Читать книгу Nieśmiertelne głupstwo - Bogusław Adamowicz - Страница 4
ОглавлениеWśród wieńca wzgórz i ciemnych borów sosnowych, zdala od siedzib ludzkich, prawie na zagłuchłem zupełnie uboczu, lez̓y prastare, od tysięcy lat opuszczone miasto.
Są to raczej juz̓ tylko szczątki miasta, niegdyś być moz̓e milionowego, datujące się z zamierzchłej bardzo i barbarzyńskiej epoki. Tylko dzięki wysokiej wiedzy wieków oświeceńszych i doskonałej sztuce konserwowania zabytków (wynalazek znacznie późniejszy) udało się je utrwalić i przechować do dni naszych niemal w dawnym, nienaruszonym stanie.
Lez̓y w dolinie, opierścienione szerokim, stromym na wewnątrz, lecz o zniz̓ających się łagodnie zewnętrznych stokach wałem: przez wielowiekowe nalatywanie piasku byłoby całkiem zasypane w ziemi, gdyby nie ustawiczne odkopywanie murów jego z pod tych powolnych pogrzebów.
Ṡtąd tez̓ wygląda ono, jakby się zawierało w kotlinie, wyz̓łobionej wewnątrz niewysokiego wzgórza, albo na dnie krateru, którego zręby porosły dziko lasem, — niby na dowód, z̓e z wrzącej tu niegdyś piersi potęz̓nego wulkanu nie strzeli juz̓ nowym wybuchem wygasłe od wieków, zeskorupione w zwaliska, wyz̓arte, wykipiałe z̓ycie.
Droga idąca od lasu, która się wspięła łagodnie az̓ ku grzbietowi wału a spadła wklęsłą ślimaczą, zbiegając w wnętrze kotliny, zaczyna się łamać na dole i zakręcać pomiędzy zwałami ruin, najczęściej rozsypanych juz̓ w gruzy, obrosłych chwastami i bluszczem, z nad których mieszanej zieleni wyrywa się tu i ówdzie gzyms trwalszego monumentu albo wystrzela obłamany posąg. Juz̓ bliz̓ej ku środkowi miasta spotyka się lepiej zachowane budynki i te nareszcie się łączą w fragmenty ulic, wylotem swym otwierających wejście do obszernego, starannie odczyszczonego placu.
Plac ten — to główna część miasta. Ma formę czworoboku. Obramiony starymi, walącymi się juz̓, poza wyjątkiem kilku mniejszych zabudowań, murami, kończy się na północno-wschodnim węgle strzelistą jakąś ruiną o ścianach zaopatrzonych w wysmukłe podparcia.
Zapewne dawna świątynia.
Przez środek placu od południa na północ ciągnie się podłuz̓ny gmach, osobliwej architektury, otoczony amfiladą kolumn. Jest do połowy zburzony i tylko południowa część jego trzyma się jeszcze w dobrym stanie, chociaz̓ podpierające dach kolumny, pogięte od wieku, podobne starcom, ledwo stojącym na nogach, zdają się krzyczeć o pomoc w ostatnich swych wysileniach.
Z powodu ciągłego osuwania się murów własnym cięz̓arem i grzęz̓nięcia ich w ziemię, grunt placu w pobliz̓u domów się obniz̓ył. Okna juz̓ dotykają poziomu, a drzwi tak się osunęły, z̓e, aby wejść do wnętrza, trzeba się schylić niemal do uklęknięcia, jakgdyby te prastare przybytki same zmuszały wchodzącego do uszanowania powagi ich archaiczności.
Są to budowle najczęściej z cegły lub piaskowca, które juz̓, rzekłbym, zdradziły nawet charakter swego materyału. Nagie, świecące w bliznach, jakby poobdzierane szponami niewidzialnych ptaków, z kaz̓dą dobą je atakujących. W szczerbach pokryte pleśnią i warstwami patyny (ów osad filtrów przyrody, cedzących chwile i tysiącolecia), niesamowite szarzyzną swoją, pełną barw tajemniczych, nasuwając myśl o jakiejś zaświatowej palecie, skąd czerpie ów mistrz nie do naśladowania, który sam burzy swe dzieła, — ponure, zimne, milczące — czynią wraz̓enie fantastycznej niemal zgrzybiałości.
Nad wszystkiem jednak panuje zarówno wiekiem jak i wyniosłością ogromny kurhan, wznoszący się na południowych krańcach miasta. Wyłania się z masy zwalisk piersią zieloną, uwieńczony u góry gromadą niekształtnie porozrzucanych głazów — kiedyś moz̓e fundamentów wspaniałych jakichś świątyń albo mauzoleów.
Tam w ocalałych po dziś dzień lochach, łukowato sklepionych, mieszczą się sarkofagi widocznie największych, najzasłuz̓eńszych w owych czasach ludzi.
Niewiele pozostało z ogromnego niegdyś miasta. Lecz jest moz̓liwem, z̓e większa część jego uległa zburzeniu juz̓ dawniej — podczas fatalnych zawichrzeń dziejowych, których widownią nierzadko bywały te strony.
Jednak i to, co pozostało, świadczy wymownie o pietyzmie potomnych, którzy, wciąz̓ zwracając się ku onym snom jutra, zdołali nie zapomnieć i o tem, co przeminęło na zawsze. Świadczy tez̓ o niepoz̓ytej potędze ludzkiego umysłu, co, urągając śmierci i zniszczeniu, to, co ukochał, uchronić zdołał zwycięsko przez tysiącolecia.
Czas jednak, mściwy za tę zniewagę, zniszczył w odwecie to, co było najmniej trwałe: bo oto z pamięci z̓ycia starł imię miasta, pod którem słynęło ono w pełnym blasku i chwale, — imię, które z pewnością drzemie gdzieś w przechowanych tu archiwach, w zapomnianych spisane językach, w wieczystym śnie zaniedbania, jak mumia o twarzy tajemnej, z której nie spadną zbutwiałe upowicia — chyba dopiero az̓ przed sądem ostatecznym...
Nazywamy je wprost Miastem Umarłych. I nazwa ta jest ogólną dla wszystkich tego rodzaju pamiątek u nas i w innych krajach, niekiedy większych i okazalszych, ale najczęściej równiez̓ bezimiennych.
–––––––