Читать книгу Skandal w arystokracji - Daniel Bachrach - Страница 3

Оглавление

Aczkolwiek w mojej długoletniej praktyce policyjnej miałem bardzo dużo spraw, które laikom mogą się wydać wprost wytworem bujnej wyobraźni, to jednak opisany obecnie przeze mnie przypadek jest również historią z prawdziwego zdarzenia i miał miejsce w czasie mojej działalności w policji angielskiej.

Pewnego ranka zgłosił się do City of London Police, gdzie wówczas pracowałem, znany i bardzo bogaty fabrykant, Drews, z informacją o systematycznych kradzieżach, jakie od dłuższego czasu zdarzają się w jego domu. Jak wynikało z przekazanej treści, początkowo ginęły z mieszkania mało wartościowe przedmioty i dlatego nie składał doniesienia na policji, jednakże w przeddzień jego przybycia do nas zginęło mu z ogniotrwałej kasy osiemset pięćdziesiąt funtów szterlingów. Suma, nawet dla niego, człowieka bogatego, dość poważna.

– Przyznam się panom – rozpoczął Drews, zwracając się do inspektora Bartelsa i do mnie – że aczkolwiek jest to większa suma, to nie chodzi mi tak o te pieniądze, jak o ujęcie sprawcy, i jestem nawet gotów całkowitą tę kwotę poświęcić jako nagrodę, gdyż, przyznacie panowie sami, przykro jest mieć w swoim domu złodzieja i nie wiedzieć, kto to jest.

– W zupełności pana rozumiemy, panie Drews – odpowiedział inspektor Bartels – i postaramy się wyjaśnić te zagadkowe kradzieże oraz zdemaskować złodzieja. Zechce nam pan powiedzieć, kiedy mniej więcej miała miejsce pierwsza kradzież?

– O ile sobie przypominam, przed około trzema miesiącami zginął zegarek mojej żony. Byliśmy dotychczas przekonani, że żona zgubiła go na ulicy i nie przykładaliśmy do tego zbyt wielkiej wagi; po kilku dniach jednak bawiąca u mnie w gościnie zamężna córka zauważyła, że zginął jej drogocenny pierścionek z brylantem, który zostawiła przy łóżku w swoim pokoju. Wykluczone jest, aby go zgubiła, pamiętała bowiem dokładnie, że położyła go na stoliku przed udaniem się na spoczynek.

– Czy oprócz tego coś jeszcze zginęło? – zapytałem.

– Tak jest. Przed dwoma tygodniami synowi mojemu zginęła złota papierośnica. Że została ona skradziona, nie ma również żadnych wątpliwości. Syn mój przypomina sobie dokładnie, że po obiedzie napełnił ją papierosami, a kiedy wieczorem, wychodząc na miasto, chciał ją wziąć ze swojego biurka, zauważył, że znikła. Ostatnia jednak, najbardziej zagadkowa, kradzież miała miejsce wczoraj, gdy zauważyłem zniknięcie z kasy ogniotrwałej ośmiuset pięćdziesięciu funtów.

– Czy kasa była zamknięta na klucz? – zapytał inspektor Bartels.

– Tak jest i klucz od niej miałem zawsze przy sobie. Tylko kiedy kładłem się w nocy, klucz od kasy znajdował się wraz z innymi kluczykami na moim nocnym stoliku.

– Czy dla otwarcia kasy wystarczyło tylko użyć klucza, czy też zamek wymagał zastosowania szyfru? – zapytałem.

– Jest to kasa starego typu i otwiera się tylko kluczem, muszę jednak zaznaczyć, że posiada bardzo skomplikowany zamek i jestem przekonany, że nie da się otworzyć podrobionym kluczem.

– Zechce nam pan teraz powiedzieć, panie Drews, ile służby pan posiada w domu i czy nie ma pan jakichś podejrzeń?

– W domu znajdują się dwie służące, kucharka, lokaj i młodszy lokaj. Co się tyczy lokaja, jednej ze służących oraz kucharki, to służą oni u mnie już przeszło piętnaście lat i mogę za nich w zupełności ręczyć. Pozostaje tylko drugi lokaj oraz pokojówka, ale żadne z nich nie miało dostępu do mojej sypialni i nigdy tam nie wchodzili.

– A jednak, jak wynika z pańskiego opowiadania o przebiegu kradzieży, to mogły one być tylko dokonane przez kogoś z domowników – odpowiedział inspektor Bartels.

– Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości.

– Z ilu osób składa się pańska rodzina, panie Drews? – zapytałem.

Zapytany żachnął się.

– Chyba nie przypuszcza pan, że ktoś z mojej rodziny popełnia te kradzieże – odpowiedział z oburzeniem.

– My nikogo nie podejrzewamy, panie Drews, a mimo to musimy mieć wątpliwości wobec wszystkich. Faktem jest, że kradzieże dokonywane są przez kogoś z domowników. Za trzy osoby ze służby pan ręczy, pozostałe dwie nie miały wstępu do pańskiej sypialni, nie pozostaje zatem nic innego, że pan się pomylił i pieniądze te nie znajdowały się w ogóle w kasie.

– To jest w zupełności wykluczone. Wczoraj rano podjąłem z banku dwa tysiące czterysta funtów. Z pieniędzy tych sto funtów zatrzymałem przy sobie, pozostałe zaś pieniądze włożyłem własnoręcznie do kasy. Pamiętam nawet dokładnie, jakie to były odcinki, mianowicie: trzydzieści banknotów po sto funtów, dziesięć banknotów po pięćdziesiąt funtów, pozostałe zaś w odcinkach dziesięcio- i dwudziestofuntowych. Miałem jeszcze oprócz tego kilkanaście funtów w złocie, pozostały one jednak nieruszone. Zginęło tylko osiem banknotów po sto funtów i jeden pięćdziesięciofuntowy. Co się zaś tyczy pańskiego pytania o członków mojej rodziny – dodał ze zjadliwym uśmiechem – to oprócz mnie i mojej żony w domu znajdują się tylko mój syn – student oraz moja córka, która przed niespełna rokiem ukończyła pensję. Zapomniałem dodać, że przebywa u mnie jeszcze w gościnie moja zamężna córka.

– Zechce pan, panie Drews, złożyć pisemne oświadczenie i podać nam swój adres, a dziś jeszcze pan Bachrach będzie u pana i rozpocznie poszukiwania – zakończył inspektor Bartels rozmowę, powstając z krzesła.

Zauważyłem na twarzy poszkodowanego, że nie bardzo jest zadowolony z tego, że to właśnie ja zajmę się śledztwem. Widać było, że uraziło go moje pytanie o członków rodziny. Udawałem jednak, że tego nie dostrzegam.

Po złożeniu pisemnego zameldowania pan Drews pożegnał nas i odszedł.

– Weźmie pan ze sobą jednego z kolegów, panie Bachrach i po południu uda się pan na miejsce kradzieży – odezwał się inspektor, gdy znaleźliśmy się sami. – Zauważyłem wprawdzie, że jest on do pana zniechęcony. Z pewnością pan to też zauważył, niech pan jednak nie przykłada do tego wagi, postara się wyjaśnić tę zagadkową sprawę i ująć złodzieja.

– Rozkaz, panie inspektorze – odrzekłem, żegnając go.

Około godziny czwartej wraz z kolegą byliśmy na miejscu kradzieży. Państwo Drews zamieszkiwali dwupiętrową luksusową willę w arystokratycznej dzielnicy Londynu – West Kensington. Po szczegółowym przesłuchaniu całej służby doszedłem do przekonania, że nikt z nich nie wchodzi w rachubę. Poznałem również i rodzinę państwa Drews, mianowicie obie córki i syna. Zastanowiła mnie bladość i chorobliwy wyraz twarzy młodszej córki. Obserwując ją niepostrzeżenie dostrzegłem, że śledzi każdy mój krok i nie spuszcza mnie ani na chwilę z oka. Nie było w tym oczywiście nic podejrzanego i przypisywałem to raczej ciekawości młodej dziewczyny, która prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widziała prawdziwego detektywa przy pracy.

Po otrzymaniu dokładnego spisu skradzionych przedmiotów oraz numerów banknotów, nie mając na miejscu nic więcej do roboty, udaliśmy się wraz z kolegą z powrotem do biura.

Od czasu tajemniczych kradzieży upłynął przeszło miesiąc i mimo energicznych poszukiwań sprawa kradzieży utknęła w martwym punkcie.

Drews nie zgłaszał się więcej i przy nawale pracy zapomniałem już o tej całej sprawie. Widać było, że tajemniczy złodziej zaprzestał już dalszych kradzieży. Pewnej nocy, w czasie mojego dyżuru, zaalarmowany zostałem telefonicznie przez komisariat policji Leman Street Police Station o znalezieniu w sieni jednego z domów trupa zamordowanej kobiety.

Zawiadomiłem bezzwłocznie naczelnika urzędu śledczego oraz mojego zwierzchnika, inspektora Bartelsa. Z jego polecenia udałem się bezzwłocznie na miejsce zbrodni. Mimo rannej godziny zgromadziły się już tłumy ciekawskich, zastałem tam również doktora policyjnego oraz komisarza tamtejszego komisariatu.

Niebawem nadjechał również i naczelnik urzędu śledczego oraz inspektor Bartels. Zwłoki zamordowanej leżały jeszcze w tym samym miejscu, w którym zostały znalezione. Według orzeczenia doktora policyjnego, śmierć nastąpiła na krótko przed naszym przybyciem. Twarz nieboszczki była zupełnie zniekształcona i zalana krwią, tak że niepodobieństwem było nawet rozpoznanie jej rysów.

Jak dalece sięgała zuchwałość mordercy świadczyć może fakt, że zbrodnia popełniona została o kilkadziesiąt kroków od komisariatu policyjnego. Była to dzielnica, gdzie gnieździł się element przestępczy oraz prostytutki najgorszego rodzaju i ich sutenerzy, toteż nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że zamordowana należała do tego środowiska. Świadczył o tym i jej wyzywający strój. Na pierwszy rzut oka widać było z kształtów, że zamordowana mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat.

Po odesłaniu zwłok do prosektorium, z polecenia mojego zwierzchnika, rozpocząłem śledztwo. Zająłem się przede wszystkim przesłuchaniem jedynego świadka, mianowicie mleczarza, który znalazł w sieni zamordowaną i zawiadomił o zbrodni komisariat policji.

Był to szczupły, wysokiego wzrostu, mężczyzna. Na twarzy jego widoczne jeszcze było przerażenie i niemało trudu mnie kosztowało, zanim zdołałem go uspokoić i skłonić do złożenia zeznania.

– Codziennie roznoszę rano mleko w tej dzielnicy – rozpoczął wreszcie. – Jak zwykle wszedłem do sieni domu numer 34, aby dostarczyć mleko dla jednego z klientów. W sieni było zupełnie ciemno i wchodząc, poślizgnąłem się, lecz nie zwróciłem na to uwagi. Nagle usłyszałem cichy jęk. Zaświeciłem lampkę elektryczną i zauważyłem leżącą na ziemi kobietę. Początkowo przypuszczałem, że jest to jakaś pijana prostytutka, jakich nie brak w tej dzielnicy i nie zwróciłem na nią uwagi. Poszedłem na górę i postawiłem pod drzwiami mleko. Schodząc na dół, zaciekawiony, raz jeszcze zapaliłem lampkę i wtedy zauważyłem, że kobieta ta jest cała zalana krwią. Nie przypuszczałem jednak, że popełnione zostało morderstwo i sądziłem, że po pijanemu spadła ze schodów i potłukła się. Leżąca na ziemi poprosiła mnie słabym głosem, bym jej dał pić. Dałem jej trochę mleka z bańki. Kiedy zbliżyłem się do niej, zaczęła krzyczeć: „Jack, nie zabijaj mnie, proszę cię, nie zabijaj mnie!”.

Zaniepokojony jej krzykiem przyjrzałem się bliżej i wtedy dostrzegłem, że jest ciężko ranna i że padła prawdopodobnie ofiarą napadu.

Przerażony pozostawiłem ją w sieni i sam pobiegłem do pobliskiego komisariatu, gdzie dałem znać o tym, co się stało. Kiedy powróciliśmy po upływie niespełna pięciu minut z powrotem, kobieta ta już nie żyła.

Skandal w arystokracji

Подняться наверх