Читать книгу Papierowy Mag. Mag. Tom 1 - Charlie Holmberg - Страница 4

Rozdział 1

Оглавление

Przez pięć ostatnich lat Ceony pragnęła zostać Wytapiaczem.

I choć większość absolwentów Szkoły Magów Tagis Praff mogła wybrać sobie materiał, któremu chce się poświęcić, Ceony otrzymała przydział odgórny.

– Jest za mało Składaczy – argumentowała mag Aviosky.

Nie minął tydzień, odkąd Ceony się o tym dowiedziała, i nadal na myśl o swoim przeznaczeniu do oczu napływały jej łzy.

– Papier to wspaniałe medium – kontynuowała mag Aviosky. – Niestety w ostatnich latach stracił na świetności. Jako że w tej dyscyplinie specjalizuje się jedynie dwunastu czynnych magów, nie mamy wyboru i część naszych absolwentów musimy przekierować właśnie na tę specjalizację. Przykro mi.

Ceony także było przykro. Słowa nauczycielki złamały jej serce, a teraz, kiedy stała przed furtką siedziby maga Emery’ego Thane’a, żałowała, że zupełnie wtedy nie stanęło.

Zaciskając dłoń na drewnianej rączce walizki, wpatrywała się w szkaradzieństwo jeszcze paskudniejsze niż wizje w jej niespokojnych ostatnio snach. Jakby nie wystarczyło, że mag Thane – jedyny Składacz po tej stronie Tamizy – mieszkał na dzikich obrzeżach Londynu, to jego dom wyglądał jak żywcem wyjęty z opowieści snutych przy ognisku. Czarne ściany miały wysokość pięciu pięter. Farba łuszczyła się pod smagnięciami nagłego, złowróżbnego wiatru, który zerwał się w chwili, kiedy Ceony stanęła na niebrukowanej ścieżce odchodzącej od głównej drogi. Dom wieńczyły trzy nierówne wieżyczki wyglądające jak diabelska korona – w jednej z nich zionęła wielka dziura. Zza walącego się komina dobiegało krakanie kruka, a może wrony. Wszystkie okna tego budynku – a Ceony naliczyła ich tylko siedem – skrywały się za czarnymi okiennicami, zza których nie widać było choćby najbledszego światła świec. Okap dachu zakryty był warstwą starych liści z kilkunastu ostatnich zim. Wciskały się one także pod pogięte i wypaczone gonty – również czarne – i coś niedaleko ciekło, wydzielając słodko-kwaśną woń.

Z kolei teren wokół domu pozbawiony był klombów z kwiatami, trawnika czy choćby kamieni. Na niedużym podwórku znajdowały się jedynie głazy i fragmenty nieuprawianej ziemi zbyt suchej i popękanej, by rosły na niej nawet chwasty. Płyty układające się w ścieżkę wiodącą do drzwi – wiszących tylko na górnym zawiasie – były całe popękane i Ceony za grosz nie ufała zniszczonym szarym deskom na ganku, że utrzymają jej ciężar na tyle długo, aby zdążyła użyć dzwonka.

– Zostałam zesłana do piekła – mruknęła.

Towarzysząca jej mag Aviosky ściągnęła brwi.

– Nigdy nie ufaj temu, co widzisz w domu maga, panno Twill. Przecież o tym wiesz.

Ceony przełknęła ślinę i kiwnęła głową. Wiedziała, niemniej w tej akurat chwili mało się tym przejmowała. Mroczna, złowróżbna rezydencja zdawała się stanowić odbicie jej samej i wszystkiego, co tak się popsuło w ostatnich dniach. Być może przyniosło jej pecha to, że wczoraj wieczorem w czasie, kiedy mag Aviosky analizowała w hotelowym holu mapę, ona zebrała cały znaleziony papier i kartka po kartce spaliła go w kominku. A może mag Thane stanowił dowód na to, że Ceony zdecydowanie musi popracować nad swoją wyobraźnią.

Zdusiła westchnienie. Udało jej się zajść tak daleko w ciągu dziewiętnastu lat życia, a teraz wszystko, co osiągnęła – nie bez wysiłku – zdawało się jej wymykać, pozostawiając po sobie chłód i pustkę. Wszystkie jej aspiracje zostały zredukowane do zwykłego papieru. Ceony do końca życia będzie teraz pisać księgi i czytać przestarzałe tomiska, a jedynym radosnym aspektem okaże się pisanie listów, które po dotarciu do adresata same się otworzą. Ze wszystkich materiałów, które mentorka mogła dla niej wybrać – szkło, metal, plastik, nawet guma – ona wybrała papier. W sposób oczywisty nie zdawała sobie sprawy, że powodem wymarcia profesji Składacza jest bezużyteczność jego umiejętności.

Ceony wyprostowała się i ruszyła ścieżką w stronę wejścia. Samo ogrodzenie to w zasadzie niewiele więcej niż wbite w ziemię paliki powiązane drutem kolczastym. Z każdym czynionym przez nią krokiem wiał coraz silniejszy wiatr, a kiedy sięgnęła do klamki…

Sceneria wokół niej uległa tak nagłej odmianie, że Ceony podskoczyła i mało nie upuściła walizki. Jej dłoń spoczywała na furtce osadzonej w ogrodzeniu z metalowej siatki. Przez chmury przebijało się słońce, a wiatr zdecydowanie się uspokoił. Budynek przed nią skurczył się do dwóch pięter i okazało się, że zbudowano go ze zwykłych żółtych cegieł. Wszystkie okiennice były teraz otwarte – i białe! – a ganek wyglądał na tyle solidnie, że mogłoby na nim brykać całe stado koni.

Ceony uniosła rękę i szeroko otwartymi oczami przyglądała się tej transformacji. Spodziewała się nawet, że przerwanie kontaktu fizycznego z furtką przywróci posępne złudzenie, dom jednak pozostał niezmieniony. Ścieżka wiodąca do drzwi nie była wybrukowana, ale po obu jej stronach zamiast nierównych głazów widać było rzędy czerwonych, fioletowych i żółtych tulipanów.

Zamrugawszy, otworzyła furtkę i zrobiła krok w przód. To wcale nie tulipany. A przynajmniej nie prawdziwe. Każdy kwiat był papierowy, każdy płatek idealnie Złożony. Tulipany imitowały autentyczne rośliny do tego stopnia, że kiedy popołudniowe słońce przesłoniła chmura, wszystkie lekko zwinęły płatki. Jak kwiaty zbyt usilnie próbujące być kwiatami.

Ceony dostrzegła także zwisające z metalowej siatki paski papieru, za nimi zaś znajdowały się całe arkusze wyższe od człowieka i szersze niż powóz, który ją tu przywiózł. Złudzenie. Przypomniał jej się zeszłoroczny wykład o szpiegostwie, podczas którego mówca wspomniał o maskowaniu wyglądu papierowymi lalkami, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że można wykorzystać taką taktykę w stosunku do całego domu.

Nauczycielka stanęła obok Ceony i swobodnym gestem ściągnęła jedwabne rękawiczki palec po palcu. Ta transformacja ani trochę nią nie wstrząsnęła, ale trzeba przyznać, że nawet nie próbowała triumfować.

Ceony spodziewała się, że mag Thane pojawi się teraz w drzwiach, jednak te – wykonane z solidnego drewna i pomalowane na brąz tak jasny, że sprawiał wrażenie pomarańczowego – pozostały zamknięte i milczące.

Być może ten człowiek to jednak nie jest samo zło – pomyślała Ceony ze ściągniętymi brwiami. A jedynie szaleniec.

Minąwszy papierowe kwiaty, podeszła z mag Aviosky u swego boku do drzwi – i mocno zapukała, prostując się i prezentując całe swoje metr pięćdziesiąt osiem. Odruchowo dotknęła włosów w kolorze surowych batatów, splecionych w opadający na lewe ramię luźny warkocz. Rankiem celowo nie poświęciła fryzurze wiele czasu, jak również nie założyła swojej najlepszej sukni ani szkolnego mundurka. Nie miała się czym ekscytować – po co się stroić? Jasne było, że mag Thane nie ustanowił dla niej żadnych specjalnych funduszy.

Gałka przekręciła się, choć po drugiej stronie nie rozległy się wcześniej najcichsze nawet kroki, a kiedy drzwi się otworzyły, Ceony krzyknęła i odskoczyła.

Powitał ją kościotrup.

Nawet mag Aviosky wyglądała na zaskoczoną, aczkolwiek ona okazała to jedynie zasznurowaniem ust i poprawieniem okularów w okrągłych ramkach, znajdujących się na czubku jej dość wydatnego nosa.

– No cóż – rzekła.

Pozbawiona oczu głowa kościotrupa niemal mechanicznie uniosła się i opadła, a Ceony, z ręką przyłożoną do serca, uświadomiła sobie, że cały szkielet wykonany jest z papieru – głowa, kręgosłup, żebra, nogi. Setki, być może nawet tysiące kawałków białego papieru, zwiniętych i Złożonych, łączących się w jedną całość.

– To szaleniec. – Tym razem wypowiedziała te słowa na głos.

Nauczycielka głośno pociągnęła nosem, subtelnie ją w ten sposób ganiąc.

Kościotrup odsunął się na bok.

– Jeszcze jakieś niespodzianki? – rzuciła w przestrzeń Ceony, po czym przekroczyła próg domu, trzymając się na tyle daleko od kościotrupa, na ile pozwalały wąskie framugi.

Znalazła się w długim holu, w którym czuć było starym drewnem i który rozdzielał się na trzy korytarze, dwa na prawo i jeden na lewo. Pierwszy z prawej strony otwierał się na nieduży salon, w którym mimo mnogości przedmiotów panował porządek: wszystko, począwszy od świeczników, a skończywszy na książkach, stało uporządkowane na półkach, a gliniane okaryny, marmurowe bibeloty i kolejne książki stały w równych rzędach naprzeciwko kominka. Ceony jak zawsze dostrzegła wszystkie detale – takie jak wytarta poduszka na kanapie, co podpowiedziało jej, że mag Thane woli siedzieć na jej lewym końcu. Wiszący w kącie mały dzwonek wietrzny – dziwne miejsce na taki przedmiot, bo przecież w tym pokoju nie hula żaden wiatr, chyba że otworzy się okno, ale nawet wtedy naprawdę delikatnie. Domyśliła się, że magowi Thane’owi podoba się jego wygląd, a nie dźwięk.

Szaleniec, w rzeczy samej.

Równo ułożony stosik nieotwartej korespondencji leżał na niewielkim stoliku w kącie, a obok niego coś, co wyglądało jak pozytywka, i jakieś metalowe łamigłówki – wszystko w jednym, równym rzędzie. Ceony nie przypuszczała, że ten mag okaże się taki… porządny. Mocno ją to zaniepokoiło.

Za zamkniętymi drzwiami po lewej stronie korytarza kryło się jakieś pomieszczenie, ale zamiast wejść dalej i sprawdzić, co się znajduje za drugimi drzwiami na prawo, zawołała:

– Magu Thane! Przybyli goście i byliby wdzięczni, gdyby powitał ich człowiek z krwi i kości!

– Panno Twill! – syknęła kobieta, kiedy papierowy kościotrup zamknął drzwi. – Gdzie twoje maniery?

– Ale przecież taka nieobecność jest niegrzeczna, prawda? – zapytała Ceony. Zabrzmiało to strasznie dziecinnie i wcale nie była z tego zadowolona. Odchrząknęła i wzięła głęboki wdech. – Przepraszam. Trochę się denerwuję.

– Nic mi nie mów – zażartowała mag Aviosky i w tym momencie z drugiego pomieszczenia po prawej stronie wyłonił się prawdziwy człowiek z jakąś księgą w rękach.

– W drzwiach rzeczywiście są goście – odezwał się mężczyzna, po czym zamknął księgę. Podmuch powietrza sprawił, że jego czarne włosy zafalowały. – I wydawało mi się, że świadczy o tym pukanie do drzwi – dodał lekkim barytonem.

Ceony mocniej zacisnęła dłoń na uchwycie walizki. Nie chciała się zbytnio zastanawiać nad tymi słowami, bo nie miała pewności, czy w zamierzeniu są drwiną, czy nie.

Papierowy mag wyglądał na o wiele młodszego, niż się spodziewała – może na jakieś trzydzieści lat? – i on także nie przejął się dzisiaj swoim strojem. Nie miał na sobie szaty maga ani niczego równie strojnego, a jedynie zwykłe spodnie i niczym nieozdobioną koszulę ze stójką, na którą narzucił lekki, obszerny płaszcz w kolorze indygo, długi aż do kostek i z szerokimi rękawami kończącymi się tuż nad dłońmi. Sprawiał wrażenie przeciętnego: skóry nie miał ani jasnej, ani ciemnej, nie był ani niski, ani wysoki, ani chudy, ani gruby. Ciemne włosy kończyły się tuż poniżej uszu i wydawały się lekko niesforne. Miał czarne bokobrody i lekko garbaty nos. Jedyną niezwykłą cechą były oczy – zielone niczym letnie liście i błyszczące tak, jakby ukryto za nimi światło.

Mężczyzna spojrzał na Ceony bez cienia uśmiechu, żadnego gestu ani uniesienia brwi, mimo to w jego lśniących oczach dojrzała rozbawienie. Nie była tylko pewna, czy dotyczy ono jego samego, czy jej. Zacisnęła zęby.

– Magu Thane – rzekła mag Aviosky i skinęła głową. Ceony była ciekawa, jak dobrze się znają. – To jest Ceony Twill, o której informowałam cię w telegrafie.

– Tak, tak – odparł mag Thane i odłożył księgę na stosik nieotwartej korespondencji obok kanapy, poprawiając nieco jej ułożenie. Odwrócił się i napotkał spojrzenie Ceony. – Ceony Twill, najstarsza z czwórki rodzeństwa i najlepsza studentka na roku. Ilu studentów wyszło tym razem z tego więzienia?

Ceony poprawiła kapelusz, choćby tylko po to, aby móc zająć czymś wolną rękę.

– Dwadzieścioro dwoje.

– Mimo wszystko nie lada wyczyn – oświadczył bezceremonialnie. – Miejmy nadzieję, że z tego, czego się nauczyłaś, zrobisz tutaj dobry użytek.

Kiwnęła głową. Rzeczywiście wiele się nauczyła, ale nauka zawsze łatwo jej przychodziła. Miała doskonałą pamięć i często zapamiętywała wszystko po zaledwie jednokrotnym bądź dwukrotnym przeczytaniu. To było błogosławieństwo, które pozwoliło jej przetrwać wiele trudnych i nudnych wykładów. Przy odrobinie szczęścia tutaj też okaże się to przydatne.

Nauczycielka odchrząknęła, przerywając ciszę, nim ta zdążyła się na dobre rozgościć.

– Mam w walizce jej nowy uniform. Liczę, że naszykował pan związanie?

– Naturalnie – odpowiedział i machnął ręką, zbywając to pytanie. Spojrzał na Ceony. – Zapewne będziesz chciała, abym cię oprowadził.

Ceony skuliła się w sobie. Jak łatwo ten człowiek mógł zmiażdżyć jej przyszłość jednym machnięciem ręki! Kiedy zwiąże się z danym materiałem, nie będzie odwrotu – taka więź obowiązywała do końca życia. Rozejrzała się w poszukiwaniu potencjalnej drogi ucieczki i zapiszczała, dojrzawszy zaraz za sobą kościotrupa. Komu potrzebne duchy do nawiedzania domu, skoro można sobie stworzyć własne z papieru?

– Jonto, zniknij – odezwał się mag Thane, a kościotrup cały się rozsypał – na podłodze leżał teraz stosik papierowych kości, a na nich starannie Złożona czaszka.

Ceony odsunęła się. Chyba tylko chory człowiek mógł sobie skonstruować papierowego kamerdynera. Nikt inny nie mógł otwierać drzwi?

– Mieszka pan tutaj sam? – zapytała.

– Tak, jak mi akurat pasuje – odparł mag Thane, prowadząc gości korytarzem. – Tutaj jest gabinet – rzekł, wskazując na zamknięte drzwi po lewej stronie. – A tutaj jadalnia – dodał, zatrzymując się przy drugiej odnodze korytarza.

Ceony ostrożnie wyjrzała za róg, spodziewając się, że wyskoczy na nią kolejna papierowa potworność.

Zamiast tego ujrzała krótki korytarz z wiszącymi po obu stronach lustrami, ławką i małą prostą komodą, na której stał pusty wazon. Ciasno Złożone papierowe trójkąty zdobiły ściany tuż pod sufitem, tam gdzie korytarz otwierał się na niedużą, dobrze wyposażoną kuchnię. Po obu stronach zlewu znajdowały się marmurowe blaty oraz szafki, ale pozostawało wystarczająco wolnego miejsca. Na metalowej kracie nad zlewem wisiało kilka garnków i patelni, a ich czarne dna świadczyły o częstym użytkowaniu. Wokół krawędzi kraty wiło się papierowe pnącze, bardzo podobne do kości szkieletu Jonto. Miało jakieś przeznaczenie czy też papierowy mag zwyczajnie się tutaj nudził z dala od prawdziwych ludzi? Jak wiele papierowych dekoracji wykorzystywał do rzucania zaklęć, a ile stanowiło pozbawione sensu ozdoby?

Czy ona będzie tu kimś więcej niż zwykłą dekoratorką?

Odsunąwszy od siebie te myśli, Ceony obejrzała pozostałą część kuchni. Mag Thane miał nieco węższy piecyk niż ten, do którego była przyzwyczajona – staromodny, ale wcale nie kiepski. Pocieszająca okazała się myśl, że pomiędzy lekcjami Składania będzie tu mogła uciekać i oddawać się gotowaniu. Bo przecież gdyby nie otrzymała stypendium, wybrałaby szkołę kulinarną. Czesne w niej stanowiło jedną dziesiątą tego, co w szkole Tagis Praff, no a Ceony miała dryg do gotowania. Była pewna, że przyjęto by ją do szkoły.

Z kuchni przeszła do jadalni. Spod sufitu na cieniutkich niciach zwisały setki papierowych ptaków wyglądających niemal jak żywe. Wisiały nad prostym kwadratowym stołem, pod którym leżał tkany brązowy dywan. W pobliżu stał wysoki kredens zastawiony talerzami, książkami, serwetkami, słoikami i dzbankami – wszystko stało tak ciasno obok siebie, że wyjęcie jednego przedmiotu sprawiłoby, że pozostałe by się poprzewracały. Na górze kredensu znajdowały się dziwne papierowe kule i stożki wykonane z mniejszych kul i stożków, a te z jeszcze mniejszych. Od patrzenia na nie bolały ją oczy. Gdyby ten dom nie był tak zagracony, mógłby być nawet przytulny.

Podeszła do leżącej na brzegu stołu sterty pergaminu i położyła na niej rękę, myśląc o papierowych iluzjach wokół ogrodzenia.

– Ta fasada, którą obłożył pan swój dom, jest potworna – rzuciła.

Kobieta posłała Ceony ostrzegawcze spojrzenie, a mag Thane odparł jedynie:

– Tak. Przyjemna, prawda? – Minął ją i otworzył drzwi, za którymi ukazały się strome schody. – Proszę za mną.

Ceony podążyła za nim, nie wypuszczając z ręki walizki. Dziewiąty stopień zatrzeszczał pod jej ciężarem, a kiedy dotarła na piętro, bolały ją kolana.

– Pani pokój. – Mag Thane otworzył drzwi. – Można tu zostawić bagaż.

Gdy weszła do niego, przekonała się, że wyraźnie różni się od pozostałej części domu – wszystkie półki były puste. Żadnych stert, stosików ani bibelotów, sądząc jednak po widocznych na dywanie wgłębieniach, w pokoju tym jeszcze do niedawna znajdowały się meble, które przesunięto bądź wyniesiono. Mimo że miał na to cały tydzień, mag Thane musiał się przygotować na jej przyjazd w ostatniej chwili.

Co dziwniejsze, ścian ani sufitu nie zdobiły żadne papierowe dekoracje. Pod jedynym oknem stało proste pojedyncze łóżko. Na sąsiadującej z nim ścianie znajdowały się trzy półki, a dwa kroki od łóżka stało proste biurko z jedną szufladą. Była tu także nieduża szafa i stolik ze świecznikiem, w którym umieszczono nową świecę.

Miała tu nieco więcej miejsca niż w swoim pokoju w dormitorium w Tagis Praff, aczkolwiek mniej półek. Mimo wszystko tamten pokój wydawał jej się cieplejszy i bardziej gościnny, choć może dlatego, że tam akurat chciała przebywać.

– Dziękuję – bąknęła i postawiła na ziemi walizkę. Pomyślała o kryjącym się w niej pistolecie Tatham z zamkiem kapiszonowym z 1845 roku – prezencie od ojca z okazji ukończenia szkoły, jako że planowała zostać Wytapiaczem – i postanowiła rozpakować się później, kiedy zostanie sama. Gospodarz najwyraźniej się tego spodziewał, gdyż wrócił do oprowadzania jej po domu.

– Dalej znajdują się toaleta – kontynuował, gdy Ceony zamknęła za sobą drzwi – mój pokój oraz biblioteka. – Zatrzymał się na końcu korytarza, przy kolejnych schodach. – Przygotowałem tam związanie – rzucił w stronę mag Aviosky i gestem wskazał na bibliotekę.

Ceony zwolniła kroku. A więc oprowadzanie kończyło się związaniem.

Przyjrzała się drzwiom na końcu korytarza – były takie same jak te znajdujące się w kuchni, które wychodziły na klatkę schodową.

– Co się mieści na drugim piętrze? – zapytała. Być może okno, na które można się wspiąć. Sądząc po wysokości pomieszczeń na parterze i pierwszym piętrze, drugie było zdecydowanie najwyższe. Dziwne.

– Ważne zaklęcia – odpowiedział mag Thane. Minę miał poważną, ale oczy mu się śmiały. Czy wiedział, jak wiele one zdradzają?

Nie zamierzała mu o tym mówić. Aby tu przetrwać, potrzebowała każdej możliwej przewagi.

Jako że mag Thane bronił ramieniem dostępu do prowadzących na drugie piętro schodów, Ceony udała się za nauczycielką do biblioteki, która okazała się trochę tylko większa niż jej pokój. Regały znajdowały się jedynie na bocznych ścianach, ale za to sięgały aż sufitu. Zgodnie z jej przewidywaniami książki zajmowały każdą możliwą przestrzeń, grzbiet przy grzbiecie, zdarzały się nawet podwójne rzędy, tak że nie widać było tytułów kryjących się z tyłu. Półki wyglądały tak, jakby niedawno je odkurzono – na tyle niedawno, że Ceony zachciało się kichnąć. Dzięki światłu wpadającemu przez duże okno na przeciwległej ścianie dostrzegła ścieżkę kurzu. Jej spojrzenie zatrzymało się na otaczających okno papierowych łańcuchach, a także na stojącym pod nim stole z sośniny, na którym leżały stosy papieru o przeróżnych rozmiarach i kolorach, uporządkowanych od najjaśniejszych do najciemniejszych oraz od najbardziej szorstkich do najbardziej gładkich. W jednym z kątów wisiał nieduży telegraf.

Jedyne krzesło zostało odwrócone tyłem do stołu i opierała się o nie niewysoka sztaluga z grubym papierem zamiast płótna, kremowym i doskonałej jakości. Żadnych ozdób, jedynie czysty arkusz.

I wtedy do Ceony dotarło, co to takiego.

Jej grób.

Wiedziała, czym jest związanie z materiałem – był to jeden z kilkunastu przedmiotów podczas ostatniego, bardzo wymagającego roku. Nie było to nic wymyślnego – zwykła przysięga wiążąca twojego ducha z danym materiałem, pozwalająca praktykować magię tylko i wyłącznie w jego zakresie. Nie wolno było na przykład rzucać zaklęć przy użyciu szkła i ognia. Albo jedno, albo drugie. Ceony nie mogła związać się z papierem i nadal liczyć na to, że zostanie Wytapiaczem zaklinającym biżuterię i pociski, o czym tak często śniła na jawie podczas szkolnych zajęć.

Nie było to fair, ale dalsze narzekanie nie miało sensu. Wszyscy to wiedzieli. Wiedziała mag Aviosky i mag Thane zapewne też. Wcześniej Ceony miała prawo wybrać sobie materiał, ale ponieważ jej poprzednicy zlekceważyli Składanie – najsłabszą z magii – ją do tego poniekąd zmuszono.

Mentor wręczył jej niewielki arkusik białego papieru, osiem na jedenaście centymetrów. Ceony ujęła go w dwa palce i odwróciła, ale nie znalazła żadnych instrukcji. Na jego powierzchni nic nie napisano, nie miał także żadnych Złożeń, magicznych czy też nie.

– Po co to? – zapytała.

– Proszę wyczuć – odparł mag Thane, splatając dłonie za plecami.

Ceony czekała na jakieś wyjaśnienie, Thane jednak milczał, stojąc w bezruchu. Po kilku sekundach ścisnęła arkusz między dłońmi i potarła go, próbując gruntownie „wyczuć” papier.

Oczy maga się śmiały, kiedy bez komentarza wziął od niej lekko pomięty arkusz.

– Zna pani słowa? – zapytał, tym razem łagodniej. Być może jej oczy okazały się równie łatwe do odczytania, jak jego.

Ceony kiwnęła głową. Przypomniała jej się długa rozmowa, którą mentorka odbyła z nią podczas drogi. To albo nic. Trzeba tak postąpić, dla zachowania równowagi. Nie pozwól, panno Twill, aby odwiodły cię od tego plotki i żarty. Składanie wymaga bystrego oka i zręcznych dłoni – ty masz jedno i drugie. Inni zaakceptowali takie przeznaczenie. Ty także musisz to zrobić.

Zaakceptowali przeznaczenie. Czy rzeczywiście? A może te słowa miały jedynie przekonać Ceony do bardziej ugodowego wyrzeknięcia się marzeń?

Obserwowało ją dwoje magików: z twarzy mag Aviosky jak zawsze nic się nie dało wyczytać, a w oczach maga Thane’a malowała się dziwna wesołość.

Ceony zacisnęła usta. Wiedziała, że w kwestii magii może liczyć tylko na papier, i wolała już być Składaczem niż nieudacznikiem.

Uniosła spoconą dłoń i przycisnęła ją do leżącego na krześle arkusza. Zamknąwszy oczy i zacisnąwszy zęby, wycedziła:

– Materiale stworzony przez człowieka, wzywa cię twój twórca. Połącz się ze mną, tak jak będę połączona z tobą przez całe swoje życie, do dnia, w którym umrę i stanę się ziemią.

Takie proste słowa, a załatwiały wszystko.

Dłoń Ceony zrobiła się ciepła i fala gorąca przepłynęła przez jej ramię i całe ciało, po czym równie szybko zniknęła.

Stało się.

Papierowy Mag. Mag. Tom 1

Подняться наверх