Читать книгу Kto zabił? - Daniel Bachrach - Страница 3

Оглавление

Dowiedziono, że na sto wypadków morderstwa sprawca prawie zawsze pozostawia na miejscu przestępstwa ślady, czyli tak zwaną swoją „wizytówkę”, która doprowadza prędzej czy później do jego ujęcia. Nawet w wypadkach z góry dobrze zaplanowanego przestępstwa morderca popełnia jakiś błąd. Jakie są tego powody?

Wiadomo, iż przestępca stara się jak najszybciej opuścić miejsce popełnionego czynu i mimo zimnej krwi, czuje zawsze pewien niepokój. To właśnie te czynniki wpływają korzystnie na prowadzącego śledztwo, który w walce ze sprawcą, nie obawiając się niczego, zachować może spokój i zimną krew.

W roku 1920 wielkie wrażenie w Warszawie wywarł nagły zgon znanego przemysłowca, pana L. Przypuszczano początkowo, że zmarły popełnił samobójstwo. Sekcja zwłok wykazała otrucie arszenikiem.

W dwa tygodnie po śmierci pana L. wezwany zostałem do gabinetu naczelnika urzędu śledczego. Zastałem u niego mężczyznę w podeszłym wieku, którego mi naczelnik przedstawił jako prokurenta zmarłego.

– Słyszał pan zapewne o nagłym zgonie przemysłowca, pana L.? – rozpoczął naczelnik, prosząc, bym usiadł.

– Otóż obecny tu pan J. podejrzewa, że zmarły nie miał powodu do popełnienia samobójstwa i że padł ofiarą zbrodni. Przytacza przy tym pewne szczegóły i swoje spostrzeżenia, które po głębszym zastanowieniu się uznać należy, jako niepozbawione logiki. Oczywiście ze względu na osobę zmarłego i jego rodzinę postępować musimy bardzo ostrożnie, zechce pan zatem udać się z panem J. do swojego gabinetu, gdzie opowie panu wszystko, a potem naradzimy się wspólnie, co czynić dalej.

Opuściłem wraz z panem J. gabinet naczelnika i po przybyciu do siebie wydałem polecenie dyżurnemu wywiadowcy, by mi nie przeszkadzano.

– A zatem słucham pana – rozpocząłem.

– Nie wiem, czy podejrzenie moje nie jest wytworem fantazji, ale znałem zmarłego przeszło trzydzieści lat, gdyż tak długo pracuję w firmie. Przedsiębiorstwo nasze prosperowało bardzo dobrze, a zmarły do ostatniej chwili swojego życia cieszył się dobrym zdrowiem i był zawsze optymistycznie usposobiony. Jeszcze na dzień przed zgonem rozmawiał ze mną bardzo szeroko o swoich planach finansowych, w związku z którymi zamierzał w najbliższych dniach wyjechać za granicę.

– To jeszcze nie jest dowód, że pan L., w przypływie nagłego rozstroju nerwowego, nie popełnił samobójstwa, gdyż często spotykamy się z takimi wypadkami, kiedy taki akt jest dokonywany bez żadnej istotnej przyczyny. O ile zatem nie ma pan żadnych innych danych na poparcie swoich podejrzeń, wątpię bardzo, czy możliwe będzie wszczęcie śledztwa.

– Opowiem panu, na czym opieram swoje podejrzenia, panie komisarzu, a wtedy sam pan najlepiej będzie mógł osądzić.

Krytycznego wieczora byłem przypadkowo na dworcu głównym. Nagle zauważyłem przy kasie pociągów dalekobieżnych pannę K., sekretarkę prywatną zmarłego. Była ubrana w szary kostium podróżny i trzymała w ręku walizeczkę. Oczom swoim wierzyć nie chciałem, gdyż panna K. nic nie wspominała o zamierzonym wyjeździe. Zaintrygowany tym wcisnąłem się między pasażerów stojących przy kasie i usłyszałem, jak zażądała biletu drugiej klasy do Gdańska. Zapytała przy tym, kiedy odchodzi następny pociąg. Dowiedziawszy się, że dopiero za dwie godziny, okazała silne zdenerwowanie i wolnym krokiem odeszła od okienka. Poszedłem w ślad za nią i koło kiosku z gazetami zbliżyłem się do niej. „Dokąd pani się wybiera?” – zapytałem pannę K. Zauważyłem zmieszanie na jej twarzy. Spojrzała na mnie wyniośle i odrzekła zimnym tonem, że prawdopodobnie się pomyliłem i wziąłem ją za kogoś innego. „Nie jestem przecież ślepy” – odpowiedziałem z uśmiechem. Zmierzyła mnie od stóp do głów i szybko oddaliła się.

– Może się pan rzeczywiście pomylił? – zapytałem. – Przyznam się panu komisarzowi, że sam zwątpiłem, czy nie zachodzi tylko niezwykłe podobieństwo, lecz kiedy następnego dnia przyszedłem do biura i panna

K. nie zjawiła się więcej, byłem przekonany, że się nie pomyliłem.

– Zechce mi pan teraz powiedzieć, w jakich okolicznościach znaleziony został zmarły.

– Przyszedłem, jak zwykle, o godzinie dziewiątej rano do biura. Pan L., którego mieszkanie prywatne znajdowało się obok biura, zjawiał się w swoim gabinecie około godziny dziesiątej i wzywał mnie do siebie bądź przez woźnego, bądź też telefonował do mnie aparatem wewnętrznym. Kiedy o godzinie jedenastej nie miałem od niego żadnej wiadomości, aczkolwiek nie byłem jeszcze zmartwiony, posłałem woźnego do jego mieszkania prywatnego. Przypuszczałem bowiem, że nagle zasłabł, a chciałem się z nim porozumieć co do pewnych spraw handlowych.

Po chwili powrócił woźny i oświadczył mi, że pan

L. nie nocował w domu i służba już jest zaniepokojona jego nieobecnością. Zaznaczyć tu muszę, że zmarły był wdowcem i miał tylko jednego syna, który z powodu niesnasek rodzinnych pracował poza Warszawą.

Postanowiłem udać się do gabinetu pana L. Zapukałem kilkakrotnie, lecz nikt się nie odzywał. Otworzyłem po cichu drzwi i wtedy, ku mojemu wielkiemu przerażeniu, zauważyłem leżącego na ziemi pana L. Podbiegłem do niego i natychmiast spostrzegłem, że wszelki ratunek jest spóźniony i mam przed sobą trupa. Zaalarmowałem cały personel. Po upływie kwadransa zjawił się wezwany domowy lekarz pana L. i stwierdził, że śmierć nastąpiła na skutek otrucia arszenikiem. Na biurku stała pusta szklanka i doktor ustalił, że zgon miał miejsce już poprzedniego wieczora. Według zdania doktora, zmarły popełnił samobójstwo.

– Dlaczego, o ile podejrzewał pan, że popełnione zostało morderstwo, nie wspomniał pan dotychczas nikomu o spotkaniu na dworcu panny K.? – zapytałem.

– Przyznam się panu, panie komisarzu, że obawiałem się, by niesłusznymi podejrzeniami nie narazić na przykrości dziewczynę niewinną. Walczyłem sam ze sobą, nie wiedząc, co począć. Upłynęło kilka dni i później obawiałem się już zwrócić do policji.

– Cóż zatem spowodowało, że pan się dziś zgłosił? – Przyznam się panu, że nie śpię po nocach i nie mogę znaleźć spokoju. Postanowiłem zatem przyjść do panów i opowiedzieć o wszystkim.

– Czy panna K. powróciła w międzyczasie do Warszawy i pojawiła się w biurze?

– Od tego wieczora więcej jej nie widziałem. Jesteśmy zaniepokojeni i zaintrygowani jej nagłym wyjazdem.

Wobec tego, że pan J. nie mógł mi udzielić więcej żadnych informacji, udałem się po pożegnaniu z nim do gabinetu naczelnika. Uprzedziłem jeszcze przedtem pana J., by nikomu na razie nie wspominał o swojej wizycie u nas.

Zreferowałem naczelnikowi całą sprawę i po porozumieniu się z prokuratorem rozpoczęliśmy śledztwo. Tegoż jeszcze dnia udałem się razem z jednym z wywiadowców do mieszkania zmarłego. Zajmował on czteropokojowe mieszkanie w śródmieściu, wraz z lokajem i kucharką.

Rozpocząłem od przesłuchania lokaja. Jak się dowiedziałem, służył on u zmarłego przeszło dwadzieścia lat i był zaufanym nieboszczyka.

– Doktor stwierdził, że pan L. popełnił samobójstwo – rozpocząłem, zwracając się do służącego. – Czy nie wie pan, jakie nieboszczyk miał powody ku temu?

– Nie uwierzę nigdy, ażeby mój pan się sam zabił – odpowiedział gwałtownie. – Był do ostatniej chwili w dobrym humorze i nawet miał za kilka dni jechać za granicę. Postanowił po załatwieniu tam interesów wyjechać na parę tygodni do Włoch na odpoczynek. Dał mi przy tym do zrozumienia, że zamierza się powtórnie ożenić. Ostatnimi czasy dbał bardzo o siebie i ubierał się wytwornie, spędzał kilka razy w tygodniu wieczory, a nawet noce poza domem; po powrocie był zawsze w doskonałym humorze.

– Czy nieboszczyk miał liczną rodzinę? – zapytałem.

– Za wyjątkiem syna nie miał nikogo. Syn jego jest

inżynierem i pracuje na posadzie poza Warszawą.

– O ile mi wiadomo, był pan L. bardzo majętnym właścicielem fabryki. Dlaczego więc syn jego nie pracował razem z ojcem?

Zauważyłem zmieszanie na twarzy służącego i doszedłem do przekonania, że jestem na tropie jakiejś tajemnicy rodzinnej.

– Wszak był pan bardzo przywiązany do swojego pana i o ile został on zamordowany, obowiązkiem pańskim jest nie ukrywać przede mną niczego, co by mogło doprowadzić do wykrycia jego mordercy. A zatem jeżeli zauważył pan coś podejrzanego, to proszę mi to powiedzieć. Służący zmieszał się jeszcze bardziej i zauważyłem wahanie na jego twarzy.

– Panicz jest wprawdzie w gorącej wodzie kąpany, ale nigdy nie uwierzę, ażeby był zdolny do popełnienia morderstwa – rozpoczął po namyśle.

– Obowiązkiem pańskim wobec własnego sumienia i sprawiedliwości jest powiedzieć wszystko, co pan wie i nie ukrywać niczego.

– Pomiędzy panem i paniczem były ciągłe kłótnie, gdyż panicz chciał być samodzielny i prowadzić fabrykę, a na to pan nie chciał się zgodzić. Przed rokiem doszło między nimi do gwałtownej awantury i tego samego dnia panicz wyjechał z Warszawy. Od tego czasu więcej się w domu nie pokazał. Dopiero przed dwoma tygodniami, to jest tego samego dnia, kiedy stało się to nieszczęście, przyjechał młody pan L. do Warszawy. Pan był wtedy w biurze. Panicz zapytał mnie o starszego pana, a kiedy mu powiedziałem, że pan jest w biurze, pozostawił w mieszkaniu walizeczkę i udał się wprost z mieszkania do biura.

– Czy idąc do gabinetu pana, musiał on przechodzić przez biuro? – zapytałem.

– To było zbyteczne. Z salonu przez korytarz prowadziły drzwi prosto do gabinetu.

– I cóż było dalej?

– Upłynęła godzina i panicz nie wracał. Zaniepokojony podszedłem pod drzwi i zacząłem podsłuchiwać. Treści rozmowy nie zrozumiałem, słyszałem tylko gwałtowną kłótnię i słowa panicza, że to się niedługo wszystko skończy. Po upływie mniej więcej kwadransa panicz powrócił do mieszkania, wziął swoją walizeczkę i odszedł.

– Czy młody pan był bardzo zdenerwowany? – zapytałem. – Był blady, jak trup i tak zdenerwowany, że nie mógł wcale mówić. Zapytałem go, czy nie zostanie u nas przez parę dni. Uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział, że najpierw musi zrobić porządek w domu, a potem dopiero powróci. Nie zrozumiałem, co ma na myśli, a kiedy próbowałem go raz jeszcze skłonić do pozostania na noc, machnął ręką i wyszedł z mieszkania.

– Czy przypomina pan sobie, która wtedy mogła być godzina?

– Przypominam sobie dokładnie, że było to pomiędzy siódmą a ósmą wieczorem.

– Jeszcze jedno pytanie: Czy nie był pan zaniepokojony, że pan nie pokazał się więcej w mieszkaniu i że nie powrócił na noc do domu?

Kto zabił?

Подняться наверх