Читать книгу Wśród Gwiazd - Brandon Sanderson - Страница 8
1
ОглавлениеGwałtownie przyspieszyłam i przemknęłam moim myśliwcem przez chaos laserowych promieni i eksplozji. Nade mną rozpościerał się niesamowity bezmiar kosmosu. W porównaniu z jego bezgraniczną czernią zarówno planety, jak i gwiazdoloty wydawały się nieistotne. Nieważne.
Oczywiście, jeśli nie uwzględniać faktu, że te nieważne planety i gwiazdoloty usilnie starały się mnie zabić.
Wykonałam unik, robiąc gwałtowny skręt i w połowie tego manewru wyłączając silniki. Gdy mój statek się obrócił, natychmiast ponownie je włączyłam, kierując maszynę w przeciwną stronę, żeby zgubić trzy podążające za mną drony. Walka w kosmosie bardzo się różni od potyczki w atmosferze. Po pierwsze, skrzydła są bezużyteczne. Brak powietrza oznacza zero aerodynamiki, unoszenia, oporu. W kosmosie tak naprawdę nie lecisz. Po prostu nie spadasz.
Wykonałam następny skręt i przyspieszyłam, kierując się z powrotem w główny rejon bitwy. Niestety, manewry robiące wrażenie w atmosferze, tu były czymś zwyczajnym. Sześć miesięcy walk w próżni zmusiło nas do opanowania całego zestawu nowych umiejętności.
— Spensa — powiedział rześki męski głos w mojej konsoli — pamiętasz, że kazałaś, abym cię ostrzegł, kiedy będziesz postępować kompletnie irracjonalnie?
— Nie — mruknęłam, robiąc unik w prawo. Promienie z działek laserowych przeleciały nad kopułą mojego kokpitu. — Nie sądzę, żebym powiedziała coś takiego.
— Powiedziałaś: czy możemy porozmawiać o tym później?
Ponownie wykonałam unik. Cholera. Czy te drony walczyły coraz lepiej, czy ja traciłam formę?
— Właściwie to „później” powinno nastąpić zaraz po tym, jak to powiedziałaś — ciągnął gawędziarskim tonem M-Bot, czyli sztuczna inteligencja mojego statku. — Jednak ludzie nie używają tego słowa w znaczeniu „w dowolnym czasie po tej chwili”. Ma to oznaczać „w jakimś dogodniejszym dla mnie momencie”.
Drony Krelli roiły się wokół nas, usiłując odciąć mi drogę ucieczki do głównego rejonu bitwy.
— I uważasz, że to jest dogodniejszy moment? — zapytałam.
— A dlaczego nie?
— Ponieważ toczymy bitwę!
— Cóż, można by sądzić, że właśnie tocząc walkę na śmierć i życie, chciałbyś wiedzieć, czy postępujesz kompletnie irracjonalnie.
Z lekkim rozczuleniem wspomniałam te czasy, gdy mój gwiazdolot ze mną nie rozmawiał. To było, zanim pomogłam naprawić M-Bota, mającego osobowość, będącą osiągnięciem starożytnej techniki, którego wciąż nie rozumieliśmy. Często zastanawiałam się, czy każda sztuczna inteligencja jest taka wygadana, czy może to szczególny przypadek?
— Spensa — powiedział M-Bot. — Miałaś podprowadzić te drony pod lufy innym, pamiętasz?
Minęło sześć miesięcy, od kiedy udaremniliśmy podjętą przez Krelli próbę zbombardowania naszych jaskiń. Nie tylko pokonaliśmy ich, ale także dowiedzieliśmy się o kilku istotnych faktach. Wrogowie, których nazywaliśmy Krellami, byli grupą obcych, mających uniemożliwiać nam opuszczenie naszej planety, Detritusa, będącego czymś w rodzaju skrzyżowania więzienia z rezerwatem dla ludzi. Krelle podlegali galaktycznemu rządowi zwanemu Zwierzchnictwem.
Ono do walki z nami wysyłało drony, zdalnie sterowane przez obcych, znajdujących się daleko stąd i kierujących tymi maszynami dzięki nadświetlnym łączom. Drony nie mogły być obsługiwane przez sztuczną inteligencję, gdyż galaktyczne prawo nie pozwalało, by statek sam się pilotował. Nawet samodzielność M-Bota była mocno ograniczona. Poza tym było coś, czego Zwierzchnictwo bardzo się obawiało — ludzi mających zdolność zaglądania w przestrzeń nadświetlnych połączeń. Ludzi zwanych cytonikami.
Ludzi takich jak ja.
Wiedzieli, co potrafię, i nienawidzili mnie. Drony zazwyczaj głównie mnie brały na cel — a my mogliśmy to wykorzystać. Powinniśmy to wykorzystać. Na dzisiejszej odprawie przed bitwą przekonałam pozostałych pilotów, którzy niechętnie zgodzili się zrealizować śmiały plan. Miałam odłączyć się od formacji, skłonić nieprzyjacielskie drony, by skupiły się na mnie, a potem ściągnąć je w pole ostrzału całego zespołu. Wtedy moi przyjaciele mogliby je zniszczyć.
To był niezły plan. I zrealizowałabym go… w końcu.
Teraz jednak chciałam coś sprawdzić.
Włączyłam hipernapęd, oddalając się od statków nieprzyjaciela. M-Bot był szybszy i zwrotniejszy od nich, choć jego przewaga nad nimi polegała głównie na tym, że mógł wykonywać błyskawiczne manewry w atmosferze, nie rozpadając się przy tym na kawałki. Tu, w próżni, nie miało to znaczenia i drony wroga miały większe szanse.
Cały ich rój pomknął za mną, gdy zanurkowałam w kierunku Detritusa. Mojego ojczystego świata broniły liczne kręgi starożytnych metalowych fortec uzbrojonych w działa. Po zwycięstwie odniesionym sześć miesięcy temu odepchnęliśmy Krelli od naszej planety poza ten obronny pas. Teraz naszym długofalowym zadaniem było zatrzymywanie nieprzyjaciela tutaj, w kosmosie, nie pozwalając mu zbliżyć się do planety.
Zatrzymywanie go tutaj pozwalało naszym inżynierom — włącznie z moim przyjacielem Rigiem — uzyskiwać kontrolę nad fortami i ich działami. W końcu to one powinny stać się skuteczną obroną naszej planety przed atakami. Na razie jednak większość tych stanowisk obronnych nadal była autonomiczna — i mogły one być równie niebezpieczne dla nas, jak i dla wroga.
Statki Krelli pędziły za mną, chcąc odciąć mnie od głównego rejonu bitwy, gdzie moi przyjaciele powstrzymywali pozostałe drony. Ta próba odizolowania mnie opierała się na jednym fatalnym założeniu: że osamotniona będę mniej niebezpieczna.
— Nie zamierzamy zawrócić i trzymać się planu, prawda? — spytał M-Bot. — Zamierzasz walczyć z nimi sama.
Nie odpowiedziałam.
— Jorgen będzie baaardzo zły — zauważył M-Bot. — Nawiasem mówiąc, te drony usiłują skierować cię w konkretne miejsce, które pokazuję ci na monitorze. Z mojej analizy wynika, że to zasadzka.
— Dzięki — mruknęłam.
— Ja tylko staram się uniknąć zniszczenia — odrzekł M-Bot. — A skoro o tym mowa, to jeśli zabijesz nas oboje, ostrzegam, że będę cię straszył.
— Straszył? — powtórzyłam. — Jesteś robotem. A ponadto, gdyby cię zniszczyli, ja też byłabym martwa, mam rację?
— Mój robotyczny duch straszyłby twojego.
— W jaki sposób?
— Spensa, duchy nie istnieją — rzekł karcącym tonem. — Dlaczego przejmujesz się takimi rzeczami, zamiast skupić się na lataniu? Naprawdę ludzie tak łatwo się dekoncentrują.
Dostrzegłam zasadzkę — małą grupkę dronów ukrytych za wielkim kawałem metalu unoszącym się tuż poza zasięgiem fortecznych dział. Kiedy się tam zbliżyłam, wyłoniły się zza niego i pomknęły ku mnie. Jednak byłam na to przygotowana. Rozluźniłam mięśnie i pozwoliłam przejąć kontrolę mojej podświadomości. Skupiłam się, zapadając w rodzaj transu, w którym nasłuchiwałam.
Nie uszami.
Zdalnie sterowane drony przeważnie spełniały swoje zadanie. Były skutecznym narzędziem, za pomocą którego więziono ludzi na Detritusie. Jednak ogromna odległość, z jakiej toczyli te kosmiczne walki, zmuszała Krelli do wykorzystywania nadświetlnej łączności do kierowania dronami. Podejrzewałam, że operatorzy znajdowali się bardzo daleko stąd, ale nawet gdyby byli na tej stacji Krelli, która unosiła się w przestrzeni w pobliżu Detritusa, opóźnienie sygnałów radiowych powodowałoby zbyt wolne reakcje dronów. Tak więc potrzebowali nadświetlnej łączności.
A ta miała jedną poważną wadę. Słyszałam wydawane za jej pomocą rozkazy.
Z jakiegoś niewiadomego mi powodu mogłam słuchać tego, co mówiono tam, skąd płynęły te nadświetlne polecenia. Nie było to żadne konkretne miejsce, raczej inny wymiar, niepodlegający naszym prawom fizyki. Słyszałam, co się tam dzieje, czasem nawet widziałam to — oraz mieszkające tam i obserwujące mnie stworzenia.
Raz nawet, w trakcie tamtej decydującej bitwy przed sześcioma miesiącami, zdołałam tam wejść i w mgnieniu oka teleportować mój statek na dużą odległość. Nadal niewiele wiedziałam o moich zdolnościach. Nie zdołałam ponownie się teleportować, ale dowiedziałam się, że mogę wykorzystać ten dar w walce.
Teraz pozwoliłam przejąć kontrolę swemu instynktowi i rozpoczęłam szereg skomplikowanych uników. Dzięki wyćwiczonym odruchom i wrodzonej zdolności podsłuchiwania nadświetlnych rozkazów manewrowałam statkiem, nie wydając żadnych świadomych poleceń.
Te cytoniczne zdolności były dziedziczne. Moi przodkowie wykorzystywali je, aby przemierzać starożytnymi gwiazdolotami galaktykę. Miał je mój ojciec i nieprzyjaciel wykorzystał to, aby go zabić. Teraz ja używałam ich, żeby pozostać przy życiu.
Błyskawicznie reagowałam na wydawane przez Krelli rozkazy, w jakiś sposób przetwarzając je nawet szybciej niż drony. Kiedy zaatakowały, bez trudu uniknęłam ostrzału z ich działek laserowych. Wpadłam między nie, po czym odpaliłam ładunek elektromagnetyczny, wyłączając osłony wszystkich jednostek znajdujących się w pobliżu.
Skupiona na zadaniu nie przejmowałam się tym, że impuls wyłączył również moją osłonę. To nie miało znaczenia.
Włączyłam lancę świetlną i strumień energii trafił jedną z nieprzyjacielskich maszyn, łącząc ją z moim myśliwcem. Następnie wykorzystałam różnicę prędkości, aby wykonać gwałtowny zwrot, który wyprowadził mnie na tyły gromady bezbronnych teraz dronów.
W próżni pojawiły się dwa rozbłyski ognia i iskier, gdy zniszczyłam dwie maszyny. Pozostałe rozpierzchły się jak wieśniacy na widok wilka w jednej z bajek Babki. Zasadzka zmieniła się w chaotyczną ucieczkę, gdy wybrałam drugą parę statków i otworzyłam do nich ogień z działek laserowych — rozwalając jeden, a jednocześnie słuchając rozkazów wydawanych pozostałym.
— Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać, jak to robisz — cicho rzekł M-Bot. — Interpretujesz dane szybciej, niż ja je przetwarzam. Wydajesz się niemal… nieludzka.
Zacisnęłam zęby, koncentrując się, po czym skręciłam i pomknęłam za drugim dronem Krelli.
— Nawiasem mówiąc, to miał być komplement — dodał M-Bot. — Nie żeby coś było nie tak z ludźmi. Ich kruchą, emocjonalnie niestabilną, irracjonalną naturę uważam za całkiem sympatyczną.
Zniszczyłam drona i jego ognisty blask zalał mój kokpit. Potem wykonałam unik w prawo, pomiędzy promienie laserów dwóch innych. Chociaż drony Krelli nie miały pilotów na pokładach, trochę było mi ich żal, gdy próbowały stawić mi czoło — tej niepowstrzymanej, nieznanej sile, która nie grała według zasad obowiązujących wszystko inne w ich świecie.
— Być może — ciągnął M-Bot — traktuję ludzi w ten sposób, ponieważ tak zostałem zaprogramowany. No cóż, to nie różni się niczym od instynktu nakazującego ptasiej matce kochać pokręcone i bezpióre potworki, które zrodziła, prawda?
Nieludzka.
Wykonywałam uniki, strzelałam i niszczyłam. Nie byłam doskonała — czasem znosiło mnie z kursu i wiele moich wystrzałów chybiało. Jednak miałam wyraźną przewagę.
Zwierzchnicy — i jego słudzy, Krelle — najwyraźniej wiedzieli, że powinni obserwować takich ludzi, jak mój ojciec i ja. Ich statki zawsze polowały na tych, którzy latali za dobrze lub reagowali zbyt szybko. Usiłowali kontrolować mój umysł, wykorzystując słabość mojego daru — tak samo, jak zrobili to z moim ojcem. Na szczęście miałam M-Bota. Jego silne osłony odpierały ich mentalne ataki, a jednocześnie pozwalały mi przechwytywać nieprzyjacielskie rozkazy.
Wszystko to rodziło jedno istotne pytanie.
Kim jestem?
— Czułbym się znacznie lepiej — rzekł M-Bot — gdybyś znalazła chwilę i ponownie włączyła naszą osłonę.
— Nie ma na to czasu — odparłam. Potrzebowalibyśmy na to dobre trzydzieści sekund i w tym czasie nie moglibyśmy walczyć.
Znów miałam okazję, by wrócić do głównego rejonu bitwy, zgodnie z planem, który zaproponowałam. Zamiast tego zawróciłam, a następnie pomknęłam z powrotem w kierunku maszyn wroga. Kompensatory grawitacyjne zamortyzowały w większości przeciążenie i zapobiegły utracie przytomności, ale i tak przyspieszenie wgniotło mnie w fotel, napinając skórę i zwiększając ciężar ciała. Tak gwałtowne przyspieszenie zdawało się w sekundę postarzać mnie o sto lat.
Wyszłam z tego i otworzyłam ogień do pozostałych dronów. Teraz musiałam w pełni wykorzystać moje dziwne umiejętności. Promień z działka laserowego przemknął tuż nad kopułą mojego kokpitu, tak jasny, że jeszcze przez moment miałam go w oczach.
— Spensa — powiedział M-Bot. — Zarówno Jorgen, jak i Cobb łączyli się, żeby narzekać. Wiem, że kazałaś mi ich zbywać, ale…
— Zbywaj ich.
— Zrezygnowane westchnienie.
Weszłam w skręt, ścigając nieprzyjacielską jednostkę.
— Czy właśnie powiedziałeś „zrezygnowane westchnienie”?
— Niewerbalne ludzkie przekazy zbyt łatwo błędnie zinterpretować — odparł. — Dlatego staram się je uczynić bardziej wymownymi.
— Czy to nie jest sprzeczne z definicją?
— Najwyraźniej nie. Przecząco przewracam oczami.
Wokół mnie przelatywały promienie z laserowych działek, ale rozwaliłam dwa następne drony. Robiąc to, zauważyłam coś, co pojawiło się odbite w kopule mojego kokpitu. Kilka białych światełek, przypominających obserwujące mnie oczy. Gdy zbyt intensywnie wykorzystywałam moje umiejętności, pojawiły się znikąd i patrzyły na mnie.
Nie wiedziałam, czym są. Nazywałam je oczami. Jednak czułam zionącą z nich nienawiść. I gniew. W jakiś sposób to wszystko się łączyło. Moja umiejętność słuchania i zaglądania w tę nicość, spoglądające stamtąd na mnie oczy oraz zdolność teleportacji, której dotychczas tylko raz zdołałam użyć.
Wciąż doskonale pamiętałam, co czułam, kiedy to zrobiłam. Byłam bliska śmierci, w epicentrum potwornego wybuchu. W tym momencie w jakiś sposób włączyłam coś, co nazwałam hipernapędem cytonicznym.
Gdybym opanowała umiejętność teleportacji, mogłabym pomóc mojemu ludowi na Detritusie. Dzięki temu moglibyśmy na zawsze uciec przed Krellami. Dlatego robiłam, co mogłam.
Poprzednio wykonałam skok w nadprzestrzeni, ratując własne życie. Jeśli zdołam odtworzyć tę sytuację…
Zanurkowałam, trzymając lewą dłoń na sterach, a prawą na dźwigni przepustnicy. Trzy drony usiadły mi na ogonie, ale przewidziałam trajektorię ich wystrzałów i ustawiłam myśliwiec pod takim kątem, że wszystkie chybiły. Przyspieszyłam i mój umysł musnął ten niebyt.
Oczy wciąż się pojawiały, odbite w kopule, jakby ktoś obserwował mnie zza fotela. Białe światełka, jak gwiazdy, ale jakoś bardziej… świadome. Dziesiątki złowrogo płonących plamek. Wkraczając do ich królestwa, natychmiast stawałam się dla nich widoczna.
Te oczy mnie irytowały. Jak mogłam jednocześnie być nimi zafascynowana i się ich obawiać? Były jak zew otchłani, gdy stoisz na skraju przepaści w jaskiniach, wiedząc, że możesz rzucić się w tę ciemność. Jeden krok i…
— Spensa! — ostrzegł mnie M-Bot. — Pojawił się nowy statek!
Wyrwał mnie z transu i oczy znikły. M-Bot pokazał mi na ekranie konsoli to, co odkrył. Nowy myśliwiec, niemal niewidoczny na tle czarnego nieba, wyłonił się zza tego samego kawałka złomu, za którym chowały się drony. Lekko wydłużony dysk, czarny jak sam kosmos. Był nieco mniejszy od zwykłych statków Krelli, ale miał większą kopułę.
Te nowe czarne jednostki zaczęły się pojawiać dopiero w ostatnich ośmiu miesiącach, w okresie poprzedzającym próbę zbombardowania naszej bazy. Wtedy nie wiedzieliśmy, jakim są dla nas zagrożeniem, ale teraz zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Nie słyszałam rozkazów otrzymywanych przez ten statek — ponieważ ich nie wydawano. Takie czarne statki nie były zdalnie sterowane. Miały prawdziwych pilotów — obcych. Zazwyczaj asów pilotażu, najlepszych, jakich mieli.
Ta bitwa właśnie stała się o wiele bardziej interesująca.