Читать книгу Assassin's Creed - Chrisite Golden - Страница 4

Оглавление

Prolog

Wieczorny jesienny chłód przenikał przez cienką koszulę uciekiniera, który przebiegł przez betonowy chodnik i pędził przez wypielęgnowany trawnik urządzonego na dachu ogrodu. Co mnie podkusiło, żeby pchać się na dach? – pomyślał ze złością, ale było już za późno, by naprawić ten błąd. – Wpakowałem się niczym cholerny szczur w pułapkę.

Mężczyznę ścigali templariusze.

Wiedzieli, dokąd uciekł. Wiedzieli też równie dobrze jak on, że z dachu budynku można było wydostać się jedynie windą albo jedną z dwóch klatek schodowych, z których właśnie wynurzyli się ścigający o zaciętych, nieubłaganych twarzach.

Myśl. Myśl!

Myślenie już nieraz ocaliło mu skórę. Logiczny, przenikliwy, analityczny umysł pozwalał mu wykaraskać się ze wszystkich opresji, jakie z sadystycznym upodobaniem zsyłało na niego życie. Ale tym razem czuł, że logiczne myślenie nie zdoła mu pomóc.

Za jego plecami rozległ się złowróżbny huk wystrzałów. Drzewa – podpowiedział błyskawicznie jego racjonalny umysł, ponownie ratując mu życie. Mężczyzna zmienił kierunek ucieczki i pobiegł zakosami, by utrudnić strzelcom celowanie. Poruszając się zygzakami, skierował się w stronę drzew, krzewów i stojących w ogrodzie rzeźb oraz opustoszałych o tej porze budek z lodami i napojami, za którymi można było ukryć się przed gradem kul.

Ale w ten sposób mógł jedynie odwlec nieuchronny koniec.

Zdawał sobie sprawę, do czego zdolni są templariusze. I wiedział, czego od niego chcą. Nie ścigali go po to, by go uwięzić ani wydobyć z niego informacje. Chodziło im wyłącznie o to, by go zabić. I dlatego już wkrótce, lada moment, będzie martwy.

Templariusze byli uzbrojeni, ale on także nie był bezbronny. Posiadał pradawną i nadzwyczaj potężną broń: Miecz Edenu, który na przestrzeni wieków wielokrotnie przechodził z rąk do rąk i należał zarówno do templariuszy, jak i do asasynów. Uciekinier posługiwał się nim już wcześniej, ale teraz miecz był w pochwie zawieszonej na jego plecach. Ciężar broni uspokajał go i dodawał mu otuchy, jednak mężczyzna nie zamierzał po nią sięgać. W tej sytuacji i tak do niczego by mu się nie przydała.

Templariusze pragnęli ujarzmić albo zabić każdego, kto stanie im na drodze. Istniał tylko jeden sposób na to, by uciekinier ocalił życie. Zdawał sobie sprawę, że jeśli mu się uda, będzie to cholerny cud.

Serce tłukło mu się w piersi, płuca płonęły ogniem, a mięśnie osiągnęły granicę wytrzymałości – ostatecznie był tylko człowiekiem, niezależnie od tego, jaki trening przeszedł i jaki kod genetyczny zapisany był w komórkach jego ciała. Mimo zmęczenia biegł jednak dalej, nie zwalniając tempa – nie mógł zwolnić, tak jak nie mógł pozwolić, by logiczne, analityczne, racjonalne myślenie zagłuszyło pierwotny instynkt przetrwania. Nie mógł dopuścić, by jego umysł wziął górę nad ciałem.

Bo przecież to ono wiedziało, co należy zrobić. Wiedziało również, jak tego dokonać.

Nagle tuż obok niego rozpadła się na kawałki rozerwana pociskiem gałąź. Drzazgi zraniły go w twarz, po której spłynęła krew.

Z rąk templariuszy czekała go pewna śmierć. Jeśli jednak zdoła dotrzeć do niskiego kamiennego muru okalającego ogród, założony na dachu londyńskiej siedziby Abstergo Industries, to otworzy się przed nim nikła szansa na przeżycie.

Pod warunkiem że wystarczy mu wiary, by z niej skorzystać.

Nie zawahał się. Kiedy dobiegł do muru, przesadził go jednym susem niczym płotkarz przeskakujący ponad ustawioną na bieżni przeszkodą. Jego długie nogi jeszcze przez moment młóciły powietrze. Wygiął plecy w łuk, rozpostarł szeroko ramiona…

…i poszybował w dół.

Assassin's Creed

Подняться наверх