Читать книгу Siła wieku. Szczęśliwe życie w epoce długowieczności - Carl Honore - Страница 9

Оглавление

Starzeję się... starzeję się... niestety...

Trzeba będzie do spodni dorobić mankiety.

T.S. ELIOT, PIEŚŃ MIŁOSNA ALFREDA PRUFROCKA, PRZEŁ. STANISŁAW BARAŃCZAK

Zapewne o takim miejscu jak Shoreditch myślał Zuckerberg, kiedy zachwycał się młodymi umysłami. Tutaj każdy powyżej 35 lat czuje się staro. W ostatnich latach ten zakątek wschodniego Londynu stał się miniaturą Doliny Krzemowej. Przy wąskich uliczkach mnożą się firmy technologiczne i startupy, a także, jak zwykle w takich miejscach, puby, bary sushi i kawiarnie serwujące cold brew. Wokół na hulajnogach i rowerach z ostrym kołem śmigają młodzi ludzie z całego świata. W przerwach między kolejnymi hackatonami i beta testami odpoczywają i planują przejęcie władzy nad światem, popijając bezglutenowe precle rzemieślniczym piwem. Wszyscy marzą o jednym: że wymyślą kurę znoszącą złote jaja – albo przynajmniej będą jej udziałowcem.

Wieczorem odwiedzam Shoreditch, by sprawdzić, jak ta młoda energia przełoży się na postęp w dziedzinie starzenia. Pretekstem jest konkurs, którego celem jest „przyśpieszyć innowacje podnoszące poziom życia starszych dorosłych na całym świecie”. Dziesięć startupów przedstawi swoje biznesplany przed widownią złożoną z przedsiębiorców, inwestorów i urzędników. Wyłoniony przez sędziów zwycięzca pojedzie na europejski finał. Dwa pytania same wyrywają mi się z notesu: co te młode wilki z Shoreditch rozumieją przez „starszych dorosłych”? I jak zamierzają podnieść jakość ich życia?

Impreza odbywa się w Campus London, Google’owskim ośrodku przedsiębiorczości. Przed wejściem jakiś młody mężczyzna w kamizelce od garnituru chodzi wte i wewte niczym niespokojny wartownik, relacjonując przez smartfona przebieg spotkania z inwestorami: „Totalnie kupują pomysł zrobienia czegoś z emerytami!” – krzyczy do aparatu.

Wchodzę do holu ozdobionego gadżetami z mojej młodości, a dziś antykami: pierwszy iMac, radio tranzystorowe, telewizor kineskopowy, projektor Super 8. Na jednej ze ścian widnieje hasło żywcem zaczerpnięte z podręcznika dla startupów: „Więcej. Sprytniej. Odważniej”. Wokół stołu zebrali się już ludzie, skubią nachosy i burratę. Sami młodzi. Podchodzę do dwudziestoparolatka z brodą i pytam, co go sprowadza na wydarzenie dotyczące starości. „Jestem seryjnym przedsiębiorcą i non stop szukam nowych trendów – wyjaśnia. – A starość jest teraz w modzie”.

Jego merkantylny ton lekko mnie odrzuca, ale zaraz sobie przypominam, że to konkurs na pomysły biznesowe. Sala pełna jest ludzi inteligentnych, przedsiębiorczych, intensywnie myślących o tym, jak poprawić życie osób starszych – w zasadzie można się tylko cieszyć.

Siadam na widowni. Jako pierwszy zostaje zaprezentowany gadżet, który oszacowuje ryzyko upadku i złamania biodra. Potem apka, która ma przeciwdziałać społecznej izolacji osób starszych, ułatwiając porozumiewanie się przez komunikator i udostępnianie zdjęć. Następnie młodziutki przedsiębiorca z prędkością karabinu maszynowego wyjaśnia, że najlepszym sposobem walki z maltretowaniem seniorów, ich niedożywieniem i depresją jest ucyfrowienie dostępu do usług opiekunów. Wreszcie oglądamy wózek, który przemieszcza się nie tylko do przodu, do tyłu i na boki, ale też w górę i w dół. Zwycięzcą okazuje się jednak wygodna porównywarka produktów dla osób cierpiących na demencję.

Każdy z tych pomysłów uczyniłby świat lepszym. Zapał pomysłodawców jest zaraźliwy. Oczywiście, że chcą zarobić, ale większość podkreśla, że inspiracją do działania była dla nich trudna sytuacja kogoś z rodziny. Zwycięzca przez wiele lat zajmował się matką chorującą na demencję. Gdy w sali zrywają się brawa, udziela mi się ogólny entuzjazm.

Coś mi jednak nie daje spokoju. U podstaw każdego produktu, każdego pomysłu, każdego biznesplanu leży to samo założenie: że „starszy” znaczy samotny, słaby, unieruchomiony, smutny, bezbronny – a czasem wszystkie te rzeczy naraz. A co z rosnącą rzeszą osób, które bez względu na swój wiek chwytają życie za rogi? Nic z tego, co tu widziałem, nie jest adresowane do kogoś takiego jak Darunee Kramwong. Albo choćby do mnie. Na tle złotej młodzieży z Shoreditch ja, z pięćdziesiątką za pasem, jestem bez wątpienia „osobą starszą”, a jednak minie zapewne jeszcze wiele lat, zanim będę potrzebował któregoś z tych wynalazków. Dlaczego nikt dziś na scenie nie przedstawił narzędzia, które pomogłoby mi zbudować własną apkę? Albo nie spróbował pokazać komuś takiemu jak Kramwong, jak się promuje własny pomysł na startup?

Czekając w kolejce na ubera, uzmysławiam sobie, że dzisiejsza impreza dobrze ilustruje, gdzie leży błąd w myśleniu o starości. Zwykle zakłada się najgorszy scenariusz. Zastanówmy się nad tym. Z czym kojarzy nam się starzenie? Jeśli myślicie tak jak ja lub pełni dobrych chęci przedsiębiorcy z Shoreditch, przed oczami stają wam raczej ponure obrazy: niedołężność, cyfrowy analfabetyzm, demencja, śmierć. Pożałowania godny, odpychający portret Doriana Graya. Mieszkaniec domu starców śliniący się podczas gry w bingo. Babunia, która nie poznaje krewnego albo gubi drogę do domu. Staruszek, który nie umie sam wejść po schodach ani się podetrzeć.

Jeśli chcemy w pełni wykorzystać to, że żyjemy coraz dłużej, nie możemy sobie wyobrażać starości w najczarniejszych możliwych barwach. Aby się od tego uwolnić, musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd się w nas bierze niechęć do starości i jak to się stało, że zapuściła tak głębokie korzenie.

Przede wszystkim nazwijmy problem po imieniu. W 1969 roku amerykański gerontolog Robert Butler ukuł termin „ageizm” na określenie „systematycznej dyskryminacji i szufladkowania osób ze względu na wiek”. Później słowo to objęło swym znaczeniem również przypadki mówienia w sposób uwłaczający o samym procesie starzenia. Stereotypy związane z wiekiem są zwykle okrutne (starsi ludzie mają kiepską pamięć, są smutni, słabi, zgryźliwi, nieatrakcyjni, nudni), choć niekiedy bywają też pozytywne (starsi ludzie są mądrzy), a nawet dotyczą ludzi młodych (milenialsi to mimozy albo „płatki śniegu”). Ale skutek jest zazwyczaj taki sam: wpycha się cały rocznik do jednego worka, w którym nikomu nie jest dobrze.

W odróżnieniu od innych rodzajów dyskryminacji, takich jak rasizm czy seksizm, ageizm na dokładkę budzi w ofierze pogardę do samej siebie. Biały rasista nigdy nie będzie czarny. Męska szowinistyczna świnia raczej nie przemieni się w kobietę. A starzejemy się wszyscy. Kto więc folguje ageizmowi, sam poniża siebie z przyszłości. Jak na początku XIV wieku ujął to Bernardyn ze Sieny: „Każdy chce dożyć późnego wieku, ale nikt nie chce być stary”.

Jakie są więc korzenie ageizmu? Najprościej chyba zacząć od słowa na „ś”. Benajmin Franklin zauważył, że człowiek może być w życiu pewien tylko dwóch rzeczy: śmierci oraz podatków. Nawet najsprytniejszy księgowy nie pomoże nam uniknąć jednej i drugiej. Codziennie ziemski padół opuszcza około 150 tysięcy dusz. A równie nieuchronne jak śmierć jest nasze pragnienie, by jej uniknąć. Ewolucja wyposażyła nas w przemożny, nieodparty instynkt przetrwania. Wspomnijmy historię Ernesta Shackletona, który przeprawiał się szalupą przez lodowate, targane wichurą wody Antarktyki. Albo przypadek rozbitków z katastrofy samolotu w Andach, którzy zjadali ciała współpasażerów.

Nawet osobom wierzącym w życie pozagrobowe rzadko do niego śpieszno. Nic dziwnego, że pragnienie nieśmiertelności jest obecne w różnych kulturach i epokach. Jeden z najstarszych znanych nam utworów literackich, Epos o Gilgameszu, opowiada o sumeryjskim królu, który chciał żyć wiecznie. Wieki później, w średniowiecznej Europie alchemicy na wyścigi szukali recepty na życie wieczne, a kilku władców chińskiej dynastii Tang zmarło po wypiciu eliksiru młodości zaprawionego rtęcią lub ołowiem.

W nowoczesnym świecie chęć oszukania śmierci tylko przybrała na sile. Wirtualna nieśmiertelność już puka do drzwi – firmy w rodzaju Forever Identity czy Eternime tworzą dla klientów cyfrowe awatary i hologramy, które po nich pozostaną. W świecie offline miliardy dolarów zasilają wyścig zbrojeń przeciw starzeniu. Bada się możliwość odmłodzenia starszych organizmów transfuzjami młodej krwi. Ruch „leczenia” starości ma swojego ambasadora w osobie biogerontologa Aubreya de Grey, który, uzbrojony w starotestamentową brodę i prezentację w PowerPoincie, mówi słuchaczom na całym świecie, że pierwszy człowiek, który dożyje tysiąca lat, być może już się urodził.

Ale wygrana ze śmiercią wciąż należy raczej do sfery fantastyki naukowej. Choć żyjemy coraz dłużej, na poziomie komórkowym jesteśmy zaprogramowani, żeby umrzeć. Naukowcy z Uniwersytetu Arizony na modelach matematycznych wykazali, że zatrzymanie procesu starzenia w tak złożonym, wielokomórkowym organizmie jak istota ludzka jest zwykłą mrzonką. „Starzenie się jest matematycznie nieuniknione, koniec, kropka – wyjaśnia Joanna Masel, profesorka ekologii i biologii ewolucyjnej, jedna z autorek badania. – Logicznie, teoretycznie, matematycznie rzecz biorąc, nie ma od niego ucieczki”.

A ponieważ śmierć, niszczyciel światów, czeka wszystkich, starzenie jawi się nam jako wróg. Nic dziwnego. Każdy upływający rok, miesiąc, tydzień, godzina, minuta przybliżają nas do kresu. Nawet najdrobniejsze zwiastuny starości – zmarszczka, siwy włos, trzeszczący staw – przypominają, że Kostucha o nas pamięta, że mamy coraz mniej czasu na zrobienie wszystkiego, co chcemy.

Można wręcz przyjąć, że w dzisiejszych czasach lęk przed śmiercią jest dotkliwszy niż dawniej. Laicyzacja odebrała nam pociechę życia pozagrobowego. Zepsuliśmy też sam proces umierania. W bardzo wielu krajach śmierć została zmedykalizowana i zinstytucjonalizowana. Gdy jesteśmy u kresu, robi się wszystko – nie bacząc na koszty, ból, cierpienie, utratę godności – by utrzymać nas przy życiu. „Wyobrażamy sobie, że możemy zaczekać, aż lekarze powiedzą nam, że nic już więcej nie da się zrobić – pisze chirurg Atul Gawande w Śmiertelnych. – Ale w rzeczywistości rzadko się zdarza, żeby lekarze nie mogli zrobić czegoś jeszcze. Mogą podać toksyczne leki o nieznanej skuteczności, próbować operacyjnie usunąć część guza lub zrobić gastrostomię, jeśli dana osoba nie może jeść: zawsze jest coś, co można jeszcze zrobić”[5]. Przez to nasze ostatnie dni, tygodnie czy wręcz miesiące stają się piekłem niczym z Hieronima Boscha; umieramy podłączeni do maszynerii, w otoczeniu personelu medycznego. Znamy te obrazy z serialu, a niekiedy z własnego życia – przyprawiają o gęsią skórkę. Skoro taki jest finał starzenia, to nic dziwnego, że nie ma chętnych.

Nawet jeśli pominąć widmo śmierci, starzenie ma złą prasę, bo jest przyczyną niepożądanych zmian. Zaczyna się niewinnie: mamy trochę mniej energii, mniej siły, mniejsze libido, pogarsza nam się wzrok, słuch i pamięć krótkotrwała. W bardzo zaawansowanym wieku może być już naprawdę nieciekawie. Jak zwykle Szekspir ujął to najlepiej. W Jak wam się podoba ostatni z siedmiu etapów życia jest opisany jako „pamięć zagasła w drugim niemowlęctwie, bez zębów, oczu, smaku, bez wszystkiego”[6]. Nic dziwnego, że w żadnym raju ani utopii nie ma miejsca dla starości.

Oczywiście nie każdy cierpi u kresu życia tak, jak to opisał Szekspir. W dzisiejszych czasach mamy lepsze zęby i, ogólnie rzecz biorąc, większość ludzi do końca pozostaje w niezłej formie. Inni przechodzą tylko krótką fazę „bez wszystkiego”. Problem w tym, że nikt nie może być pewien, jak przebiegnie ów ostatni akt życia – a skłonni jesteśmy wyobrażać sobie najgorsze, zwłaszcza że współczesna medycyna dostarcza nieskończenie wielu sposobów na utrzymywanie nas przy życiu, nawet gdy dawno już wolelibyśmy spoczywać w pokoju. „Teraz starość budzi większe obawy, bo prawie każdy jej doświadcza; trzeba mieć pecha, żeby nie dożyć siedemdziesiątki – tłumaczy Pat Thane, specjalistka od historii starości w King’s College w Londynie. – Niestety nie wiadomo, w jakim stanie przeżyjemy późne lata”.

Tę niepewność dodatkowo potęguje niechęć do projektowania siebie w przyszłość. Dość dokładnie pamiętam, jaki byłem jako 40-, 30- czy 20-latek. A jeśli czegoś nie pamiętam, mogę zerknąć na zdjęcia i filmy, przeczytać swoje teksty z tamtych czasów albo zapytać kogoś, kto mnie wówczas znał. Czuję silny związek z tamtym młodszym sobą. Za to moje przyszłe „ja” to niezapisana tablica. Moje życie może potoczyć się milionem różnych torów, więc myślenie o sobie w wieku 60 czy 70 lat, nie mówiąc już o 80 czy 90, jest równie karkołomne jak próby interpretacji Infinite Jest Davida Fostera Wallace’a. Dodatkowym utrudnieniem jest ludzki atawizm. Nasi przodkowie, łowcy zbieracze, nie musieli wybiegać myślami w przyszłość, bo żyli chwilą, skupieni na przeżyciu kolejnego dnia. „Z ewolucyjnego punktu widzenia byliśmy skoncentrowani na tym, co tu i teraz. Teraźniejszość jest dla nas bardzo ważna – mówi Hal Hershfield, psycholog w Anderson School of Management na Uniwersytecie Kalifornijskim. – Nie jesteśmy stworzeni do myślenia o przyszłości w długiej perspektywie, dlatego nie odczuwamy emocjonalnego związku z osobą, którą będziemy za kilkadziesiąt lat”.

Ten brak związku wzmacnia ageizm dwojako. Po pierwsze, sprzyja rozwojowi najbardziej ponurych stereotypów na temat starzenia. Po drugie, sprawia, że wrzucamy wszystkich seniorów do worka z napisem „inni”.

Skoro więc tak ciężko nam sobie wyobrazić, zwłaszcza w pozytywnym świetle, własną przyszłość, może trzeba poszukać nadziei w przeszłości?

Przyjęło się sądzić, że kiedyś ludziom starszym było lepiej. Poważano ich, a nie traktowano jak zbędny balast. Czy to prawda? A jeśli tak, co nam to mówi o źródłach dzisiejszego ageizmu?

Na pewno starość miała dawniej pewne zalety. Starsi ludzie zyskiwali szacunek poprzez odgrywanie ważnych ról w tradycyjnych społecznościach: zbierali jedzenie, uczyli młodzież wytwarzać broń, narzędzia, kosze, ubrania, opiekowali się wnukami, pełnili funkcje politycznych i duchowych przywódców. Dzięki znajomości historii, pieśni czy medycyny byli Googlem kultury oralnej. Jak głosi afrykańskie powiedzenie: „Kiedy umiera stary człowiek, płonie cała biblioteka”.

Wiele cywilizacji zapisało szacunek do starości w prawie. Na szczycie hierarchii konfucjańskiej znajduje się starszyzna. W starożytnej Grecji złe traktowanie rodziców w zaawansowanym wieku było karane. W cywilizacjach Majów i Inków młodzi byli winni starszym bezwzględne posłuszeństwo. Podczas publicznych zgromadzeń w Atenach, Sparcie czy Rzymie starsi zawsze przemawiali jako pierwsi. W kolonialnej Ameryce w purytańskich kaplicach najbardziej poczesne miejsca rezerwowano dla starców. Nawet przywódcy rewolucji francuskiej, mający w pogardzie tradycję, uczynili szacunek dla starszych patriotycznym obowiązkiem. Ustanowili nowe święto narodowe – Fête de la Vieillesse [Święto starości] – podczas którego mieszkańcy miast oddawali hołd starszym, ozdabiając ich domy, paradując z nimi po ulicach i śpiewając świeckie hymny na ich cześć. Jedna z takich pieśni, śpiewana w Tuluzie w 1797 roku, brzmiała następująco:

Wszelako wiek ten honorowy

Mędrzec osiąga poprzez spokój.

On mu zapewnia życie w zdrowiu.

Złym ludziom to się nie przydarza.

[5] Przekład Malwiny Fiedorek.

[6] Przekład Leona Ulricha.

Siła wieku. Szczęśliwe życie w epoce długowieczności

Подняться наверх