie wnętrz.

Cenimy jego sztukę, stoi na bardzo wysokim poziomie, inaczej niż morale tego człowieka. Ale cóż, talent to jedno, charakter to drugie…


Fra Filippo Lippi – namalowany z wielkim rozmachem i talentem fresk ze sceną Uczta u Heroda w katedrze w Prato.

W kręgu sztuki. Wybór gawęd

Подняться наверх