Читать книгу Zrobię, co zechcesz - Catherine Mann - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Оглавление- Muszę zmierzyć długość nogawki, panie Mikkelson.
Isabeau Waters podniosła głowę. W pracy spędzała wiele czasu w towarzystwie nagich i półnagich mężczyzn, próbując zmienić ich wizerunek poprzez odpowiedni dobór ubrań, ale żaden klient nie pociągał jej tak jak Trystan Mikkelson, ranczer i magnat z Alaski.
Klęcząc na dywanie, zacisnęła palce na centymetrze. Powoli przesuwała rękę wzdłuż okrytej dżinsami nogi, aż wreszcie jej wzrok zatrzymał się na skórzanym pasku.
Oddychaj. Jesteś profesjonalistką.
Zlecenie, które dostała, było wyjątkowo intratne. Dwa rody, Mikkelsonów i Steele’ów, postanowiły dokonać fuzji i stworzyć jedną spółkę naftową Alaska Oil Barons. Informacja spowodowała wahania na rynku giełdowym. Sytuacja zaczęła się uspokajać, a wtedy senior rodu Steele’ów spadł z konia, doznając urazu kręgosłupa.
Rodziny musiały szybko wybrać kogoś, kto zostanie twarzą spółki. Zdziwiło Isabeau, że postawiono na Trystana, który bardziej od kierowania firmą wolał kierować rodzinnym ranczem. Ale inni członkowie rodzin mieli a to problemy małżeńskie, a to zdrowotne lub byli zbyt nieśmiali, aby występować publicznie.
Trystan Mikkelson potrzebował jednak zmiany wizerunku i na tym polegało jej zadanie. Garderoba to jedno, ważniejsze było dopilnowanie, aby wytrwał w nowej roli co najmniej cztery tygodnie, do czasu balu charytatywnego organizowanego przez Wilderness Preservation oraz do ślubu swojej matki z Jackiem Steele’em.
Trystan przestąpił z nogi na nogę.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie dam się przerobić na eleganta.
- Pamiętam o pana preferencjach ubraniowych. Ale zmiany są konieczne, żeby wzbudzał pan zaufanie bardziej tradycyjnych inwestorów. – Isabeau odgarnęła włosy za ucho, muskając palcem o perłowe kolczyki; dostała je, na szczęście, od przyjaciółki, kiedy zakładała firmę. Od tej pory zawsze wpinała je na pierwsze spotkanie z klientem.
Trystan mruknął coś pod nosem.
- Byłabym wdzięczna, gdyby komunikował się pan ze mną za pomocą słów.
Zmrużył groźnie oczy.
- Panie Mikkelson, spółka Alaska Oil zleciła mi zadanie, które zamierzam wykonać. - Isabeau uświadomiła obie, że musi popracować nie tylko nad jego wizerunkiem, ale i manierami.
Dziś widzieli się pierwszy raz; wcześniej oglądała jego zdjęcia w sieci. Facet był przystojny. Już samo utrzymanie profesjonalnego dystansu wymagało wysiłku.
Podnieś wzrok, nakazała sobie, będzie ci łatwiej.
Psiakrew, on się śmieje. A niech to!
Włosy miał gęste i jakby potargane przez wiatr. Żałowała, że umówiła go na wizytę u fryzjera. Ale człowiek reprezentujący Alaska Oil musi wyglądać schludnie.
Ponownie mu się przyjrzała. Szerokie ramiona, umięśniony tors… to zasługa pracy fizycznej, a nie siłowni. Isabeau zamyśliła się. Hm, trzeba kupić większe marynarki, a smoking zamówić u krawca.
Dreszcz pożądania przebiegł jej po ciele. Oj, niedobrze.
Siedziba Alaska Oil mieściła się w dwóch budynkach. Steele’owie urzędowali w jednym, Mikkelsonowie w drugim. Isabeau spotkała się z Trystanem w jego gabinecie, dawniej gabinecie Jeannie Mikkelson, która na razie nie odstępowała na krok swojego narzeczonego, Jacka Steele’a.
Gabinet był piękny, przestronny, ale wystrój bardziej pasował do kobiety niż do Trystana, który co rusz spoglądał w stronę okna, jakby obmyślał drogę ucieczki.
Isabeau zerknęła do notatek. Okej, najpierw musi przygotować Trystana do ślubu jego siostry Glenny, która w najbliższy weekend wychodziła za najstarszego z braci Steele’ów, Brodericka.
Przed fuzją Glenna i Broderick pełnili w swoich firmach rolę dyrektorów finansowych i to oni powinni zarządzać Alaska Oil. Jednak odmówili; woleli skupić się na życiu osobistym. Trzeci potomek Mikkelsonów, Charles Jr. zwany Chuckiem, również uznał, że ważniejsze jest dla niego ratowanie małżeństwa niż kierowanie spółką.
Z jednej strony Isabeau pochwalała ich przywiązanie do wartości rodzinnych i zamierzała podkreślić to w notach dla prasy, a z drugiej strony…
Czy nie rozumieją, że akcjonariusze potrzebują zapewnienia, że nic złego się nie dzieje?
Nagle jej myśli powędrowały ku leżącej pod kanapą labradorce. Jakby czując na sobie wzrok swojej pani, suka uniosła łeb. Miała na sobie czerwoną kamizelkę, na której widniał duży napis „Pies asystent”, a niżej: „Nie głaskać”. Paige potrafiła wyczuć groźne dla życia spadki poziomu cukru. Oraz ataki paniki.
Ataki paniki… Chłopak, z którym Isabeau chodziła na studiach, zaczął ją prześladować, gdy z nim zerwała; mimo że obecnie przebywał za kratkami, nie umiała uwolnić się od strachu.
Odchrząknąwszy, podniosła się z kolan.
- Już prawie koniec.
- To dobrze. – Trystan wyciągnął ręce, żeby mogła zmierzyć obwód klatki piersiowej.
Isabeau zacisnęła zęby. To będzie długi miesiąc.
Ale wytrzyma. Musi. To zlecenie ugruntuje jej reputację i być może przysporzy kolejnych, równie ważnych klientów. Nie miała rodziny, na której mogłaby polegać, w przyszłości nie czekał jej żaden spadek. Na razie zdrowie jej dopisywało, ale z cukrzycą nigdy nic nie wiadomo. Dlatego chciała zgromadzić środki na czarną godzinę.
Obiecała sobie, że nigdy nie będzie żyła tak jak jej matka – sama i bez grosza przy duszy.
- Panie Mikkelson…
- Trystan.
- Dobrze, Trystan – rzekła, przechodząc na „ty”. – Kontroluj emocje. Uważaj, co mówisz. Lepiej mniej, niż więcej, z czym, jak sądzę, nie powinieneś mieć problemu. Łatwiej uzupełnić wypowiedź, niż cofnąć coś, co nieopatrznie się powiedziało.
- To tylko bal charytatywny. Regularnie bywam na takich imprezach.
- Tym razem będziesz reprezentował spółkę, której prezes o mało nie zginął, zanim sfinalizowaliście fuzję. Jeżeli nie czujesz się na siłach, mogę poprosić kogoś z rodzeństwa Steele’ów…
- Nie trzeba. Poradzę sobie. Muszę przypilnować, żeby Steele’owie nie pozbawili mojej matki należnych jej udziałów.
- Rozumiem. Ale właśnie takich rzeczy nie możesz mówić na głos.
- Wiem. Tworzymy zjednoczony front. Mam zapomnieć, że od lat nasze rodziny były w stanie wojny. I że mój ojciec nazywał Jacka Steele’a bezwzględnym kanciarzem.
Isabeau utkwiła w nim spojrzenie.
- Panie Mikkelson…
- Trystan. I tak, wiem, to kolejna rzecz, której mam nie mówić.
Wszystko dla rodziny. Całe życie tym się kierował. I dlatego zgodził się na tę cholerną zmianę wizerunku.
Ubranie nie powinno mieć znaczenia. Skończył studia na wydziale biznesu i zajmował się ranczem przynoszącym miliony dolarów zysku. Interesy prowadził w dżinsach i zakurzonych kowbojkach, a nie w garniturze i lakierkach. Ale teraz ważyła się przyszłość jego bliskich. Musi zrobić wszystko, aby nowo utworzona spółka Alaska Oil zyskała trwałą, stabilną pozycję na rynku giełdowym.
Na szczęście współpraca z konsultantką medialną układała się dobrze, a na niej samej miło było zatrzymać wzrok. Miała ogniście rude, lekko falujące włosy zaczesane na jedno ramię. Kusiło go, aby zanurzyć w nich rękę, sprawdzić ich gęstość i jedwabistość.
Był człowiekiem, który większość czasu spędzał na powietrzu, a nie za biurkiem, i który poznawał świat za pomocą dotyku, węchu, wzroku.
Oczy Isabeau, błękitne jak alaskańskie niebo w słoneczny dzień, cudownie lśniły. Wciągnął powietrze: pachniała jak dzikie irysy, które przetrwawszy ostrą zimę, rozkwitały na wiosnę.
Przeniósł spojrzenie na biszkoptowego labradora, który obserwował go swoimi czekoladowymi ślepiami. Uwielbiał zwierzęta i doskonale je rozumiał. Zrozumienie ludzi przychodziło mu z większym trudem.
Marzył, by wrócić na ranczo, wybrać się na przejażdżkę konno, a nawet przejrzeć spis inwentarza. W przeciwieństwie do swojego starszego brata, Chucka, unikał bywania w wielkim świecie. Ale małżeństwo Chucka wisiało na włosku, a żonę brat kochał bardziej od rodzinnego biznesu.
Chuck wiedział, co jest ważne; nauczył się tego od rodziców, Charlesa Seniora i Jeannie, którzy świata poza sobą nie widzieli. Po śmierci ojca, który zmarł dwa lata temu na zawał, synowie martwili się, czy matka znajdzie powód, aby żyć dalej.
Znalazła. Ku zaskoczeniu wszystkich okazał się nim Jack Steele, wróg biznesowy Mikkelsonów.
Latami Trystan słyszał, jak ojciec wylicza wady Jacka. A teraz on i jego rodzeństwo mieliby o nich zapomnieć?
Z rozmyślań wyrwała go Isabeau, która podeszła do biurka, podniosła kilka skoroszytów, zaczęła je przeglądać, coś notować, przyczepiać na marginesach kolorowe karteczki. Po chwili obejrzała się przez ramię i znów skupiła na pracy.
Serce zabiło mu mocniej. Dawno nie spotkał tak pięknej kobiety. Najchętniej zaprosiłby ją na kolację, obsypał komplementami… Jednak nie należy mieszać pracy z przyjemnością.
Zresztą najważniejsza jest rodzina.
Jeannie z Charlesem adoptowali go, kiedy jego biologiczni rodzice, których małżeństwo od początku było burzliwe, postanowili się rozstać. Miał wtedy dziesięć lat. Jego matka, rodzona siostra Jeannie, chciała go powierzyć opiece społecznej. Ciotka zaprotestowała. Oznajmiła, że ona i Charles przyjmą go pod swój dach.
Wszystko zawdzięczał Mikkelsonom. Wiedział, że nigdy nie zdoła im się odpłacić. Gdyby nie oni, trafiłby do domu dziecka. A oni kochali go i od początku traktowali tak samo jak trójkę własnych dzieci.
Jakby wyczuwając jego wzrok, Isabeau ponownie obejrzała się za siebie.
- Gdybyś nie mógł być ranczerem, czym chciałbyś się zajmować?
- Bo ja wiem? – Wzruszył ramionami.
Żył tu i teraz. Po co się zastanawiać, co by było, gdyby… Wziął z barku butelkę piwa i popatrzył pytająco na kobietę. Kąciki ust jej zadrżały, ale potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję. A jeśli chodzi o moje pytanie, usiłuję cię lepiej poznać, łatwiej mi będzie dobrać ci ubranie. Chcę, żebyś dobrze się czuł po metamorfozie. Jeśli coś cię będzie uwierało, ludzie natychmiast to wyczują.
- No to mamy pecha, bo nigdy nie będę dobrze się czuł w roli zmanierowanego gościa w smokingu. – Trystan pociągnął łyk piwa z rodzinnego browaru Icecap Brews.
- Zaufaj mi. Wiem, co robię. – Wskazała na skoroszyty skrywające różne informacje oraz pomiary, dzięki którym nieokrzesany ranczer miał zostać twarzą spółki naftowej Alaska Oil Barons.
- A ty jak byś się czuła, gdybyś musiała wystąpić w roli, która ci nie odpowiada? – spytał, opierając się o ścianę.
W oczach Isabeau pojawił się błysk wesołości.
- Tu nie chodzi o mnie.
Wolnym krokiem Trystan zbliżył się do biurka. Powietrze w pokoju nagle stało się naelektryzowane.
- Inaczej sformułuję pytanie: co byś robiła, gdyby ci się nie powiodło w zawodzie konsultantki?
- Odpowiem, jeśli ty mi odpowiesz. – Pogładziła leżący na biurku kapelusz.
- W porządku. Ty pierwsza.
- Nie ufasz mi? – Roześmiała się. – No więc wróciłabym na studia, na wydział mody. Twoja kolej.
- A ja na archeologię. Jeździłbym na wykopaliska. – Ponownie wypił łyk z butelki. Wyobraził sobie, jak siedzi w jakimś odległym miejscu, grzebiąc w ziemi. Wokół kilka osób, żadnych dziennikarzy, cisza, spokój. Tak, mógłby być archeologiem.
- Czyli jesteś cierpliwy, spostrzegawczy…
Uniósł brwi.
- Chyba tak.
- Dobrze. Mam coraz więcej pomysłów.
Poczytała sobie o nim w internecie, a on o niej nic nie wiedział. Nie fair. Odstawiwszy piwo, skinął na labradora.
- Opowiedz mi o swoim psie.
Isabeau zamknęła skoroszyt i odwróciła wzrok.
- To trzyipółletnia labradorka. Ma na imię Paige.
W porządku, skoro nie chciała mówić o tym, że Paige jest psem asystentem, o czym świadczyła specjalna kamizelka z napisem „Nie głaskać”, nie zamierzał o to pytać. Nie był wścibski.
Po chwili Isabeau uśmiechnęła się szeroko.
- Śmiało, możesz spytać, po co mi pies serwisowy. Moją wcześniejszą odpowiedź potraktuj jak lekcję. Jeśli usłyszysz pytanie, które wolałbyś, żeby nie padło, daj sztampową odpowiedź.
- Przepraszam, zamiast o psa asystenta powinienem był spytać o ulubione miejsce urlopowe albo dlaczego wybrałaś pracę konsultantki.
- Tak, to niezłe pytania na początek. Ale nie przeszkadza mi rozmowa z tobą o Paige. Nie lubię jedynie, jak ludzie na ulicy mnie o nią pytają. Czasem ktoś mi zarzuca oszustwo, bo nie wyglądam na osobę niepełnosprawną, która potrzebuje asysty psa. – Potrząsnęła głową. – Mam cukrzycę. Paige ostrzega mnie, jak poziom cukru mi spada.
- Grzecznie leży pod kanapą, jakby jej nie było.
- Jest skupiona na mnie, gotowa zareagować, gdyby coś się stało.
- Nie powinno się jej głaskać?
- Nie wtedy, gdy ma na sobie kamizelkę. Nosi ją w pracy. Bez niej zachowuje jak każdy normalny pies.
- Nie przeszkadza ci, że cię wypytuję? – Na jej miejscu denerwowałoby go cudze wścibstwo.
- Nie.
- Okej. Skąd Paige wie, że spada ci poziom cukru?
- Wyczuwa węchem.
- Tak jak inne psy wyczuwają narkotyki?
- A jeszcze inne zwierzynę lub człowieka pod śniegiem. Różne psy serwisowe wykonują różne zadania: wszczynają alarm, przynoszą leki, podpierają człowieka, gdy ten słabnie. – Zamilkła. – W porządku, mam już wszystkie wymiary, mogę zacząć kompletować ci garderobę. W pierwszej kolejności coś na ślub siostry…
- Ale masz świadomość, że w nowym ubraniu pozostanę sobą, nieokrzesanym ranczerem?
Hm, sesja przymiarkowa sprawiła mu znacznie większą frajdę, niż się spodziewał. A Isabeau Waters okazała się piękną oraz intrygującą kobietą.
Może ten miesiąc będzie całkiem przyjemny?
Wbił spojrzenie w Isabeau. W powietrzu czuło się narastające napięcie.
- Mogłabyś dotrzymać mi towarzystwa nie jako konsultantka, lecz znajoma, i przypilnować, abym nie powiedział czegoś niestosownego. Co ty na to? Pójdziesz ze mną na ślub mojej siostry?