Читать книгу Sokół spartański - Conn Iggulden - Страница 9
1
ОглавлениеGóra wznosiła się wysoko nad miastem niczym matka trzymająca dziecko na kolanach. Przed wejściem na stopnie, które wiodły na wielki płaskowyż, Cyrus postanowił poprowadzić całą swoją osobistą straż nad rzekę. Spartanie pozostawili zbroje i broń na brzegu i wbiegli do wody, radośnie zmywając z siebie kurz i pot czterystumilowego marszu.
Z wysokości swojego wierzchowca książę uśmiechał się, patrząc, jak jego ludzie wesoło pluskają się w wodzie, jak rozczesują palcami zlepione włosy i brody. Marsz na wschód sprawił, że żołnierze wychudli jak psy myśliwskie, że pociemniały ich ciała, a twarde mięśnie jeszcze wyraźniej niż dotąd prężyły się pod skórą. Nie stracili ducha, nie zawiedli, chociaż część z nich okupiła tę podróż krwią.
– Panie, nie zmienisz już swojej decyzji? – zapytał cichym głosem Tissafernes.
Cyrus zerknął z ukosa na starego przyjaciela i nauczyciela. Kasztanowy wałach Tissafernesa parskał i potrząsał głową. Był to wierzchowiec o rodowodzie niemającym sobie równych w Persji. Książę skierował wzrok na Spartan. Nagle spoważniał.
– Uważasz, że sam powinienem ruszyć po tych stopniach? – rzucił w odpowiedzi. – Mam wrócić do domu jak żebrak? Kim jestem, jeśli nie synem swojego ojca i księciem? Ci ludzie to moja straż i są najlepsi.
Tissafernes skrzywił się, jakby bolał go ząb. Książę Cyrus skończył niedawno dwadzieścia lat i nie był już młody i głupiutki. Nauczyciel dobitnie przedstawiał mu swoje zastrzeżenia, a przecież w końcu dotarli na brzeg rzeki Pulwar i teraz Spartanie pławili się w jej wodach jak konie, rozbryzgując dookoła wielkie krople. Książę przyprowadził starego wroga niemal do centrum Persji. Tissafernes marszczył czoło na tę myśl. Widywał greckie mapy świata, których autorzy niewiele wiedzieli o wielkim imperium rozpościerającym się na wschodzie. Nie miał ochoty pomagać Spartanom w odkryciu, gdzie znajduje się Persepolis, a tym bardziej groby królewskie, umiejscowione wzdłuż rzeki zaledwie pół dnia marszu stąd.
– Ktoś mógłby odebrać jako zniewagę, Wasza Wysokość, przyprowadzenie tutaj ludzi, którzy zmagali się z twoimi przodkami i odparli ich na lądzie i na morzu. Spartanie! Tutaj, w sercu świata! Gdyby twój ojciec był młodszy i miał się dobrze…
– Toby mi pogratulował, Tissafernesie – burknął Cyrus zmęczonym głosem. – Ci ludzie trwali przy moim boku. Nie zawodzili ani nie prosili o odpoczynek. Są wobec mnie lojalni.
– Są lojalni wobec złota i srebra – mruknął Tissafernes niemal bezgłośnie.
Cyrus zacisnął szczęki tak mocno, że na jego twarzy wystąpiły twarde mięśnie.
– Oni niczego nie mają. Nawet broń, którą się posługują, trafiła do nich z rąk ich ojców i stryjów albo otrzymali ją w uznaniu za dzielność. Dość tego. Nie chcę już nic słyszeć, stary lwie.
Tissafernes przyjął naganę i skłonił głowę.
Grecy szybko się wypluskali i wyszli na brzeg, aby schnąć w wieczornym słońcu. Miejscowe praczki zaczęły popiskiwać i podśmiewać się na widok tak wielu nagich mężczyzn. Kilku wojowników uśmiechnęło się do nich, inni jednak zaczęli rozgrzewać się ćwiczeniami gimnastycznymi. Nie byli to mężczyźni stworzeni do wesołego śmiechu, zabawy i swobodnych rozmów.
Zirytowany towarzystwem Tissafernesa Cyrus nagle zeskoczył z wierzchowca, po czym bardzo oszczędnymi ruchami zdjął hełm, tunikę, sandały, spodnie, pelerynę i zbroję. Nie krępowała go nagość i wbiegł do wody, skinąwszy jedynie dowódcy Spartan, Anaksisowi, który stał na brzegu i obserwował okolicę.
Praczki zamilkły na widok młodego człowieka, który nosił brodę ufryzowaną jak u Persa, a na brzegu pozostawił hełm ze złotymi piórami. Chociaż nie znały jego nazwiska, nie ośmielały się go nawoływać. Cyrus powoli się obmył, jakby odbywał jakiś rytuał, jakby jego kąpiel miała na celu coś więcej niż tylko pozbycie się potu i zapachu konia. Spartanie na brzegu milczeli, okazując mu szacunek. W końcu książę wrócił do domu, żeby opłakiwać ojca.
Wiadomość dotarła do Cyrusa przed czternastoma dniami i książę zmusił Spartan do niemal nadludzkiego wysiłku, aby dotrzeć tutaj na czas. Książę zmieniał konie w królewskich zajazdach przy wspaniałej Drodze Królewskiej lub przemierzał kraj, przecinając pola uprawne, na których rosły pszenica i jęczmień, a oni dotrzymywali mu kroku, trwając przy nim dzień po dniu, jakby nie wymagało to od nich żadnego wysiłku. Byli nadzwyczajni, a on był dumny z ich czerwonych płaszczy i z reakcji mijanych ludzi, gdy odkrywali, kim są konni. Ich zasłużona reputacja znów szerzyła się w całym kraju.
W tym miejscu, w przyjemny chłodny wieczór ponury dotąd Cyrus odzyskał wigor. Persepolis wydawało się przygaszone, nie było jednak widać publicznych oznak żałoby. Ulic nie wypełniali żołnierze, nie udekorowano ich żałobnym suknem, w wielu miejscach w donicach płonęło drewno sandałowe. Jednak dopóki nie przejechał przez bramę wiodącą z płaskowyżu do miasta, nie mógł być pewien, że jego ojciec wciąż żyje. Myśląc o nim, spojrzał na górę, której kształt nadawali jego ojciec i dziadek, i przesunął wzrok aż ku imperialnej równinie, z dużej odległości wydającej się zaledwie linią szarości i zieleni. Nad jego głową w ciepłym powietrzu krążyły dzikie sokoły wypatrujące tłustych gołębi i drzew owocowych. Ten królewski taras zabudowany był pałacami, koszarami i bibliotekami. Pawilon ojca stał w środku bujnego ogrodu, który nazywano „rajem” i który w istocie był tajnym zielonym sercem imperium.
Brzegów rzeki kurczowo trzymały się niskie krzewy, a ich korzenie mocno wgryzały się w miękką ziemię. Winorośl przeplatały białe kwiaty jaśminu, wypełniając powietrze miłym zapachem. Książę głęboko odetchnął, stojąc po pas w wodzie z zamkniętymi oczyma. Był w domu.
Spartanie szybko wyschli, włożyli czerwone płaszcze i jeszcze tylko rozczesywali palcami włosy, wciąż wilgotne, chociaż padały na nie promienie słońca. Książę odświeżył się i starannie, bez pośpiechu się ubrał. Na tunikę włożył zbroję i płaszcz, ale do nóg przymocował także brązowe spartańskie nagolenice, idealnie dopasowane, dzięki czemu jego mięśnie i rzepki kolanowe poruszały się swobodnie pod lśniącym metalem. Nagolenice bardziej przydawały się żołnierzom stającym przed przeciwnikiem z tarczami niż jeźdźcom, jednak nosząc je, Cyrus po prostu oddawał honory swoim ludziom. Tissafernes uważał takie zachowanie za obcą sobie afektację i, oczywiście, ani myślał go naśladować.
Gdyby młody książę nie wracał do domu, by stanąć przy łożu śmierci ojca, zapewne byłby zaskoczony, widząc, w jaki sposób mieszkańcy miasta spoglądają na obcych. Handlarze z rynku owocowego odchodzili od swoich straganów, a opłacani przez nich ochroniarze rzucali w kierunku przyjezdnych gniewne spojrzenia. Grecy w czerwonych płaszczach byli sławni nawet tutaj, mimo że pomiędzy Persepolis a doliną Eurotasu rozciągały się obszary zamieszkane przez różne ludy i szerokie otwarte morze – była to odległość trzech miesięcy marszu i całego świata. Oprócz legendarnych płaszczy Spartanie nosili także brązowe nagolenice okrywające ich nogi od kostek po kolana. Byli gotowi do wojny, nawet eskortując księcia do domu.
Zanim wbiegli do wody, złożyli tarcze w uporządkowane, ale niestrzeżone sterty, jakby nie potrafili sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby ich okraść. Na wewnętrznej stronie każdej tarczy wypisane było imię właściciela, a pojedyncza litera wskazywała wrogowi położenie Sparty w Grecji – była to lambda, pierwsza litera nazwy regionu, Lakedajmon. Każda tarcza była starannie wypolerowana, a właściciele dbali o nie jak o ukochane kobiety.
Wskakując na konia, Cyrus zadał sobie pytanie, czy którykolwiek z obserwujących ich ludzi pozna kiedyś Spartę tak jak on. Dla matek pokazujących dzieciom obcych wojowników byli oni tymi, którzy wiele razy upokorzyli perskich Nieśmiertelnych, okrywając się legendą. Ci Grecy rozbili armię Dariusza pod Maratonem. To Spartanie poprowadzili żołnierzy greckich przeciwko królowi Kserksesowi pod Termopilami, pod Platejami i pod Mykale. Persja podbiła niemal trzydzieści ludów, nie zdołała jednak pokonać Grecji – ani wojowników, którzy nosili czerwone płaszcze.
Te mroczne dni należały już do przeszłości, jednak pamięć o nich żyła długo. Cyrus nie patrzył, jak jego ludzie formują doskonały dwuszereg, gotowi wykonywać jego rozkazy. Spartanie w końcu sami pokonali Ateny i objęli rządy nad całą Grecją, ale walczyli dla niego, ponieważ im płacił i ponieważ rozumiał ich poczucie honoru. Jego srebro i złoto wędrowało do ich kraju i służyło do budowy świątyń, koszar i produkcji broni. Niczego nie zatrzymywali dla siebie, a Cyrus uwielbiał ich jak nikogo innego – poza ojcem i bratem.
– Chodź, stary lwie – powiedział do Tissafernesa. – Już i tak jestem spóźniony. Nie mogę upadać na duchu, ale wciąż trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie jest pomyłką. Mój ojciec jest zbyt silnym mężczyzną, by umierać, prawda? – Uśmiechnął się, chociaż jego ból był oczywisty.
W odpowiedzi Tissafernes wyciągnął rękę i uścisnął jego ramię, chcąc chociaż w taki sposób wesprzeć młodego człowieka.
– Byłem sługą twojego ojca już trzydzieści lat temu, nim się urodziłeś. Miał wtedy w swych rękach cały świat. Ale nawet królowie nie żyją na tym świecie bez końca. Każdy z nas spotyka swój kres, chociaż twoi przyjaciele filozofowie pewnie by się ze mną w tej sprawie nie zgodzili.
– Szkoda, że nigdy nie nauczysz się greckiego na tyle dobrze, żeby zrozumieć Greków.
Tissafernes prychnął pogardliwie.
– To język pastuchów. Co mnie obchodzi język niewolników? Jestem Persem.
Spartanie słyszeli jego słowa, a jednak nie dali tego po sobie poznać. Cyrus popatrzył na Anaksisa. Biegły w obu językach słyszał i rozumiał każde słowo, niemniej już dawno uznał Tissafernesa za gadatliwego Persa, którego nie trzeba brać poważnie. Przez krótką chwilę jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Cyrusa i Spartanin mrugnął do niego.
Tissafernes dostrzegł, że twarz księcia się rozpogadza, i obrócił się w siodle, chcąc się zorientować, co tak odmieniło jego nastrój. Zobaczył tylko, że Spartanie znów są gotowi do marszu, i pokręcił głową, pomrukując coś pod nosem na temat wieśniaków i obcokrajowców.
Na czas długich marszów Spartanie przewieszali tarcze przez plecy. Ponieważ nic im teraz nie groziło, Cyrus zarządził przemarsz paradny. Przechodząc przez jedną z trzech stolic imperium perskiego, każdy z nich miał nieść w lewej ręce tarczę ze złoconego brązu i drewna, a w prawej długą włócznię. Do bioder mieli przypasane krótkie miecze, a zatknięte za pasami na plecach nosili w gotowości osławione kopisy. Te ciężkie noże o wygiętych ostrzach wzbudzały powszechny strach, a wrogowie uważali je za broń nazbyt okrutną i niegodną żołnierzy. Spartanie jedynie śmiali się z takich narzekań.
Hełmy z brązu osłaniały ich brody oraz grube warkocze, który opadały im aż na ramiona. Hełmy kryły zarówno ich rozgniewane miny, jak i strach, nadając im aurę wojowników zimnych i twardych niczym posągi. Byli straszni między innymi dlatego, że rysy ich twarzy zawsze kryły się w cieniu. Sława była atutem, lecz respekt wzbudzał także fakt, że każdy ze Spartan posługiwał się bronią i tarczą odziedziczoną po ojcu i dziadku.
Pozostawiwszy za sobą rzekę, Cyrus i Tissafernes powoli przemierzali ulicę na wierzchowcach, a tłum rozstępował się przed nimi. Panowała absolutna cisza – nie zakłócali jej ani mieszkańcy, ani mężczyźni, którzy właśnie tutaj dotarli.
– Wciąż uważam, że powinieneś pozostawić najemników za sobą, Wasza Wysokość – mruknął Tissafernes. – Co powie twój brat, kiedy zobaczy, że stawiasz Greków ponad Persami?
– Jestem księciem i dowódcą armii mojego ojca. Jeżeli mój brat w ogóle się odezwie, powie, że moja godność przynosi zaszczyt naszemu domowi. Spartanie są najlepsi na świecie. Któż inny potrafiłby dotrzymać mi kroku przez ostatnie tygodnie? Widzisz tu może Nieśmiertelnych? Moich służących? Jeden z moich niewolników zmarł po drodze, gdy próbował wytrwać przy mnie. Pozostali odpadli już na samym początku. Ci ludzie, Spartanie, zasłużyli sobie na miejsce przy moim boku, po prostu przy mnie trwając.
Tissafernes skłonił głowę jakby w geście zgody, ale tak naprawdę był zły. Cyrus traktował Spartan jak normalnych ludzi, a niej jak wściekłe psy, którymi byli w rzeczywistości. Perski pan, nie odwracając głowy, wiedział, że część z nich obserwuje go w marszu. Nie ufali nikomu, kto znajdował się w pobliżu ich pana, jak pospolite kundle. Tissafernes wiedział jednak, że to nie potrwa już długo. Dwaj Persowie na koniach wiedli Spartan pod górę, drogą wiodącą ku wielkim schodom, które zaprowadzą ich jeszcze wyżej, na płaskowyż, gdzie rezydował król Persji.
* * *
Wielkie schody były szerokie i płytkie, aby wracając z polowania, król mógł je pokonywać wierzchem. Cyrus i Tissafernes jechali konno na czele, a Spartanie podążali za nimi w zwartych szeregach. Zbliżając się do wąskiej bramy w zewnętrznym murze, Cyrus czuł na sobie spojrzenia Nieśmiertelnych swojego ojca. Ojciec przeznaczył skarby wielu ludów na przygotowanie tego płaskowyżu, zarówno pogłębiając jego obszar kosztem góry, jak i wyposażając swoją rezydencję w najbardziej wymyślne luksusy. Był to ogród imperium, a zarazem forteca strzeżona bezustannie przez dwa tysiące ludzi.
Ostatni stopień kamiennych schodów znajdował się przy samych drzwiach, potencjalny przeciwnik nie mógł się więc tutaj zgromadzić do ataku w licznej grupie. Cyrus poczuł, że zmienia się światło, gdy perscy oficerowie zasłonili go przed promieniami słońca, wpatrując się w jego zastęp – a w szczególności w Spartan znajdujących się na stopniach za jego plecami. Każdy dzierżył po cztery sztuki uzbrojenia. Twarz Cyrusa nie wyrażała żadnych emocji, kiedy skierował spojrzenie ku górze, na mury oświetlone złotymi promieniami zachodzącego słońca.
– Jestem książę Cyrus, syn króla Dariusza, brat księcia Artakserksesa, dowódca perskich armii. W imię mojego ojca, otwórz drzwi, abym mógł go zobaczyć.
Musiał czekać odrobinę dłużej, niż się spodziewał, i jego twarz zaczęła się czerwienić. Złość przygasła jednak, kiedy usłyszał szczęk łańcuchów i zgrzyt odsuwanych rygli bramy, która powoli się otworzyła, ukazując długi i wąski dziedziniec. Cyrus przełknął ślinę, zdeterminowany, aby w tej chwili nie okazać strachu. W identycznym zamiarze trwali Spartanie.
Nie zsiadając z wierzchowców, Cyrus i Tissafernes ruszyli w blasku słońca przez dziedziniec. Jego promienie były już łagodne o tej porze; zbliżał się ciepły letni wieczór. Cyrus zdawał sobie sprawę, że wreszcie wrócił do domu, że powinien się odprężyć i wyczekiwać spotkania z ojcem. Na razie nie był jednak pewien, jak stary człowiek zareaguje na jego widok, nie był też pewien własnej reakcji na widok wielkiego króla. Chociaż był świadomy, że szybko i nieuchronnie zbliża się dzień, kiedy utraci ojca, nie wiedział, jak się zachowa przy jego łożu śmierci. Kiedy przyjdzie na niego czas, nawet siła wszystkich armii tego świata nie zatrzyma go przecież na świecie ani przez jeden dzień dłużej. I to nie świadomość, że znalazł się w miejscu, w którym ludzie przybywający do pałacu są całkowicie bezbronni, lecz bezradność w obliczu śmierci króla sprawiła, że Cyrus zadrżał.
Obronę płaskowyżu zapewniali nie tylko żołnierze strzegący murów zewnętrznych, ale także wąskie przejścia, przez które napastnicy musieliby przebrnąć. Gdyby w jakiś sposób pokonali kamienne schody i sforsowali bramę, musieliby z kolei zmierzyć się z tym, że dwie strony fortecy były od siebie odseparowane. Siły wroga nie miały szansy się połączyć, dopóki nie przebyłyby okolonych wysokimi murami dwóch wąskich dziedzińców pod gołym niebem.
Cyrus i Tissafernes bez wahania zmierzali w głąb dziedzińca. Spartanie podążali za nimi w absolutnym porządku, w szyku, na który składało się pięćdziesiąt sześcioosobowych szeregów. Kiedy przystanęli przed kolejnymi, większymi drzwiami, oparli końce włóczni o ziemię.
Za ich plecami zatrzaśnięto i zaryglowano zewnętrzną bramę. Niejeden Spartanin zmarszczył czoło, gdy zrozumiał, że cały oddział znajduje się teraz w miejscu, w którym nie ma żadnych możliwości manewru. Dziedziniec otaczały kamienne półki na wysokości dwóch wyprostowanych mężczyzn od gruntu. Ich przeznaczenie nie było oczywiste. Dowódca Spartan, Anaksis, zacisnął dłoń na włóczni. Czuł na sobie wrogie spojrzenia perskich strażników, bardziej przywykłych do dumnego prezentowania się w wypolerowanych zbrojach niż do prawdziwej walki.
Na czele orszaku Cyrus i Tissafernes popatrzyli po sobie i zeskoczyli z koni. Anaksis próbował nie wyciągać głowy, aby zobaczyć, kto wyszedł na ich powitanie, mimo że rozmówców zasłaniały wierzchowce. Nie podobała mu się ta sytuacja. Jego obowiązkiem było chronienie Cyrusa i zapewne też tego starszego grubasa. Nie otrzymał jednak rozkazów, aby zachować czujność, książę nie ostrzegł go przed możliwym zagrożeniem. Anaksis doskonale wiedział, że znajduje się w cytadeli należącej do odwiecznego wroga, ale był też osobistym strażnikiem jednego z książąt wrogiego ludu, człowieka, którego mimo wszystko podziwiał za uczciwość i bezpretensjonalność. Książę, chociaż Pers, był godny szacunku. Nie okazywał strachu, a jego jedyną troską była obawa o życie ojca. A jednak Anaksis zaczął się rozglądać po kamiennych półkach przypominających długie ławy teatru w Atenach. Wiedział, że Persowie są całkiem dobrymi łucznikami. Spartanom nie podobało się więc, że właśnie w takim miejscu mogą być przez nich okrążeni.
Żadnej z tych myśli nie można było wyczytać z jego twarzy, który pozostawała ukryta w cieniu hełmu. Anaksis stał nieruchomo jak posąg z brązu, podczas gdy Cyrus i Tissafernes rozmawiali z kimś przyciszonymi głosami. Ale ucieszył się, kiedy jeden z wierzchowców nieznacznie się przesunął, pozwalając mu dostrzec księcia.
Cyrus odwrócił się do Spartan. Jego twarz była skupiona i poważna.
– Mój brat wydał rozkaz, żebym wszedł do ogrodów królewskich bez straży – powiedział.
Jeszcze przez chwilę patrzył na towarzyszy, jakby chciał coś dodać, ale w końcu tylko potrząsnął nieznacznie głową. Gest ten był prawie niewidoczny, a jednak serce Anaksisa zabiło szybciej.
– Może twój brat jednak pozwoli, żebym ci towarzyszył – zaproponował.
Cyrus uśmiechnął się do niego.
– Przyjacielu, jeżeli za tą bramą czai się zdrada, jeden człowiek niczego nie zmieni.
– Ja zmienię – powiedział Anaksis poważnym głosem.
– Zapewne jest to prawda, muszę jednak wierzyć w honor mojego brata. Jest następcą tronu, a ja nie dałem mu żadnego powodu do niegodnego traktowania.
– A zatem poczekamy tu na twój powrót – postanowił Anaksis i przyklęknął na jedno kolano. Słowa te wypowiedział takim tonem, jakim wypowiada się rotę przysięgi, tak że Cyrus skłonił głowę i dopiero po chwili nakazał mu powstać.
– Dziękuję ci. Twoja służba to dla mnie zaszczyt.
Cyrus odwrócił się i zauważył, że Tissafernes obserwuje tę scenę z krzywą miną. Gestem wskazał księciu bramę, która prowadziła w głąb królewskiego płaskowyżu. Za długim dziedzińcem rozpoczynały się pierwsze ogrody, założone na ziemi zwiezionej tu z pól i pielęgnowane przez tysiące niewolników. Rosły tam drzewa wyznaczające zacienione aleje, a wśród ich gałęzi biegały wesoło małpki ścigające ptaki. W powietrzu unosił się ciężki zapach zielonych konarów i jaśminu.
Cyrus zignorował drobnej budowy majordomusa, który wyszedł mu na powitanie, nie do końca pewny, czy status tego człowieka jest dla niego zniewagą czy nie. Brata, Artakserksesa, mimo wszystko powinien zobaczyć dopiero przy boku ojca. Dlatego fakt, że eskortować go przez ogrody miał któryś spośród służących, nie musiał dowodzić absolutnie niczego.
Tissafernes zdawał się nie kłopotać podobnymi wątpliwościami w czasie wędrówki przez ogród. Głęboko wdychał zapachy, które doskonale znał. Szedł sztywno wyprostowany, przez co można było odnieść wrażenie, że wszedłszy do ogrodu, jakby urósł. Znał Cyrusa przez większość swego życia i przez znaczną jego część był mentorem oraz przyjacielem księcia. A jednak ich spojrzenia na świat były skrajnie odmienne. Cyrus uwielbiał ludzi, trudno to było opisać inaczej. Ludzie byli jego pasją i kolekcjonował przyjaciół z takim entuzjazmem i energią, z jakimi inni dorabiają się majątku. Z kolei Tissafernes z trudem ukrywał pogardę dla tłumów i spoconych żołnierzy.
Szli ponad godzinę ścieżkami tak zawiłymi, że ktoś obcy zagubiłby się już z dziesięć razy. Cyrus znał je wszystkie z dzieciństwa i szedł za majordomusem, niewiele się rozglądając. Pawilon ojca stał na odległym krańcu płaskowyżu, otoczony przez służących i niewolników czekających chwili, w której król wyda ostatnie tchnienie. Cyrus poczuł, że ściska mu się gardło, gdy usłyszał zawodzenia jego kobiet.