Читать книгу Señora Alicia Tavares - opowiadanie erotyczne - Camille Bech - Страница 4
Señora Alicia Tavares
ОглавлениеOkna biura Kennetha wychodziły na zatłoczoną Via Augusta, jedną z najbardziej uczęszczanych ulic Barcelony. Klimatyzacja chodziła na pełny regulator, było lato i temperatura sięgała 31 stopni. Zdjął marynarkę, bo choć w środku było chłodniej, spokojnie mógł się bez niej obejść.
Na ten dzień nie zaplanował więcej spotkań, więc nie było potrzeby wyglądać elegancko. Zamierzał jeszcze spojrzeć na kontrakty, które miały zapewnić jego firmie klientów na najbliższych parę tygodni. Start-up okazał się sukcesem; w pierwszym półroczu zyskał więcej klientów, niżby spodziewał się w rok. Widać w tych okolicach istniał wielki popyt na usługi informatyczne, co było też wyzwaniem, zważywszy, że żyło się tutaj inaczej niż w Danii, zupełnie inaczej.
Oprócz niego w firmie pracowała jeszcze tylko sekretarka, señora Tavares, dorodna i temperamentna Hiszpanka. Była osobą godną zaufania, od chwili zatrudnienia nie wzięła ani jednego dnia urlopu i dobrze się ze sobą dogadywali. Jej mąż zmarł, nie mieli dzieci. Tuż przed podpisaniem umowy skończyła 50 lat. Poza tym niewiele o niej wiedział.
On sam miał 38 lat, zaś przygoda w Barcelonie stanowiła dawne marzenie, które postanowił spełnić po rozwodzie w Danii.
– Panie Hansen, czy mogę już iść?
Podniósł wzrok znad biurka, nawet nie słyszał, jak weszła, ale był pewien, że wcześniej zapukała, taka już była. Czuła respekt przed szefem, znacznie większy niż tego oczekiwał.
– Tak, tak, Señora Tavares, naturalnie. Czy może pani przygotować te dokumenty do podpisu? Nic więcej na dziś już nie mamy.
Schyliła się, by podnieść długopis z podłogi, i zobaczył jej uda. Były potężne, a spódnica opinała jej się ciasno na szerokiej pupie. Od przyjazdu nie miał zbyt wielu kobiet, nie miał czasu na te rzeczy i może właśnie dlatego, a może z powodu stresu i panującego tu upału, jego członek drgnął na widok jej bujnych ud.
Nie zastanawiając się, jak zostanie odebrany, spytał, czy nie miałaby ochoty na lampkę wina, zanim zacznie przedzierać się przez popołudniowy tłum do metra.
– Jest piątek i chyba nikt nie czeka na panią w domu?
Spojrzała na niego i zgodziła się. Skąd mogła wiedzieć, co zamierzał.
Wstał, pilnując, by nie spostrzegła wybrzuszenia w jego spodniach. Na szczęście były luźne.
– Jak właściwie ma pani na imię?
– Alicia – odparła, spuszczając wzrok.
Widać było, że jest nieśmiała. W Hiszpanii pracownicy nie bratają się z kierownictwem, ale on traktował ich jak równych sobie. Przecież nigdy by sobie nie poradził bez jej pomocy.
– Alicia. To pięknie imię, pasuje do pani… Czy będzie pani przeszkadzało, jeśli będę zwracał się do pani per Alicio? Oczywiście, jeśli pani zechce mówić do mnie Kenneth.
Uśmiechnął się do niej, nalewając jej kolejny kieliszek.
– Nie, nie… panie Hansen, Kenneth… zazwyczaj nie piję takich rzeczy, wystarczy.
Zaśmiał się, była taka urocza, sprawiała wrażenie czystej i niewinnej. Rzeczywiście, jakoś nie mógł sobie wyobrazić, by nawykła do picia alkoholu.
– Nic nie szkodzi, Alicio. W razie czego odwiozę cię do domu.
Po trzeciej lampce była już wstawiona. Widział, że już nie myśli o tym, jak się zachowuje. Wyluzowała się i rozpięła kilka górnych guzików swojej skromnej białej bluzki.
Rozmawiali o wszystkim i niczym, głównie o pracy i spotkaniach zaplanowanych na kolejny tydzień, ale wypytywał też o jej życie prywatne.
– Masz jakiegoś przyjaciela, Alicio? Chodzi mi o to, że twój mąż zmarł już jakiś czas temu, prawda?
– Tak, prawie piętnaście lat, ale nie, nikogo od tamtej pory nie miałam, w każdym razie nie na poważnie…
– A nie brakuje ci…, no wiesz, o co mi chodzi, to przecież naturalne, że…