Читать книгу Ośm spraw kryminalnych z czasów rewolucji francuzkiej : (wyjątki z pamiętników Kata Sansona) - Charles Henri Sanson - Страница 5
I. Karolina Corday
ОглавлениеMarat, reprezentant ludu, a tyran z swój trybuny, poległ w dniu 13 lipca 1793 roku, przeszyty sztyletem z ręki dziewicy Karoliny Corday.
Powszechna opinja na prowincji, przyjmowała wszystkie zarządzenia wydawane przez Marata w roku 1792, nietylko z oburzeniem, ale z pogardą. Wśród tego partja Żyrondystów oponując ciągle przeciwko Maratowi, przyczyniła się, że ten Pigmej, stał się kolosem. Polegli oni w tej walce, a Marat na ich trupach wzniósł się nadzwyczaj wysoko.
Gdy on ogłaszał prawo o proskrypcjach, jako jedyny środek ku uratowaniu Rzeczypospolitej, ludzie nie daleko widzący uważali Marata, jako pośrednika między przeznaczeniem i narodem, a tem samem innych działaczów z epoki terroryzmu, usunęli na plan drugi. Wskutek tego, w miejsce pogardy, nastąpił nagle przestrach. Ludzie rozsądni i prawdziwi patrjoci widzieli w Maracie jakby owego bajecznego dziada z góry, wyrzekającego jednem słowem wyrok śmierci, rozporządzającego całą potęgą demagogji.
Takie o nim zdanie, rozszerzała resztka partji Żyrondystów, otaczająca Wimpffena, któren usiłował wznieść chorągiew umiarkowano-republikańskich zasad.
Ogłaszając Marata głową partji, która zdziałała tyle nieszczęść w kraju, było to obrzydzić ją, a tem samem pozyskać szacunek podniesiony do entuzjazmu od ludzi uczciwych i umiarkowanych.
W tym to czasie, mieszkała w Caen, młoda dziewica, obdarzona nadzwyczajnym męztwem i entuzjazmem, a te coraz wzrastały przy ciągiem czytaniu przykładów heroizmu, zawartych w dziełach znakomitych historyków starożytność.
Tą dziewicą była Marya-Anna-Karolina de Corday d’Armans. Urodziła się w małej wiosce Linieri, w okolicy Angentu. Familja jej szlachetnego pochodzenia, liczyła w przodkach znakomitych nawet ludzi. Ojciec jej, Jakób-Franciszek de Corday d’Armans, był w trzecim stopniu potomkiem Marji Corneille siostry autora Cyda.
Panna Corday nie była bogaty, miała dochodu nie więcej półtora tysiąca liwrów. Matka jej umarła gdy Karolina była jeszcze dzieckiem. Smutna po tak wczesnej stracie, i pozostając sama w swem sieroctwie, przywykła do życia odosobnionego i zamknięcia się w sobie. Podobne usposobienie ducha, zachowała prawie bez zmiany znajdując się później w klasztorze Abbayeaux-Dames, gdzie ją ojciec umieścił, kiedy liczyła rok czternasty. Zabawy i światowe przyjemności, nie zajmowały ją, bo miała ciągle na celu daleko wyższe cele. Bohaterowie Plutarcha byli wyłącznemi jej przyjaciółmi. Wykarmiona, że tak powiem, tą lwią strawą, pogardzała wszelką inną lekturą, nie obejmującą w sobie heroicznych działań, do jakich jej serce dążyło.
Z entuzjazmem słuchała ogłaszane zasady rewolucji; z uniesieniem witała jej zorzę i myśli swoje wylewała, jak lawę wulkaniczną pełne ognia. Pomimo pozornej oziębłości, surowego postępowania i wstrzemięźliwości we wszystkiem, panna Corday skupiała w sobie pragnienia do najenergiczniej szych działań, któremi przepełniona jej dusza chciała się wykazać światu: kochała ojczyznę i swobodę, z taką potęgą ognia, jaki otrzymała w spadku od rzymian Corneilla. Rozpasane wypadki rewolucji, które podług jej widzenia, zadawały ciosy tak wysoko cenionej przez nią rzeczypospolitej, pogrążyły ją w smutku. Obdarzona energiczną duszą, łatwo przeszła od zmartwienia do stanowczego działania. Obejrzała się w około i dostrzegła, że ta partja, z którą ona tak sympatyzowała, została już roztrącona i zniszczona, a wtenczas przyszła jej myśl, że gdy Bogu podobało się dozwolić, aby w przebiegu dni kilku, zostało wywrócone to wszystko, co nosiło imię prawa, sprawiedliwości i ludzkości, to zapewne, jak niegdyś Johannę d’Arc, chce i teraz obdarzyć kobietę taką chwalą, by uratowała swoją ojczyznę. W tym więc celu przebiegała myślą, na kogo powinna zwrócić swój cios zbawczy.
Tacy nawet działacze rewolucji, jak Danton i Robespierre, nie byli jeszcze głośni na prowincji; tam oni znikali przed groźną postacią Marata, którego imię brzmiało w opisach wszelkiego rodzaju gwałtów i morderstw. Przeto młoda patryotka, nie miała potrzeby zastanawiać się długo nad rozwiązaniem swojego politycznego powołania. Marat bowiem, nietylko przygniótł rzeczpospolitą, ale i zhańbił ją, więc samo niebo wskazywało Marata, by legł pod ciosem jej sztyletu.
Śmierć tego mniemanego przyjaciela narodu, była tedy zawyrokowana, lecz spokojnie, cicho i z stoicyzmem, bezprzykładnym w historji w zamordowaniu tyrana.
Młoda patryotka postanowiła nienaradzać się i niewidzieć się nawet z swojemi przyjaciółmi, resztkami partji Żyrondy; nie chciała by jej heroiczny zamiar był szumnie potwierdzony przez nich; dla tego nie mówiąc o nim nikomu, zagrzebała go w swem sercu. — Opuszczając Qayennę, przyjęła błogosławieństwo ojca, pożegnała to wszystko co miało styczność z poprzednim jej życiem i wsiadła do powozu któren odchodził z Angentu do Paryża.
Przybyła do tego miasta prawie o południu dnia 11-go Lipca we czwartek i wysiadła w zajezdnym domu zwanym Providence, utrzymywanym przez Pana Grosselais na ulicy Vieux-Augustins. Podróż ciągła przez dwie doby zmęczyła ją i dla tego niewychodząc nigdzie z swego pokoiku, udała się na spoczynek o godzinie 5 wieczorem, a obudziła się dopiero nazajutrz o godzinie 8 z rana.
Panna Corday przywiozła z sobą list rekomendacyjny od Pana Barbaroux do kolegi jego członka konwentu Pana Duperret. — Nie znalazłszy go w mieszkaniu, gdyż był wyszedł już do konwentu, wróciła do swojego lokalu i przez cały ten dzień odczytywała Plutarcha, a ku wieczorowi znowu poszła do P. Duperret, wtenczas kiedy on objadował z żoną i córkami. Przyjął ją i obiecał zaprowadzić w dniu następnym do Ministra spraw wewnętrznych, gdyż u tego dygnitarza miała prosić za swą przyjaciółką Panną Forbain.
Przed pójściem w sobotę do P. Duperret, napisała list do Marata, prosząc o udzielenie jej audiencji; oddawszy ten list na pocztę, była u P. Duperret, a z nim udali się do Ministra, lecz ten odmówił im przyjęcia, z powodu, że P. Duperret źle był widziany przez rząd za stosunki z osądzonymi osobami. Poczem, podwiózł Pannę Corday do ogrodu Palais-Royal, gdzie ona pozostała i w magazynie broni kupiła nóż stalowy długi z rączką ze słoniowej kości; powróciła do swego mieszkania spodziewając się znaleść już odpowiedź Marata.
Marat był wtenczas chory. W skutek febry długo trwającej, wystąpiły na jego ciele obrzydliwe strupy i wszelkie przedsiębrane przez medyków środki niemogły usunąć tej słabości, a to spowodowało, że od dni kilku nie bywał w Konwencie. Ta okoliczność sparaliżowała zamiar Karoliny Corday, pragnącej zamordować go wobec całej partji Góry, a więc postanowiła wykonać to chociażby w samem legowisku tego zwierza; lecz on dnia owego to jest w sobotę 13-o Lipca nie przyjął jej do siebie. Powróciwszy do mieszkania swego, Panna Corday, na przypadek gdyby i powtórnie odmówił widzenia się, napisała drugą, do niego taką notyskę:
Paryż d. 13 Lipca II-o roku Rzeczypospolitej.
Do
Obywatela Marata.
Dziś z rana pisałam do Pana. Czy odebrałeś to moje pismo? Mniemam, że nie otrzymałeś, bo mnie nie dopuścili do Ciebie. Zawiadom mię Pan, czy mogę mieć nadzieję widzieć się z nim? choćby przez jedną minutę. Powtarzam i teraz, że przybyłam z Cayenny i pragnę wyjawić sekreta nader ważne ku bezpieczeństwu Rzeczypospolitej. Oprócz tego, muszę dodać, że zostaję prześladowaną za to, że uwielbiam wolność i przez to jestem nieszczęśliwa. Zdaje mi się, że ta jedna okoliczność jest dostateczną, by mieć prawo do współczucia ze strony Pana.
Karolina Corday
Notyskę tę, wzięła z sobą, nóż kupiony w składzie broni, ukryła w zanadrzu i w wynajętej dorożce udała się do mieszkania Marata na ulicy Cordeliere w domu pod N. 20. Miała na sobie oprócz sukni—palto, a na głowie wysoki kapelusz opasany taśmą trzykolorową z czarną kokardą.
Przy Maracie przebywały w tenczas Katarzyna Evror i jej siostra Simon, które daleko lepiej go strzegły, niżeli jaka bądź straż inna. Miłość i fanatyzm polityczny, podwajały w nich gorliwość 1 , Katarzyna Evror spotkała młodą. Normandską bohaterkę i rozmówiwszy się z nią dość długo, nie dopuszczała do Marata, lecz on znajdując się w przyległym pokoju, usłyszał głos nieznajomy, kobiecy, a ztąd wnosząc, że to jest osoba która pisała do niego z rana, stanowczo rozkazał przyprowadzić ją do siebie. Był wówczas w wannie, głowę miał obwiązaną chustką, wanna była przykryta brudnym suknem, a na tym leżała deska służąca Maratowi do pisania za pulpit.
Chcąc wiedzieć co się dzieje w Cayennie, Marat zapytywał Panny Corday, kto z deputatów skrył się do tego miasta, niemniej, kto zarządza Departamentem Calvados i Jury? W miarę tego, jak Panna Corday dawała odpowiedzi, Ajarat ciągle pisał, a gdy ukończył wykrzyknął: „Tak, wszyscy oni wyruszą za dni kilka na gilotynę”.
Ten jego wyrok, przypomniał Karolinie Corday o powinności spełnienia obowiązku jaki przyjęła na siebie, a o którym prawie zapomniała, będąc pod wrażeniem uczucia litości i zgrozy wykonywając cios zabójczy. Podeszła więc bliżej ku wannie i wydobywszy swój nóż zagłębiła go w gardło Marata.
Raz był zadany tak pewną ręką, że ostrze noża aż po samą rękojeść, ugrzęzło w piersi, rozcinając arterję. Marat zaledwie mógł krzyknąć o pomoc i wyzionął ducha.
Na krzyk Marata przybiegł kommisant Loran Bass, któren w przyległym pokoju porządkował dzienniki, a także jednocześnie z nim wpadła i Katarzyna Evror z siostrą. Panna Corday stała spokojnie przy oknie, bynajmniej nie usiłując umknąć z tego pokoju. Kommisant uderzając ją krzesłem powalił, lecz ona wnet się podniosła, wtenczas porwał ją znowu, rzucił o podłogę i tak trzymał pod sobą. Wśród tego, Evror z siostrą, niemniej kilka sąsiadek przybyłych na krzyk i chirurg Clair-Michon de la Fonde, mieszkający w tymże domu, przenieśli Marata do łóżka.
Wzniecony hałas i powtarzane krzyki przez kobiety, sprowadziły więcej ludzi z sąsiedztwa, niemniej też przybyło kilku żołnierzy gwardji narodowej z pobliskiej Kordegardy i ci ujęli Karolinę Corday pod areszt.