Читать книгу Noc w Nowym Orleanie - Caitlin Crews - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеGdy to się wreszcie stało, Shona Sinclair wcale się nie zdziwiła. Z pewnością się wystraszyła, ale nie była zaskoczona. Gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziała, że ten dzień kiedyś nastąpi. Przygotuj się, powtarzała sobie stanowczo, ponieważ to w końcu nadejdzie.
Zobaczyła czterech przysadzistych mężczyzn o zimnym spojrzeniu. Nigdy wcześniej nie widziała na żywo królewskich strażników, ale właśnie tak ich sobie wyobrażała. Przekonała się o tym w chwili, gdy ich ujrzała. Wtargnęli do restauracji niczym śmiercionośna fala. Rozejrzeli się wokoło, zupełnie nie przypominając kogoś, kto szuka wolnego stolika, przerwawszy wędrówkę po ulicach Dzielnicy Francuskiej, żeby coś zjeść. Wyglądali raczej tak, jakby oceniali po kolei każdą osobę obecną na sali.
Sprawiali wrażenie, jak gdyby dokładnie się orientowali, ilu jest na sali kelnerów i nielicznych stałych klientów zajmujących kilka oddalonych od siebie stolików i jedzących lichą zupę z ketmii i gumowate placki smażone w oleju. Wiedziała, kim są i po co tu przyszli.
Zamarła na chwilę, ale wciąż nie traciła nadziei. Wstrzymała oddech i czekała. Może chodzi o jakiegoś celebrytę, zastanawiała się. Czasem pojawiali się tutaj, w Nowym Orleanie. Jednak ci mężczyźni nie wyglądali na przybyszów z Hollywood. Po pierwsze, wydawali się zbyt poważni, a po drugie, patrzyli prosto na nią.
Było dość wcześnie. Pora obiadowa jeszcze się na dobre nie rozpoczęła i restauracja świeciła pustkami. Znajdowała się jednak w słynnej Dzielnicy Francuskiej Nowego Orleanu i w każdej chwili mogło zrobić się tu tłoczno.
Shona modliła się o to gorączkowo. Kiedy jednak drzwi się otwarły, żaden znany jej bóg nie zesłał daru z nieba. Do środka wszedł jeszcze jeden mężczyzna w otoczeniu kolejnych dwóch ochroniarzy. I tyle. Spełniły się jej najgorsze obawy.
Znała bowiem tego człowieka, poprawiającego niecierpliwie mankiety eleganckiego garnituru i rozglądającego się wokół z taką miną, jakby otoczenie budziło w nim odrazę. Obrzucił wzrokiem salę, urządzoną z myślą o turystach staromodnymi znakami drogowymi Nowego Orleanu i pamiątkami po słynnej miejscowej drużynie futbolu amerykańskiego wiszącymi na ścianach. A potem ponownie zwrócił spojrzenie na Shonę.
Dużo o nim wiedziała. Wspomnienia zalały ją jak wrząca lawa, choć usiłowała sobie wmówić, że człowiek ten nie ma już na nią żadnego wpływu. A jednak wciąż miał.
Wiedziała, że jego oczy wcale nie są czarne, jak się wydawało z daleka, lecz ciemnozielone o niezwykłym odcieniu. Natomiast twarz jest jeszcze bardziej zachwycająca z bliska, z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i zmysłowymi ustami. A dłonie, silne i wypielęgnowane, potrafią zdziałać cuda. Jego uśmiech mógł oczarować kobietę w taki sposób, że zupełnie traciła głowę i w dodatku myślała, że warto.
Dużo się zmieniło od tamtej gorącej nocy przed pięcioma laty: Shona straciła sporo ze swojego poczucia humoru i przestała być niemądrą dziewczyną, jaką była wtedy. Życie zmieniło się zupełnie z powodu jej własnej głupoty i nieznajomego przystojniaka spotkanego przy barze. Wspomnienia jednak nie przepadły, mimo że bardzo się starała o nim zapomnieć.
– Cześć, Shono – powiedział na przywitanie. Od razu poznała jego głos. – Miło cię znowu widzieć.
Brzmiał tak samo jak kiedyś. Nisko, działając na nią niczym pieszczota. W jego wyuczonym brytyjskim akcencie, wyczuwało się też inny, typowy dla mieszkańców jego kraju, odległego królestwa Kalii.
Shona nigdy wcześniej nie słyszała o Kalii, zanim go poznała. A teraz wiedziała więcej, niż by sobie życzyła, o tym miejscu, którego na początku wcale nie chciała poznać. O państwie położonym na Półwyspie Arabskim, nad połyskującym w słońcu morzem, i jego rodzinie królewskiej, a nawet jej pozycji na arenie międzynarodowej. Starała się dowiedzieć o tym człowieku możliwie najwięcej od tamtego feralnego dnia przed pięcioma laty, kiedy to zajrzała do jednej z gazet w gabinecie położniczym i uświadomiła sobie, że dziecko, które nosi w łonie – rezultat jednej nocy spędzonej z nieznajomym – należy do księcia Malaka z Kalii.
Zobaczyła go w tym błyszczącym kolorowym czasopiśmie, pełnym fotografii jasnowłosych modelek, na zdjęciu zrobionym w jednym z wielu modnych europejskich miast, w których Shona nigdy nie była i wątpiła, czy kiedykolwiek będzie. Europa wydawała się nieosiągalna dla takich dziewczyn jak ona, bez rodziny i perspektyw na życie.
Książęta wydawali się jeszcze bardziej poza jej zasięgiem niż podróż do Europy. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że gdyby udało jej się skontaktować z Malakiem, by powiadomić go o dziecku, namieszałby w jej życiu tak, jak to czynią mężczyźni jego pokroju z kobietami takimi jak ona. Narobiłby jej tylko kłopotów, ponieważ tak właśnie zachowują się bogacze. Przekonała się o tym nieraz. Kobiety takie jak Shona były dobre na jedną noc, może dwie, ale z pewnością nie nadawały się do tego, by rodzić dzieci milionerom.
Zdawało się, jakby zamożni mężczyźni podróżowali z całym zespołem prawników gotowych w każdej chwili sporządzić poufną umowę i wypłacić odpowiednią sumę pieniędzy, żeby tylko rodzina takiego człowieka i niepomna jego wybryków żona nie dowiedzieli się o nieślubnym dziecku. Miało to też zapobiec ewentualnym przyszłym szantażom. To były jednak szczęśliwe historie. O wiele straszniejsze zdarzały się wtedy, gdy kobiety traciły zupełnie swoje potomstwo, bo nie miały pieniędzy walczyć o nie w sądzie.
Shona postanowiła, że to się jej nie przydarzy. Przyrzekła to sobie tamtego dnia w gabinecie lekarskim, gniotąc w dłoniach kolorowe czasopismo. Nie miała na świecie nikogo poza dzieckiem i chciała je przy sobie zatrzymać. Wolała już nigdy nie spotkać księcia Malaka z Kalii. To się nie zmieniło.
– Nie udawaj, że mnie nie pamiętasz – powiedział, gdy zrobiła zdziwioną minę na jego widok, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. – Widzę, że mnie poznajesz. A poza tym nieładnie oszukiwać, czyż nie?
Mimowolnie zadrżała na dźwięk jego głosu. Wciąż na nią działał, ale z pewnością nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Niezbyt mnie to obchodzi – odparła i na twarzach jego ochroniarzy natychmiast pojawiło się oburzenie. Ciemne oczy Malaka jedynie zabłysły. – Widzę, że tym razem jesteś z przyjaciółmi. Czyżby to jakieś spotkanie towarzyskie? Szkoda, że nie mam czasu, bo chętnie bym się przyłączyła.
Malak uśmiechnął się na to, ale nie tak jak kiedyś. Raczej chłodno i wyniośle. Poczuła niepokój. Co gorsza, nie odprawił ochroniarzy, co tylko umocniło ją w przekonaniu, że nie jest to przypadkowe spotkanie po latach. Nie wydawało się możliwie, by chciał odnowić dawną znajomość. Był przecież słynnym księciem. Wszędzie, gdzie się pojawił, otaczało go grono chętnych kobiet. Po co miałby się skupiać na jednej?
Pozostawał więc tylko jeden powód, dla którego mógł przyjść do restauracji, gdzie pracowała, a nie do jej małego wynajmowanego domu przy bocznej uliczce, oddalonego o kilkaset metrów od Dzielnicy Francuskiej. A może już tam był? – pomyślała z obawą.
Jak dobrze, że zostawiła Milesa przed pracą u Ursuli, swojej przyjaciółki, a raczej znajomej. Ursula miała sześcioletnie dziecko i również pracowała o dziwnych porach dnia. Poznały się parę lat temu, obsługując gości w tej samej restauracji kilka przecznic dalej, i od tamtej pory na zmianę opiekowały się swoimi dziećmi. Łączyły ich wspólne potrzeby i czasem spotkały się ze sobą na drinka. To wszystko. Prawdę mówiąc, Shona wiedziała o przyjaźni tak niewiele, jak o życiu rodzinnym.
– Możemy gdzieś porozmawiać? – spytał Malak.
Znała go tylko z tej jednej feralnej zmysłowej nocy, sprzed pięciu lat, której nie zamierzała się wstydzić bez względu na to, co wydarzyło się później. Wtedy jednak nie odzywał się w taki sposób, jak teraz. Jego słowa nie zabrzmiały jak pytanie, tylko jak rozkaz. Biada komuś, kto go nie posłucha.
Shona jednak nigdy nie była dobra w wypełnianiu poleceń. Miała trudne dzieciństwo. Matka ją porzuciła i Shona znalazła się pod opieką państwa, trafiając do różnych rodzin zastępczych, gdzie okazywano jej niewiele zainteresowania. Tam miała dużo okazji nauczyć się być twardą w każdych okolicznościach. Nauczyła się stać na własnych nogach i dbać o siebie, bo nikt inny o nią nie dbał.
W wieku osiemnastu lat w końcu uwolniła się od państwowej opieki społecznej i mogła się usamodzielnić. Od tamtej pory żyła po swojemu, przed zajściem w ciążę, a także później. I nie zamierzała tego zmieniać dla jakiegoś bezczelnego księcia w garniturze wartym zapewne więcej niż jej roczny czynsz.
– Nie – odparła na jego pytanie. Uniósł brew, jak gdyby rzadko spotykał się z odmową. – Nie ma tu żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy porozmawiać.
– Czyżby?
– Poza tym nie mamy o czym – dodała, krzyżując ręce na piersi.
Cieszyła się, że zastał ją w takim ubraniu jak teraz. Nie była wystrojona jak wtedy, gdy go poznała. Wyglądała ni mniej ni więcej jak kelnerka i ani trochę się tego nie wstydziła. Miała na sobie czarną koszulkę z zabawnym nadrukiem z przodu, fartuszek w takim samym kolorze, przewiązany wokół bioder, i krótką czerwoną spódnicę. Właściciel restauracji nalegał, by nosiła krótkie stroje, a ona nie miała nic przeciwko, ponieważ dzięki temu dostawała większe napiwki.
Pewnie wyglądała tak, że żaden książę z dalekiego kraju nie zwróciłby na nią uwagi. Może dzięki temu Malak sobie przypomni, dlaczego znikł rankiem po tamtej nocy przed pięcioma laty. A gdy Shona wykaże mu ponownie swój ewidentny brak klasy i dobrego pochodzenia, może znowu się ulotni, tak jak kiedyś. Liczyła na to.
– Obawiam się, że mamy parę spraw do omówienia – odparł. – I nie da się tego uniknąć, obojętnie jak bardzo byś chciała.
Wsunął ręce do kieszeni spodni i przestąpił z nogi na nogę. A potem nagle się uśmiechnął, jakby przyszedł tu tylko po to, żeby ją oczarować. Takiego właśnie go zapamiętała z tamtego dnia, kiedy poznali się przy barze w eleganckim hotelu, do którego zawsze chciała wpaść i marzyła o tym w dzieciństwie. I właśnie ten uśmiech utkwił jej w pamięci. Zaraźliwy i zmysłowy. Sprawił wtedy, że zachowała się zupełnie niezgodnie z własnymi zasadami.
Potem wciąż uparcie nie pozwalała sobie żałować tego, co się stało. Ale teraz obawiała się, że wszystko się zmieniło. Malak, jakiego pamiętała – beztroski i uwodzicielski – nie był bowiem wytworem jej wyobraźni, choć wyglądał teraz inaczej. Wydawał się wyższy i bardziej posępny. Nie był już taki swawolny i rozbawiony jak kiedyś.
Wciąż jednak pozostawał sobą i gdy tak stał, trudno jej było powstrzymać napływ wspomnień. Właśnie na tym polegał problem, ponieważ na żadnego mężczyznę nie reagowała tak, jak na niego. Prawdę mówiąc, poza nim żadnego nawet nie dotknęła. Odegnała tę myśl, gdyż nie to martwiło ją najbardziej. Musiała rozegrać jakoś sytuację, w której się znalazła.
Wmawianie sobie przez te wszystkie lata, że jest zbyt zmęczona i zestresowana, by się z kimś umawiać, teraz wydawało jej się błędem, a nie jedynie próbą chronienia siebie. Fakt, że jej doświadczenia seksualne sprowadzały się jedynie do kontaktu z Malakiem, niezbyt się jej podobał. Zwłaszcza że ten człowiek posiadał również moc zrujnowania jej życia. I to po raz kolejny.
– Nawet gdybyśmy mieli o czym rozmawiać, to i tak jestem teraz w pracy – odparła takim samym tonem jak poprzednio. – To nie czas ani miejsce na twoje wizyty ani tej bandy zbirów. Powinieneś wcześniej zadzwonić jak normalny człowiek.
– To by nie wystarczyło w obecnej sytuacji.
– Jakiej sytuacji? – spytała dobitnie.
Pewnie interesowała go tylko jedna sprawa i o niej chciał porozmawiać. A Shona za żadną cenę nie zamierzała do tego dopuścić. Od lat bała się chwili, która właśnie nadeszła. Może dlatego spoglądała twardo na Malaka, nie dopuszczając do siebie innych uczuć, jakie się pojawiły. Jego ochroniarze zablokowali wszystkie wyjścia. Zastanawiała się, jak mogłaby uciec, zabrać Milesa od Ursuli i wydostać się z Nowego Orleanu.
Pochodziła znikąd i nic nie znaczyła, a więc zniknięcie nie byłoby problemem. Nie zdołaliby jej namierzyć. Musiałaby się tylko uwolnić tego dnia od nieproszonych gości i wyjechać gdzieś daleko z Milesem. A wtedy byłoby tak, jakby nie istnieli. Żałowała, że nie uciekła na widok Malaka już wcześniej, pięć lat temu.
– Oczywiście, masz rację – odparł. – Nie chodzi o żadną sytuację, tylko o pewnego małego chłopca. Ma na imię Miles, prawda?
Zamarła. Ale nie tylko ze strachu. Ogarnęło ją wzburzenie.
– To nie twoja sprawa.
– Chyba rzeczywiście mocno w to wierzysz. Skoro wolisz wychowywać go w nędzy, zamiast w warunkach, jakie mu się należą jako jedynemu synowi księcia Kalii.
– Nie obchodzi mnie, kim jest jego ojciec. To moje dziecko i to się dla mnie liczy.
– Może ci powiem, co się dzieje, kiedy książę zostaje królem – odezwał się nieco łagodniej. – Ale nie musisz mi składać kondolencji. Mój ojciec i brat nie umarli. Abdykowali jeden po drugim, jak kostki królewskiego domina.
Nie docierało do Shony to, co mówił. Nie chciała doszukiwać się w tym sensu, ponieważ oznaczałoby to, że…
– Przekazanie władzy zawsze wiąże się z pewnym zagrożeniem, zwłaszcza kiedy nowym królem ma zostać ktoś, komu wcześniej nie było to pisane – mówił dalej. – Najpierw dworscy doradcy rozdzierają szaty, modląc się o wybawienie. To trwa jakiś czas. A potem starają się dowiedzieć wszystkiego na temat nowego władcy, człowieka, który… jak to powiedzieć…
– Nie potrafi zapanować nad popędami? – podpowiedziała.
Wykrzywił usta.
– Może sobie przypomnisz, Shono, że nikt ode mnie tego nie wymagał. A szczególnie ty. W każdym razie dworscy urzędnicy mieli pełne ręce roboty. Odnaleźli wszystkie kobiety, z którymi kiedykolwiek miałem styczność.
– I wystarczyło im na to czasu?
Przechylił głowę, nie spuszczając Shony z oczu.
– Sprawdzili wszystkie moje byłe kochanki, chcąc się upewnić, że z żadną z nich nie łączy mnie nic, co mogłoby rzucić cień na nasze królestwo. I okazało się, że tylko ty, Shono, posiadasz sekret, który mógłby doprowadzić do zawału wielu moich dworzan i służących.
– Mylisz się. Miles i ja nie mamy z tobą nic wspólnego.
– Podziwiam twoje poczucie niezależności – powiedział tonem świadczącym o tym, że ma zupełnie przeciwne zdanie. – Ale obawiam się, że nie ma wyboru. Chłopiec jest mój. Co czyni go również dziedzicem kalijskiego tronu. A to oznacza, że nie może tu zostać.
Wbiła sobie palce w ramiona, trzymając ręce złożone na piersi, ale wcale dzięki temu nie oprzytomniała. Taki koszmar przyśnił jej się już kilka razy od chwili narodzin Milesa. Tym razem jednak działo się to na jawie. Nie potrafiła sprawić, by Malak znikł.
– Chciałabym, żebyś coś zrozumiał – powiedziała dobitnie, patrząc mu wyzywająco w oczy. – Nie tkniesz mojego dziecka. A jeśli spróbujesz, tych sześciu osiłków z pistoletami nie zdoła cię obronić. Nic cię nie uratuje.
Nie miała pojęcia, jak Malak na to zareaguje. Odchylił głowę i zaśmiał się w głos, z zachwytem i leniwą zmysłowością, które kiedyś doprowadziły Shonę do zguby. Od tamtego czasu jego śmiech nie zmienił się ani trochę. Ciemny garnitur był nowy, a towarzyszący Malakowi ochroniarze również stanowili nowość, podobnie jak posępna nuta w tonie jego głosu i gadanie o królach, tronach i dworskich doradcach. Ale ten śmiech… Wydawał się tak niebezpieczny jak wtedy. A może nawet bardziej. Przenikał ją, pobudzając każdy fragment ciała.
Wmawiała sobie, że tamtej nocy była pijana i dlatego Malak tak ją oczarował. Poczuła wtedy nieodpartą chęć znalezienia się blisko niego, bez względu na wszystko. Nigdy wcześniej nie doznała czegoś takiego w obecności mężczyzny. Był jedynym człowiekiem na świecie, który wzbudzał w niej takie uczucia.
Stał teraz przed nią z uzbrojonymi strażnikami, grożąc, że odbierze jej dziecko, niszcząc życie, jakie wiodła. A mimo to wciąż czuła, że ją pociąga. Czyżby coś było z nią nie w porządku? Śmiech ucichł. Malak spojrzał na nią znowu błyszczącymi oczami i zaparło jej dech. Znalazła się w większych tarapatach, niż jej się wydawało.
– Kiedy jest tak niewiele do wyboru, daje to pewną swobodę – powiedział niemal smutno i poczuła się tak, jakby ktoś wrzucił ją do klatki i zamknął na klucz. – Wszystko będzie dobrze, Shono. W ten czy inny sposób.
– Nie będzie – odparła zawzięcie. – Powinieneś odejść i wrócić tam, skąd przybyłeś. I to natychmiast.
– Chciałbym, ale to niemożliwe.
– Nie możesz… – zaczęła.
– Miles jest synem króla Kalii – przerwał jej ostro. W jego stalowym spojrzeniu i całym szczupłym i doskonale zbudowanym ciele wyczuwała naturalną moc, której nie da się wyćwiczyć na siłowni. – A więc gratulacje, Shono. Ponieważ to sprawia, że jesteś moją królową.