Читать книгу Podróże do życia po śmierci - Bruce Moen - Страница 6

CZYSTA BEZWARUNKOWA MIŁOŚĆ

Оглавление

Już pierwszego dnia w połowie programu okazało się, że Bob i Ed mieli rację; nic się nie działo. W tym czasie na nowo odnalazłem się i poczułem poziomy Focusów 10 do 27. Podczas słuchania wszystkich taśm byłem rozbudzony, czujny i wydawało się, że nie mogę się skupić w zasadzie na niczym. Przed oczyma przemykały mi jakieś oderwane obrazy, ale były to tylko niepowiązane z niczym wyobrażenia, które dzieliły od siebie długie przerwy pustej czerni. W Focusie 27 ujrzałem kilka grup składających się z trojga lub czworga osób, które pojawiły się przede mną, aby za chwilę zniknąć. Widziałem wiele wpatrujących się we mnie oczu, niektóre z nich były małe, a niektóre tak wielkie, że przypominały mi oczy Szarych, rasy obcych istot, jakie ludzie rzekomo widywali od czasu do czasu. Co jakiś czas miałem wrażenie srebrnych łuków, zakrętów o metalicznej powierzchni. Po każdym z tych wstępnych ćwiczeń rosła moja frustracja i rozczarowanie. Bob i Ed mieli rację; podczas tego programu nic się dla mnie nie działo.

W końcu nadszedł czas na ćwiczenie z taśmą przeznaczoną konkretnie dla programu „Exploration 27”. Podczas spotkania poprzedzającego nasi trenerzy uprzedzili nas, że powinniśmy najpierw udać się do miejsca w Focusie 27, które stworzyliśmy dla siebie w trakcie poprzedniego programu „Linia Życia” i czekać tam, póki nie otrzymamy dalszych informacji nagranych na taśmie. Informacje te nagrała dla nas prowadząca program, dr Dar Miller z The Monroe Institute (TMI). Dla uniknięcia zamieszania, nazwałem tę niefizyczną wersję Instytutu Monroe‘a TMI-Tam. W owym TMI-Tam mieliśmy odszukać kryształ opisany przez naszych trenerów.

Kiedy, kierowany sygnałami Hemi-Sync, udałem się do mojego miejsca w Focusie 27, zdumiałem się, gdyż coś się tam zmieniło! Nie pamiętałem, żebym umieszczał tam jakieś jezioro! Kiedy tak stałem i patrzyłem na nie, ktoś, kogo nie widziałem, zaproponował, abym wrócił pamięcią do procesu tworzenia mojego miejsca w Focusie 27. Gdy to zrobiłem, przypomniałem sobie, że istotnie, umieściłem tam jezioro. Kiedy już je tam wstawiłem, próbowałem zdecydować się, czy właściwie w ogóle chcę tam jakieś górskie jezioro. A ono już się ukształtowało. Teraz patrzyłem na nie i spodobało mi się, więc postanowiłem, że zostanie. Potem usłyszałem w słuchawkach głos Dar i opuściłem moje miejsce w Focusie 27, aby odnaleźć TMI-Tam i kryształ.

Nagle, kiedy kierowałem się na zachód dziesięć metrów nad ziemią, moją świadomość zalały żywe, przesuwające się pode mną obrazy wzgórz, zielonej trawy i drzew. W falującej czerni czułem, jak lecę w górę, i zdążyłem jeszcze dostrzec północno-wschodni róg budynku Instytutu. Przeleciałem co najmniej sto metrów, kiedy uświadomiłem sobie, że właśnie go minąłem, zawróciłem więc ostrym łukiem i poleciałem z powrotem! Zwolniłem przy wieży wystającej ze wschodniego krańca dachu. Nie przejmując się ani trochę konwencjonalnymi drogami wchodzenia do środka, przeleciałem wprost przez dach i skierowałem się do pokoju, gdzie miał być kryształ.

Trenerzy powiedzieli, że kryształ najprawdopodobniej jest w jadalni. W całym budynku panowała czarna ciemność, nie traciłem więc czasu na rozglądanie się. Zamiast tego po prostu wyraziłem zamiar odnalezienia kryształu, wyobraziłem go sobie unoszącego się w ciemności przede mną. Z początku wyglądał jak pęk ściśle upakowanych przejrzystych prętów o różnej długości. Te najdłuższe były w środku pęku, a krótsze na zewnątrz. Kryształ wciąż zmieniał kształt, aż w końcu stał się ogromnym kryształem kwarcu, długim i szerokim na jakieś sto dwadzieścia centymetrów, o mlecznej, lekko jakby zamglonej barwie; oba jego końce były spiczaste. Patrzyłem uważnie na kryształ, kiedy zauważyłem, że zaczynają pojawiać się i inni uczestnicy programu.

Ujrzałem, że ktoś macha ku mnie ręką, i oto byli Bob i Ed, stali przy ścianie jadalni, jakieś sześć metrów po mojej prawej stronie. Podszedłem do nich, żeby dowiedzieć się, czego ode mnie tym razem chcieli. Poprowadzili mnie na zewnątrz, na dach, po czym zrobiliśmy małą wycieczkę po okolicy. Najpierw uderzyło mnie światło, które zdawało się przenikać wszystko dookoła nas. Wzgórza otaczające teren Instytutu Monroe‘a w Focusie 27 pokrywała bujna zieleń. W zasięgu wzroku nie było żadnego innego budynku. Zdawało się, że budynek laboratorium i David Francis Hall były nieodłączną częścią struktury całego tego miejsca. Po naszej krótkiej wycieczce wróciliśmy do pomieszczenia z kryształem. Skierowali mnie ku niemu, dołączyłem więc do pozostałych członków grupy. Wtedy Bob zatrzymał mnie, nachylił się blisko, a na jego twarzy pojawił się ów diabelski uśmieszek.

– Bruce, pamiętasz jak stałeś na deszczu i paliłeś papierosa, kiedy ostatnio odwiedziliśmy cię z Edem?

– Tak, pamiętam – odparłem z zakłopotaniem.

– Pamiętasz, powiedziałem ci wtedy, że Ed i ja cieszymy się, że cię tu widzimy i że czujemy, iż twoja energia i twoje umiejętności będą pomocą dla innych uczestników grupy? I że z tego programu niewiele będziesz miał korzyści, aż dopiero później? Pamiętasz, zapytałeś wtedy: „Co mnie czeka?”, a ja powiedziałem, że to, co jest dla ciebie przeznaczone, przyjdzie później.

– Tak, Bob, pamiętam. I wiesz, jest mi trochę wstyd, że opanował mnie wtedy taki gniew. Myślałem, że będę musiał czekać co najmniej kilka tygodni, zanim cokolwiek się stanie. Czułem się oszukany i byłem bardzo zdenerwowany.

– Wiesz co, Bruce – Bob uśmiechnął się tym swoim diablikowatym uśmieszkiem i mrugnął do mnie. – Później właśnie nadeszło!

Zastanawiając się, co właściwie miał na myśli, odwróciłem się w stronę kryształu. Większość uczestników programu stała już wokół niego, a pozostali właśnie nadchodzili. Dookoła kryształu utworzyło się pole delikatnych linii i pastelowych kolorów. Wyglądało to jak pole wokół sztabki magnesu, kiedy rozsypie się wokół opiłki żelaza. Pole to rozciągało się prosto z czubka kryształu, tworzyło łuk i łączyło z drugim czubkiem. Jego łagodne łuki otaczały kryształ miękką, delikatną poświatą.

Kiedy przybył ostatni członek grupy, zdałem sobie nagle sprawę, że pośród nich widzę samego siebie. Wokół podstawy kryształu stali wszyscy uczestnicy programu, trzy kobiety i piętnastu mężczyzn, oraz dwóch trenerów. Patrzyłem, z dwóch punktów widzenia, z odległości dziesięciu metrów, jak staliśmy ramię w ramię, zanurzeni w polu kryształu. Wzięliśmy się za ręce i przez chwilę staliśmy bez słowa i bez ruchu. Potem jednocześnie zrobiliśmy krok w przód, wszyscy prawą nogą. Równocześnie skłoniliśmy się w przód i wyciągnęliśmy złączone dłonie ku podstawie kryształu. Następnie wyciągnęliśmy je w kierunku jego wierzchołka, zrobiliśmy krok w tył, prawą nogą na zewnątrz kręgu i wydaliśmy dźwięk brzmiący jak WOOO-AAAHH. Zaczęliśmy od niskiej częstotliwości, która wznosiła się w miarę, jak nasze złączone ręce również się wznosiły, a nogi niosły nas, krok za krokiem, w tył. Był to długi, gładki, radosny dźwięk. Nasze ręce, wciąż złączone, unosiły się wraz z dźwiękiem wysoko nad głowy i w tył, tak że w końcu wszyscy wygięliśmy do tyłu plecy. Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy plecy nie mogły nadążyć za ruchem rąk i wygiąć się jeszcze bardziej w tył, a głos osiągnął najwyższą częstotliwość.

Z mojego drugiego punktu widzenia, na wysokościach, te nasze wzniesione ręce wyglądały jak otwierający się, ogromny kwiat lotosu. W dźwięku, jaki wydawaliśmy, brzmiała niewysłowiona radość. Kiedy jego natężenie osiągnęło szczyt, w krysztale bezgłośnie eksplodowały kolor i światło, które napełniły otaczające go pole. Piękne, wibrujące żółcie, pomarańcze, czerwienie, róże i biele wystrzeliły w górę i opadły na nas kaskadami iskier. Powtórzyliśmy dźwięk i gesty. Nagle kryształ ożył barwami w potężnej, bezgłośnej eksplozji. Z każdym powtórzeniem dźwięku i ruchu kryształ nabierał więcej i więcej mocy, póki całe gigawaty energii nie zaczęły wybuchać z niego w górę w odległości zaledwie ramienia. Nie przestawaliśmy, póki powietrze wokół nas nie napełniło się ekstatyczną, drgającą energią, przydającą każdemu z nas ogromnej mocy. Trudno mi jest przełożyć na słowa piękno, radość i siłę, jakich doświadczyliśmy w tym dźwięku i tym ruchu.

Kiedy zakończyliśmy to spontaniczne, nieplanowane doświadczenie, z taśmy popłynął głos Dar zawiadamiający nas, że czas rozpocząć badania Centrum Przyjęć w Focusie 27. Patrzyłem, jak ja sam stojący w kręgu wyraziłem taki właśnie zamiar, wystrzeliłem prosto przez sufit i zniknąłem. Za chwilę zbliżałem się do dywanu falującej, zielonej trawy położonego gdzieś tam, wysoko na otwartej przestrzeni.

Zauważyłem budowlę sięgającą wysoko w niebo, która wyglądała jak jedna z tych wież radiowo-telewizyjnych. Budowla ta składała się z dwóch wielkich części w kształcie dzwonów, złączonych z wieżą mniejszymi końcami. Patrząc uważniej na wolne końce dzwonów, zauważyłem, że coś wpływa z jednej strony, a wypływa z drugiej. Strumień ten wydawał się złożony z maleńkich punkcików światła, milionów takich światełek wpływających do jednego wielkiego otwarcia dzwonu po mojej lewej, przepływających przez całą konstrukcję, przez punkt, gdzie łączyły się oba dzwony, a wypływających przez drugi otwarty koniec, po mojej prawej stronie. Pomyślałem, że to pewnie Centrum Przyjęć, przyspieszyłem i skręciłem w lewo, zamierzając wylądować w pobliżu bazy wieży.

Widziałem wszystko wyraźnie, żywo i czysto. Stałem na otwartym polu zielonej trawy, a gdy spojrzałem w lewo, zobaczyłem setki ludzi idących w moim kierunku. Niektórzy byli sami, inni szli grupkami liczącymi od dwóch do czterech osób. Odwróciłem głowę w prawo i ujrzałem ogromną budowlę, przypominającą wejście na stadion. Ogromne, masywne kolumny miały najmniej sześćdziesiąt metrów wysokości. Podtrzymywały coś, co wyglądało jak ceglana struktura, mająca kolejnych czterdzieści pięć metrów wysokości i otoczona u podstawy otwartym placem wykładanym kamieniami. Cała budowla rozciągała się tak daleko, jak mogłem sięgnąć okiem.

Niektórzy ludzie zbliżający się do wejścia Centrum Przyjęć szli pewnie, a na ich twarzach malowały się uśmiechy. Inni poruszali się jakby w transie, idąc po prostu za tłumem. Kiedy tak patrzyłem, minęło mnie w biegu dwóch mężczyzn ubranych w stroje sanitariuszy i pchających łóżko szpitalne. Biegli w stronę wejścia. Widziałem wyraźnie butlę z kroplówką zwisającą z drążka przymocowanego do łóżka. Człowiek na łóżku leżał nieruchomo, przykryty od stóp do głów czymś białym, co mogło być prześcieradłem lub bandażami. Przemknęli obok mnie, przez wejście i zniknęli w oddali. Niektórzy z idących szli samotnie; inni otoczeni byli przez przyjaciół lub krewnych, pogrążeni w rozmowie. Na kamiennym placu witał ich personel Centrum Przyjęć. Czasami po krótkiej rozmowie krewni i przyjaciele nowo zmarłego szli z nim dalej, prowadzeni przez członka personelu. Czasami osoba, która przybyła ze zmarłym, żegnała go, a ktoś z personelu eskortował go dalej przez plac. Domyśliłem się, że ci, którzy pozostawali, byli pewnie Pomocnikami, ochotnikami towarzyszącymi zmarłemu do Centrum Przyjęć.

W tym momencie głos Dar z taśmy zaproponował, abyśmy towarzyszyli komuś do Centrum, aby dowiedzieć się więcej o procesie przyjmowania. Rozejrzałem się wokół i zauważyłem mężczyznę ubranego jak ksiądz, który czekał na starszą kobietę idącą samotnie w jego kierunku. Zanim do niego podeszła, zapytałem, czy mógłbym im towarzyszyć i przyjrzeć się wszystkiemu. Kiedy odwrócił się, żeby mi odpowiedzieć, poczułem, że moje wtrącenie się zirytowało go.

– Możesz z nami iść i obserwować – nakazał. – Ale nie wtrącaj się więcej niż w tej chwili.

Odsunąłem się potulnie na bok i spojrzałem na zbliżającą się kobietę. Była przerażona, nie wiedziała, czego ma się spodziewać ani co się właściwie z nią działo. Martwiła się, może grzeszyła za bardzo i teraz bynajmniej nie szła do Nieba. Kiedy podeszła do księdza, wyczułem w jej głosie lekką nutkę histerii, gdy jąkając się, mówiła o swoich grzechach, Niebie i Piekle. Uśmiechając się szeroko, ksiądz przywitał ją z otwartymi ramionami.

– Naprawdę jesteś księdzem? I to jest naprawdę Niebo? A może to jest to inne miejsce? Wiem, że grzeszyłam, i tak się martwię tym, co się ze mną stanie! – mówiła nieprzerwanie.

– Tak, moje dziecko, naprawdę jestem księdzem, a ty nie masz się czym martwić.

– Ale moje grzechy, ojcze, wiem, że grzeszyłam!

Podróże do życia po śmierci

Подняться наверх