Читать книгу GIRL POWER. Opowieści dla dziewczyn, które chcą zdobyć świat - Caroline Paul - Страница 9

Оглавление

ROZDZIAŁ 1

MIEJ WIELKIE MARZENIA I SPEŁNIAJ JE

KIEDY MIAŁAM 13 LAT, przeczytałam o przedziwnym wyścigu łodzi. Te łodzie były bardzo pomysłowe – napędzane kołem, statki żaglowe i łódki z wiosłami – i miały jedną wspólną cechę. Były zbudowane z kartonów po mleku.

Nie byłam żeglarką. Nie byłam fanatyczką kartonów po mleku. Ale z jakiegoś powodu pomysł bardzo mi się spodobał. Chciałam zbudować łódź z kartonów po mleku. A dokładnie – statek piracki z kartonów po mleku. Wyobraziłam sobie potężny trójmasztowiec, oczywiście z deską wysuniętą poza pokład, z której można by skakać do morza, i z wielkim wygiętym sterem zakończonym rzeźbioną głową orła. Zaczęłam więc zbierać kartony po mleku. Zabierałam je ze szkolnej stołówki. Od koleżanek i kolegów. Od rodziny. Szybko przyzwyczaiłam się do wyrazu twarzy osób, którym wyjaśniałam, że buduję z nich statek piracki. To było kilka rodzajów wyrazu twarzy, ale wszystkie mówiły to samo: „Ha, ha, ha, co za głupi pomysł”. Albo: „Życzę szczęścia, biedne dziecko, ale nic z tego nie będzie”. Albo też: „No, przynajmniej pozbędę się tych kartonów po mleku”. Tylko że na samym końcu, gdy już te reakcje znikały, zawsze pojawiała się jeszcze jedna mina: „To brzmi jak świetna zabawa. Szkoda, że ja tego nie robię” – mogłam to zobaczyć na każdej twarzy.

„Przecież też możesz” – powinnam była odpowiedzieć. Ale trudno się przeciwstawić potężnej szkolnej kucharce, pachnącej szynką i owsianką. Więc nie mówiłam nic. Ale rozumiałam to uczucie.

Byłam nieśmiałym i lękliwym dzieckiem. Wiele rzeczy mnie przerażało. Większe dzieci. Druga klasa. Starsza kobieta mieszkająca naprzeciwko. Bycie wywołaną do tablicy. Książka Gdzie mieszkają dzikie stwory. Las o zmierzchu. Kości mojej dłoni, sposób, w jaki się ruszały.

Lęk to okropne uczucie i możesz w nim utonąć jak w lotnych piaskach. Ściskał mi się żołądek, stopy robiły się ciężkie, a po plecach chodziły mi ciarki. Czułam strach całym ciałem. Dla nieśmiałego dziecka, jakim byłam, było to przytłaczające uczucie.



Laura Dekker nie miała jeszcze 15 lat, kiedy w 2010 roku wyruszyła w podróż dookoła świata na łódce Guppy, którą zbudowała wraz ze swoim tatą. Cel? Zostać najmłodszą osobą, która kiedykolwiek opłynęła kulę ziemską w pojedynkę.

Ci, którzy w to wątpili, a nawet holenderski sąd, próbowali interweniować, uważając, że jest za młoda. Wypłynęła i tak, zatrzymując się na kolejnych wyspach i w portach, radząc sobie świetnie ze sztormami na wzburzonym morzu.

Jej podróż dookoła świata trwała 1,5 roku i zakończyła się sukcesem. I wiesz co? Laura nadal pływa. Mieszka na pokładzie Guppy, wiodąc życie pełne przygód.


„Przygoda jest wartością samą w sobie” – Amelia Earhart, lotniczka

A teraz chciałam zbudować statek piracki z kartonów po mleku i wypłynąć nim na wielką wodę. Czy wspomniałam, że nie umiałam żeglować? W żadnym sensie tego słowa – nawet w najbardziej ogólnym, takim jak „płynąć z prądem”. Nawet tego nie potrafiłam.

Co się stało z tym nieśmiałym i zalęknionym dzieckiem?

Nadal nim byłam. Ale powoli zaczęłam dostrzegać, że to jest nudne. Chciałam mieć życie pełne Wielkich Przygód, takich, o których czyta się w książkach. Zaczęłam więc grzecznie prosić tę nieśmiałą i lękliwą dziewczynkę, żeby ustąpiła miejsca tej drugiej, która także we mnie tkwiła, dziewczynce spragnionej przygód. Tej, która marzyła, by zostać kapitanem pirackiego statku zbudowanego z kartonów po mleku.

Gdzie budowniczy okrętów przechowują materiały budowlane? Oczywiście pod łóżkiem. Po miesiącu miałam tam całkiem spory zapas kartonów. Po dwóch miesiącach było ich jeszcze więcej. Po trzech miesiącach pojawił się niemiły zapaszek. Nie wpadłam na to, że powinnam je była wcześniej wypłukać! Po czterech miesiącach byłam dumną właścicielką 167 (czystych) kartonów po mleku. Mogłam zaczynać.

Zalepiłam taśmą otwory w kartonach, żeby pozostały szczelnie zamknięte. Połączyłam po trzy sztuki i każdą trójkę umieściłam w worku na śmieci. Worek okleiłam taśmą i wsadziłam do kolejnego worka na śmieci. Nie wiedziałam zbyt wiele o tym, jak to działa, ale wiedziałam, że dopóki woda nie dostanie się do środka kartonów, dopóty będą unosiły się na wodzie. Jak każdy inteligentny budowniczy okrętów najpierw to przetestowałam. Ale na tym moja inteligencja się kończyła. Pominęłam jedną istotną kwestię: nie umiałam niczego zbudować. Nie miałam do tego smykałki. Co gorsza, mój tato też nie.




Spływ pontonem po Wielkim Kanionie jest wystarczająco ekscytujący, ale co byś powiedziała na przepłynięcie 500 kilometrów po spienionej wodzie z groźnymi wirami na cienkiej deseczce? W listopadzie 2001 roku Julie Munger, Kelley Kalafatich i Rebecca Rusch włożyły pianki do surfowania i, objuczone ekwipunkiem oraz zapasami, jako pierwsze przepłynęły na deskach tak długi odcinek rwącej rzeki. Zajęło im to 19 dni.

Ale mój tato mi sekundował. Nie śmiał się ze mnie, gdy przedstawiłam mu plan. No dobra, trochę śmiał się pod nosem. Ale mój pomysł mu się spodobał. Tato lubił różne dziwne rzeczy, dopiero później to odkryłam. Wierzył w akupunkturę, jeszcze zanim stała się uznaną metodą leczenia. Wierzył w zdolności paranormalne. Uważał, że można rozmawiać ze zwierzętami, trzeba tylko nad tym popracować. Ale on sam nie był dziwakiem. Pracował w banku, nosił krawaty i lśniące skórzane buty, a po powrocie z pracy robił sobie martini. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że pomysł zbudowania statku pirackiego z kartonów po mleku spodobał mu się, bo był dziwny. Myślałam, że mu się spodobał, bo był świetny. I tata nie wyprowadzał mnie z błędu. Nie wiem, czy miałoby to dla mnie znaczenie, gdybym wiedziała. Uwielbiałam mojego tatę, a budowanie statku z jego pomocą oznaczało, że będziemy robić coś razem. To było dla mnie najważniejszą częścią tej przygody.

Nie wiedziałam, jak zbudować łódź. On nie wiedział, jak zbudować łódź. Ale tym bardziej wierzyłam, że ją zbudujemy, tak jakby te puste miejsca w naszych głowach, gdzie powinna znajdować się wiedza na temat budowania łodzi, były tak ogromne, że mogłyby naturalnie wessać potrzebne informacje z powietrza. Niestety, tak się nie stało.

Szybko pogodziliśmy się z tym, że nie będzie to żaden okręt piracki. Rower wodny? Bez szans. Łódź z wiosłami? Zapomnij. Drogą eliminacji doszliśmy wreszcie do modelu, który większość nazwałaby „kwadratem”. My nazwaliśmy go „tratwą”. Umocowaliśmy kartony po mleku na kawałku sklejki, mniej więcej wielkości podwójnego łóżka, i przykryliśmy drugą sklejką. Boki obiliśmy deskami. W sumie zużyliśmy może 15 gwoździ. Nazwałam ją „Homogenizowana”. Była piękna.


„Zbyt długo i zbyt ciężko pracowałam na osiągnięcie celu, by pozwolić, aby cokolwiek stanęło mi na drodze. Nie zawiodę mojej drużyny ani nie zawiodę samej siebie” – Mia Hamm, czadowa piłkarka

W pierwszą podróż – po rzece w naszej okolicy – zaprosiłam moją siostrę Alexandrę. Byłyśmy jak wszystkie siostry: kłóciłyśmy się, pożyczałyśmy sobie ubrania, czasami skarżyłyśmy na siebie, czasami nie wydawałyśmy swoich tajemnic, śmiałyśmy się razem, aż dostawałyśmy czkawki i bólu brzucha, i bez oporów płakałyśmy w swojej obecności. Od większości sióstr różniłyśmy się tym, że urodziłyśmy się w tym samym dniu w odstępie 2 minut. Byłyśmy bliźniaczkami.

Byłyśmy na tyle podobne, że często mówiono o nas łącznie „dziewczynki”, jakbyśmy były jednym organizmem bez własnych imion. Ale nie byłyśmy identyczne, co oznacza, że ludzie często nas porównywali. Być porównywanym to uczucie podobne do brania non stop udziału w castingu do głównej roli w szkolnej sztuce. Czyje imię będzie na plakacie? Kto znajdzie się w centrum uwagi? Dlatego też jako dziecko nie lubiłam być bliźniaczką (uwielbiam być jako dorosła). Ale to właśnie z tego pochodziła część mojej brawury, potrzebnej, by zbudować statek. Chciałam odróżnić się od siostry. Gdy już zbuduję ten statek, nie będę jedną z „dziewczynek”. Będę kapitanem. Kwadratu, zbudowanego z kartonów po mleku. Niech ktoś spróbuje to przebić.

Zaoferowałam mojej siostrze bliźniaczce wysokie stanowisko pierwszego oficera. Nie wiedziałam, co tak naprawdę robi pierwszy oficer, ona też nie, ale i tak się zgodziła. Zadała też kilka technicznych pytań, między innymi, czym będzie napędzana nasza tratwa.

To było dobre pytanie. Oryginalny plan zakładał budowę trójmasztowca, ale nic z tego nie wyszło.

– To będzie tratwa na wiosła – powiedziałam.

– Dobra – odparła usatysfakcjonowana.

Pewnie spodziewasz się, że zadała więcej pytań tego rodzaju. Ale ona mi ufała, tak jak ja ufałam jej. Nieważne, jak bardzo się kłóciłyśmy, darłyśmy na siebie i starałyśmy się od siebie odróżnić, była między nami głęboka więź, bo byłyśmy ulepione z tego samego genetycznego materiału. Poszłabym za nią w ogień. Ona poszłaby w ogień za mną. Nawet jeśli to było głupie. Nawet jeśli można było wpaść do wody.

Nie zwracałam większej uwagi na pobliską rzekę – wolałyśmy bawić się i pływać w okolicznym jeziorze. Dlatego też nie wiedziałam, że odbywały się na niej wyścigi kajakowe wysokiego kalibru. To by mnie oczywiście nie powstrzymało. Tak czy inaczej, poziom wody w rzece był niski, a spływ tratwą (kwadratem) zbudowaną ze 167 kartonów po mleku wydawał się łatwy.

Moim rodzicom też tak się chyba wydawało, bo nie powiedzieli ani słowa o żadnym możliwym zagrożeniu. Byli dobrymi rodzicami, ale nie znali się na rzekach.



Ka’iulani Murphy jest żeglarką oceaniczną i nawigatorką. Ale nie używa nowoczesnych urządzeń takich jak GPS, radar czy nawet kompas. Zamiast tego posługuje się starodawnymi technikami nawigatorskimi, takimi jak kierowanie się gwiazdami, prądami morskimi, kierunkiem wiatru, szlakami migracyjnymi ptaków, rozpoznawaniem typów chmur i odczytywaniem kierunku fal. Uważa się, że to właśnie w ten sposób Hawajczycy, przodkowie Ka’iulani, odnajdywali drogę podczas trudnej żeglugi z Azji na wyspy Polinezji ponad tysiąc lat temu. Ka’iulani jest obecnie w czteroletniej podróży dookoła kuli ziemskiej, płynąc na replice dawnych łodzi, nazywanych Hokule’a.

Moja siostra zaprojektowała banderę. Napisała „Homogenizowana” na białym prześcieradle i przywiązała je do długiego kija. Była to marna bandera. Wyglądała bardziej jak prześcieradło na kiju niż cokolwiek innego, ale nam to nie przeszkadzało. Miałyśmy łódź, miałyśmy wiosła, miałyśmy coś w rodzaju bandery – a bardzo szybko znalazłyśmy też załogę. Nasz kolega Charlie zgodził się do nas dołączyć, popłynęła też z nami Marianne, uczennica z Francji, która była w naszej szkole w ramach międzynarodowej wymiany. Miałam na nogach getry, które były wtedy szczytem mody, a na głowie i nadgarstkach opaski z frotki, dopasowane kolorem do getrów, tak jakbym spodziewała się, że czeka nas długa, ciężka żegluga, podczas której będzie się z nas lał pot. Złożyliśmy przysięgę lojalności i odśpiewaliśmy kilka szant. A potem odepchnęliśmy tratwę od brzegu.

Przed nami było kilkadziesiąt metrów spokojnej wody. Potem zaczynał się wartki nurt. Charlie, Alexandra i Marianne patrzyli w tę stronę z obawami. Ale to niebezpieczne miejsce na rzece wydawało się dalekie i w dodatku niewielkie. W rzeczywistości było niewielkie, bo znajdowało się daleko. To się nazywa „iluzja optyczna”. Inna nazwa to „wyparcie”.

Mogliśmy spuścić tratwę na wodę za bystrym nurtem, a potem płynąć bez obaw przez kilka kilometrów, bo rzeka była dalej spokojna, ale to by wyglądało na oszustwo. Mieliśmy łódź, banderę, załogę, przysięgę i kilka żeglarskich piosenek – nie poradzimy sobie z paroma progami i skałkami?

Okazało się, że nawet nie potrzebowaliśmy dopłynąć do tego punktu, by nasza przygoda zamieniła się w totalną porażkę. Niemal natychmiast straciliśmy kontrolę nad Homogenizowaną. Być może dlatego, że była kwadratowa, co nie jest hydrodynamicznym kształtem, a może dlatego, że nikt z naszej czwórki nie miał pojęcia, co należy robić. Tratwa zaczęła się kręcić jak karuzela unoszona prądem, podczas gdy załoga zanosiła się histerycznym śmiechem. Jako kapitan powiedziałam, że takie zachowanie może być uznane za niesubordynację, coś, za co może im grozić spacer po desce i w ogóle. Ale też się śmiałam (a poza tym nie mieliśmy deski dla skazańców). Kompletnie nie panowaliśmy nad tratwą, a bystry nurt był dopiero przed nami.


„Nie ma złej pogody. Jest tylko nieodpowiednie ubranie” – Julie Munger, pionierka spływów pontonowych i na desce po rwących rzekach, zapytana, jak jej się udało jako pierwszej przepłynąć na desce przez Wielki Kanion przy temperaturze poniżej zera i opadach marznącego deszczu

[...]


GIRL POWER. Opowieści dla dziewczyn, które chcą zdobyć świat

Подняться наверх