Читать книгу Sługa korony - Brian McClellan - Страница 6
Naznaczona
ОглавлениеAkcja toczy się trzydzieści pięć lat przed „Obietnicą krwi”.
Las wypełniony był suchym szelestem opadających, wirujących na wietrze liści. Erika napięła łuk, aż lotki połaskotały jej policzek. Powiodła wzrokiem wzdłuż brzechwy, wypuściła powietrze z płuc, zwolniła cięciwę. Wszystko jednym płynnym ruchem.
Strzała odbiła się od korzenia drzewa przeszło dziesięć metrów dalej i koziołkując, znikła wśród poszycia. Wiewiórka, do której dziewczyna mierzyła, pobiegła w górę po pniu, skrzecząc na nią wiewiórcze przekleństwa. Erika wyjęła strzałę z kołczanu, napięła cięciwę i wystrzeliła jeszcze raz. Tym razem trafiła blisko celu, w punkt tuż pod jego puszystym ogonem. Strzelać po raz trzeci nie miało sensu, wiewiórka znikła, bezpieczna w swej dziupli.
– Jesteś w doskonałej formie – rozbrzmiał stanowczy głos. – Szybkość godna podziwu, precyzja ruchu także. Wszystko zrobiłaś wzorowo, oprócz jednego... nie trafiłaś.
Erika obejrzała się gniewnie przez ramię na mistrzynię broni rodu Leora, blisko pięćdziesięcioletnią kobietę o przenikliwym spojrzeniu, brązowej, pomarszczonej od wystawiania na kaprysy pogody skórze i niemal całkiem siwych włosach. Wprawdzie Santiole wzrostem zaledwie dorównywała Erice, ale nosiła się dumnie wyprostowana, przez co wydawała się wyższa. Osobę, do której się zwracała, zwykła przeszywać spojrzeniem znad spiczastego nosa w sposób dla większości wręcz oszałamiający, Erikę jednak tylko to denerwowało. Piętnaście lat poświęconych nauce dziewczyny nie złagodziło temperamentu nauczycielki, zawsze doskonale wiedzącej, jak zirytować uczennicę.
– Zapewne bym trafiła – zaprotestowała Erika ogniście – ale ty oczywiście kręciłaś się w siodle, aż skrzypiało, i w ogóle robiłaś wszystko, by wystraszyć cel.
Koń Santiole potrząsnął łbem, a ona sama poruszyła się, wywołując kolejne, jeszcze głośniejsze skrzypnięcia.
– Musisz nauczyć się trafiać, nawet jeśli coś cię rozprasza.
Erika spojrzała najpierw na muszkiet, spoczywający w poprzek siodła Santiole, a potem na pistolet, zatknięty za jej pas. Aż ją palce świerzbiły, by zapolować którymś z nich. Przez dziewiętnaście długich lat życia nigdy jej na to nie pozwolono. Użycie broni na czarny proch, nawet nienaładowanej, było Erice surowo wzbronione.
Więcej, było nielegalne.
– Idź po strzały – poleciła Santiole. – Powinnyśmy już wracać.
Od posiadłości rodu Leora dzieliła je niespełna godzina konnej jazdy. Jeśli się pospieszą, zdążą jeszcze wykąpać się przed kolacją. Erika przewiesiła łuk przez ramię i wjechała pomiędzy drzewa. Szperała wśród jeżyn w poszukiwaniu pierwszej strzały. Nim ją znalazła, rozdarła myśliwski kaftan; dziurę bez wątpienia natychmiast zauważy jej babka. Następnie wróciła pod drzewo i wspięła się na nie na wysokość piętnastu stóp. Drugą strzałę wyrwała z grubej gałęzi.
Matka dostałaby ataku serca, gdyby mnie tu zobaczyła – pomyślała podczas wspinaczki. Potem pewnie wygłosiłaby długą tyradę do Santiole, na którą usłyszałaby, że jako członek kezańskiego wysokiego rodu księżna pani musi nauczyć się dbać o siebie. Na co wtrąciłby się ojciec i polecił matce, by zostawiła w spokoju biedną starą nauczycielkę...
Rozmyślania Eriki przerwało coś, co działo się gdzieś głębiej w lesie, delikatny, niemal niewidoczny ruch wśród brązowych i czerwonych opadłych jesiennych liści. Zabrała strzałę i ześlizgnęła się na ziemię. Santiole czekała na nią, nie kryjąc zniecierpliwienia. Otworzyła usta, by napomnieć podopieczną, lecz Erika przerwała jej bezceremonialnie:
– Zostaw konie i chodź ze mną.
Santiole wahała się przez chwilę, jednak zeskoczyła z siodła i przywiązała oba wierzchowce do gałęzi.
– Co się stało? – spytała.
– Nie jestem pewna. Coś widziałam. Widziałam kogoś.
– Pójdę pierwsza.
Z muszkietem gotowym do strzału kobieta poczęła skradać się wśród poszycia, niemal nie poruszając suchych liści. Erika szła za nią z naciągniętym łukiem. Przekroczyły wyschłe koryto strumienia, skąd dotarły do polany, odległej o jakieś czterdzieści jardów od gościńca.
Santiole zarzuciła muszkiet na ramię.
– Przecież to dziecko – oznajmiła.
Dziewczynka miała nie więcej niż dwanaście lat. Jej włosy były o ton jaśniejsze od ciemnoblond włosów Eriki. Siedziała przytulona do spróchniałego drzewa, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Ubrana była w wełnianą letnią sukienkę z oderwanym rąbkiem, całą poplamioną błotem. Kawałki materiału, owinięte wokół nagich stóp – prowizoryczne bandaże – przesiąkły krwią.
– Panno... – Santiole próbowała coś powiedzieć, ale Erika bez słowa ruszyła przez polanę.
– Nie waż zbliżyć się do mnie choćby o krok – ostrzegła ją dziewczynka. Jej schrypnięty głos, mimo że niewiele donośniejszy od szeptu, był śmiertelnie poważny, wyraz twarzy także. Wytarła grzbietem dłoni nosek jak guzik, zamrugała, próbując powstrzymać wypływające z piwnych oczu łzy. W ręku trzymała scyzoryk. Lewy policzek miała w kilku miejscach przecięty do krwi. Rany te, podobnie jak pokrywające ręce i ramiona skaleczenia od jeżyn, wydawały się świeże, nie starsze niż z poprzedniego dnia.
– Co ty tu robisz? – spytała Erika.
– Odejdź.
– Potrzebujesz pomocy?
– Masz odejść, powiedziałam.
– Spójrz na jej stopy – szepnęła Erika do Santiole.
Kobieta przyjrzała się im uważnie. Dziewczynka musiała przejść długą drogę, w promieniu trzydziestu mil było przecież tylko jedno miasto, Bedland.
– Ona nie jest stąd. Rozpoznałabym ją. Może odwiedza krewnych? – Uczennica poszukała odpowiedzi u instruktorki. – Może się zgubiła?
Znajdowały się w tej chwili na ziemiach dziadka Eriki. Dziewczyna znała je doskonale, ale Santiole jeszcze lepiej. Jak nikt.
– Nie. To niemożliwe – odparła stanowczo.
– Nie rozmawiajcie o mnie, jakbym była głucha – zaprotestowała dziewczynka. Ostrze scyzoryka nawet nie drgnęło jej w dłoni. – I nie udawajcie, że nie istnieję.
– Skąd jesteś? – spytała ją Erika.
– Odejdź.
– Dokąd zmierzasz?
– Donikąd. Nie twoja sprawa.
Erika zesztywniała. Cierpliwość nie należała do jej cnót. Znajdowały się na ziemiach rodziny, więc jak najbardziej była to jej sprawa. Zadała pytania i zamierzała dostać na nie odpowiedzi.
Santiole dotknęła jej ramienia, po czym pochyliła się i wyszeptała do ucha podopiecznej:
– Zobacz, co ma na szyi, po prawej stronie.
Erika spojrzała tam i zobaczyła częściowo ukrytą przez włosy i grubą warstwę błota ciemną, głęboką bliznę wielkości męskiego palca, w kształcie muszkietu.
– Na Kresimira!
To nie była naturalna blizna, lecz cecha. Identyfikująca maga prochowego, królewskim dekretem skazanego na powieszenie.
– Musimy ją wydać – oznajmiła Santiole, nie podnosząc głosu. Erika odwróciła się szybko. Wbiła spojrzenie w instruktorkę, gniewne i pełne wyrzutu. – No tak – westchnęła starsza kobieta. – Nie masz zamiaru do tego dopuścić, prawda? – Zaklęła pod nosem. – Będą ją ścigać.
Akurat to Erika wiedziała doskonale. Wiedziała także, że królewskim łowcom magów, nazywanym Posokowcami, w niczym nie przeszkodzi, że mają do czynienia z dzieckiem. Mag prochowy jest magiem prochowym, takie to proste. Ściga się go aż po krańce Kezu. Nikt mu nie pomoże. Wręcz przeciwnie, każdy chętnie go wyda w zamian za sutą nagrodę.
– Nie zostawię jej tutaj – powiedziała stanowczo.
Zdarzyło się jej kiedyś zgubić w tych lasach, była wówczas nieco młodsza od tej dziewczynki. Do tej pory budziła się czasami po nocach, oblana zimnym potem, prześladowana przez obraz labiryntu drzew i nadchodzącej, nieubłaganej ciemności.
– Nie mamy wyboru... – mimo tych słów w głosie Santiole brzmiała litość – jeśli nas złapią...
– Już raz uciekła Posokowcom. Na Kresimira, nie sposób wręcz wyobrazić sobie, jak długo szła! Kieruje się na północ, to oczywiste. Jeśli temu dziecku nie brakuje odwagi, by spróbować przedrzeć się samotnie przez góry północy z nadzieją, że zbiegnie do Adro, to niech mnie, ale zamierzam mu pomóc.
– Straszna głupota – westchnęła Santiole.
– O czym rozmawiacie? – Dziewczynka zaczęła powoli cofać się przed nimi. – Zostawcie mnie! Mam broń.
Erika zmierzyła ją wzrokiem raz, od stóp do głów, a potem przykucnęła tuż poza zasięgiem jej rąk.
– Sama nie dasz rady przejść przez góry – powiedziała spokojnie.
– Idę na południe – oznajmiła mała.
– Nie. Idziesz nie na południe, tylko na północ, do Adro, gdzie magów prochowych nie skazuje się na śmierć. Dzięki mnie możesz dotrzeć tam żywa. Albo... – dodała spokojnie, jakby nic ją to nie obchodziło – możesz zostać tutaj, a wtedy dowiemy się, co zabije cię pierwsze: zima czy Posokowcy.
– A ciebie co to obchodzi? – spytała dziewczynka szyderczo.
Erika uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Jak masz na imię?
– Najpierw podaj mi swoje.
– Nazywam się Erika ja Leora. – Erika odsunęła kołnierz koszuli, ujawniając noszoną na szyi cechę, identycznego kształtu, co cecha dziewczynki, tyle że mniejszą i łatwiejszą do ukrycia. – I też jestem magiem prochowym.
W drogę powrotną ruszyły już razem, choć dziewczynka trzymała się w pewnym oddaleniu, jakby sądziła, że może nadejść chwila wymagająca od niej szybkiej ucieczki. Gdy dotarły do gościńca, pozostała w cieniu drzew, kurczowo ściskając scyzoryk. Ukrywała to dobrze, niemniej można się było zorientować, że kuleje. Każdy krok musiał być dla niej bardzo bolesny.
To ona przerwała milczenie.
– Słyszeliśmy o tobie – oznajmiła.
Erika byłaby zaskoczona, gdyby dziewczynka o niej nie słyszała. Wśród wysoko urodzonych magowie prochowi są wielką rzadkością.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.
– Tyle, że jesteś Naznaczoną. – Mała pociągnęła nosem. – Wolno ci ukrywać cechę.
– Tak. Mam prawo dziedziczenia księstwa. – Dopiero wypowiedziawszy te słowa, Erika zdała sobie sprawę, jak strasznie niesprawiedliwe musiało to wydawać się dziecku. Księżna, mimo że mag prochowy, może jednak żyć w spokoju, podczas gdy zwykłych ludzi karze się śmiercią i wykonuje wyroki. – Dlatego też używam tego. – Zważyła w ręku łuk. – Prawo zabrania mi choćby dotknąć muszkietu. – Nawet czarnego prochu – dodała w myślach.
Magowie prochowi potrafią manipulować energią czarnego prochu przy pomocy umysłu lub wchłonąć ją, zwiększając w ten sposób swą siłę i szybkość. Uważano ich powszechnie za niezwykle niebezpiecznych, a nikt nie nienawidził ich bardziej niż Uprzywilejowani z królewskiej kamaryli, złożonej z czarodziejów wykorzystujących moc żywiołów, i pozostający pod jej rozkazami Posokowcy.
Erika uświadomiła sobie, że jej wzmiankę o prochu trudno byłoby potraktować jak pocieszenie. Ta dziewczynka szukała ocalenia życia w ucieczce. Skazano ją za przestępstwo, którego nie mogła nie popełnić.
– Chodź z nami – powiedziała. – Pojedziesz ze mną.
Dziewczynka pokręciła głową przecząco.
– Och nie... nie mogę wychodzić na gościniec.
– Potrafię cię obronić.
– Mój brat też tak twierdził. I go zabili.
Erika nie odpowiedziała. Nie znalazła właściwych słów.
– Jeźdźcy na gościńcu – przerwała milczenie Santiole. Zdjęła z ramienia muszkiet. Erika zamierzała polecić dziewczynce, by poszukała schronienia, lecz mała już znikła, więc tylko zaklęła cicho pod nosem, po czym całą uwagę skupiła na parze konnych, wyłaniającej się zza zakrętu i kierującej w ich stronę. Gdy podjechali bliżej, Erika zobaczyła, że to dwaj mężczyźni, uzbrojeni w krótkie miecze, lecz nieposiadający ani pistoletów, ani muszkietów. Jeden z nich był brzuchaty i szeroki w ramionach, drugi, chudy jak szczapa, garbił się w siodle. Obaj nosili jasnobrązowe stroje w odcieniu mundurów żołnierzy królewskiej Wielkiej Armii, z dodatkiem białych szarf przecinających pierś, wskazujących, że wykonują zadanie specjalne. Na szarfach widniał symbol chudych psów o długich pyskach, posokowców, od których łowcy, zabójcy magów prochowych, wzięli swą nazwę. Erika poczuła, jak ściska się jej żołądek.
– Ty, kobieto – zwrócił się gruby do Santiole. – Jakiż to interes zawiódł was na królewski gościniec?
– Polujemy. – Santiole przesunęła palcem po kurku muszkietu, przez cały czas jednak trzymając go lufą do ziemi.
– Z czyjego pozwolenia?
– Księcia Leora.
– Macie papiery?
Santiole wręczyła mu wyjęte z kieszeni kurtki dokumenty. Chudy Posokowiec przejrzał je, a potem oddał i skinął głową do towarzysza.
– Wydają się w porządku – powiedział gruby z żalem. – Widziałyście w okolicy jakichś obcych?
– Nie – odparła Erika. – A dlaczego pytacie?
– Nie ciebie pytałem, dziewko! Pozwól mówić lepszym od siebie.
Chudy Posokowiec pochylił się i mocno klepnął go w ramię. Gruby zaklął szpetnie.
– Nie powinieneś zwracać się w ten sposób do księżnej dziedziczki Leora – wtrąciła Santiole. – Mam wszelkie prawo wbić ci zęby do gardła.
– Ach! – Gruby wyburczał coś w rodzaju przeprosin. Spojrzał gniewnie na partnera.
– Kogo szukacie? – spytała Erika.
– Niebezpiecznego uciekiniera, pani. Maga prochowego.
– Słodki Kresimirze, mam nadzieję, że go znajdziecie!
Chudy odchrząknął.
– Pani, za twym łaskawym pozwoleniem...
Mężczyźni oddalili się o kilka kroków, by nikt nie usłyszał, o czym rozmawiają. Santiole przyglądała się im z chmurną miną. Muszkiet trzymała niedbale pod pachą, ale kciuk oparła na kurku. Erika odwróciła się plecami do Posokowców. Sięgnęła do kieszeni. Ukradkiem wyjęła tabakierę, podważyła wieczko kciukiem.
– Co ty wyprawiasz? – szepnęła Santiole. – Jeśli zauważą...
Erika podniosła do nosa szczyptę czarnego prochu. Odetchnęła nim głęboko. Zadrżała, czując zalewającą ciało falę ciepła, na pół euforii, na pół mdłości. Świat stał się wirem dźwięków, zapachów i obrazów. Czarny proch wyostrzył jej zmysły, głosy Posokowców docierały do niej bez przeszkód.
– ...czyli?
– Nie mam pojęcia.
– Dziedziczka księstwa Leora? Jest tym gówniarzem, magiem prochowym, o którym książę rozprawia nieustannie.
– Myślisz, że ukrywa dziewczynkę?
– Na otchłań, przecież nawet nie wiemy, czy dziewczyna jest gdzieś w promieniu dwudziestu mil! Mogła skierować się na północny zachód!
– To co?
– Jeszcze pytasz? Załatwimy tę tutaj, a książę uczci nas paradą! Nienawidzi, kiedy szlachetnie urodzeni wymykają się sprawiedliwości tylko dlatego, że są szlachetnie urodzeni!
– A jednak to ryzyko. Jej przyzwoitka wygląda bardzo niebezpiecznie.
W tym momencie przeszkodziła jej Santiole.
– Wsiadajmy na konie. Jedźmy stąd. Oni jej szukają, w tej sytuacji nie możemy pozwolić sobie na ryzyko.
– A jeśli ją znajdą, a ona powie, że oferowałyśmy jej pomoc?
– Wszystkiemu zaprzeczymy. Nie ma żadnych dowodów.
– A przy okazji, w tej chwili rozmawiają, jak mnie zabić. – Santiole zaniemówiła. – Ten chudy właśnie podpowiedział grubemu, że moja śmierć powinna wyglądać na wypadek. Gruby sądzi, że uda się im podrzucić mi trochę czarnego prochu. Mogliby powiedzieć, że działali w samoobronie.
Jej opiekunka westchnęła ciężko.
– Na otchłań i potępienie! Ty lepiej weź tego grubego.
– Co ci chodzi po głowie?
– Strzel mu w pierś.
Erice nawet do głowy nie przyszło, by miała kogoś zabić.
– Ale ja... – zaprotestowała
– Żadnych „ale”. Będziesz księżną Kezu, jeszcze zakrwawisz sobie rączki. – Santiole zgarnęła za ucho nieposłuszny kosmyk włosów. Wyszła na środek gościńca, wyciągnęła rękę, wyprostowany palec wymierzyła w las. – Wiewiórka na drzewie! – krzyknęła. – Tam!
Erika zsunęła łuk z ramienia. Nałożyła strzałę na cięciwę.
– A wy co? – spytał chudy Posokowiec.
– Uczę moją panią zabijać szkodniki – odparła starsza kobieta.
Jej podopieczna tymczasem udała, że mierzy do nieistniejącego stworzenia, po czym obróciła się szybko. Strzała ugodziła grubego tuż poniżej serca, mężczyzna opuścił na nią wzrok pełen niedowierzania. Leśną ciszę rozerwał trzask muszkietu, Santiole otoczyła chmura dymu. Chudy mężczyzna pochylił się w siodle, z na pół wyjętym mieczem w ręku. Santole podbiegła i chwyciła wodze, nim koń spłoszył się i uciekł.
Ściągnęła z siodeł oba ciała, konie pogalopowały gościńcem w stronę, z której nadjechali jeźdźcy. Następnie wyrwała strzałę z piersi grubego. Wręczyła ją Erice i poleciła:
– Oczyść ją.
Chudy Posokowiec z całą pewnością zginął, ale gruby nie. Erika patrzyła, zafascynowana, jak jego okrągłe brzuszysko wznosi się i opada, jak krew płynie z nosa oraz ust. Santiole chwyciła pistolet, sprawdziła, czy jest podsypany, a potem wymierzyła w ranę po strzale i ściągnęła spust. Grubas drgnął raz, jęknął z bólu, zamachał rękami. Santiole pochyliła się nad nim, by nożem dokończyć dzieła. Wytarła ostrze o nogawkę spodni trupa.
– Tak zabija się psy – oznajmiła.
– Dlaczego do niego strzeliłaś?
– Żeby ukryć ranę od strzały. Żeby nikt się nie zorientował, że strzelano do niego z łuku.
– Ach! Dziękuję. – Erika odetchnęła głęboko, choć z wysiłkiem. Na otchłań, o czym też myśli! U jej stóp leżą przecież trupy dwóch królewskich Posokowców. Spróbowała opanować atak paniki, oddychała powoli, głęboko, policzyła w pamięci do stu. To była samoobrona, upewniła się w myśli. Tych dwóch ścigało biedne dziecko, a także zamierzało zabić ją, wnuczkę księcia Kezu! Zasłużyli na to, co ich spotkało!
Dziewczynka wyszła z lasu. Suche liście szeleściły jej pod stopami, a we włosy wplątały się rzepy i małe gałązki. Gapiła się na trupy, podchodziła do Eriki powoli, nie spuszczając z nich wzroku.
– Chroniłaś mnie – powiedziała.
Chroniłam siebie.
Nic by się nie zdarzyło, gdyby Erika nie uznała za stosowne pomóc tej małej. Wracałaby teraz do dworu dziadka, rozkosznie nieświadoma obecności Posokowców, uciekających przed nimi magów prochowych, a przede wszystkim nie mając krwi na rękach. Pewnie zastanawiałaby się, co też kucharz przyrządził na kolację.
Zabrnęła za głęboko i wszystko się zmieniło.
Norrine nie mogła oderwać wzroku od trupów. Ciała leżały obok siebie na gościńcu, w ziemię wsiąkały ciemnoszkarłatne strumyki krwi. Starsza z kobiet, Santiole, ładowała muszkiet. Stopę oparła na brzuchu grubasa, jakby był jej myśliwskim trofeum. Nuciła coś pod nosem. Dziewczynka wspomniała tatkę, tak samo podśpiewującego podczas skórowania małych zwierząt, na które polował od czasu do czasu. Rozpoznała grubego Posokowca. To on zabił Phillego. Przebił mu pierś mieczem i zostawił go, umierającego, na uliczce przed więzieniem.
Zdarzyło się to przed niespełna dwoma tygodniami. Nadal pamiętała, jak Phille leżał na drodze, krew wsiąkała w ziemię, i tę rękę, wyciągniętą niczym w błaganiu, by siostra do niego przyszła. Powiedział, że ma uciekać, a on jej pomoże. Ściągnie na siebie uwagę Posokowców. Ukryta w wysokiej trawie sto jardów dalej widziała, jak umiera. A pewnie myślał, że wsadzą go do więzienia. Na kilka lat. Albo obetną rękę. Głupi Phille. Serce zawsze miał większe niż rozum. Pomógł uciec magowi prochowemu. Szybka śmierć była dla niego łaską.
Erika pociągnęła nosem i Norrine wróciła myślami do teraźniejszości. Przez chwilę zaskoczona przyglądała się szlachetnie urodzonej. Naznaczonej. Czy oni wszyscy, arystokraci, są aż tak delikatni. Ona sama przyzwyczajona była do krwi i trupów. Tata był człowiekiem lasu. Na spodniach i kurtce miał krew zwierząt, a lisia czy borsucza niczym nie różni się od ludzkiej. Tymczasem Erika wyglądała na wstrząśniętą tym, co się stało.
Norrine pomyślała, że mogłaby wziąć ją za rękę. Tata zawsze tak robił, kiedy się bała. Ale mama twierdziła, że szlachetnie urodzeni nie lubią, kiedy dotyka ich ktoś z pospólstwa.
– Jestem Norrine – przedstawiła się.
– Erika – powiedziała cicho arystokratka, choć raz już podała swe imię. Oderwała wzrok od trupów, podeszła i przyklęknęła przy dziewczynce.
– Nie musisz się bać – powiedziała.
– Nie boję się – odparła Norrine, choć to nie była prawda. Bała się, oczywiście. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by stracili trop. Niedaleko obozu wysadziła beczkę prochu, wyłącznie siłą umysłu, na to wspomnienie nadal drżała na całym ciele, a potem jeszcze zawróciła po swych śladach, usiłując zmylić pogoń. Pozbyła się psów, idąc w górę rzeki, na południe, po czym znów zawróciła. Unikała gościńców, miasteczek, nawet samotnych farm. A jednak, jakimś cudem, Posokowcy nie zgubili jej śladu.
– Myśl jak zwierzę – powtarzał tata, ucząc ją zachowania w lesie: jak tropić zwierzynę, przechytrzyć lisa, zastawiać pułapki na borsuki, nawet jak uniknąć górskich lwów, schodzących czasami ze swych wysoko położonych jaskiń. Jednak to wszystko nie wystarczyło. A teraz ta szlachetnie urodzona zabiła dwóch łowców magów i oferowała jej pomoc w ucieczce na północ, do Adro, gdzie, jak twierdził Phille, prawo pozwalało magom prochowym żyć.
Santiole zabrała obu ofiarom portfele. Wyrzuciła je w błoto, a potem cofnęła się o krok od ciał.
– Teraz będzie to wyglądać na rabunek – oznajmiła. – Bandyci przerazili się i uciekli, kiedy zobaczyli, kogo zaatakowali. Przy okazji, to był dobry strzał. Mógłby sięgnąć celu cal wyżej, ale mimo to był dobry.
– Zawahałam się – przyznała Erika.
– Każdy waha się za pierwszym razem. Gdybyś była wyjątkiem, oznaczałoby to, że coś jest z tobą nie w porządku.
Santiole ignorowała Norrine, wprawiając ją tym w zakłopotanie. Najwyraźniej nie podobał się jej pomysł udzielenia pomocy magowi prochowemu. Z drugiej strony jednak, komu by się podobał? Norrine od małego powtarzano, że magowie prochowi są źli. Tylko wspomnienie śmierci Phillego powstrzymywało ją przed oddaniem się w ręce prawa.
Tymczasem przyglądała się Erice uważnie. Ta dziewczyna wyglądała na dwadzieścia, może nawet dwadzieścia pięć lat. Miała ładną buzię, czystą, wolną od skaz cerę, lekko zadarty nos, niebieskie oczy i ciemnoblond włosy. Czy można jej zaufać? Nie była osobą nieznaną, Norrine słyszała już jej imię. Naznaczona spadkobierczyni księstwa Leora. Oczywiście może to być jakaś sztuczka. Tata zawsze powtarzał, że ludzie są sprytniejsi od zwierząt, bo ich spryt bywa okrutny, zwierzęta zaś, nawet gdy stosują sztuczki, zawsze są uczciwe.
Uciekła się teraz do siły zmysłów. Talent pozwolił jej wyczuć proch, który miała przy sobie Santiole: pełny róg, a także kilka przygotowanych już ładunków do muszkietu i pistoletu. Mogła spowodować jego wybuch siłą woli, mogła zabić je obie, a potem uciec w góry. Jeśli zastawiają pułapkę, tak byłoby bezpieczniej, niż im uwierzyć. Ale wyczuła coś jeszcze. Także proch. Ale nie u Santiole.
Ten proch miała przy sobie Erika. Nie było go dużo, wystarczyłby na kilka ładunków. Ale przy sobie? Coś takiego wprawiło Norrine w podniecenie. Wyglądało na to, że dziewczyna już złamała przysięgę, a to czyniło z Posokowców, których mogły napotkać po drodze, jej wrogów. A więc, być może, jest godna zaufania.
Erika odezwała się, przerywając tok jej myśli:
– Chodź. Zobaczymy, czy uda się nam przeprowadzić cię do Adro.
W pobliżu posiadłości rodu Leora Erika pozostawiła Santiole i Norrine w lesie. Pojechała do domu sama. Wiedziała, że nim przyjedzie, służba będzie już szykowała jadalnię do kolacji, ale to było jej najmniejsze zmartwienie.
Na trawniku leżał cień, a słońce niemal całe znikło za ścianą lasu, kiedy żwirowym podjazdem zbliżała się do wielkiego dworu. Martwiła się, czy ktoś już nie zobaczył ich z dziewczynką. Wystarczyło jedno wypowiedziane nie w porę słowo, wieśniak mówiący do kogoś, że widział dworskie panie z dzieckiem, albo gość z rodziny zdziwiony nieobecnością Santiole, i wszystko skończyłoby się, nim się zaczęło. Nie wolno dopuścić, by ktokolwiek wiedział, że wraz z nimi pojawiła się obca dziewczynka. Trudne zadanie w domu pełnym nieustannie plotkującej służby. Nie wolno popełnić najdrobniejszego błędu.
Erika oddała wałacha w ręce jednego ze stajennych. Weszła do domu frontowymi drzwiami. Przywitała się ze służbą, z uśmiechem przyjęła wyrzuty głównego kamerdynera. Po cichutku minęła gabinet dziadka, czując, jak pot ścieka jej po plecach, wstąpiła na schody, wiodące na piętro z wielkiego frontowego holu. Santiole miała wprowadzić dziewczynkę na ziemie rodu jedną z myśliwskich ścieżek, a potem, zaopatrzoną w jedzenie i coś do spania, ulokować w nieużywanych stajniach. Tam mała mogła bezpiecznie doczekać ranka. Do Eriki należało wymyślenie jakiegoś pretekstu do odwiedzin mieszkających w Adro rodziców.
– Eriko, czy to ty?
Dziewczyna zamarła w połowie schodów. Zaklęła cicho. Zeszła na dół, stanęła w drzwiach gabinetu.
– Tak, dziadku?
– Babcia będzie chciała z tobą porozmawiać.
– Wiem. Przykro mi, że tak się stało.
– Nie masz za co przepraszać. – Dziadek lekceważąco machnął ręką. – Doprawdy przesadnie się o ciebie troszczy. Jak myślisz, po kim odziedziczyła to twoja matka? Gdzie Santiole?
– Przy koniach.
– A od czego mamy stajennych?
– Przecież wiesz, dziadku, jaka ona jest.
– Doprawdy? No, jaka?
– Wszystkim się przejmuje – powiedziała Erika cicho, niepewnie.
Przez kilka długich chwil dziadek przyglądał się jej w milczeniu.
– Co się stało? – spytał w końcu.
Erika uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Nie, nic, dziadku.
– Upolowałyście coś?
Dziewczyna pokręciła głową przecząco.
– Santiole kazała mi strzelać do wiewiórek.
– O, to diabelnie trudne cele! Nie przejmuj się, dopadniesz jakąś następnym razem. Możesz strzelać do nich z okna, mnie wszystko jedno. Buszują po ogrodzie. – Dziadek podniósł książkę, przesunął wzrokiem do fragmentu, na którym skończył. – Doprowadź się do porządku i zejdź do kuchni na kolację. Daphnie ma dla ciebie coś gorącego.
Erika pobiegła po schodach szczęśliwa, że nie musi już odpowiadać na pytania, i pełna nadziei, że uda się jej uniknąć spotkania z babką przynajmniej przez godzinę, może nawet dwie. Wykąpała się, zmieniła ubranie, a potem zeszła do kuchni, gdzie czekała na nią kolacja. Przepiórka przyrządzona była wspaniale, ziemniaki pływały w roztopionym maśle, fasolę specjalnie dla niej upieczono z czosnkiem. Od Daphnie dowiedziała się też, że dzisiejsze babeczki są ostatnimi, do których użyto ich własnych malin.
– Widziałaś może Santiole? – spytała.
Kucharka Daphnie była tęgą kobietą w wieku około trzydziestu pięciu lat. Miała na sobie fartuch wyglądający tak, jakby zawsze ubrudzony był mąką. Zgniotła dwa orzechy w jednej ręce, wybrała skorupki. Oparła się o kuchenną ladę.
– Przyjechała w kilka chwil po tobie, panienko – odpowiedziała na pytanie. – Chyba teraz jest z panem.
– Dziękuję. – Erika zostawiła resztki kolacji. Wyślizgnęła się na tylny korytarz, idąc ostrożnie, uważając, by nie zaskrzypiały deski podłogi. Doszła w ten sposób do prowadzącego do gabinetu dziadka wejścia dla służby. Usłyszała jego głos, ale nie była w stanie rozpoznać słów. Rozmawiał z Santiole, czy może z kimś ze służby? A może z babką? Jeśli z babcią, to lepiej trzymać się z daleka, jeśli z Santiole... no cóż, powinna dowiedzieć się, czy wszystko poszło gładko i czy Norrine jest bezpieczna. Zrobiła jeden krok... i deska zaskrzypiała pod naciskiem jej stopy.
– Eriko – usłyszała głos dziadka – chodź tu, proszę.
Skąd, na otchłań, wiedział, że to ona? Dziewczyna westchnęła cicho. Stanęła w drzwiach z uśmiechem przyklejonym na twarzy.
– Tak, dziadku?
Uśmiech znikł szybciej, nim go przed chwilą przywołała. Dziadek stał przy kominku, obok Santiole. Całkiem zapomniał o swej książce. Mistrzyni była bardzo poważna, dziadek marszczył czoło i niecierpliwie przebierał palcami po gzymsie kominka.
– Zamknij drzwi, dziecko – powiedział.
Drzwi wychodzące na główny korytarz już były zamknięte. Erika wykonała polecenie, a strużka zimnego potu pociekła jej wzdłuż kręgosłupa.
– Jak rozumiem, położyłaś dziś jednak pierwszą w życiu ofiarę – zwrócił się do niej dziadek.
– Ale ja...
Pan księstwa Leora prychnął lekceważąco.
– Nie próbuj mnie okłamywać, dziewczyno. Santiole jest twoją nauczycielką, owszem, ale ja zrobiłem z niej mistrzynię broni. Naprawdę myślałaś, że zamierza ukryć przede mną coś takiego? Wiem o łowcach magów i wiem o dziewczynce.
Dziadek przemawiał do niej szorstko, lecz cicho. Często powtarzał, że w arystokratycznym domu ściany mają uszy i nawet wśród lojalnej służby może znaleźć się szpieg konkurencyjnego rodu.
– Podejdź.
Erika przeszła przez pokój. Stanęła twarzą w twarz z dziadkiem. Usiłowała wyglądać na jak najbardziej zawstydzoną. I co teraz? Dziadek wyda dziewczynkę Posokowcom. Może nawet odda im... ją? Dotąd nawet do głowy jej nie przyszło, że mógłby zdradzić wnuczkę, i myśl ta okrutnie szarpnęła jej nerwami.
– Wyprostuj się. Spójrz mi w oczy!
Podniosła wzrok, a w tym momencie dziadek uderzył ją grzbietem dłoni w twarz. Uderzenie nie było aż tak mocne, by nią zachwiać, lecz mimo to bolesne. Gorszy od bólu był jednak wstrząs, bo dziadek nie należał do ludzi gwałtownych i nie karał w ten sposób nawet chłopców z rodziny.
– Każde działanie powoduje konsekwencje, moja droga. – Dziadek ujął ją pod brodę, po czym łagodnie potarł obolały policzek. Erika zmusiła się, by nie cofnąć głowy.
– Tak jest, panie.
– Nie mów do mnie „panie”. Nie przestałem być twoim dziadkiem. – Uśmiechnął się do niej z uczuciem, lecz oczy miał zmęczone. Odwrócił wzrok, spojrzał w ogień. – Dobrze zrobiłaś, zabijając tych Posokowców. Nie po raz ostatni okrwawiłaś sobie dłonie, a od Santiole wiem, że niemal się nie wahałaś. Jestem z ciebie dumny. Życie w Kezie jest tanie. Musisz sama postarać się, by twoje było kosztowne.
– Dziadku, jesteś... jesteś ze mnie dumny?
– Żyjesz. Wróciłaś do domu. Znam tych królewskich łowców magów. To złodzieje i mordercy. Nie mają skrupułów. Zabiliby cię bez wahania, gdyby wiedzieli, że może im to ujść na sucho.
Ani słowem nie wspomniał o dziewczynce. Och, na otchłań! Co zrobił? Czy rozkazał Santiole ją zabić? Nie był człowiekiem bez serca, ale uchodził za bezlitosnego tam, gdzie w grę wchodziło bezpieczeństwo rodu. Przede wszystkim był pragmatykiem.
– Co powiedziane w tym pokoju, zostaje w tym pokoju. – Erika skinęła głową. Kezanie szlachetnej krwi pobierają rozległe nauki. Między innymi uczy się ich cennego milczenia. Dziadek zwrócił się do Santiole. – Co zaplanowałaś dla Eriki na jutro? – spytał.
Mistrzyni broni odchrząknęła.
– Rano szermierka. Po południu jazda konna, a wieczorem matematyka.
Erika jęknęła w duchu. Nienawidziła matematyki.
– Odwołajcie lekcję matematyki. Mam sprawy do załatwienia w Norpoint, a Erika postanowiła, że chce zobaczyć rodziców w Adro. Pojedziemy tylko w kilka osób, bez bagaży. Ruszamy zaraz po moim południowym spotkaniu z lordem Sibilem. – Dziadek wymierzył palec we wnuczkę. – W Norpoint wsadzę cię na szkuner płynący przez Admorze do Adopestu.
Erika przełknęła z wysiłkiem.
– A dziewczynka? – ośmieliła się spytać.
– Jedzie z tobą. W Adopeście są ludzie, którzy przejmą ją od ciebie, a kiedy to się stanie, umywasz ręce. To już nie będzie twoja sprawa, rozumiesz?
Erika odetchnęła cicho, z ulgą. W myśli odmówiła krótką modlitwę dziękczynną do Kresimira.
– Tak, dziadku – zgodziła się potulnie.
– Prześpij się teraz. Jutro pojedziemy szybko, bez przerw na odpoczynek. Nie zamierzam dać się złapać w towarzystwie uciekającego maga prochowego.
Erika pojawiła się na placu ćwiczeń za głównymi stajniami o świcie. Czekały ją treningowe walki z Santiole. Poranne powietrze było rześkie i chłodne, oddech formował widoczną w bladym świetle mgiełkę. Dziewczynie wydawało się, że ręce ma strasznie ciężkie, a głowa bolała ją po nieprzespanej nocy. Naprawdę nie mogliby dać sobie spokoju z zajęciami i wyruszyć do Norpoint natychmiast? Im szybciej dziewczyna dotrze do Adro, tym szybciej wszystko się skończy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.