Читать книгу Kolej podziemna - Colson Whitehead - Страница 9
ОглавлениеKiedy Caesar po raz pierwszy zaproponował Corze ucieczkę na północ, odmówiła.
Przemawiała przez nią jej babka. Babka Cory nigdy nie widziała oceanu aż do tamtego słonecznego popołudnia w porcie w Ouidah, gdy po pobycie w lochu fortu oślepił ją blask wody. W forcie trzymano ich do czasu przybycia statków. Dahomejscy bandyci najpierw porwali mężczyzn, a po miesiącu wrócili do jej wioski po kobiety i dzieci, by dwójkami zaprowadzić je, zakute w łańcuchy, nad morze. Patrząc w głąb ciemnego wejścia, Ajarry myślała, że tam na dole, w mroku, dołączy do ojca. Mężczyźni z wioski, którzy przeżyli, opowiedzieli jej potem, że kiedy nie był w stanie znieść tempa długiego marszu, handlarze niewolników rozbili mu głowę i zostawili zwłoki przy szlaku. Matka zmarła wiele lat wcześniej.
W drodze do fortu babkę Cory kilkakrotnie sprzedawano, przechodziła z rąk do rąk za muszelki i szklane paciorki. Trudno powiedzieć, ile zapłacono za nią w Ouidah, ponieważ weszła w skład większej transakcji – osiemdziesiąt osiem istnień ludzkich w zamian za sześćdziesiąt skrzyń rumu i prochu; była to stawka ustalona po zwyczajowych targach przeprowadzonych nadmorską mieszanką języków. Sprawni mężczyźni oraz kobiety w wieku rozrodczym kosztowali więcej niż nieletni, co utrudniało jednostkowe obliczenia.
Nanny płynęła z Liverpoolu i miała już dwa postoje na Złotym Wybrzeżu. Kapitan mieszał nabytki, tak by nie skończyć z ładunkiem o wspólnej kulturze i jednym usposobieniu. Któż mógł wiedzieć, czy więźniowie nie wymyślą jakiegoś buntu, jeśli będą się posługiwać tym samym językiem? Ouidah było ostatnim portem, do którego przybijali przed wyruszeniem przez Atlantyk. Dwóch żółtowłosych marynarzy, nucąc, przewiozło Ajarry na statek łodzią wiosłową. Skórę mieli białą jak kość.
Smród w luku, mrok, ciasnota i krzyki ludzi przykutych do Ajarry łańcuchami doprowadzały ją do obłędu. Ze względu na młody wiek ciemiężcy nie od razu wyładowali na niej swoje żądze, ale po sześciu tygodniach rejsu kilku bardziej doświadczonych marynarzy wyciągnęło ją z luku. Podczas podróży do Ameryki dwa razy usiłowała się zabić, raz odmawiając sobie jedzenia, a raz próbując się utopić. W obu przypadkach marynarze jej to udaremnili, ponieważ dobrze znali pomysły i skłonności żywego towaru. Kiedy chciała rzucić się do morza, nie dotarła nawet do burty. Zdradziły ją służalcza postawa i żałosna mina, widziane już wcześniej u tysięcy niewolników. Skuto ją od stóp do głów, od stóp do głów, w straszliwej niedoli.
Choć na aukcji w Ouidah bliscy Ajarry próbowali nie zostać rozdzieleni, resztę jej rodziny kupili portugalscy handlarze z fregaty Vivilia, którą cztery miesiące później znaleziono dryfującą dziesięć mil od wybrzeża Bermudów. Zaraza zabiła wszystkich na pokładzie. Władze kazały podpalić statek i patrzyły, jak skwierczy i tonie. Babka Cory nie wiedziała nic o jego losie. Do końca życia wyobrażała sobie, że kuzyni pracują gdzieś na północy dla dobrych i życzliwych panów, oddają się lżejszym zajęciom niż ona, tkają i plotą, a nie harują w polu. W jej opowieściach Isay, Sidoo i cała reszta znaleźli sposób, by wykupić się z niewoli, i żyli jako wolni ludzie w mieście Pensylwania, o którym usłyszała kiedyś w rozmowie dwóch białych. Te fantazje przynosiły Ajarry pocieszenie, ilekroć czuła, że pod ciężarem swych nieszczęść rozpadnie się na tysiąc kawałków.
Kolejny raz babka Cory została sprzedana po miesiącu spędzonym w lazarecie na Wyspie Sullivana, gdy lekarze potwierdzili, że ona i reszta ładunku przywiezionego na pokładzie Nanny są wolni od chorób. To był kolejny gorący dzień na giełdzie. Duże aukcje zawsze ściągały barwny tłum. Handlarze i pośrednicy z całego wybrzeża zjeżdżali do Charlestonu, by badać oczy, stawy i grzbiety wystawionych na sprzedaż, wypatrując chorób wenerycznych i innych przypadłości. Gapie żuli świeże ostrygi i gorącą kukurydzę, słuchając okrzyków licytatorów. Niewolnicy stali nadzy na podwyższeniu. Paru kupców zaciekle rywalizowało o grupę krzepkich Aszantów, Afrykanów słynących z pracowitości i muskulatury, a brygadzista z kamieniołomu nabył gromadę murzyniątek za niezwykle korzystną cenę. Pośród widzów babka Cory dostrzegła małego chłopca jedzącego kryształki cukru i zastanawiała się, co on takiego wkłada sobie do ust.
Tuż przed zachodem słońca pewien pośrednik kupił ją za dwieście dwadzieścia sześć dolarów. Poszłaby za więcej, gdyby nie zalew młodych dziewcząt w tym sezonie. Pośrednik miał ubranie z najbielszego materiału, jaki Ajarry w życiu widziała. Na jego palcach połyskiwały pierścienie wysadzane barwnymi kamieniami. Kiedy uszczypnął ją w piersi, by sprawdzić, czy już dojrzała, poczuła zimno tych pierścieni na swojej skórze. Została oznaczona piętnem, nie po raz pierwszy ani ostatni, a potem skuta wraz z resztą zakupów dnia. Wieczorem, słaniając się w łańcuchach, karawana ruszyła na południe za małym powozem handlarza. Nanny popłynęła z powrotem do Liverpoolu wypełniona cukrem i tytoniem. Tym razem pod pokładem mniej było krzyków.
Można by myśleć, że nad babką Cory ciążyła klątwa, tyle razy sprzedawano ją, wymieniano i znowu zbywano przez kolejne kilka lat. Właściciele Ajarry bankrutowali z zaskakującą regularnością. Jej pierwszego pana oszukał człowiek, który sprzedał mu urządzenie mające przetwarzać bawełnę dwa razy szybciej niż odziarniarka Whitneya. Na papierze wszystko wyglądało obiecująco, w końcu jednak Ajarry została elementem majątku zlikwidowanego z rozkazu magistratu. Poszła za dwieście osiemnaście dolarów na pośpiesznie urządzonej aukcji. Na spadek ceny wpłynęły realia miejscowego rynku. Kolejny właściciel zmarł na puchlinę. Wdowa urządziła wyprzedaż, żeby sfinansować powrót do Europy, gdzie było czysto. Ajarry przez trzy miesiące była własnością pewnego Walijczyka, który ostatecznie przegrał ją, troje innych niewolników oraz dwa tuczniki w wista. I tak dalej.
Jej cena się wahała. Kiedy sprzedają cię tyle razy, świat uczy cię uważności. Ajarry prędko zaczęła dostosowywać się do nowych plantacji, odróżniać tych, co łamią czarnuchów, od zwykłych okrutników, obiboków od pracowitych, donosicieli od potrafiących dochować tajemnicy. Przywykła do właścicieli i właścicielek o rozmaitym stopniu podłości, majątków różniących się środkami i ambicjami. Czasem trafiali się plantatorzy, którzy chcieli tylko żyć skromnie, a czasem ludzie pragnący zapanować nad światem, jakby wystarczyło ku temu przejęcie odpowiednio dużych gruntów. Dwieście czterdzieści osiem, dwieście sześćdziesiąt, dwieście siedemdziesiąt dolarów. Ajarry zawsze trafiała na plantacje cukru i indygo, raz tylko przez tydzień zwijała liście tytoniu, zanim znowu ją sprzedano. Do majątku zawitał handlarz szukający niewolnic w wieku rozrodczym, najlepiej uległych i z kompletem zębów. Ajarry była już kobietą. Wyjechała.
Wiedziała, że biali naukowcy zaglądają w głąb różnych rzeczy, by zrozumieć ich działanie. Ruch gwiazd po nocnym niebie, relacje humorów w organizmie. Temperatura potrzebna do obfitych zbiorów bawełny. Ajarry stworzyła naukę badającą jej własne czarne ciało i gromadziła spostrzeżenia. Każda rzecz miała wartość, a wraz z jej zmianą zmieniało się wszystko inne. Pęknięta tykwa była mniej warta od takiej, która trzyma wodę, a haczyk pozwalający schwytać suma – od tego, z którego zdobycz się ześlizgnie. Amerykańska specyfika polegała na tym, że ludzie też są rzeczami. Starca, który nie przetrwa podróży przez ocean, lepiej się pozbyć, by ograniczyć straty. O młodego byczka z silnego plemienia klienci potrafili się zabijać. Młoda niewolnica zdolna wyrzucać z siebie małe była jak mennica: pieniądze, które rodzą pieniądze. Jeśli byłeś rzeczą – wozem albo koniem, albo niewolnikiem – twoja wartość określała twoje perspektywy. Ajarry pilnowała swego miejsca.
Wreszcie Georgia. Wysłannik plantacji Randallów kupił ją za dwieście dziewięćdziesiąt dwa dolary, mimo jej pustego spojrzenia, które pojawiło się niedawno i sprawiało, że wydawała się niespełna rozumu. Do końca życia nie wystawiła już nosa poza ziemię Randallów. Tu był jej dom, na tej wyspie, z dala od wszystkiego.
Babka Cory trzykrotnie wychodziła za mąż. Upodobała sobie szerokie ramiona i duże dłonie, zupełnie jak Stary Randall, choć pan i jego niewolnica całkiem inne prace mieli na myśli. Obie plantacje były dobrze zaopatrzone, dziewięćdziesięciu czarnuchów w północnej połówce i osiemdziesięciu pięciu w południowej. Ajarry zazwyczaj miała w czym wybierać. A gdy nie miała, czekała cierpliwie.
Jej pierwszy mąż zagustował w kukurydzianej whisky i z dużych dłoni zaczął robić duże pięści. Ajarry nie było żal, kiedy zniknął sprzedany na plantację trzciny cukrowej na Florydzie. Potem zeszła się z uroczym chłopcem z południowej połówki. Zanim zmarł na cholerę, lubił dzielić się z nią opowieściami z Biblii, bo jego poprzedni właściciele liberalniej podchodzili do tematu niewolników i religii. Lubiła te historie i przypowieści i uważała, że biali chyba mają rację: od gadania o zbawieniu Afrykaninowi różne myśli mogą przyjść do głowy. Biedni synowie Chama. Jej ostatniemu mężowi przebili uszy za kradzież miodu. Z ran sączyła się ropa, aż w końcu umarł.
Ajarry urodziła tym mężczyznom piątkę dzieci, zawsze w tym samym miejscu na deskach chaty, które wskazywała im później, ilekroć były niegrzeczne. Stąd się wzięliście i tam wrócicie, jeżeli nie będziecie się słuchać. Miała nadzieję, że jeśli nauczy dzieci, by były posłuszne jej, będą posłuszne wszystkim przyszłym panom i przeżyją. Dwóch chłopców zmarło w gorączkach. Jeden zranił się w stopę, bawiąc się zardzewiałym pługiem, i wdało się zakażenie. Najmłodszy już się nie obudził, kiedy nadzorca uderzył go w głowę drewnianym klocem. Jedno dziecko po drugim. Przynajmniej ich nie sprzedano, powiedziała do Ajarry pewna stara kobieta. To prawda – wtedy jeszcze Randall rzadko sprzedawał maluchy. Wiedziało się, kiedy i jak umrą twoje dzieci. Jedynym, które dożyło dziesiątych urodzin, była matka Cory, Mabel.
Ajarry umarła wśród bawełny, pomiędzy torebkami nasiennymi, które kołysały się wokół niej niczym białe grzywy wzburzonego oceanu. Jako ostatnia ze swej wioski, od zakrzepu w mózgu, zgięta wpół między rzędami roślin, krwawiąc z nosa i tocząc pianę z ust. Jakby mogło się to stać gdziekolwiek indziej. Wolność była przeznaczona innym, obywatelom miasta Pensylwania, tętniącego życiem tysiąc mil na północ stąd. Od tamtej nocy, gdy Ajarry została porwana, stale ją wyceniano, codziennie budziła się na szali nowej wagi. Znaj swoją wartość, a poznasz swoje miejsce w szeregu. Ucieczka z granic plantacji byłaby ucieczką od fundamentalnych zasad własnej egzystencji – niemożliwością.
Tamtego niedzielnego wieczoru, kiedy Caesar opowiedział Corze o kolei podziemnej, a ona powiedziała „nie”, przemawiała przez nią babka.
Trzy tygodnie później powiedziała „tak”.
Tym razem przemówiła przez nią matka.