Читать книгу Wybieram ciebie - Caitlin Crews - Страница 4

Rozdział pierwszy

Оглавление

Imogen

Rankiem miałam poślubić potwora.

Moje pragnienia i uczucia nie miały żadnego znaczenia. Byłam najmłodszą córką Dermota Fitzalana i jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie od wieków musiałam się podporządkować woli ojca.

Od dziecka wiedziałam, jaki los mnie czeka, ale kiedy byłam młodsza i głupsza i perspektywa ślubu jeszcze nie majaczyła nade mną jak czarna chmura nieuchronnie nadciągającej burzy, spodziewałam się łatwiej pogodzić z tym wyrokiem.

W domu wola ojca była prawem.

– Nie możesz się pokazać ojcu w tym stanie, Imogen – stwierdziła moja przyrodnia siostra Celeste. – Pogorszyłabyś jeszcze swoją sytuację.

Wiedziałam, że ma rację. Niestety, Celeste zwykle miewała rację. Smukła i jasnowłosa jak jej nieżyjąca matka, elegancka i pełna wdzięku, poddawała się losowi z uśmiechem na twarzy. Wszyscy podziwiali jej urodę i wiecznie mnie z nią porównywali, nieodmiennie na moją niekorzyść. Moja matka miała rude włosy, jasną skórę i szmaragdowe oczy, ale przypominałam ją tylko z daleka. Obok siostry przyrodniej zawsze czułam się jak troll, który powinien mieszkać gdzieś pod mostem, a nie wśród arystokracji.

Celeste swobodnie poruszała się w najlepszym towarzystwie. Wydawała się stworzona do tego życia. Nawet dzisiaj, dzień przed moim ślubem, gdy teoretycznie to na mnie wszyscy powinni patrzeć, Celeste była szykowna i opanowana. Ubrana w prosty, lecz elegancki strój, jasne włosy spięte miała w węzeł, a na twarzy bardzo niewiele kosmetyków, tylko tyle, by podkreślić oczy i wyraźne kości policzkowe. Ja byłam jeszcze w piżamie, choć minęło południe, i bez patrzenia w lustro wiedziałam, że moje włosy przypominają nieporządną strzechę.

Wszystko to stawało się jeszcze istotniejsze niż zwykle, bo potwór, którego miałam poślubić, wcześniej pragnął ożenić się z nią i wszyscy szeptali, że wciąż jej pożąda. Te szepty dochodziły również do mnie i, o dziwo, bardzo bolały, choć wiedziałam, że moje małżeństwo nie zostanie zawarte z romantycznych pobudek. Nikt mnie nie pragnął ani nie wybrał, byłam po prostu ostatnią wolną dziedziczką Fitzalanów. Posag sprawiał, że małżeństwo ze mną było atrakcyjne bez względu na wygląd moich włosów i na to, że nie byłam w stanie upiększyć swoją obecnością żadnego zgromadzenia. Jeśli przyciągałam do siebie uwagę, to tylko z niewłaściwych powodów. Śmiałam się zbyt głośno i zawsze w nieodpowiednich momentach, ubranie wiecznie miałam w nieładzie, wolałam książki od spędów towarzyskich, na których miałam wypełniać obowiązki gospodyni. Nigdy też nie potrafiłam udawać, że zainteresowania rozmówcy fascynują mnie bardziej niż własne.

Miałam zatem szczęście, że ojciec zaaranżował mi małżeństwo. Nie mogłam spodziewać się związku jak z romantycznej bajki.

– Bajki są dobre dla innych rodzin – powtarzała mi zawsze surowa babcia, uderzając marmurową końcówką laski o drewniane podłogi rozległego domu na francuskiej prowincji, w którym nasza rodzina podobno mieszkała od dwunastego wieku. – Fitzalanowie stworzeni są do wyższych celów.

Jako dziecko wyobrażałam sobie, jak obydwie z Celeste, przyodziane w zbroje, pędzimy do bitwy, wymachując starym proporcem, a potem przed kolacją zabijamy jeszcze kilka smoków. Tak sobie wyobrażałam wyższe cele. Austriackie zakonnice potrzebowały kilku lat, by mnie przekonać, że dziewczęta o przerażająco błękitnej krwi, które wysyła się do szkół w odległych klasztorach, nie zajmują się zabijaniem smoków. Takim dziewczętom o nienagannym rodowodzie ambitni ojcowie przeznaczyli inne role.

Dziewcząt takich jak ja nigdy nie pytano, co chcą zrobić ze swoim życiem, bo wszystko zostało ustalone znacznie wcześniej za ich plecami. Nigdy nie padało przy tym słowo „pionek”. Uważałam to za oburzające przeoczenie, ale była to tylko kolejna moja opinia, której nikt nie podzielał i nikt nie chciał słuchać.

– Musisz odnaleźć poczucie celu i spokój w spełnianiu obowiązków, Imogen – powtarzała mi matka przełożona za każdym razem, gdy wściekła, z zaczerwienionymi oczami, zgrzytając zębami odmawiałam kolejną dziesiątkę różańca, żeby odpokutować moje grzechy. Na czele listy stała duma i nadmierne mniemanie o sobie. – Musisz odrzucić wątpliwości i zaufać, że ci, którym na sercu leży twoje dobro, dopilnowali, by wszystko szło najlepszym możliwym trybem.

– Fitzalanowie stworzeni są do wyższych celów – powtarzała Grand Mère. Z czasem się przekonałam, że tym wyższym celem są pieniądze. Fitzalanowie gromadzili pieniądze, zbierali ich coraz więcej i właśnie dzięki temu nasza rodzina tak się wybiła na przestrzeni stuleci. Nigdy nie byli królami ani dworzanami, lecz finansowali królestwa i obalali reżimy, które nie przypadły im do gustu, a wszystkie te postępki miały pomnażać ich bogactwo. To był ten wielki świetlany cel, który wszyscy mieliśmy we krwi.

– Nie jestem w żadnym stanie – powiedziałam do Celeste, ale nie usiadłam na łóżku i nie próbowałam doprowadzić się do porządku, ona zaś nie zaszczyciła mnie odpowiedzią.

Zabarykadowałam się w saloniku przy mojej dziecinnej sypialni, by wsłuchiwać się w dźwięk kropel deszczu stukających o okna i zabawiać się fantazjami o pięknym, idealnym Fredericku, który pracował w stajniach ojca i miał najbardziej błękitne oczy na świecie. Rozmawialiśmy ze sobą tylko raz, kilka lat temu, gdy trzymając mojego konia za uzdę, wyprowadził nas na podwórze, jakbym potrzebowała jego pomocy. Przez wiele lat karmiłam się wspomnieniem jego uśmiechu. Myśl, że taki stan rzeczy miałby trwać jeszcze wiele kolejnych lat, była nieznośna, tym bardziej, że miałabym to robić przy boku męża, mężczyzny, którego bała się cała Europa i go nienawidziła.

Tego dnia historyczna posiadłość Fitzalanów sprawiała na mnie wrażenie więzienia, którym w istocie była. Właściwie nigdy nie uważałam jej za dom. Moja matka zmarła, gdy miałam zaledwie osiem lat. W moich wspomnieniach wiecznie chodziła zapłakana, pozostawiając mnie na łasce babci, dopóki i ta nie zmarła, a potem ojca, który nieodmiennie czuł się mną rozczarowany, pozostawał jednak jedynym moim żyjącym rodzicem.

Celeste była ode mnie dziesięć lat starsza i we wszystkim lepsza. Po utracie matki rozpaczliwie trzymałam się resztek rodziny. Przywiązanie do nich często wydawało się duszącą mnie obrożą, ale nie miałam nikogo innego.

– Staraj się naśladować swoją siostrę – powtarzała mi często babcia, zwykle wtedy, gdy biegałam po korytarzach starego domu, choć powinnam siedzieć gdzieś spokojnie z nogami skrzyżowanymi w kostkach i głową pochyloną w geście podporządkowania.

Starałam się, naprawdę. Patrzyłam na dorastanie Celeste. Zawsze była elegancka i łagodna, wszystko robiła z wdziękiem. Zazdrościłam jej tego, nie potrafiłam jednak zrozumieć. Wyszła za mąż w dniu swoich dwudziestych urodzin za mężczyznę niemal w wieku naszego ojca. Nosił tytuł hrabiego i szczycił się powiązaniami z królewskimi rodami. Nigdy nie widziałam na jego twarzy nawet cienia uśmiechu.

W następnych latach Celeste obdarowała ponurego męża dwoma synami i córką. Rozkwitła w roli hrabiny; patrzenie na to było bolesne.

W dniu dwudziestych drugich urodzin miałam uzyskać prawa do swego majątku i wyjść za mężczyznę, którego wybierze mi ojciec, a którego ja sama nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Ojciec uważał, że to nie jest konieczne, a z Dermotem Fitzalanem nikt nie dyskutował, zwłaszcza córki, które dla niego były tylko pionkami.

Wszystkiego najlepszego, pomyślałam mrocznie. Miałam świętować dzień urodzin, idąc przez kościół u boku człowieka, którego samo nazwisko sprawiało, że na twarzach domowej służby pojawiał się wyraz zgrozy. Uważano go za diabła wcielonego i słyszałam o nim okropne rzeczy. Nawet nie był szlachcicem. Skwaśniały hrabia, mąż Celeste, nosił tytuł pokryty patyną wieków, choć po wielu latach życia na arystokratycznej stopie pozostało mu bardzo niewiele ziemi i jeszcze mniej pieniędzy. Wiedziałam, że właśnie z tego powodu ojciec wybrał dla mnie człowieka, który nie mógł się poszczycić długą listą szlachetnych przodków czy tytułów, rekompensował to jednak z naddatkiem niesłychanym majątkiem. Jego pieniądze miały jeszcze zwiększyć potęgę finansową i wpływy Fitzalanów.

Łagodną Celeste, kruchą i delikatną, wydano za mężczyznę z tytułem, który potrafiła nosić z godnością. Ze mną było trudniej. Pozostawało mnie wydać za człowieka z pospólstwa, który jednak z roku na rok pomnażał swój majątek. Tym sposobem mój ojciec mógł mieć ciastko i zjeść ciastko. Wiedziałam o tym, ale wcale mi się to nie podobało.

Celeste przysiadła na sofie pod oknem. Ja wciąż leżałam zwinięta w kłębek, jakbym mogła w ten sposób zatrzymać czas i oszczędzić sobie okrutnego losu.

– Rozchorujesz się tylko – stwierdziła praktycznie. – Niczego to nie zmieni. Daremny trud.

– Celeste, ja nie chcę za niego wychodzić.

Zaśmiała się melodyjnie. Jej śmiech zwykle brzmiał w moich uszach jak najpiękniejsza muzyka, ale dzisiaj zdawał się wbijać we mnie szpony.

– Nie chcesz? – Jej spojrzenie stwardniało. – A kto ci powiedział, że to, czego chcesz, ma jakiekolwiek znaczenie?

– Chyba moje życzenia powinny być wzięte pod uwagę? Mógłby mnie przynajmniej zapytać, czego chcę.

– Imogen, Fitzalanowie nie są nowocześni – odrzekła Celeste ze zniecierpliwieniem. – Jeśli zależy ci na samostanowieniu i postępie, to obawiam się, że urodziłaś się w niewłaściwej rodzinie.

– Ja sobie tej rodziny nie wybierałam.

– Zachowujesz się dziecinnie. Zawsze wiedziałaś, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Chyba sobie nie wyobrażałaś, że akurat tobie uda się uciec przed losem, który każdemu z nas jest wyznaczony już w dniu urodzin.

W jej głosie brzmiała gorycz i potępienie, a słowo „uciec” wypowiedziała takim tonem, jakby mówiła o czystej fantazji. Może jednak nie kwitła w małżeństwie tak, jak zawsze mi się wydawało. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Patrzyłam przez okno na zwodniczo spokojny krajobraz. Ogrody o tej porze roku były martwe i smutne, ale uporządkowane i skrupulatnie przycięte. Po drugiej stronie domu zbierali się już goście i rodzina. Celeste przyjechała z mężem i dziećmi z Wiednia, nasi skrzywieni cioteczni dziadkowie z Paryża, impertynenccy kuzyni z Niemiec. Wspólnicy i rywale w interesach ojca ściągnęli z całego świata. No i był jeszcze przerażający pan młody, potwór, za którego miałam wyjść.

– Jaki on jest? – zapytałam załamującym się głosem.

Celeste długo milczała. Oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na nią, nie wiedząc, czego się spodziewać. O dziwo, kąciki ust miała uniesione w uśmiechu jak kot, który dobrał się do śmietanki. Przeszył mnie dziwny dreszcz.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytała po kolejnej długiej chwili milczenia. Byłam pewna, że jej uśmiech nie wróży niczego dobrego. – Nie jestem pewna, czy na coś ci się to przyda. Przy aranżowanym małżeństwie lepiej nie wiedzieć zbyt wiele z góry o człowieku, z którym bez względu na wszystko będziesz musiała się jakoś dogadać.

– Ale ty nie wyszłaś za potwora – odparowałam, choć gdy przypomniałam sobie hrabiego, nie byłam tego taka pewna.

Zadrżałam, gdy jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.

– On nie przypomina nikogo, kogo znasz, Imogen. Właściwie nie sposób się przygotować na spotkanie z nim.

– Nie rozumiem, co masz na myśli.

– Czasem zapominam, że jesteś taka młoda i niewinna. – Zaśmiała się dźwięcznie.

Serce zabiło mi szybciej. Dziwny, przebiegły błysk w jej oczach wskazywał na to, że moja siostra jest kimś zupełnie innym, niż sądziłam. A jeśli Celeste nie była Celeste, to ja również nie miałam pojęcia, kim jestem.

– Współczuję ci – mruknęła po chwili, ale te słowa nie brzmiały szczerze. – Doprawdy, to niesprawiedliwe. Jak takie naiwne dziecko jak ty ma sobie poradzić z mężczyzną takim jak Javier Dos Santos?

Już samo to nazwisko budziło we mnie trwogę.

– Wydawało mi się, że nienawidzisz go za to, co ci zrobił. – Pamiętałam krzyki ojca i szlochy Celeste i wiedziałam, że płakała przez Dos Santosa. Przypomniałam też sobie, że raz widziałam go przelotnie. Po kolejnym wybuchu krzyków i szlochów przykleiłam się do okna nad głównym wejściem do domu i ukryta w draperiach, patrzyłam na tego potwora, który groził, że zrujnuje moją rodzinę. Od tamtej chwili minęło już wiele lat, ale moje wspomnienia były tak świeże, jakby zdarzyło się to wczoraj. Był ciemny jak grzech. Jego włosy, czarne, niemal granatowe, przypominały mi skrzydła kruka. Twarz miał okrutną i surową, ciało mocno umięśnione i wydawał się niebezpieczny, zupełnie inny od dobrze wychowanych mężczyzn, wśród których wyrosłam. Brakowało mu elegancji i wdzięku. Myślałam wówczas, że nie ma żadnych praw do mojej pięknej siostry. Mój ojciec też tak uważał. Jego krzyki niosły się po całym domu. Celeste przeznaczona była dla kogoś lepszego.

Okazało się jednak, że Javier Dos Santos jest wystarczająco dobry dla mnie.

– Oczywiście, że go nie nienawidzę – powiedziała teraz ze śmiechem, który miał sugerować, że byłam wtedy bardzo młoda i głupia. – Skąd ci to przyszło do głowy?

– Sama tak mówiłaś. Krzyczałaś, że go nienawidzisz i zawsze będziesz go nienawidzić i że nie posuniesz się do taniego wybaczenia.

– Powiem ci coś o Javierze – przerwała mi Celeste. – Nie jest taki jak inni mężczyźni. Powinnaś być na to przygotowana. Zapomnij o wszystkim, co myślałaś o nim do tej pory.

– Nie znam żadnych mężczyzn oprócz kilku księży i twojego męża.

Celeste wcisnęła się w głąb sofy, jakby wreszcie mogła się rozluźnić i porzucić swoją doskonałość.

– Javier jest bardzo męski. Zwierzęco męski. Weźmie sobie to, czego chce, a co gorsza, ty mu to dasz z największą radością.

– Niczego nie zamierzam mu oddawać. – Zmarszczyłam brwi. – Tym bardziej z radością.

Celeste tylko machnęła ręką.

– Tak będzie. On cię upokorzy, obrazi i zapewne doprowadzi do płaczu. A ty mu za to podziękujesz.

Serce biło mi mocno. Kręciło mi się w głowie, gardło miałam wyschnięte, a język stanął mi kołkiem.

– Dlaczego tak mówisz? I po co mówisz mi o tym wszystkim akurat dzisiaj?

– Ja tylko próbuję cię przygotować, Imogen.

– I tak uważam go za potwora. To, co mówisz, w niczym mi nie pomoże.

– Będziesz musiała powściągnąć język – dodała niemal ze smutkiem. – On nie zniesie, żebyś tak do niego mówiła. Nie możesz też biegać po domu jak zwykła plebejuszka, spocona i czerwona na twarzy.

– Masz szczęście, że to wszystko zostało ci oszczędzone – powiedziałam cicho. – Ja muszę nieść ten ciężar dla dobra całej rodziny.

Jeszcze nigdy nie widziałam na jej twarzy takiego wyrazu. Zarumieniła się, uniosła głowę i oczy jej zabłysły.

– Rzeczywiście. Codziennie myślę o tym, jak mi się poszczęściło.

Tego dnia Celeste zachowywała się dziwnie, ale przecież była moją siostrą, jedyną osobą, która nigdy mnie nie karała za zadawanie pytań. Dlatego odważyłam się zapytać o coś, co niepokoiło mnie od wielu dni, od chwili, gdy ojciec przy świątecznym obiedzie ogłosił, że znalazł mi narzeczonego.

– Czy sądzisz... – odchrząknęłam. – Czy on może mnie skrzywdzić?

Przez długą chwilę milczała. Gdy wreszcie się odezwała, jej oczy miały twardy wyraz, usta jej drgały i nie wydawała się już rozluźniona.

– Przetrwasz to. Przetrwasz wszystko, Imogen, lepsze i gorsze chwile. Radziłabym ci jak najszybciej zajść w ciążę. Tacy mężczyźni jak on pragną dziedzica. Właściwie tylko tego pragną. Im szybciej wypełnisz swój obowiązek, tym szybciej zostawi cię w spokoju.

Gdy wyszła, długo siedziałam nieruchomo, niezdolna nawet oddychać. Wokół piersi zaciskała mi się żelazna obręcz. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy naprawdę zobaczyłam moją siostrę i wypełniał mnie smutek, ale także niepokój, którego nie potrafiłam zrozumieć.

Dopiero wtedy wyszłam z łóżka, otarłam oczy i ruszyłam do drzwi, ale w porę wyobraziłam sobie reakcję ojca, gdyby zobaczył mnie błąkającą się po domu pełnym ważnych gości, nieuczesaną i w piżamie. Wróciłam do sypialni i szybko założyłam sukienkę, którą zostawiły mi pokojówki. Sukienka była wybrana pod gust ojca, nie mój. Ja sama o tej porze roku nigdy nie wybrałabym sukienki, nawet z długimi rękawami i z cienkiej wełenki. Założyłam również miękkie skórzane buty sięgające kolan i spojrzałam w lustro. Nie, nie wyglądałam bardziej elegancko niż zwykle. Moje włosy zawsze wydawały się potargane i nie było sposobu, by je ujarzmić. Zakonnice robiły, co mogły, ale nawet im niewiele udało się zdziałać. Przeczesałam je palcami i pozwoliłam, żeby ułożyły się tak, jak same chciały.

Włosy były moim przekleństwem, tak jak ja byłam przekleństwem życia mojego ojca.

Dopiero gdy mogłam uczciwie powiedzieć, że w każdym razie próbowałam doprowadzić się do porządku, wyszłam z pokoju. Przez rodzinne skrzydło dotarłam do schodów dla służby. Ojciec nie byłby zadowolony, że jego córka porusza się po domu szlakami zarezerwowanymi dla służby, ale nie musiał wiedzieć, jak doskonale znam wszystkie sekretne przejścia w tej starej kupie kamieni. Dzięki temu życie stawało się trochę znośniejsze – udawało mi się uniknąć kazań, kiedy ubłocona i potargana wracałam z długich spacerów po posiadłości. Schodami dla służby przemykałam do własnych pokoi, zanim ktoś mnie zauważył i zaczęły się zwykłe krzyki, obelgi i groźby, że nie ruszę się nawet na krok z domu, dopóki nie zacznę się zachowywać jak dama.

Ostrożnie przeszłam do skrzydła dla gości, mijając pokoje przeznaczone dla rozmaitych członków rodziny oraz przekarmionych przyjaciół ojca. Wiedziałam, że jest tylko jedno miejsce, gdzie ojciec mógł umieścić człowieka tak potężnego i bogatego jak Javier Dos Santos. Dziesięć lat temu przepędził go z domu, ale teraz, skoro już zdecydował się oddać mu córkę za żonę, nie żałował mu luksusów. Poszłam zatem do nowszej części domu, dobudowanej przy skrzydle gościnnym, gdzie moja babcia spędziła ostatnie dni życia. Było to właściwie odrębne domostwo z oddzielnym wejściem, ale można tam było dotrzeć przez drugie piętro i prywatną galerię. Nie zastanawiałam się, dlaczego to robię, ale miało to jakiś związek ze smutkiem wywołanym przez moją siostrę. Przemknęłam przez drzwi dla służby ukryte za tapiserią na końcu galerii, przycisnęłam się do ściany i zaczęłam nasłuchiwać.

I właśnie jego głos usłyszałam najpierw – rozkazujący, mroczny, o barwie ciemnej czekolady i czerwonego wina. Coś we mnie szepnęło, że ten głos jest piękny. Poczułam przerażenie, ale nie wycofałam się. Stał pode mną, w miejscu, gdzie nie mogłam go dostrzec, i mówił coś szybko po hiszpańsku. Oderwałam się od ściany, postąpiłam o krok naprzód i ponad balustradą spojrzałam na znajdujące się niżej pomieszczenie.

Wspomnienia splotły się z rzeczywistością. Znów patrzyłam na Javiera Dos Santosa z góry i znów uderzyła mnie jego siła fizyczna. Wtedy, przed laty, miał na sobie wieczorowe ubranie, które podkreślało jeszcze siłę szerokich ramion i mocną pierś. Dzisiaj był tylko w koszuli i spodniach. Nie mogłam oderwać wzroku od jego umięśnionych ud. Serce biło mi tak mocno, jakbym była w gorączce, wiedziałam jednak, że nie jestem chora.

Przeczesał palcami włosy. Były tak czarne i lśniące jak w moich wspomnieniach, jakby mijające lata nie zostawiały na nim żadnych śladów. W ręku trzymał komórkę. Przez chwilę słuchał z głową przechyloną na bok, a potem z jego ust znów wylała się rzeka lirycznych hiszpańskich słów, które zdawały się oplatać mnie dokoła i przenikać na wylot. Mój hiszpański nie był na tyle dobry, bym mogła wychwycić wszystkie niuanse, pozwalał mi jednak zrozumieć, o czym była mowa. Jakieś interesy w Walii. Coś o Stanach. Potem o Japonii.

Przerwał połączenie i rzucił komórkę na stół. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w jakieś dokumenty. Potem nagle podniósł głowę i przeszyło mnie przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu.

Przez cały czas wiedział, że tu jestem.

– Witaj, Imogen – powiedział. W jego angielszczyźnie słychać było lekki obcy akcent, przez co moje imię brzmiało jak śpiew albo przekleństwo. – Chcesz czegoś czy przyszłaś tylko popatrzeć?

Wybieram ciebie

Подняться наверх