Читать книгу Emancypantki - Bolesław Prus - Страница 7
2. Dusze i pieniądze
ОглавлениеGodzina wieczornych audiencji się skończyła. Z wieloletniego przyzwyczajenia pani Latter usiadła przed swym męskim biurkiem, skąd patrzył na nią zamyślony Sokrates, ogromny kałamarz i jeszcze ogromniejsze księgi. Dawnymi czasy w takiej chwili zabierała się do robienia rachunków, do czytania listów i do odpisywania na listy. Ale mniej więcej od roku jej dawne zwyczaje uległy zmianie. Już nie przegląda rachunków, bo i co w nich zobaczy? Zapowiedź deficytu. Nie odczytuje listów, bo dzisiaj wcale ich nie było; nie ma też chęci pisać listów, bo rezultat zna z góry: niektórzy przyślą pieniądze, a inni będą prosili o prolongatę. Więc po co pisać?
Czuła, że od pewnego czasu ma mniej władzy nad biegiem wypadków; ale za to wypadki mają więcej władzy nad nią. Oto i w tej chwili zamiast liczyć, planować, obmyślać sposoby, ona siedzi z rękami opuszczonymi na poręcze fotelu i patrzy na zjawy, jakie roztacza przed nią wyobraźnia. I znowu widzi tłustą jejmość, która chce uczyć swoje córki malarstwa i gry na cytrze, ale za to urywa pięćdziesiąt rubli od umówionej zapłaty. A potem widzi płowowłosą pannę Howard, która chcąc kobiety uczynić samodzielnymi, pracuje nad zrujnowaniem jej, kobiety od kilkunastu lat samodzielnej!
Wreszcie przypomina jej się spokojna twarz nauczyciela geografii, który bez protestu pozwolił sobie urwać dwadzieścia cztery ruble na miesiąc.
„Safanduła! – mówi pani Latter z gniewem. – Ciepłe kluski, nie mężczyzna…”.
I owe ciepłe kluski przypominają jej, że nadchodzi termin rachunku z piekarzem i rzeźnikiem i że za lokal trzeba zapłacić dwa tysiące pięćset rubli za półrocze.
„No, dziś mogę o tym nie myśleć – mówi sobie i otrząsa się. – Helenka jest u Ady, a Kazio zapewne ubiera się do teatru…”.
Lecz i dzisiejsza rozmowa z dziećmi nie nasuwa jej przyjemnych wspomnień. Jak to może być, żeby Kazio do tej pory nie wyjechał za granicę? Nie dlatego, że jest jej synem i że jest piękny, ale najsurowszy sędzia musiałby przyznać, że jest to wyjątkowy młodzieniec, o którym za kilka lat mówić będą w całej Europie.
Co za ambicja, jaka dojrzałość, jak on się wstydzi swoich dzisiejszych przyjaciół, którzy nie mają wielkich dążeń, i jakie to on sam musi mieć dążenia! Czy to możliwe, Boże miłosierny, żeby taki chłopiec nie mógł jechać za granicę jedynie dlatego, że matka nie ma gotowych tysiąca rubli? Jak to może być, żeby społeczeństwo nie posiadało instytucji dla dostarczania funduszów genialnym młodzieńcom na wyższą edukację? Zaraz poszłaby tam i zastrzegłszy tajemnicę powiedziałaby członkom zarządu:
„Moi panowie, wychowałam kilka pokoleń waszych sióstr, żon i córek, lecz sama nie mam pieniędzy na dokończenie edukacji mego syna. Proszę więc o pomoc, nie w imię moich zasług i pracy, ale ponieważ Kazio jest chłopakiem dzielnym, szlachetnym, genialnym. O, gdybyście wy tak znali go jak ja, uwierzylibyście, że nawet choćby mi był obcym, jeszcze troszczyłabym się o jego przyszłość. Bo tylko spojrzycie na niego, zastanówcie się nad każdym jego słowem, spojrzeniem, ruchem… Ale po co to wszystko: tylko przyciśnijcie go do serca jak ja, a przekonacie się, co za nadzwyczajna dusza mieszka w tym ukochanym…”.
Pani Latter machinalnie załamuje ręce. Bo przecież nie ma instytucji, która pomogłaby genialnym młodzieńcom, a choćby stworzono taką, czy członkowie zarządu uwierzyliby, że to, co ona mówi o synu, jest świętą prawdą, owocem chłodnej obserwacji, nie zaś macierzyńskim uniesieniem? Czy ona nie zna ludzi, czy nie słyszała półsłówek rzucanych na rachunek Kazia? Co się zresztą dziwić obcym, jeżeli rodzona siostra, i jeszcze dziewczyna tak wyjątkowa jak Helenka, niekiedy żartuje z głębokich refleksji Kazia? A nawet ma pretensje, że wychowanie brata dużo kosztuje!
„Czy ty nie rozumiesz – mówi w duchu do córki – jaka różnica istnieje między kobietą i mężczyzną? Przecież jesteście oboje podobni do siebie jak bliźnięta, a mimo to porównaj siebie z nim: jego głos, wzrost, spojrzenie, każdy ruch… Jeżeli ty jesteś kwiatem stworzenia, on jest jego panem i władcą… A dalej pomyśl: czym są siły kobiety wobec męskich? Ja, której podziwiają rozum i energię, z ledwością mogłam was wychować i utrzymać siebie. Tymczasem mężczyzna utrzymuje siebie i żonę, wychowuje kilkoro dzieci i jeszcze prowadzi fabryki, rządzi państwami, robi wynalazki…”.
W tej chwili przed wyobraźnią pani Latter przesuwa się cień mężczyzny, na którego widok rysy jej wyrażają nienawiść… Zrywa się z fotelu, zaczyna chodzić po gabinecie i przymusza się do myślenia o czym innym.
Więc myśli, że od pewnego czasu, może od roku, dookoła niej zachodzą zmiany. Ubyła pewna liczba uczennic i pensjonarek, zmniejszyły się dochody, należało zastąpić kilku droższych nauczycieli tańszymi… Jednocześnie coraz częściej słyszy frazesy o samodzielności kobiet, jakby skierowane przeciwko niej samej.
Początkowo wyraz „samodzielność” wymawiała tylko panna Howard, potem nauczycielki i damy klasowe, a dziś powtarzają go starsze uczennice i nawet ich matki.
„Co ma znaczyć ta ich samodzielność – myśli pani Latter. – Konna jazda i malarstwo? To przecież rzeczy stare jak świat. Walka z życiem? Ależ, mój Boże, od ilu lat ja walczę z życiem… Więc niezależność od mężczyzny? Ach, gdyby one wiedziały, od jakiego ja się uwolniłam! To, co one mówią, ja robię albo robiłam od dawna i pomimo to ja ich nie rozumiem, a one uważają mnie za przeszkodę. To samo, co ja, robi tysiące kobiet w każdym pokoleniu; przecież nawet były takie, które chodziły na wojnę! Dlaczego więc te rzeczy dziś ogłaszają się jako wynalazek, w dodatku zrobiony przez pannę Howard, która dużo mówi, ale nie zrobiła nic pozytywnego? Jest dobrą nauczycielką, i tyle…”.
– Czy nie przeszkadzam? – odezwał się za nią słodki głos.
Pani Latter drgnęła.
– Ach, Madzia! – rzekła – dobrze, że przyszłaś.
Panienka zwana Madzią, a przez uczennice panną Magdaleną, weszła do gabinetu w wesołym nastroju ducha. Widać to było w jej figlarnych oczach, śmiejącej się twarzy, w całej zresztą postaci, która wyglądała tak, jak gdyby z panną Madzią dopiero co tańczyły jej uczennice i jeszcze wycałowały ją na zakończenie.
Lecz spojrzawszy na panią Latter, Madzia odczuła, że wesołość w tym miejscu nie jest właściwą. Zdawało się jej, że przełożona ma zmartwienie albo że się bardzo gniewa. Za co i na kogo? Może na nią za to, że przed chwilą tańczyła z czwartoklasistkami, ona, dama klasowa!
– Chcę, Madziu, dać ci robotę. Wyręczysz mnie? – rzekła pani Latter, siadając przed biurkiem.
– Czy pani może się o to pytać? – odpowiedziała Madzia.
I zarumieniła się, przyszło jej bowiem na myśl, że taka odpowiedź może wydać się pani Latter zuchwałą.
Usiadła na brzegu kanapy i pochyliwszy głowę, przypatrywała się spod oka przełożonej, chcąc odgadnąć, co jej dolega. Czy ona gniewa się, czy jest zmartwiona? Z pewnością gniewa się (naturalnie na nią) za tańce na górze. Przecież tyle razy mówiono jej, że dama klasowa powinna zachować powagę właściwą swemu stanowisku. A kto wie, czy pani Latter nie gniewa się i za to, że ona całowała Zosię Piasecką i mogła zarazić całą pensję jakąś niezdecydowaną chorobą. A może o to, że wstawiała się za Zdanowską?
– Widzisz to, Madziu – odezwała się nagle pani Latter, wręczając jej paczkę papieru listowego i notatkę. – Tyle listów musisz napisać, oczywiście, jeżeli zechcesz.
– Tylko tyle? Ja dopiero wtedy byłabym prawdziwie szczęśliwa, gdyby mi pani kazała pisać wszystkie listy – zawołała Madzia takim tonem jak żołnierz, który chce poświęcić życie za swego wodza.
– Oj, ty nieuleczalna entuzjastko! Ale może i ty się kiedyś wyleczysz. Nawet prędzej niż myślę! – rzekła zniżonym głosem pani Latter, a potem dodała: – Wyręczam się tobą w nudnej robocie, bo sądzę, że ci się to przyda. Czy ciągle planujesz założyć swoją pensję?
– Ach, pani, choćby dwu… choćby jednoklasową. To moje największe marzenie! – zawołała Madzia, składając ręce.
Pani Latter uśmiechnęła się.
– Mam nadzieję, że zmieni się i to twoje największe marzenie – mówiła. – Już pamiętam ich kilka. W szóstej klasie marzyłaś o klasztorze, w piątej myślałaś o śmierci i o tym, żeby cię pochowano koniecznie w bladoniebieskiej trumience, a w trzeciej klasie, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, chciałaś koniecznie zostać chłopcem.
– Ach, pani… Pani! – wzdychała Madzia, zasłaniając rękami twarz zarumienioną powyżej czoła. – Ach, jaka ja jestem… Ach, ze mnie nic nigdy nie będzie…
– Owszem, będzie, tylko najpierw wyrzekniesz się niejednego planu, a przede wszystkim tej pensji.
– To, proszę pani, będzie tylko wstępna klasa…
– Coraz lepiej! – uśmiechnęła się pani Latter. – Nim jednak założysz ową wstępną klasę, napisz listy do rodziców, wujów i ciotek naszych panienek. Pisz według takiego schematu: u góry – Szanowny Panie lub Szanowna Pani, a niżej: Załączając stosownie do życzenia pani (czy pana) kwit za pierwsze półrocze, mam honor przypomnieć, że do uzupełnienia rachunku należy nam się rubli… I liczbę wypiszesz według tej kartki.
– To oni aż tyle są winni? – zawołała z przestrachem Madzia, przeglądając notatkę.
– Winni mi dwa razy więcej – odpowiedziała pani Latter. – Tylko niektórzy zwrócą dopiero po Nowym Roku, a znajdą się i tacy, którzy nie zwrócą nigdy.
Zerwała się z fotelu i założywszy ręce na piersiach zaczęła chodzić po gabinecie.
– Oto masz pensję, o jakiej marzysz – mówiła, siląc się na spokój w głosie. – Oto są świetne dochody, za które panna Howard chce tu wprowadzać księgowość, naukę rzemiosł, gimnastykę… Wariatka! – syknęła pani Latter.
– A ja myślałam, że ona taka rozumna… – wtrąciła tonem zdziwienia panienka. – Ach, jak ona pięknie mówi! Jak ona tłumaczy, że dzisiejsza kobieta jest ciężarem dla społeczeństwa i niewolnicą rodziny, że kobiety powinny pracować na równi z mężczyznami, że powinny mieć te same prawa i że całe wychowanie powinno być zmienione…
Drżąca z gniewu pani Latter zatrzymała się przed Madzią i zaczęła mówić stłumionym głosem:
– Dowiedz się ty przynajmniej, co jest warte gadaniny tej… szalonej! Widzisz, ile tysięcy rubli winni mi są, i domyślasz się, ile tysięcy rubli potrzebuję mieć do Nowego Roku, żeby nakarmić dzieci i zapłacić nauczycielom… Jeżeli więc dziś zachodzę w głowę… Ach! Co ja plotę! – szepnęła, trąc czoło. – Więc sama policz: skąd w tych warunkach wziąć pieniędzy na wykłady nowych przedmiotów, skąd dzieci znalazłyby czas na naukę? Głowa mnie boli!
Przeszła się kilka razy, a potem, wziąwszy za ręce przestraszoną nauczycielkę, rzekła spokojniej:
– Jestem trochę chora i zirytowana, a tobie ufam, moje dziecko, więc się rozgadałam. Wiem jednak, że…
– Pani… Czy pani mogłaby przypuścić, że ja powtórzę? – spytała Madzia. A potem, spoglądając na panią Latter oczami pełnymi łez i całując jej ręce, dodała:
– Proszę pani, to… To ja zrzekam się mojej pensji…
Przełożona przycisnęła usta do jej rozgorączkowanej głowy.
– Dzieciaku, dzieciaku! Jakąż różnicę może mi zrobić twoja biedna pensyjka, twoje piętnaście rubli miesięcznie? Nie myśl o niczym podobnym…
W oczach Madzi błysnęła wielka myśl. Łzy jej obeschły.
– Więc dobrze, proszę pani, ja będę brała pensję, ale pani mi zrobi jedną wielką łaskę…
I nagle uklękła przed panią Latter, która śmiejąc się, podniosła ją.
– Co to za łaska?
– Ja mam po babci – szepnęła Madzia, spuszczając oczy – ja mam… Trzy tysiące rubli. Więc pani będzie taka dobra… Taka kochana…
– I wezmę od ciebie te pieniądze, czy tak? Ach, ty niepoprawna! Przypomnij sobie, ile już przeznaczeń miały twoje pieniądze? Masz założyć pensję…
– Już nie założę…
– Wybornie; szybko się decydujesz. Miałaś pożyczyć pannie Howard tysiąc rubli… Chciałaś wziąć na swój koszt aż do ukończenia edukacji…
– Pani śmieje się ze mnie! – załkała Madzia.
– Nie, ja tylko liczę. Bo przecież masz jeszcze jechać za granicę i znowu na swój koszt wziąć Helenkę…
– Ach, pani, pani… – szlochała Madzia.
– Całe szczęście, że ani tych pieniędzy nie masz w ręku, ani nie masz prawa nimi rozporządzać. Gdybyś była tak majętna jak Ada… Ha! – rzekła jakby do siebie pani Latter.
Twarz Madzi znowu się ożywiła i jej oczy błysnęły radością.
– No, ale dość tego, moje dziecko. Idź na górę przez mój pokój sypialny, umyj buziaka i zabierz się do listów. Tylko nie napisz jakichś bzdur, roztrzepańcze – zakończyła pani Latter.
Zawstydzona panienka zabrała papier i wyszła do sypialni, po drodze wylewając resztę łez. Było jej strasznie smutno i z tego powodu, że tak nagle dowiedziała się o pieniężnych kłopotach swojej przełożonej, i z tego powodu, że samą siebie posądzała o spełnienie tysięcy niedorzeczności.
„Co ja naplotłam, co ja nagadałam głupstw! Nie, na całym świecie nie ma głupszego ode mnie stworzenia” – myślała, szlochając.
Pani Latter patrzyła za nią. W jej wyobraźni mimowolnie zarysowały się jedno obok drugiego dwa oblicza: ruchliwa twarz Madzi, na której co chwila płonęło inne uczucie, i posągowo piękne oblicze jej córki, Heleny. Tamta współczuła wszystkiemu i wszystkim, ta była wiecznie spokojna.
„Bardzo dobre dziecko, ale Helenka ma więcej godności. Ona się tak nie zapala” – myślała pani Latter z dumą.
A tymczasem Madzia, zanim usiadła do pisania listów, odmówiła pacierz, żeby jej Bóg pozwolił choćby ofiarą własnego życia dopomóc pani Latter. Potem przypomniała sobie wiele innych osób również mających kłopoty: chorą Zosię, okradzionego stróża, pewną uczennicę z piątej klasy, która kochała się bez nadziei w panu Kazimierzu Norskim, i znowu poczuła potrzebę ofiarowania się i dla tych nieszczęśliwych.
A ponieważ przyszło jej na myśl, że Pan Bóg nie zechce nic zrobić za modlitwę tak marnej jak ona istoty, więc pełna zwątpienia i rozpaczy usiadła do pisania listów, nucąc półgłosem: „Znaszli ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa…”
Zdawało się jej, że właśnie ta melodia najlepiej odpowiada jej nicości i niemożności poświęcenia się za cały świat w ogóle, a w szczególności za panią Latter, chorą Zosię, okradzionego stróża i nieszczęsną piątoklasistkę, która kochała bez nadziei.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.