Читать книгу Cienie tożsamości - Brandon Sanderson - Страница 8
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеSiedemnaście lat później
Winsting przyglądał się z uśmiechem zachodzącemu słońcu. Doskonały wieczór, by wystawić się na aukcję.
– Czy mój schron jest gotowy? – spytał, zaciskając dłonie na balustradzie balkonu. – Na wszelki wypadek?
– Tak, milordzie.
Bicz miał na sobie swój idiotyczny kapelusz i długi płaszcz z Dziczy, choć przecież nigdy nie opuścił Kotliny Elendel. Mimo kiepskiego gustu mężczyzna był doskonałym ochroniarzem, jednak Winsting i tak Przyciągnął uczucia Bicza, dyskretnie wzmacniając jego poczucie lojalności. Ostrożności nigdy za wiele.
– Milordzie? – Bicz obejrzał się w stronę sali za ich plecami. – Wszyscy się zgromadzili. Jest pan gotowy?
Nie odwracając się od zachodzącego słońca, Winsting uniósł palec, by uciszyć ochroniarza. Balkon budynku znajdującego się w Czwartym Oktancie Elendel wychodził na kanał i Piastę, więc Winsting miał dobry widok na Pole Odrodzenia. Pomniki Wojowniczki Wstąpienia i Ostatniego Cesarza rzucały długie cienie na zielony park, w którym wedle legendy odnaleziono ich ciała po Wielkiej Katacendre i Ostatnim Wstąpieniu.
Powietrze było parne, niewielką ulgę dawały jedynie podmuchy chłodnego wiatru znad oddalonej o kilka mil na zachód Zatoki Hammondara. Winsting postukał palcami w balustradę, cierpliwie wysyłając impulsy Allomantycznej mocy, wpływając na uczucia osób zgromadzonych w sali za plecami. A przynajmniej tych na tyle głupich, by nie nosić kapeluszy wyłożonych od środka aluminium.
Już za chwilę...
Mgła, która z początku miała postać niewielkich punkcików w powietrzu, rozrastała się przed nim jak kwiaty mrozu na szybie. Jej macki wyciągały się i owijały wokół siebie, zmieniając się w strumienie, a później w całe rzeki, jej prądy wirowały i przykrywały miasto. Zalewały je. Pochłaniały.
– Mglista noc – powiedział Bicz. – To przynosi pecha.
– Nie bądź głupi.
Winsting poprawił fular.
– On nas obserwuje – dodał ochroniarz. – Mgły są Jego oczyma, milordzie. To pewne jak Zniszczenie.
– Głupie przesądy.
Winsting odwrócił się i wszedł do środka. Za jego plecami Bicz zamknął drzwi, zanim mgły zdołały wślizgnąć się na przyjęcie.
Ponad dwadzieścioro gości – plus nieodłączni ochroniarze – krążyło po sali i rozmawiało. Wybrał ich bardzo starannie – byli nie tylko ważnymi osobistościami, ale też bardzo nie lubili się nawzajem, mimo przyklejonych do twarzy uśmiechów i pozbawionych znaczenia uprzejmych rozmów. Na takie imprezy wolał zapraszać rywali. Niech zobaczą siebie nawzajem i poznają cenę przegranej w walce o jego poparcie.
Winsting wkroczył między nich. Niestety, wielu rzeczywiście nosiło kapelusze, a ukryte w nich aluminium chroniło ich przed Allomancją wpływającą na uczucia – choć osobiście zapewnił każdego zaproszonego, że żaden z pozostałych nie zabierze ze sobą Uspokajacza ani Podżegacza. Oczywiście o swoich zdolnościach nie wspomniał. Nikt z nich nie wiedział, że on sam jest Allomantą.
Spojrzał w stronę baru, za którym stał Blome. Mężczyzna pokręcił głową. Nikt poza nim nie spalał żadnych metali. Doskonale.
Winsting podszedł do baru, po czym odwrócił się i uniósł ręce, by przyciągnąć uwagę zgromadzonych. Gestem tym odsłonił migoczące diamentowe spinki do mankietów, którymi ozdobił swoją sztywną białą koszulę. Oprawiono je rzecz jasna w drewno.
– Panie i panowie – powiedział – witam na swojej aukcji. Licytacja zaczyna się w tej chwili, a skończy, kiedy usłyszę propozycję, która spodoba mi się najbardziej.
Nie powiedział nic więcej, dłuższa przemowa popsułaby efekt dramatyczny. Przyjął drinka podanego przez jednego z kelnerów i ruszył między ludzi, jednak po chwili się zatrzymał.
– Nie ma Edwarna Ladriana – powiedział cicho.
Przydomek mężczyzny, Pan Garnitur, uważał za głupkowaty i nie zamierzał go używać.
– Nie – zgodził się Bicz.
– Mówiłeś chyba, że zgromadzili się już wszyscy!
– Wszyscy, którzy potwierdzili swoje przybycie – wyjaśnił ochroniarz, niezręcznie przestępując z nogi na nogę.
Winsting zacisnął wargi, ale poza tym ukrył rozczarowanie. Był przekonany, że jego propozycja zaintrygowała Edwarna. Może tamten podkupił innego z królów półświatka? Musiał rozważyć taką możliwość.
Przeszedł do ustawionego na środku stołu, na którym spoczywała oficjalna największa atrakcja wieczoru – obraz przedstawiający odpoczywającą kobietę. Winsting sam go namalował, a robił się coraz lepszy.
Obraz był bezwartościowy, ale zgromadzeni mężczyźni i kobiety i tak zamierzali zaproponować za niego duże kwoty.
Jako pierwszy zbliżył się do niego Różdżkarz, który nadzorował większość przemytu w Piątym Oktancie. Rondo melonika – nie zdecydował się zostawić go w szatni – rzucało cień na trzydniowy zarost na jego policzkach. Ładna kobieta u boku i elegancki garnitur niewiele poprawiały wygląd człowieka takiego jak Różdżkarz. Winsting zmarszczył nos. Większość zgromadzonych była pogardy godną hołotą, ale pozostali zachowali dość przyzwoitości, by przynajmniej wyglądać przyzwoicie.
– Brzydki jak nieszczęście – stwierdził Różdżkarz, spoglądając na obraz. – Nie wierzę, że mamy „licytować” to coś. Trochę to bezczelne, co?
– A wolałby pan raczej, żebym był całkiem bezpośredni, panie Różdżkarz? – odparł Winsting. – Wolałby pan, żebym ogłosił wszem wobec: „Zapłaćcie mi, a w zamian dostaniecie mój głos w senacie przez cały kolejny rok”?
Różdżkarz rozejrzał się uważnie, jakby się spodziewał, że do środka w każdej chwili wpadną konstable.
Winsting uśmiechnął się.
– Niech pan zwróci uwagę na szare cienie na jej policzkach. Symbolizują popielną naturę życia w świecie sprzed Katacendre, hm? Moje najlepsze dzieło. Ma pan jakąś propozycję? By rozpocząć licytację?
Różdżkarz nie odpowiedział. W końcu, rzecz jasna, weźmie udział w licytacji. Wszyscy obecni na sali krygowali się przez wiele tygodni, zanim przyjęli zaproszenie na spotkanie. Połowa z nich była, jak Różdżkarz, królami półświatka. Pozostali należeli do tej samej warstwy co Winsting, byli lordami i damami z liczących się rodów – równie skorumpowanymi, jak przestępcy.
– Nie boisz się, Winsting? – spytała kobieta towarzysząca Różdżkarzowi.
Winsting zmarszczył czoło. Nie rozpoznawał jej. Była szczupła, miała duże oczy i przycięte krótko, złociste włosy, a wyróżniał ją niezwykły wzrost.
– Miałbym się bać, moja droga? – spytał Winsting. – Zgromadzonych tu ludzi?
– Nie – odparła. – Że twój brat dowie się... co robisz.
– Zapewniam cię, że Replar doskonale wie, czym się zajmuję.
– Rodzony brat gubernatora – powiedziała kobieta. – Domaga się łapówek.
– Jeśli to cię rzeczywiście zaskakuje, moja droga – zauważył Winsting – dotychczas żyłaś pod kloszem. Na tym targu kupowano ryby znacznie grubsze niż ja. Sama zobaczysz, kiedy przypłynie kolejny połów.
To zdanie przyciągnęło uwagę Różdżkarza. Winsting uśmiechnął się, widząc, jak w oczach mężczyzny obracają się trybiki. Tak, pomyślał Winsting, właśnie zasugerowałem, że nawet mój brat we własnej osobie mógłby dać się przekupić. Może to podbije ofertę mężczyzny.
Winsting odszedł, by wziąć z tacy kelnera krewetkę i kawałek tarty.
– Kobieta towarzysząca Różdżkarzowi to szpieg – powiedział cicho do Bicza, który nie opuszczał go nawet na chwilę. – Może opłacają ją konstable.
Ochroniarz aż się wzdrygnął.
– Milordzie! Kilka razy sprawdziliśmy wszystkich zaproszonych.
– Ją jedną przegapiliście – szepnął Winsting. – Postawiłbym na to swój majątek. Śledź ją po spotkaniu. Jeśli z jakiegoś powodu opuści towarzystwo Różdżkarza, dopilnuj, żeby miała wypadek.
– Tak, milordzie.
– I jeszcze jedno, nie wydziwiaj. Nie chcę, żebyś szukał miejsca, w którym mgły nie będą patrzeć. Zrozumiano?
– Tak, milordzie.
– Doskonale.
Winsting uśmiechnął się szeroko i podszedł do lorda Hughesa Entrone’a, krewniaka i powiernika głowy rodu Entrone.
Poświęcił godzinę na krążenie wśród zgromadzonych i powoli zaczynał dostawać oferty. Niektórzy z obecnych byli niechętni. Bardziej by im odpowiadało spotkanie w cztery oczy, potajemnie złożona propozycja i powrót do podziemia Elendel. Zarówno przestępcy, jak i szlachetnie urodzeni woleli krążyć wokół tematu, nie omawiać go bezpośrednio. Ale składali propozycje, i to niezłe. Pod koniec pierwszego obchodu Winsting z trudem panował nad podnieceniem. Już nie będzie musiał ograniczać wydatków. A gdyby jego brat...
Odgłos wystrzału był tak niespodziewany, że z początku pomyślał, iż to jeden z kelnerów coś połamał. Ale nie. Ten trzask był tak głośny, że aż zabolały go uszy. Nigdy wcześniej nie słyszał wystrzału w pomieszczeniu i nie wiedział, jaki to ogłuszający odgłos.
Otworzył szeroko usta. Gdy próbował zlokalizować strzelca, z jego dłoni wysunął się kieliszek. Rozległ się kolejny strzał i jeszcze jeden, a po nich zaczęła się regularna strzelanina – różne frakcje ostrzeliwały się w kakofonii śmierci.
Nim Winsting zdążył wezwać pomoc, Bicz chwycił go za ramię i pociągnął w stronę schodów prowadzących do schronu. Inny z jego ochroniarzy zatoczył się w drzwiach i popatrzył szeroko otwartymi oczyma na plamę krwi na koszuli. Winsting zbyt długo gapił się na umierającego mężczyznę, nim Bicz zdołał go odciągnąć i wypchnąć na klatkę schodową.
– Co się dzieje? – spytał w końcu Winsting, gdy strażnik zatrzasnął za nimi drzwi i zamknął je na klucz. Ochroniarze zbiegali z nim po ciemnych schodach, których półmrok rozświetlało od czasu do czasu słabe elektryczne światło. – Kto strzelał? Co się wydarzyło?
– Nie wiadomo – odparł Bicz. Z góry wciąż dochodziły odgłosy wystrzałów. – Wszystko działo się zbyt szybko.
– Ktoś po prostu zaczął strzelać – dodał inny strażnik. – Być może Różdżkarz.
– Nie, to był Darm – sprzeciwił się inny. – Pierwszy strzał padł z ich strony, słyszałem.
Tak czy inaczej, aukcja skończyła się katastrofą. Winsting widział oczyma duszy, jak jego fortuna ginie brutalną śmiercią w sali nad ich głowami. Kiedy w końcu dotarli do końca schodów i masywnych drzwi, przez które Bicz wepchnął go do środka, zrobiło mu się niedobrze.
– Wracam na górę – stwierdził Bicz – zobaczę, co da się uratować. I dowiem się, kto zaczął.
Winsting przytaknął i zamknął drzwi, blokując je od środka. Usiadł na krześle i czekał zdenerwowany. Niewielki bunkier wyposażono w wino i inne udogodnienia, ale nie chciało mu się po nie sięgnąć. Załamał ręce. Co powie jego brat? Na rdzę! Co napiszą w gazetach? Musiał jakimś sposobem utrzymać te wydarzenia w tajemnicy.
W końcu Winsting usłyszał pukanie do drzwi, a kiedy wyjrzał przez otwór, zobaczył Bicza. Za nim niewielka grupka ochroniarzy strzegła klatki schodowej. Wydawało się, że strzelanina się zakończyła, choć na dole słyszał ją jedynie jako słabe trzaski.
Winsting otworzył drzwi.
– I co?
– Wszyscy są martwi.
– Wszyscy?
– Co do jednego – potwierdził Bicz, wchodząc do środka.
Winsting opadł ciężko na krzesło.
– Może to i dobrze – powiedział, szukając jakiegoś jasnego punktu w tej mrocznej katastrofie. – Nikt nie postawi nam żadnych zarzutów. Może uda się nam po prostu stąd wyślizgnąć. Jakoś zatrzeć ślady...
Trudna sprawa. Budynek należał do niego, co wiązało go z tymi ofiarami. Potrzebował alibi. Niech to piekło pochłonie, będzie musiał pójść do brata. Cała ta sytuacja mogła go kosztować miejsce w senacie, nawet gdyby opinia publiczna nigdy się nie dowiedziała, co się wydarzyło. Skulił się na krześle.
– I co? – spytał ostro. – Co sądzisz?
W odpowiedzi ktoś chwycił Winstinga za włosy, odchylił jego głowę do tyłu i sprawnie poderżnął odsłonięte gardło.