Читать книгу Placówka - Bolesław Prus - Страница 6
III
ОглавлениеWróciwszy na dziedziniec, Ślimak oddał brony parobkowi, a sam zaczął oglądać krowę przywiązaną do płotu. Mimo zapadającego zmroku poznał, że bydlątko jest piękne; ma na białym tle czarne łaty, niedużą głowę, krótkie rogi i wielkie wymiona. Przypatrzył się dobrze i przyznał w duchu, że żadna z jego krów nie umywała się do tej oto.
Pomyślał, że nieźle byłoby przeprowadzić ją po podwórku, ale czuł, że sił mu już nie staje. Zdawało się, że ręce wyjdą mu ze stawów i nogi chyba odpadną, gdyby ruszył z miejsca. Człowiek może harować do zachodu słońca, ale po zachodzie — musi odpocząć, to darmo. Więc zamiast oprowadzać bydlątko, pogłaskał je. Gdy zaś ono, niby przeczuwając nowego pana, zwróciło ku niemu łeb i mokrym pyskiem dotknęło mu ręki, Ślimaka ogarnęła taka rzewność, że o mało nie objął za szyję i nie ucałował krowy jak człowieka.
— Musi, że ją kupię — mruknął, zapominając o znużeniu.
We drzwiach ukazała się gospodyni z cebrem pomyj dla stworzenia.
— Maciek! — zawołała do parobka — a jak się krowa napije, zaprowadź ją do obory. Sołtys u nas zanocują, to przecie i bydlątka nie można zostawić na dworze.
— No, i co z tego? — zapytał Ślimak żony.
— A co ma być? — odparła. — Chce trzydzieści pięć rubli papierami i rubla srebrnego za postronek.
— Ale co prawda, to prawda — rzekła po chwili — że krowa tego warta. Wydoiłam ją przed wieczorem i mówię ci, choć przyszła z drogi, dała więcej mleka niż Łysa...
Chłop znowu uczuł ból w rękach i nogach. Boże mój, ile się to trzeba nachodzić, namoknąć, nie dospać, nim człowiek zbierze trzydzieści pięć rubli papierami i jeszcze rubla srebrnego! Żeby Grochowski choć coś niecoś odstąpił...
— Nie pytałaś go się — rzekł Ślimak — nie spuści co?
— Ale-hale!... Dobrze, żeby chciał sprzedać. On wciąż gada, jako Grzybowi już dawno obiecał krowę.
Ślimak począł targać sobie włosy.
— A czy go nieszczęście dziś nasłało! — mówił — a cóżem ja zrobił, że mnie Pan Bóg tak ciężko karze!... Nie wiem, czy łąkę dziedzic mi odda, a tu jeszcze muszę tyle płacić za krowę...
— Józek, nie bądź głupi, miej rozum — reflektowała go żona. — Przecież o łąkę nieraz cię sami we dworze zaczepiali, zaś o krowę spróbuj się potargować. Spuści — nie spuści, a ty zawdy z nim wypij wódki i przyjmij go uczciwie; może mu Pan Jezus miłosierny da upamiętanie. Ino się nie rozgaduj i na mnie często spoglądaj, a zobaczysz, że będzie dobrze.
W tej chwili przywlókł się parobek i począł odwiązywać krowę od płotu.
— Cóż, Maćku — rzekła gospodyni — prawda, że piękne bydlę?
— Oho! ho!... — odparł kulawy, trzęsąc ręką w górze.
— Ale pieniądz za nią okrutny, co? — spytał gospodarz.
— Oho! ho!...
— Zawdy tyle warta, prawda, Maciek? — śpiesznie wtrąciła Ślimakowa.
— Oho! ho!...
Tyle powiedziawszy, Owczarz zaprowadził do obory krowę, która oglądając się, tak jakoś serdecznie na obie strony wywijała ogonem, że Ślimak nie mógł opanować wzruszenia.
— Wola boska — szepnął. — Spróbuję ją stargować...
I szedł ku drzwiom chaty.
— Józek — zatrzymała go żona — ino się nie rozgaduj i głowy sobie nowinami nie zaprzątaj. Myśl o tym, żeby co najwięcej utargować, a jak język zanadto ci się rozmajta, spoglądaj na mnie. Bo to twardy chłop, choć i ten Wojciech; sam sobie rady z nim nie dasz.
Ślimak w progu zdjął czapkę, przeżegnał się i wszedł do sieni. Ale serce trzęsło się w nim z żalu za pieniędzmi i z niepewności, czy chociaż aby rubla wytarguje.
Gość przy świetle kominowego ognia siedział w pierwszej izbie na ławie i ojcowskimi słowy upominał Magdę, ażeby była uczciwa, pracowita i słuchała swoich gospodarzy.