Читать книгу Rozjemca - Brandon Sanderson - Страница 7
Prolog
ОглавлениеTo zabawne, pomyślał Vasher, że tak wiele historii w moim życiu zaczyna się od tego, że wtrącają mnie do więzienia.
Wartownicy zaśmiali się rubasznie i z głośnym brzękiem zamka zatrzasnęli celę. Vasher podniósł się z podłogi i otrzepał z kurzu. Poruszył ramieniem i skrzywił się. Dolna połowa drzwi była wykonana z twardego drewna, ale nieco wyżej widniała w nich stalowa krata, przez którą zobaczył, jak trzej strażnicy otwierają jego worek i przeglądają zawartość.
Jeden z nich zauważył spojrzenie Vashera. Był potężny, przerośnięty do prawdziwie zwierzęcych rozmiarów, miał ogoloną głowę i brudny mundur, na którym ledwie tylko można było rozpoznać jaskrawą żółć i błękit, barwy straży miejskiej T’Telir.
Te jasne, intensywne barwy, przemknęło Vasherowi przez głowę. Znów muszę się do nich przyzwyczaić. W każdym innym mieście, w dowolnym innym królestwie, aż tak żywe kolory wyglądałyby na żołnierzach niedorzecznie. Teraz jednak był w Hallandren, w Krainie Bogów, którzy Powrócili, ziemi Nieżywych, badań nad BioChromą i – oczywiście – kolorów.
Barczysty strażnik zostawił zabawę rzeczami Vashera towarzyszom i podszedł do celi.
– Mówią, że niezły z ciebie twardziel – zagaił, mierząc więźnia spojrzeniem.
Vasher nie zareagował.
– Karczmarz twierdzi, że sam jeden pokonałeś dwudziestu chłopa – wartownik podrapał się po brodzie. – Na moje oko nie wyglądasz na takiego. Tak czy inaczej, powinieneś wiedzieć, że na kapłana nie wolno podnosić ręki. Wszyscy pozostali spędzą noc w ciupie. Ale ty, no cóż... zawiśniesz. Bezbarwny głupcze.
Vasher odwrócił się od drzwi. Cela była urządzona jak wszystkie inne, które widział w życiu. Bez polotu. Światło wpadało do środka przez cienką szczelinę otwierającą się u góry jednej ze ścian. Porośnięte mchem mury ociekały wodą. W kącie leżało naręcze przegniłej słomy.
– Ignorujesz mnie? – rzucił strażnik i podszedł bliżej kraty.
Barwy na jego mundurze nabrały intensywności, jakby nagle go zalało mocniejsze światło. Zmiana jednak nie była wyraźna. Vasherowi nie pozostało wiele Oddechów, więc jego aura nie wpływała zbyt silnie na kolory otaczających go przedmiotów. Wartownik nic nie zauważył – podobnie, jak nie zwrócił uwagi na to zjawisko w karczmie, w której razem z kolegami zgarnął Vashera z podłogi, po czym razem wrzucili go do swojego wózka. Zmiana intensywności barw była na tyle słaba, że wyłowienie jej okiem przeciętnego człowieka graniczyło z niemożliwością.
– A to co znowu? – odezwał się jeden z mężczyzn przetrząsających worek.
Vasherowi od zawsze wydawało się niezwykle ciekawe, że faceci strzegący lochów okazywali się zazwyczaj równie źli lub nawet gorsi od tych, których pilnowali. Istniała oczywiście możliwość, że był to element większego planu. Społeczeństwu jako całości nie sprawiało różnicy, czy tego pokroju ludzie siedzą w celach, czy poza nimi, byle tylko tkwili w więzieniach, z dala od uczciwych ludzi.
O ile ci ostatni w ogóle istnieją.
Strażnik wyciągnął z worka Vashera długi, owinięty w białą lnianą płachtę przedmiot. Odwinął go i aż zagwizdał ze zdumienia. Spod materiału wyjrzał smukły miecz o wąskim ostrzu, ukryty w srebrnej pochwie. Rękojeść była jednolicie czarna.
– Jak myślicie, komu on to ukradł?
Dowódca wartowników obrzucił więźnia uważnym spojrzeniem, prawdopodobnie zastanawiając się, czy ma do czynienia z arystokratą. W samym Hallandren arystokracja nie istniała, ale w wielu sąsiednich królestwach aż się roiło od lordów i szlachetnie urodzonych dam. Tylko jaki lord paradowałby po T’Telir w znoszonym brązowym płaszczu, z niechlujną brodą i butach noszących ślady wieloletnich wędrówek? Strażnik odwrócił się wreszcie, zapewne dochodząc do wniosku, że Vasher nie jest lordem.
Miał rację. I jednocześnie bardzo się mylił.
– Pokaż mi to – rzucił dowódca i odebrał koledze miecz. Mruknął cicho, wyraźnie zaskoczony ciężarem ostrza. Obrócił broń w dłoni i zauważył zatrzask zabezpieczający klingę przed wysunięciem z pochwy. Otworzył go.
Barwy w pomieszczeniu nabrały głębi i wyrazu. Nie stały się jaśniejsze – nie w ten sposób, w jaki pojaskrawiały kolory na kamizelce wartownika, kiedy podszedł do celi Vashera. Zrobiły się po prostu silniejsze. Ciemniejsze. Czerwienie przeobraziły się w karmazynowe plamy. Żółć zhardziała i przemieniła się w złoto. Błękity zbliżyły się do odcieni granatu.
– Ostrożnie, przyjacielu – przestrzegł Vasher. – Ta zabawka potrafi być niebezpieczna.
Strażnik podniósł wzrok. Zawahał się, po czym prychnął niewyraźnie pod nosem i odszedł od celi, nie wypuszczając miecza z dłoni. Pozostała dwójka wartowników zabrała ze sobą worek i ruszyli korytarzem za dowódcą. Zniknęli w wartowni.
Rozległ się trzask zamykanych drzwi. Vasher natychmiast uklęknął przy słomianym posłaniu, z którego wybrał kilka mocnych i długich ździebeł. Ze swojego płaszcza – który u dołu zaczynał się miejscami pruć – wysnuł kilka nici i związał słomę na kształt niewielkiej, wysokiej może na trzy cale figurki o prostych ramionach i nogach. Wyrwał sobie włos i przyłożył do głowy słomianego człowieczka, po czym sięgnął do buta i wyciągnął z cholewy wspaniały, czerwony szal.
Uwolnił swój Oddech.
Wypłynął z niego – rozchodząc się, rosnąc w powietrzu, przejrzysty, choć jednocześnie lśniący, przypominający nieco oświetloną słonecznymi promieniami plamę oliwy, rozlewającą się na powierzchni wody. Vasher wyraźnie czuł, jak opuszcza jego ciało: BioChromatyczny Oddech, jak nazywali go uczeni. Większość ludzi mówiła po prostu Oddech. Każdy takim dysponował. Przynajmniej w większości wypadków – jedna osoba, jeden Oddech.
Vasher miał ich około pięćdziesięciu, co stanowiło liczbę ledwie pozwalającą mu osiągnąć poziom Pierwszego Wywyższenia. Teraz, z tak niewieloma Oddechami czuł się ubogi w porównaniu z ilością, jaką miał do dyspozycji dawniej, choć wielu innych uznałoby posiadanie pięćdziesięciu za wielki skarb. Niestety, nawet proste Przebudzenie niewielkiej figurki sporządzonej z organicznego materiału – z wykorzystaniem części własnego ciała jako ogniska – wyczerpało około połowy jego Oddechów.
Mały, słomiany ludzik drgnął i zaczął wchłaniać w siebie BioChromę. Połowa trzymanego przez Vashera czerwonego szala spłowiała, stała się szara. Vasher pochylił się – skupił na poleceniu, które zamierzał wydać figurce – i dokończył całości, wypowiadając Rozkaz.
– Przynieś klucze – rzucił wyraźnie.
Ludzik wstał i unosząc jedyną brew, spojrzał na swego twórcę.
Vasher wskazał palcem na wartownię, z której dobiegły go zaskoczone okrzyki.
Nie zostało mi już wiele czasu, pomyślał.
Figurka rozpędziła się po posadzce celi, wybiła w powietrze i wyskoczyła na zewnątrz pomiędzy prętami zakratowanego okienka w drzwiach. Vasher zdjął płaszcz i rozłożył go na podłodze. Materiał był skrojony na kształt ludzkiego ciała – poznaczonego teraz rozcięciami pasującymi do blizn na ciele właściciela. Otwory w kapturze odpowiadały oczom Vashera. Im bardziej materiał przypominał człowieka, tym mniej Oddechów potrzeba było do jego Przebudzenia.
Vasher pochylił się i próbował nie przypominać sobie czasów, kiedy miał tyle Oddechów, by nie przejmować się kształtem czy skupieniem przy Przebudzeniu. To było bardzo dawno temu. Skrzywił się, wyrwał z głowy jeszcze jeden włos i przytknął go do kaptura.
Znów wypuścił BioChromę.
Ta czynność wyczerpała wszystkie jego pozostałe Oddechy. Płaszcz zadrżał, szal stał się już zupełnie szary – sam Vasher poczuł się... bezbarwny. Utrata Oddechu nie była śmiertelna. Co więcej, dodatkowe Oddechy, z których właśnie skorzystał, też kiedyś należały do innych ludzi. Vasher nie miał pojęcia kim byli; nie zebrał tej BioChromy samodzielnie. Dostał ją. Jak zawsze. Oddechu nie można było nikomu odebrać przemocą.
A jednak utrata BioChromy zmieniła sposób, w jaki postrzegał świat. Barwy nie wydawały się już tak jaskrawe. Przestał wyczuwać tłumy przechadzających się ludzi w mieście leżącym powyżej, co zazwyczaj było dlań stanem normalnym. Była to ta sama świadomość obecności innego człowieka, jaką odczuwają wszyscy – taka jak ostrzegawcze przeczucie, które otrzymujemy we śnie, gdy ktoś wchodzi do pokoju. Tego rodzaju zmysł Vasher miał zwykle pięćdziesiąt razy silniejszy.
A teraz go stracił. Wraz z Oddechem wessanym przez słomianą figurkę i płaszcz, udzielającym im siły.
Płaszcz zadrżał. Vasher się pochylił.
– Chroń mnie – rozkazał i płaszcz znieruchomiał. Vasher wstał i włożył go na powrót.
Pod celą pojawił się słomiany człowieczek. Niósł ze sobą wielkie koło z kluczami. Nogi figurki były splamione czerwienią. Szkarłatna barwa krwi wydawała się teraz Vasherowi niecodziennie przytłumiona.
Zabrał klucze.
– Dziękuję – powiedział. Zawsze im dziękował. Nie wiedział dlaczego, zwłaszcza że chwilę potem zrobił coś jeszcze.
– Twój Oddech do mnie – polecił i dotknął piersi słomianego ludzika, który pozbawiony życia natychmiast padł na podłogę.
Vasher odzyskał swój Oddech. Znajomy zmysł świadomości obecności innych, powrócił, wraz z wrażeniem bycia połączonym, dopasowanym do świata. Oddech mógł odebrać figurce jedynie dlatego, iż sam ją stworzył, sam ją Przebudził. Przebudzeń tego rodzaju rzadko dokonywało się na stałe. Najczęściej oddawał swoją BioChromę przedmiotom, a potem ją odbierał.
Jeśli wziąć pod uwagę potęgę, jaką dysponował kiedyś, dwadzieścia pięć Oddechów stanowiło śmiechu wartą liczbę. Niemniej w porównaniu z niczym, wydawało się niezmiernym skarbem. Zadrżał z emocji, jakie towarzyszyły przyjęciu BioChromy.
Krzyki z wartowni umilkły. W lochu zapadła cisza. Wiedział, że musi działać szybko.
Vasher przełożył rękę przez kraty i przekręcił klucz w zamku. Pchnął grube drzwi i szybko wyszedł na korytarz, zostawiając za sobą zapomnianą figurkę. Nie udał się do wartowni – ani do widniejącego za nią wyjścia – skręcił na południe, zmierzając w głąb lochu.
Ta część jego planu była obarczona największym stopniem ryzyka. Odnalezienie tawerny uczęszczanej przez kapłanów Opalizujących Odcieni okazało się proste. Sprowokowanie karczemnej burdy – i zaatakowanie wspomnianego przez strażnika kapłana – było równie łatwe. W Halladren osoby duchowne traktowano bardzo poważnie, przez co Vasher nie trafił do podrzędnego aresztu, ale zasłużył sobie na wycieczkę do lochu Króla-Boga.
Gatunek ludzi, jakich przeznaczano do pilnowania więźniów znał na tyle dobrze, że był niemal pewien, że spróbują wyciągnąć Krew Nocy z pochwy. A tego właśnie potrzebował, by odwrócić ich uwagę i zdobyć klucze.
Teraz jednak czekała go niemożliwa do przewidzenia część planu.
Zatrzymał się. Przebudzony płaszcz cicho szeleścił. Odszukanie właściwej celi nie było trudne – większa część otaczających ją kamiennych murów była wyprana z kolorów. Zarówno drzwi, jak i ściany pokrywała mdła szarość. W takich miejscach trzymano Rozbudzających – brak koloru wykluczał możliwość dokonania Przebudzenia. Vasher podszedł do celi i zajrzał do środka. Pod sufitem kołysał się zawieszony za ręce mężczyzna. Nagi i skuty łańcuchami. Jego opalenizna wydawała się Vasherowi niezwykle intensywna, sińce na ciele wyglądały jak jaskrawe plamy fioletu i błękitu.
Więzień był zakneblowany. Kolejne zabezpieczenie. Aby przeprowadzić udane Przebudzenie, potrzebne były trzy rzeczy: Oddech, barwa i Rozkaz. Niektórzy zwali to Harmoniką i Odcieniami. Opalizujące Odcienie, wzajemna relacja pomiędzy dźwiękiem i barwą. Rozkaz należało wypowiedzieć głośno i wyraźnie w ojczystym języku Rozbudzającego – wszelkie zająknięcia lub niestarannie wyartykułowany dźwięk udaremniłyby Przebudzenie. Oddech wydostałby się na zewnątrz, lecz przedmiot pozostałby martwy.
Vasher otworzył celę kluczem z kółka i wszedł do środka. Gdy zbliżył się do więźnia, aura wiszącego rozjaśniła kolory jego stroju. Tak silną aurę dostrzegłby każdy, choć dla człowieka, który dostąpił Pierwszego Wywyższenia było to jeszcze łatwiejsze.
Nie była to najmocniejsza BioChromatyczna aura, jaką Vasher widział w swym życiu – silniejsze należały do Powracających, czczonych w Hallandren jak bogowie. Niemniej BioChroma wiszącego robiła duże wrażenie i była o wiele silniejsza niż ta, która otaczała Vashera. Więzień dysponował wieloma Oddechami. Setkami setek Oddechów.
Wisiał, delikatnie kołysząc się na łańcuchach. Przyglądał się Vasherowi. Zakneblowane usta krwawiły wskutek odwodnienia. Vasher wahał się tylko przez chwilę, po czym wyciągnął rękę i wyjął knebel z ust mężczyzny.
– Ty... – szepnął więzień i zakaszlał. – Przyszedłeś mnie uwolnić?
– Nie, Vahr – odpowiedział cicho Vasher. – Przyszedłem, żeby cię zabić.
Vahr prychnął. Niewola odbiła się na nim mocnym piętnem. Gdy Vasher widział go ostatnio, wydawał się o wiele bardziej mięsisty. Sądząc po jego wychudłym wysuszonym ciele musiał być przez dłuższy czas przetrzymywany o głodzie. Całe jego ciało pokrywały świeże rany, sińce i oparzenia. Zarówno cierpienie, jak i niepokój w podkrążonych oczach Vahra świadczyły o jego poważnym stanie. Oddech można było przekazać jedynie dobrowolnie, za pomocą świadomie wydanego Rozkazu. Nikt jednak nie powiedział, że nie można kogoś do wydania takiego Rozkazu odpowiednio zachęcić.
– A więc – wychrypiał więzień – osądziłeś mnie. Tak samo jak wszyscy.
– Nie interesuje mnie twój nieudany bunt. Chcę od ciebie tylko Oddechu.
– Ty i cały dwór Hallandren.
– Owszem. Ale nie oddasz go jednemu z Powracających. Przekażesz go mnie. W zamian za to, że cię zabiję.
– To raczej kiepski interes. – W głosie Vahra zabrzmiała wyzuta z emocji hardość, której Vasher nie słyszał, kiedy się ostatnio spotkali.
To dziwne, przemknęło mu przez myśl, że wreszcie, po tym wszystkim, dostrzegłem w nim coś, z czym potrafię się identyfikować.
Vasher trzymał się od Vahra na bezpieczną odległość. Teraz, kiedy więzień mógł już mówić, był też w stanie wydawać Rozkazy. Choć z drugiej strony dotykał jedynie metalowych łańcuchów, a metal niełatwo było Przebudzić. Nigdy nie był żywy, a kajdany były dalekie kształtem od człowieka. Nawet u szczytu swej mocy, Vasherowi udało się Przebudzić metal jedynie kilka razy. Oczywiście bardzo potężni Rozbudzający potrafili budzić przedmioty, których nie dotykali, a które znajdowały się w zasięgu ich głosu. To jednak wymagało Dziewiątego Wywyższenia, a tylu Oddechów nie posiadał nawet Vahr. Co więcej, Vasher wiedział o tylko jednej osobie, która miała ich wystarczająco wiele: sam Król-Bóg.
Najprawdopodobniej zatem był bezpieczny. Vahr dysponował olbrzymią liczbą Oddechów, ale nie miał czego Przebudzić. Vasher spokojnie okrążył wiszącego. Nie potrafił wzbudzić w sobie ani cienia współczucia dla więźnia. Vahr zasłużył na ten los. Kapłani nie chcieli pozwolić mu umrzeć. Miał w sobie zbyt wiele Oddechów. Gdyby zginął, całe to bogactwo odeszłoby wraz z nim. Na zawsze i nieodwracalnie.
I nawet władcy Hallandren – w którym panowały bardzo surowe prawa dotyczące przekazywania i sprzedaży Oddechów – nie chcieli zmarnować takiego skarbu. Pragnęli tej BioChromy do tego stopnia, że odłożyli nawet egzekucję tak znanego przestępcy, jakim był Vahr. Teraz było jednak zupełnie możliwe, że wkrótce zaczną żałować, iż nie pozostawili przy nim silniejszej straży.
A Vasher czekał na podobną okazję od dwóch lat.
– No więc? – spytał Vahr.
– Daj mi Oddech, Vahr – rzucił Vasher i zbliżył się o krok.
Vahr mruknął coś pod nosem i powiedział:
– Wątpię, żebyś był równie zdolny jak kaci Króla-Boga, Vasher, a im opieram się już od dwóch tygodni.
– Zdziwiłbyś się. Ale to nie ma znaczenia. Oddasz mi swój Oddech. Wiesz, że masz tylko dwie możliwości. Albo dostanę go ja, albo dostaną go oni.
Vahr wisiał na łańcuchach. Obracał się wolno. Milczał.
– Nie masz wiele czasu do namysłu – podjął Vasher. – W każdej chwili ktoś może znaleźć martwych wartowników. Podniosą alarm. Zostawię cię tutaj i znów poddadzą cię torturom i kiedyś w końcu złamią. I cała twoja moc przejdzie na własność ludzi, których przysięgałeś zniszczyć.
Vahr wpatrywał się w podłogę. Vasher pozwolił mu się zastanawiać przez kilka chwil w ciszy, obserwował, jak do więźnia dociera prawdziwy obraz sytuacji. Wreszcie Vahr uniósł wzrok na Vashera.
– Ta... rzecz, którą nosisz. Jest tu? W mieście?
Vasher skinął głową.
– Te wrzaski sprzed chwili? To ona je spowodowała?
Vasher skinął raz jeszcze.
– Jak długo zostaniesz w T’Telir?
– Jakiś czas. Może rok.
– Użyjesz tego przeciwko nim?
– To, co zrobię, to moja sprawa, Vahr. Dobijemy targu czy nie? Szybka śmierć w zamian za twój Oddech. Mogę obiecać ci jedno. Twoi wrogowie go nie dostaną.
Vahr umilkł.
– Jest twój – powiedział wreszcie.
Vasher wyciągnął rękę i dotknął dłonią czoła więźnia – uważał przy tym, by nie dotknąć ciała Vahra żadną częścią swego stroju, z którego Vahr mógłby zaczerpnąć potrzebny do Przebudzenia kolor.
Vahr przestał się ruszać. Wyglądał na zupełnie zrezygnowanego. Po chwili, gdy Vasher zaczynał się już niepokoić, że więzień zmienił zdanie, ten uwolnił swoją BioChromę. Opuściły go barwy. Piękna Opalizacja, aura, która sprawiała, że mimo ran i siniaków wyglądał majestatycznie, wypłynęła z jego ust i zawisła w powietrzu, migocząc jak poranna mgła. Vasher zamknął oczy i wchłonął ją w siebie.
– Moje życie do twojego – rozkazał Vahr. W jego głosie zamajaczyła rozpacz. – Mój Oddech staje się twoim.
Oddech wpłynął w Vashera i wszystko znów stało się jaskrawe i żywe. Brązowy płaszcz nabrał głębi, nasyciły go kolory. Krew na podłodze stała się intensywnie czerwona, płonęła niczym ogień. Nawet skóra Vahra wydawała się teraz malarskim arcydziełem – jej powierzchnia, poznaczona czarnymi włosami, błękitnymi otarciami i czerwonymi ranami. Wiele lat upłynęło od ostatniego razu, kiedy Vasher doświadczył tak głębokiego poczucia... życia.
Jęknął i osunął się na kolana, czując przepełniającą go energię. Żeby nie upaść na kamienną podłogę, musiał podeprzeć się ręką. Jak mogłem bez tego żyć? – pomyślał.
Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę jego zmysły nie wyostrzyły się ani trochę, stał się po prostu o wiele bardziej świadomy i uważny. Uwrażliwiony. Docierało do niego potężne piękno doznań. Gdy dotknął kamienia, zachwycił się jego szorstką fakturą. A szum wiatru dolatujący przez wąskie okno więzienia? Czy zawsze był tak melodyjny? Jak mógł tego nie słyszeć?
– Dotrzymaj swojej części umowy – powiedział Vahr.
Vasher docenił dźwięk jego głosu, piękno każdej głoski, ich wewnętrzną harmonię. Czuł się doskonale nastrojony, jak instrument. Był to dar dla każdego, kto osiągał Drugie Wywyższenie. Dobrze będzie znów z nim żyć.
Oczywiście, gdyby chciał, mógł w każdej chwili osiągnąć nawet i Piąte Wywyższenie, ale wymagało to kilku ofiar, których nie chciał ponosić. Zmuszał się więc, by zrobić to w staromodny sposób, zbierając Oddechy od ludzi takich jak Vahr.
Podniósł się i wyciągnął odbarwiony szal, z którego skorzystał przedtem. Zarzucił go na szyję Vahra i wypuścił BioChromę.
Nie bawił się w nadawanie materiałowi ludzkiego kształtu, nie musiał też używać własnych włosów czy skóry w charakterze ogniska – musiał jednak zaczerpnąć koloru ze swojej koszuli.
Spojrzał w pełne rezygnacji oczy więźnia.
– Dusić rzeczy – rozkazał Vasher, dotykając drgającego szala.
Materiał skręcił się natychmiast, wykorzystując przy tym dużą – choć teraz już nieistotną – liczbę Oddechów. Owinął się wokół szyi Vahra i zacisnął, dławiąc ofiarę. Vahr nie walczył, nawet nie jęknął. Po prostu patrzył nienawistnie na Vashera, aż oczy wyszły mu z orbit, i umarł.
Nienawiść. W swoim czasie Vasher zaznał jej wiele. Wyciągnął rękę i odzyskał Oddech z szala, po czym zostawił w celi kołyszące się ciało więźnia. Cicho przeszedł przez loch, wciąż podziwiając barwę drewna i kamieni. Po kilku chwilach zauważył w korytarzu nowy kolor. Czerwień.
Ominął kałużę krwi, która ciekła po nierównej podłodze lochu, i wszedł do wartowni. Trzej strażnicy już nie żyli. Jeden z nich siedział na krześle. Krew Nocy, wciąż w większej części ukryty w swej pochwie tkwił w piersi trupa. Spod srebra było widać mniej więcej cal czarnego ostrza.
Vasher ostrożnie wsunął broń do pochwy i zapiął zatrzask.
Sprawiłem się dziś bardzo dobrze, rozległo się w jego myślach.
Nie odpowiedział.
Zabiłem ich wszystkich, ciągnął Krew Nocy. Nie jesteś ze mnie dumny?
Przyzwyczajony do niecodziennego ciężaru ostrza Vasher podniósł broń jedną ręką. Zabrał też swą torbę i zarzucił ją na ramię.
Wiedziałem, że będziesz zachwycony, dodał z zadowoleniem miecz.