Читать книгу Zwycięzca smoka - Bracia Grimm - Страница 4
ОглавлениеW dalekim kraju, za morzami i górami żyło dwóch braci: ubogi i bogaty.
Bogaty mieszkał w mieście, miał piękny dom, ogrody, bogate sprzęty, skrzynie pełne skarbów, sklep z kosztownymi wyrobami złota, wiele służby, młodą żonę, ale nie miał dzieci i to czyniło go skąpym, zazdrosnym, bo zdawało mu się zawsze, iż jest pokrzywdzony od losu i dogadzał sobie we wszystkim, aby wynagrodzić tę krzywdę.
Ubogi mieszkał na przedmieściu, w ubogiej chatce, był bednarzem, z trudem zarabiał na kawałek chleba, lecz choć przed rokiem dopiero ożenił się z biedną dziewczyną, już dwoje zdrowych i rumianych bliźniąt bawiło się w koszykowej ubogiej kolebce.
Chłopcy rośli szczęśliwie, podobni do siebie niby dwie krople wody, tak iż rodzona matka odróżnić ich nie mogła i zawiesiła każdemu na szyi innej barwy plecionkę, aby poznawać ich po tym.
Czas upływa szybko; dzieci rosły, mądrzały, kochały się bardzo i nie rozłączały się nigdy ani przy zabawie, ani przy pracy. Bo i pracować musieli wkrótce obaj chłopcy; pomagać ojcu, matce, nosić drzewo z lasu, wodę ze źródła, posłużyć sąsiadom, za co nieraz dostali kawałek chleba lub sera.
Stryj bogaty z początku słyszeć o nich nie chciał, tak zazdrościł bratu tej pociechy, ale raz w zimie, gdy bratowa przyprowadziła do niego zziębłych malców, prosząc o miarkę zboża, aby z głodu nie pomarli, ulitował się nad ich dolą, a może chciał tym sposobem los przejednać dla siebie, dość, że pozwolił im co dzień przychodzić po resztki, które ze stołu jego zostawały.
— Może — myślał sobie w duszy — Bóg wynagrodzi mi tę litość i ześle tak upragnione dzieciątko.
Ale lata mijały i nic się nie zmieniało: bogaty nie miał dzieci i z dniem każdym stawał się coraz bardziej skąpy i chciwy złota; ubogi miał dwóch ślicznych chłopców, zdrowych i roztropnych, ale często brakło mu chleba.
Razu jednego, było to na wiosnę, ubogi bednarz pojechał do lasu po gałęzie na obręcze; lecz wyjechawszy na znaną polankę nad kryształowym strumykiem, szemrzącym coś tajemniczo między starymi, srebrnymi wierzbami, zadumał się i zapatrzył na świat odmłodzony i o biedzie swojej zapomniał. Bo też ślicznie tu było w ten poranek majowy: błękitne niebo jaśniało bez chmurki, świeża zieloność okrywała ziemię i drzewa, ptaszki świergotały głośno i radośnie, a strumyk, przeskakując z kamyka na kamyk, szeptał coś bez ustanku i pluskał przejrzystą kryształową wodą po kamykach. I tak dobrze, tak błogo było w tym ustroniu, że ubogi bednarz zapomniał o całej biedzie swojej i położywszy się w cieniu srebrnej brzozy na murawie, ani spostrzegł, jak dzień upłynął, słońce zaszło i zmrok szary zstępować zaczął na ziemię.
Nagle od północnej strony błysnęło coś niby gwiazda, przemknęło między drzewami, cudownym blaskiem oblało polankę i zawisło na gałązce srebrnolistnej brzozy.
Ocknął się z dumań ubogi i poruszyć się nie śmie: widzi nad sobą żar-ptaka na gałązce i wie, że gdyby go schwycić potrafił, stałby się panem nieprzebranych skarbów. A ptak cudowny przejrzał się w strumyku i strzepnął złote piórka, od których taki blask bije, że oczy aż mrużyć trzeba.
Nie wytrzymał biedny bednarz: wie, że nie dosięgnie ptaka, ale pochwycił kamień i rzucił nim z taką siłą, że jedno piórko upadło na ziemię, a spłoszony żar-ptak, niby jasna gwiazda wzniósł się w powietrze i zniknął w obłokach.
Zerwał się bednarz z ziemi, serce mu bije jak młotem, podniósł piórko i pospiesznie ukrył je w zanadrzu, a spojrzawszy na ciemne niebo skierował się ku domowi.
Tegoż jeszcze wieczoru zaniósł bratu piórko żar-ptaka, a bogacz obejrzawszy je uważnie dał garść złota ubogiemu i obiecał mu wielką nagrodę, jeśli żywego ptaka przyniesie.
Bednarz zadowolony powrócił do domu, lecz nie powiedział żonie skąd pochodzi złoto, a nazajutrz o świcie udał się znów na polankę.
Na srebrzystej brzozie ujrzał z daleka jaśniejące pióra cudownego ptaka i brzydka chciwość zapłonęła w jego sercu. Zbliżał się, jak mógł najostrożniej, lecz mądry ptak nauczony wczorajszym doświadczeniem miał się także na baczności, dostrzegł go, zaledwie postąpił kilka kroków na polankę i uleciał w górę niby iskra złota. Wtedy bednarz wdrapał się zręcznie na drzewo i znalazł złote jajko w gniazdku ze złotych piórek. Był to skarb wielki, toteż zabrał go skwapliwie i pospieszył natychmiast do bogatego brata.
Bogacz miał wielki rozum, czytał przeróżne księgi i dużo się z nich dowiedział, więc ucieszył się bardzo z tej zdobyczy, dał bratu dwie garści złota, ale żądał koniecznie, aby mu złapał samego żar-ptaka i przyniósł choćby nieżywego.
Teraz dopiero wróciwszy do domu opowiedział bednarz żonie o wszystkim, co go spotkało i pokazał jej złoto otrzymane od skąpca. Młoda kobieta jednak nie ucieszyła się wcale; popatrzyła na swoje ukochane dzieci, uśpione snem niewinnym na czystym łóżeczku i z westchnieniem rzekła do męża: