Читать книгу Pożegnanie z diabłem i czarownicą - Bohdan Baranowski - Страница 6
ОглавлениеROZDZIAŁ II. ŹRÓDŁA ZABOBONU
Do dziś dnia pokutuje błędny pogląd, że polskie wierzenia ludowe są wiernym odbiciem prastarej kultury słowiańskiej. Opinię tę głosili pierwsi ludoznawcy, którzy na początku XIX wieku z zapałem zabrali się do zbierania pomników tej kultury. Już jednak w połowie XIX wieku ta uproszczona opinia spotkała się z ostrą krytyką, m. in. ze strony Ryszarda Berwińskiego. Dzisiejsi badacze stoją na stanowisku, że polskie wierzenia ludowe tylko w pewnym stopniu wywodzą się z czasów przedchrześcijańskich. Dotyczy to również wiary w diabły i czarownice.
Bezsprzecznie wiara w piekło i diabły pojawiła się na naszych ziemiach dopiero w okresie przyjęcia chrześcijaństwa. Nie można jednak zaprzeczyć, że wiara ta w pewnym stopniu wywodziła się z przedchrześcijańskich wierzeń religijnych. Pewien uproszczony schemat, którym często przez kilka stuleci posługiwali się duchowni katoliccy, polegał na tym, że różnego rodzaju bóstwa słowiańskie czy duchy domowe traktowane były jako złe moce piekielne. W miarę utrwalania się wpływów kościoła na wsi polskiej, traciły siłę dawne wierzenia pogańskie. Coraz częściej wiązały się one z wiarą w piekło i diabły. Różnego rodzaju demony leśne lub łąkowe, owe Boruty i Rokity, nadal straszyły mieszkańców wsi, ale pod inną, ustaloną przez kościół, firmą mocy piekielnych. Nie można też pominąć wpływu oficjalnej nauki kościoła o złych siłach. Wraz z chrześcijaństwem importowane zostały na ziemie polskie różne wierzenia związane z piekłem i diabłami, a wywodzące się nieraz z religii starożytnego Wschodu, Italii, czy nawet ludów celtyckich i germańskich.
W średniowieczu lęk przed siłami piekielnymi nie był jeszcze daleko posunięty. Odnosi się nawet wrażenie, że diabeł traktowany był nieraz jako pewnego rodzaju rekwizyt kościelny, wywołujący mniejszy lęk, niż różne istoty demoniczne miejscowego, słowiańskiego pochodzenia. Powoli jednak obydwa nurty zespalały się dość ściśle w jeden kompleks wierzeń.
Zjawiskiem typowym dla wszystkich ludów stojących na niskim stopniu rozwoju kulturalnego jest prymitywna wiara w skuteczność różnego rodzaju zabiegów magicznych[18]. Polska wieś średniowieczna również tkwiła głęboko w tego rodzaju zabobonach, które początkowo w małym stopniu wiązały się z osobą diabła i czarownicy. Doskonałym obrazem zabobonów, z jakimi można się było spotkać w trzynastowiecznej wsi polskiej, jest tzw. katalog magii brata Rudolfa z klasztoru w Rudach Raciborskich na Śląsku. Był to pewnego rodzaju podręcznik dla spowiedników, wyliczający zabobony, z jakimi ksiądz mógł się zetknąć w trakcie wykonywania swych duszpasterskich obowiązków. Ze źródła tego wynika dość jasno, że polskie gusła średniowieczne miały jeszcze niewiele wspólnego z zachodnioeuropejskim schematem wiary w diabłów i czarownice.[19] Również czary, o których mówią akta sądów kościelnych z XV wieku, wskazują na małą jeszcze popularność wśród ludu postaci przedstawiających świat piekielny[20].
Poważniejsze zmiany nastąpiły dopiero w XVI wieku. Czasy Odrodzenia były w Polsce, podobnie jak w wielu krajach Europy Zachodniej, okresem wielkiego rozkwitu wszelkich nauk tajemnych, wiary w siły nadprzyrodzone itp[21]. Najwybitniejsze umysły tej epoki przepojone były wiarą w zabobony i gusła, a magia cieszyła się olbrzymim powodzeniem. Monarchowie, jak np. Zygmunt August i Stefan Batory, chętnie korzystali z pomocy astrologów i różnych przedstawicieli nauk tajemnych. Nauki te niewiele miały wspólnego z zabobonami, jakim oddawały się warstwy niższe, ale podtrzymywały specyficzną atmosferę lęku przed siłami nadprzyrodzonymi. Gdy w dużych miastach najwybitniejsze umysły pracowały nad wynalezieniem recept na fabrykowanie złota lub eliksiru wiecznej młodości, w małych miasteczkach, wsiach i dworkach szlacheckich tym samym powodzeniem cieszył się uczony astrolog krakowski, co i zwykła „wieszcza baba”. W 1600 r. okradziony został ratusz w Bieczu, a ojcowie miasta postanowili wykryć sprawcę włamania przy pomocy czarów i zwrócili się zarówno do krakowskiego astrologa, uczonego doktora Fontana, jak również do astrologa amatora spod Jarosławia i do pewnej ludowej wróżki czy też wróżbity „mater diabolica Zachariaszek”[22].
Pozornie daleka była droga od nauk tajemnych i nieszkodliwych czarów do ponurych procesów domniemanych wspólniczek diabła. Powoli jednak zagęszczała się odpowiednia dla tych procesów atmosfera. Zresztą nie wszędzie była ona jednakowa. W bardziej narażonym na wpływy niemieckie Poznaniu już w 1544 r. zginęła na stosie mieszczka Gnieczkowa, która przy pomocy czarów chciała wyszukać sprawców kradzieży[23].
Olbrzymie znaczenie miała popularna literatura, poświęcona walce z siłami piekielnymi i czarownicami. Literatura ta w większym stopniu, niż poważne dzieła teologiczne, spopularyzowała wśród szerokich rzesz ludności naukę o diable i innych mocach piekielnych. Nadmieniał coś niecoś o tych sprawach Mikołaj Rej, ale czynił to z pewnym umiarem i w odpowiedniej formie literackiej. Sprawami piekielnymi zajmował się już szerzej utwór wywodzący się z typowo niemieckich „teatrów diabelskich” czy też „procesów szatana”, wydany w 1570 r. pod tytułem Postępek prawa czartowskiego przeciwko narodowi ludzkiemu. Treść dydaktyczna tego utworu (przegrany proces piekła z niebem) zepchnięta została na plan dalszy, natomiast wyeksponowane zostały różne opisy demonologiczne, znane od dawna na zachodzie, ale jeszcze zupełnie obce w Polsce. Dość dowcipnie spolszczone zostały niemieckie nazwy diabłów, których niemało występowało w tym utworze. Nawiązana została wreszcie pewna nić między polską demonologią ludową a piekłem nauki chrześcijańskiej. Chociaż w Postępku prawa czartowskiego nie ma zbyt licznych zwrotów skierowanych przeciwko wspólniczkom diabelskim – czarownicom, to jednak utwór ten, przeznaczony dla najszerszych rzesz czytelników, musiał stworzyć odpowiednią atmosferę lęku przed docierającymi wszędzie siłami piekielnymi, które na każdym kroku czyhały na zgubę człowieka.
Już w drugiej połowie XVI wieku o sprawach czartowskich rozpisywało się wielu autorów. Szczególnie sporo miejsca poświęcił tej problematyce Paweł Gilowski, autor książek teologicznych. Dopiero jednak wydany w Krakowie w 1595 r. Pogrom czarnoksięskie błędy, latawcow zdrady i alchimickie fałsze księdza Stanisława z Gór Poklateckiego uderzał wyraźnie we wspólniczki szatana, czarowników a nawet alchemików. Książka Poklateckiego domagała się najsurowszych kar dla zbrodni dokonywanych przez diabłów przy pomocy ludzkich wspólników.
Od początku XVII wieku tego typu literatura rozprzestrzenia się coraz bardziej. Ukazują się różne wydawnictwa popularne poświęcone sprawom diabelskim. Rola mocy piekielnych przedstawiona została w sposób tak jaskrawy, że obawa przed nimi musiała napełnić serca najbardziej odważnych czytelników. Za pośrednictwem plebanii, dworu lub małego miasteczka echa różnego rodzaju Sejmów piekielnych dochodziły do niepiśmiennych chłopów. Wiara w moce piekielne rozrastała się do rozmiarów poprzednio niespotykanych.
Największy rozgłos zyskała polska przeróbka sławnego Młota na czarownice, która ukazała się drukiem w Krakowie w 1614 r. Sławny na zachodzie Malleus maleficarum był wyrazem poglądów z końca XV wieku. Przekład polski był więc spóźniony prawie o półtora stulecia, ale to zdecydowało może o jego poczytności. Po raz pierwszy ta praca niemieckich dominikanów, Jakuba Sprengera i Henryka Institora, wzmocniona autorytetem uniwersytetu w Kolonii i bulli papieża Innocentego VIII, wydana została drukiem w 1489 roku. Dzieło to, pełne różnych legend ludowych i opowiadań „z dreszczykiem” o diabłach i czarownicach, utrzymane było na bardzo niskim poziomie. Poparte jednak frazesami z Pisma Świętego, pism ojców kościoła, przepisów kanonicznych i różnych traktatów scholastycznych, cieszyło się na zachodzie olbrzymią poczytnością.
Młot na czarownice przełożył z łaciny na język polski Stanisław Ząbkowic, podobno zdolny i uczony prawnik, pełniący funkcję sekretarza jednego z najpotężniejszych magnatów kresowych, księcia Ostrogskiego. We wstępie tłumacz jasno wyłożył cel swojej pracy: ,,Com wziął z rozmaitych doktorów, teologów i w niemieckiej ziemi na te bezbożności inkwizytorów w język polski przetłumaczywszy, mając nadzieję, że za tą pracą moją ludziom się oczy na te zbrodnie otworzą i wszędy do odprawowania powinności swojej się pobudzą i wiele ludzi czarów albo ochroną, albo leczeniem uchodzić będzie.[24]” Polski tłumacz nie przełożył jednak całego dzieła niemieckich inkwizytorów, a jedynie pewną część, opuszczając partie dotyczące procedury procesów czarownic. Dołączył natomiast tłumaczenie dzieła o czarownicach, napisanego w połowie XV wieku przez niemieckiego dominikanina Jana Nidera i traktat o czarownicach pióra niemieckiego prawnika Ulryka Molitora. Połączenie tych trzech różnych dzieł było o tyle nieudane, że traktat Molitora, choć pochodzący z tego samego środowiska, co dwa poprzednie, z pewnym sceptycyzmem odnosił się do wiary w czary.
Młot na czarownice cieszył się w Polsce dużą poczytnością i w niemałym stopniu przyczynił się do rozpowszechnienia ponurego zabobonu. Wprawdzie pominięcie przez tłumacza części dotyczących procedury sądowej odebrało temu dziełu charakter prawniczego komentarza w sprawach o czary, ale wpływ dzieła na rozszerzenie w Polsce wiary we współdziałanie diabłów i czarownic był olbrzymi. Polscy badacze kultury ludowej już dawno zwrócili uwagę na wpływ owego Młota na wierzenia ludowe[25]. Można mieć tylko pewne wątpliwości, czy oddziaływał on tak bezpośrednio na wieś. Niepiśmienny chłop nie mógł czytać tego znakomitego zbioru bzdur. Ale z pewnością czytał go wiejski proboszcz, ekonom, nauczyciel lub organista, a nawet właściciel wsi. Poziom i tematyka tego dzieła doskonale odpowiadały mentalności ludzi z okresu kontrreformacji. Różnego rodzaju opowiadania o diabłach i czarownicach, zebrane na zupełnie innym terenie etnicznym, stanowić mogły na ziemiach polskich znakomity temat do kazań kościelnych i pouczeń lub wieczornych opowiadań w karczmie i czeladnej izbie. Jak zaznaczyłem, temat był „z dreszczykiem” i zainteresowanie słuchaczy było z pewnością olbrzymie.
Szereg opowiadań z Młota na czarownice zakorzeniło się na gruncie polskim w ludowej tradycji. Dziś jeszcze można na wsi polskiej spotkać ślady tych opowieści w pamięci najstarszych mieszkańców. Wprawdzie w ostatnich latach zacierają się one w tradycji ludowej bardzo szybko, ale nie łudźmy się, że wiara w działanie sił demonicznych i w magiczne zabiegi zupełnie już zniknęła. Wśród starszego pokolenia jest jeszcze dość silna. Ale opowieści uczonych pisarzy nadreńskich z XV wieku wydają się dziś zbyt naiwne nawet dla starej, wierzącej jeszcze w zabobony kobiety wiejskiej. Dlatego jeśli nawet zna ona te opowiadania, to nie stara się ich powtarzać w obawie narażenia się na śmieszność.
Motywy wywodzące się z Młota na czarownice nie występują obecnie zbyt często w opowiadaniach ludowych. Można jednak je odnaleźć, przy czym zjawiskiem dość charakterystycznym jest, że nie występują one wszędzie. W swoich badaniach terenowych spotkałem się z nimi na obszarach dość od siebie oddalonych, a mianowicie w powiecie wieluńskim i na północnym Mazowszu (w powiatach pułtuskim i makowskim). Zjawisko to da się wytłumaczyć chyba tym, że w pewnej okolicy jakiś proboszcz posiadał egzemplarz Młota i odpowiednie ustępy wykorzystywał w swoich kazaniach, ewentualnie przy innej okazji przekazywał swym parafianom. Talent narratorski takiego proboszcza mógł spowodować, że owe „opowieści z dreszczykiem” rozchodziły się po okolicy i utwierdzały w miejscowej tradycji. W innych przypadkach pośrednikiem mógł być miejscowy organista lub bakałarz, względnie klasztor, w którego bibliotece znalazł się egzemplarz Młota.
W literaturze polskiej XVII wieku tematyka diabelska była reprezentowana coraz częściej. Wyliczyć można szereg pozycji, jak np. Sejm piekielny z 1622 r. i wiele popularnych utworów antyprotestanckich, w których innowiercy polscy przedstawieni zostali jako zaprzedani słudzy piekieł. O tematykę diabelską zahaczały utwory z zakresu literatury pięknej, dewocyjnej a nawet teologicznej.
Z książek tego okresu poruszających problem diabłów i czarownic, wyróżniają się dwie pozycje, wydane w 1639 r. przez poznańską oficynę Wojciecha Regulusa. Autorzy ich nie próbując podważać powszechnie utartych poglądów o istnieniu diabłów i ich wspólniczek, odważyli się, choć nieśmiało, wystąpić w obronie domniemanych czarownic, od których wymuszano torturami zeznania, stanowiące podstawę palenia ich na stosie. Jedna z tych książek napisana została przez niejakiego Daniela Wisnera i nosi tytuł Tractatus brevis de extramagiis, lamiis, veneficis, alliisque malefactoribus. Druga, znacznie obszerniejsza, to Czarownica powołana, pióra nieznanego autora.
Daniel Wisner znał dość dobrze prawo i oczytany był w fachowej literaturze zagranicznej. Zapowiadał wydanie specjalnej pracy z zakresu prawa magdeburskiego, ale dzieło to nigdy nie wyszło drukiem. Jego Tractatus brevis nie atakował usankcjonowanej przez kościół zasady przykładnego karania czarownic śmiercią na stosie, ale potępiał jaskrawe nadużycia w postępowaniu sądowym wobec osób obwinionych o czary. Autor już we wstępie zaznaczył, że chodzi mu o pouczenie sędziów, słabo zorientowanych w prawie. Stwierdził, że poziom osób zasiadających w sądach miejskich jest najzupełniej nieodpowiedni i w związku z tym dochodzi do licznych nadużyć. Specjalny nacisk kładł Wisner na to, by sędziowie nie pociągali do odpowiedzialności osób, co do których nie mają odpowiednich poszlak. W kwestii badania oskarżonych za pomocą tortur, tak często nadużywanych przez sądy miejskie, Wisner zalecał sędziom jak największą ostrożność i skrupulatne trzymanie się przepisów prawnych.
Dla szerszych warstw czytelniczych przeznaczona była Czarownica powołana. O autorze wydawca zaznaczył, że jest to jego przyjaciel, „biegły w prawie duchownym i świeckim”. Kto wie, może autorem był sam wydawca, Wojciech Regulus, notariusz konsystorski, ongiś profesor w kolegium Lubrańskiego, a także nauczyciel młodych Opalińskich. Wydane przez niego dzieło dotyczyło sprawy dość delikatnej. Na kilka lat przed wydaniem Czarownicy powołanej, w 1632 r. spalono we Francji na stosie proboszcza, który zaprzeczał istnieniu czarów. Wypowiadanie się w tych sprawach było więc niebezpieczne i ewentualnie Regulus ukrył fakt, że sam jest autorem.
Autor Czarownicy powołanej wypowiedział się wyraźnie, że „Bóg i prawo rozkazuje czary karać, ale nie zawsze, ani każdego pomówionego, chyba kiedy są dowody tego prawne i dostateczne”[26]. Celem jego książki nie była walka z potwornym zabobonem, lecz rażącymi nadużyciami w postępowaniu sądowym. Autor nie ograniczył się do suchych kwestii prawniczych, ale poruszał wszystkie zagadnienia z dziedziny czarów i czarownic, mogące zainteresować przeciętnie wykształconego czytelnika. Pisał lekko i ciekawie, przeplatając swą narrację interesującymi przykładami. Książka nie podważała zasady walki z czarownicami, gdyż byłoby to herezją, co dla autora mogło oznaczać śmierć na stosie lub biskupie więzienie. Poruszała jednak wiele ważnych i aktualnych zagadnień i w pewnej mierze stworzyła, choć tylko na małym odcinku, tamę przeciwko straszliwej powodzi ponurego zabobonu. W związku z tym nasuwa się jednak pytanie, czy tego rodzaju dzieło, dość jak na owe czasy postępowe, mogło wpłynąć na utrwalenie w społeczeństwie wiary w diabły i czarownice? Z pewnością tak! Bo chociaż autor tej poczytnej książki dość stanowczo zwalczał „nieprawidłowości” w procesach o czary, to jednak głosił takie np. poglądy, że czarownice „mogą ciała ludzkie i bydlęce tajemnych chorób nabawiać, którym żadną miarą lekarze zabieżeć nie mogą”, i przeprowadzał rozważania nad takim np. problemem: „czemu więcej białychgłów aniżeli mężczyzn czarownic”[27]. Nic więc dziwnego, że już Kolberg zwrócił uwagę na Czarownicę powołaną, jako na ewentualne źródło ludowych zabobonów[28]. Temat procesów o czary poruszył także Krzysztof Opaliński, późniejszy zdrajca z okresu Potopu, ale zarazem doskonały satyryk. W wydanych w 1650 r. Satyrach pisał:
Kiedy wiosna nastąpi, a deszcz ustał w maju
Czarownice przyczyną! Zdechł wół jeden, drugi,
Abo tam co z przychówków – czarownice winą!
Każą tedy niewinną babę wziąć i męczyć,
Aż ich piętnaście wyda! Ciągnie kat i pali,
Aż powie i powoła wszystkie co ich we wsi.
A baba, dziw, że pana i panią nie powoła;
Którychby raczej spalić za to, że niewinnie
Męczyć i tracić każą swoich bez przyczyny[29].
Władze kościelne wiedziały, że w imię walki z diabłem dochodzi do licznych nadużyć, wołających wprost o pomstę do nieba. Umiarkowana część kleru starała się temu zapobiec. W 1688 r. wydana została Instrukcyja rzymska, albo postępek prawny o sądach i procesach jako mają być formowane i wydawane przeciw czarownicom i rożnymi zabobonami bawiącym się abo podejrzanym. Niewielka ta broszurka składała się z tekstu łacińskiego i polskiego oraz specjalnego listu biskupiego. Doczekała się kilku wydań i w sferach kościelnych cieszyła się znaczną poczytnością. Instrukcyja stała na stanowisku, że „prawdziwe czarownice” muszą być przykładnie ukarane, czyli spalone na stosie, należy tylko nie dopuścić do nadużyć. Dlatego sądy świeckie powinny zajmować się sprawami o czary dopiero po rozpatrzeniu ich przez sąd duchowny. Instrukcyja godziła się również na stosowanie tortur, ale niezbyt uciążliwych i przewlekłych (do 1 godziny). Można jeszcze dodać, że w Instrukcyi było sporo dość sugestywnie przedstawionego materiału dotyczącego czarownic. Za pośrednictwem plebanii materiał ten mógł dostać się do kultury ludowej.
Jeśli chodzi o literaturę z drugiej połowy XVII wieku, to nieco dłużej wypada zatrzymać się nad poczytnymi dziełami Jakuba Haura z zakresu gospodarstwa wiejskiego. Szczególnie jego książka wydana w 1689 i 1693 r. pod tytułem Skład abo skarbiec znakomitych sekretow ekonomiej ziemiańskiej jeszcze kilkakrotnie ukazywała się drukiem w przeróbkach i skróceniach. Haur uważał, że podstawowe wiadomości o diabłach, czarownicach, lekarstwach na czary itp., podane w sposób jak najbardziej przystępny, mogą się przydać każdemu ziemianinowi. W różnych częściach swego podręcznika nawiązywał do tych spraw, najczęściej w ustępach poświęconych hodowli bydła i sądownictwu dziedziców nad poddanymi. Dołączył wreszcie cały rozdział, oparty na niemieckiej literaturze fachowej, a dotyczący leczenia „oczarowanych” (Na czary i gusła straszne relacyja kuracyj pewnego medyka w Altenburku oraz osobliwa nauka i inszych inwentorów).
Głęboką wiarę Haura w opętanych i czarownice charakteryzować może następujący ustęp: „Dla złości i zazdrości niepohamowanej, dla lubieżności i rozkoszy mizernej, dla łakomstwa nienasyconego nieszczęśni ludzie i zapamiętali, którzy jeszcze za żywota – spółkują się z przeklętymi czartami i dobrowolnie sobie na wieczne potępienie torując gościniec, nie uważają tylko co do czasu służy i zużywa się, a co wieczną utratą i zgubą grozi, na co nie dbając grążną mizernie na wieki w mękach piekielnych. Jest także w tej materyjej wiele niedowiarków, że w czary i opętanych nie wierzą. Trzebaby na dowód i uznanie tej prawdy posłać takich na residencyję w głębokie ruskie kraje, nie tylkoby się o tym nasłuchali, aleby się przypatrzyli strasznym i dziwnym dziejom, co się w takich razach z ludźmi dzieje, bodajbyś wierzył niżeli przymierzył”[30].
Poczytność podręcznika Haura powodowała, że poglądy przez niego głoszone docierały do najszerszych rzesz szlacheckich i szerzyły wiarę w ów zabobon. Jak w Młocie, nie brak było w Skarbcu opowiadań mrożących krew w żyłach, które doskonale nadawały się do dalszego powtarzania w długie jesienne wieczory.
Specjalną uwagę zwrócić trzeba na dość liczne druki dewocyjne związane z tzw. cudownymi miejscami. Miały one na celu reklamowanie miejsc odpustowych i opisywały różnego rodzaju cudowne wydarzenia. W drugiej połowie XVII i w XVIII wieku druki te dość szczegółowo rozpisywały się o diabłach, czarownicach i opętanych. Dla terenu, którym zajmuje się niniejsza książka, największe znaczenie posiadają druki dotyczące Łagiewnik, Studzianny, Uniejowa i Gidel.
Na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o problematykę złych sił, wymienić trzeba książkę gwardiana klasztoru łagiewnickiego Marcina Kałowskiego Injormacyja o początkach i dalszym progresie cudownego miejsca łagiewnickiego, wydaną w Kaliszu w 1723 roku. Autor bardzo dużo miejsca poświęcił opisom dotyczącym wypędzania diabłów z opętanych. Podał też szereg opowiadań o pozyskiwaniu przez szatana nowych adeptek czarowniczego fachu. Żywo napisana książeczka z łatwością mogła trafić do najszerszych kół czytelników. Różnymi drogami niektóre opowiadania mogły trafić nawet do nieumiejących czytać mas ludowych. Echa pewnych opowiadań z książki Katowskiego udało mi się zanotować na terenie północnej części województwa łódzkiego.
O opętanych i diabelskich sprawkach pisały również specjalne druki dotyczące Studzianny, a szczególnie broszura wydana w Warszawie w 1729 r. Źrzódło cudów i łask. Ta książeczka, również żywo napisana, opowiadająca o cudach związanych ze Studzianną, docierała różnymi drogami do szerokich rzesz czytelników, szczególnie z terenu Nadpilicza. Echa wypadków związanych z uwolnieniem opętanych od diabłów, wywodzące się prawdopodobnie z tej książeczki, udało mi się odnaleźć na obszarze powiatu rawskiego.
Na wytworzenie tradycji ludowej o piekle i diabłach wpłynęły w pewnym stopniu także innego typu druki dewocyjne, a mianowicie zbiory pobożnych pieśni i różnego rodzaju pouczeń, podawanych nieraz w formie opisów lub opowiadań. Badania nad tą literaturą jarmarczno-odpustową z XVII i XVIII wieku prawie jeszcze nie istnieją. A szkoda, gdyż różne grafomańskie utwory, docierając do licznych odbiorców ze środowiska wiejskiego a nawet mieszczańskiego, wpłynęły w znacznym stopniu na ukształtowanie wierzeń ludowych.
Wspomnieć wreszcie trzeba o poczytnych w XVIII wieku kalendarzach. I w nich rozpisywano się nieraz o sprawach diabelskich. Tak np. czytelnik wydanego przez Jezuitów w Sandomierzu w 1750 r. Kalendarza uniwersalnego znajdował pouczenia, w jaki sposób należy wypędzać złe duchy z opętanego, jakie lekarstwo trzeba stosować na czary itp. Takie przepisy profilaktyczne, przeważnie zaczerpnięte z dawniejszej literatury zachodnioeuropejskiej, mogły stać się źródłem wiedzy ludowej z tego zakresu.
Nawet w dziełach pozornie naukowych, pisanych przez autorów posiadających dość poważne, jak na owe czasy, wykształcenie, znaleźć można mniej lub więcej krytyczne wiadomości o diabłach, upiorach i innych zjawiskach nadprzyrodzonych. Problemami tymi zajmowali się np. cenieni w końcu XVII i w początku XVIII wieku autorzy łacińskich traktatów: Tylkowski, Gengell, Rzączyński, Szczurowski.[31] Łacińskie teksty nie były łatwo dostępne szerokim rzeszom czytelników. Ale znający dobrze łacinę wiejski proboszcz lub nauczyciel mógł przekazywać nieznającym tego języka „niesamowitości” z owych traktatów i w ten sposób traktaty te mogły oddziaływać na powstanie wiedzy ludowej o złych mocach.
Największe znaczenie dla upowszechnienia erudycyjnej wiedzy o piekle, diabłach, czarownicach i upiorach miała encyklopedia księdza Benedykta Chmielowskiego, wydana w połowie XVIII wieku pod tytułem Nowe Ateny. Encyklopedia ta była zbiorem wszelkich wiadomości potrzebnych dla wiejskiego proboszcza. Nie pominął Chmielowski tak bardzo interesującej każdego czytelnika sprawy diabłów i czarownic. Rozdział poświęcony temu zagadnieniu nosił typowy dla tamtych czasów tytuł: Jadów i czartowskich zdrad matka Thessalia. Puszka Pandory pod pokrywką dobroci nieszczęść, chorób i śmierci pełna. Albo o czarcie, opętanych, czarnoksięstwie, czarach i upiorach scienda.
Powołując się zwykle na liczne autorytety teologiczne, rozpisywał się ksiądz Chmielowski szeroko o „czartowskich sprawach” i zastanawiał nad właściwościami „czartowskiej natury”. Można znaleźć w jego encyklopedii czystą pornografię, przybraną w szaty naukowej powagi, a mianowicie dość długie ustępy opisujące, jakimi to sposobami diabeł „ludzi lubieżnych, niepowściągliwych amoratów” wprowadzić może na drogę „niecnoty”. Sporo miejsca poświęcił ksiądz Chmielowski osobom opętanym przez diabła, by wreszcie przejść do rozdziału O magii albo czarnoksięstwie. Poziom całego wykładu, jak i argumenty, którymi Chmielowski operował, nie odbiegały daleko od poziomu i argumentów wydanego sto kilkadziesiąt lat wcześniej Młota na czarownice. Czytającym stawać mogły włosy na głowie z przerażenia, gdy dowiadywali się o zbrodniach popełnianych przez wspólników szatana.
Mimo wielkich rozmiarów (cztery grube tomy) encyklopedia księdza Chmielowskiego była dziełem bardzo poczytnym. Wydana została w dużym, jak na tamte czasy, nakładzie, a pierwsze tomy doczekały się nawet powtórnej edycji. Co ważniejsze, dzieło to cieszyło się doskonałą opinią. Dla nas jest to sprawa tym bardziej przykra, że niewiele później pojawiać się poczęły we Francji pierwsze tomy sławnej Encyklopedii, na której szpaltach najprzedniejsze umysły epoki Oświecenia prezentowały najnowszy stan wiedzy o wszystkich dziedzinach życia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[18] T. W. Danzel, Magie und Geheimwissenschaft, Stuttgart 1924, s. 11–38; J. G. Frazer, Złota gałąź (tłum. z ang.), Warszawa 1962, s. 426–427.
[19] E. Karwot, Katalog magii Rudolfa, Wrocław 1955, s. 19–30. Wartość tego źródła bywa niekiedy kwestionowana, przypuszcza się bowiem, że zakonnik ten podawał tylko wzory z terenu etnicznie niemieckiego. Osobiście jestem przekonany, że podawane przez niego przykłady odnoszą się w olbrzymiej większości do polskiej ludności Śląska.
[20] K. Koranyi, Czary i gusła przed sądami kościelnymi w Polsce w XV i w pierwszej połowie XVI wieku, „Lud” XXVI (1927), s. 1–24.
[21] L. Thorndike, A history of magic and experimental science, vol. V, New York 1951; F. Ribadeau Dumas, Histoire de la magie, Paris [ok. I960]; A. Kraushar, Czary na dworze Batorego, Kraków 1888; J. Kuchta, Nauki tajemne w Polsce w XV i XVI w., „Lud” XXVII (1928); A. Nowicki, O renesansowej magii, „Euhemer” IV (1960), nr 2.
[22] F. Bujak, Siedzenie złoczyńcow za pomocą czarów, „Lud” XVI (1910), s. 54.
[23] J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania, t. II, Poznań 1838, s. 275–276.
[24] Młot na czarownice, Kraków 1614, Wstęp.
[25] R. Berwiński, Studia o literaturze ludowej, t. I, Poznań 1854, s. 75 i 77; O. Kolberg, Krakowskie, cz. III, Kraków 1874, s. 256–260; G. B. [M. Wawrzyniecki], Młot na czarownice, „Wisła” XX (1918–1922), s. 29 –32.
[26] Czarownica powołana, Poznań 1639, Pytanie I.
[27] Tamże, Pytanie III.
[28] K. Koranyi, Danielis Visneri „Tractatus brevis de extramagiis, lamiis, veneficis” a „Czarownica powołana”, w: Pamiętnik trzydziestolecia pracy naukowej prof. dr P. Dąbkowskiego, Lwów 1927, s. 129–147.
[29] K. Opaliński, Satyry, Wrocław 1953, s. 25–26.
[30] J.K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów oekonomiej ziemiańskiej, Krakow 1693, s. 449.
[31] 31 W. Tylkowski, Tribunal sacrum, Warszawa 1960, pars V, caput VI § 2 (Examen sagarum); J. Gengell, Eversio atheismi, Braniewo 1716, s. 122–123. G. Rzączyński, Historia naturalis curiosa, Sandomierz 1721, s. 361–368; T. Szczurowski, Prawo kanoniczne, Supraśl 1792, s. 352–356.