Читать книгу Król sutenerów Rozenberg działa - Daniel Bachrach - Страница 4
ОглавлениеPrzez dłuższy czas po „podchodzie” przy ulicy Widok, widywałem bardzo często Rozenberga w jednej z pierwszorzędnych kawiarni warszawskich, gdy nagle znikł on z horyzontu. Aczkolwiek nie stęskniłem się za nim, jednakże nagłe jego zniknięcie zaciekawiło mnie i byłem przekonany, że w najbliższym czasie spotkamy się znów. Przewidywania moje sprawdziły się co do joty, jak okaże niniejsza opowieść. Przeszło w dwa miesiące po zniknięciu Rozenberga Urząd Śledczy był co parę tygodni alarmowany przez władze policyjne z prowincji o tajemniczych zaginięciach młodych i ładnych dziewcząt, przeważnie Izraelitek, chociaż zdarzyły się i dwa lub trzy wypadki zniknięcia chrześcijanek. Wszelkie poszukiwania za zaginionymi w Warszawie były bezskuteczne, dziewczęta przepadły, jakby w wodę.
Z polecenia ówczesnego naczelnika Urzędu Śledczego zająłem się prowadzeniem śledztwa w tej sprawie i wziąwszy do pomocy jednego z najzdolniejszych wywiadowców, wyjechałem z nim na prowincję do wszystkich tych miasteczek, skąd pochodziły zaginione. Jak się w toku prowadzonego przeze mnie śledztwa okazało, zaginione były przeważnie z niższej sfery i z biednych rodzin, należały jednak do najpiękniejszych w miasteczku. Jak się dowiedziałem od rodzin zaginionych dziewcząt, parę tygodni przed ucieczką z domu rodzicielskiego, dziewczęta te chodziły rozpromienione i wesołe i nic nie wskazywało na to, że noszą się z zamiarem opuszczenia domu rodzicielskiego, nikt jednakże z członków rodziny nie widział ich w towarzystwie obcego mężczyzny lub kobiety. Nie ulegało wątpliwości, że wpadły one w szpony handlarzy żywym towarem i handlarze ci dla swych celów posługiwali się bardzo często również kobietami. Nie mając żadnych danych ani rysopisu sprawców porwania ofiar, utkwiłem w martwym punkcie i nie wiedziałem, co czynić dalej. Powracać do Warszawy z niczym nie chciałem. Nagle przyszło mi na myśl! Przecież musieli oni gdziekolwiek zamieszkiwać, będąc w miasteczku. Postanowiłem wraz z moim pomocnikiem obejść wszystkie hotele i domy zajezdne w każdym miasteczku, by dowiedzieć się czegośkolwiek od służby hotelowej oraz z ksiąg hotelowych. Nie przedstawiało to zbyt wielkiej trudności, gdyż w miasteczkach tych było tylko kilka hotelików i domów zajezdnych. Przede wszystkim starałem się ustalić w hotelach, kto zamieszkiwał tam w czasie zniknięcia dziewcząt, bądź też parę dni przed zniknięciem ofiar. Miałem jeszcze ułatwione zadanie tym, że w takich małych hotelikach na prowincji, służba i właściciel znają wszystkich swoich gości i obcy zwraca natychmiast na siebie ich uwagę, natomiast trudność przedstawiało to, że przyjezdni na prowincji przy wpisywaniu się do ksiąg hotelowych nie przedstawiali dowodów osobistych i nie zwracano na to zbytniej uwagi, a podawali tylko swe nazwisko, co mogło być również zmyślone. Obszedłem kilka hoteli, aż wreszcie w jednym z nich na Rynku znalazłem pewien ślad. Dwa dni przed zniknięciem jednej z dziewcząt w tym miasteczku, zajął pokój w tym hotelu młody człowiek – bardzo elegancki i przystojny blondyn – który do ksiąg hotelowych zapisał się pod nazwiskiem „Lichtenstein z miasta Łodzi z zawodu wojażer”. Służba hotelowa nie zauważyła nikogo, by go odwiedzał, jak również nie wiedzieli, czy odwiedzał on jakieś firmy w miasteczku i z jakiej był branży. Portier mówił mi dalej, że nieznajomy miał ze sobą duży kufer i walizę. By przekonać się, czy jestem na tropie jednego z bandy, natychmiast połączyłem się telefonicznie z Łódzkim Urzędem Śledczym, prosząc o natychmiastowe sprawdzenie, czy w Łodzi zamieszkuje wojażer Bernard Lichtenstein i czy znajduje się w domu. Już po kilku godzinach otrzymałem telefoniczną odpowiedź, że w Łodzi znajduje się tylko jeden Bernard Lichtenstein, lecz jest to budowniczy i ma przeszło pięćdziesiąt lat. A zatem nieznajomy zapisał się do ksiąg hotelowych pod fałszywym nazwiskiem. Był to wprawdzie pewien krok naprzód, lecz gdzie szukać jakiegoś sympatycznego blondyna, nie znając jego nazwiska i adresu.
– Czy ten Lichtenstein mieszkał u was tylko ten jeden raz? – zapytałem.
– Tak, jest. Musiał być bardzo znużony, gdyż przy wyjeździe dał całej służbie sute napiwki – odpowiedział portier.
Postanowiłem szukać i w innych hotelach podług rysopisu, podanego mi przez portiera hotelu, gdyż nie miałem żadnych wątpliwości, że o ile zamieszkiwał on w innym jeszcze hotelu w miasteczku, co było prawie, że pewne, to zameldował się znów pod innym nazwiskiem. Jak przewidywałem ślad jego odnalazłem w jednym z domów zajezdnych, gdzie właściciel zajazdu z podanego mu przeze mnie rysopisu poznał Lichtensteina jako gościa, który zamieszkiwał u niego prawie tydzień pod nazwiskiem Blausztark z Lublina. Niestety żadnych więcej wiadomości nie mogłem od niego otrzymać i zamierzałem już wyjść, gdy nagle zjawił się syn właściciela zajazdu, czternastoletni chłopiec, który wpisywał gości do książki przyjezdnych. Kiedy go zapytałem o Blausztarka, odpowiedział mi: