Читать книгу Genialny rabuś w potrzasku - Daniel Bachrach - Страница 3

Оглавление

Interesująca historia, do opisania której obecnie przystępuję, z pewnością wyda się Szanownym Czytelnikom i Czytelniczkom nieprawdopodobną, zapewnić jednak mogę, że oparta jest na prawdziwym zdarzeniu, chociaż przekracza ona najbujniejszą wyobraźnię. Podane przeze mnie nazwiska w przeważającej części są autentyczne.

Sprawa ta miała miejsce w początkach mojej działalności w policji angielskiej.

Miałem wówczas jeszcze ów młodzieńczy zapał i przyznam szczerze, zbyt lekkomyślnie narażałem życie w walce z elementem przestępczym.

Pewnego wieczoru siedziałem w swoim gabinecie, przeglądając gazety, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu. Usłyszałem głos zwierzchnika, inspektora Scotta.

– Czy to pan, panie Bachrach? – zapytał inspektor. – Tak jest, panie inspektorze.

– Przygotuje się pan natychmiast do podróży. Za dwie godziny wyjeżdżamy do Paryża.

– Rozkaz, panie inspektorze – odpowiedziałem. – Spotkamy się o dziesiątej trzydzieści na dworcu kolejowym Victoria Station – dodał, wieszając słuchawkę telefoniczną.

Nie potrzebuję chyba mówić, że bezzwłocznie opuściłem biuro i udałem się taksówką do domu, by zająć się pakowaniem do podróży. Te dwie godziny oczekiwania wydały mi się wiecznością i z niecierpliwością oczekiwałem na dworcu przybycia inspektora, by dowiedzieć się w jakiej sprawie jedziemy.

Uśmiechała mi się przy tym podróż do Paryża, gdyż miasto to znałem tylko przelotnie. Punktualnie o umówionej porze zauważyłem nadchodzącego inspektora Scotta z małą walizeczką w ręku. Do odejścia pociągu brakowało jeszcze kilku minut, toteż zajęliśmy miejsca w przedziale drugiej klasy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności byliśmy sami w przedziale i kiedy pociąg ruszył, inspektor Scott rozpoczął:

– Czytał pan zapewne w gazetach o dokonywanych w ostatnich czasach systematycznych kradzieżach biżuterii. Jak się okazuje, tajemniczy przestępca przeniósł teren swojej działalności z Anglii do Francji i grasuje obecnie w Paryżu i jego okolicach. Jest to Anglik i na skutek prośby policji paryskiej oddelegowany zostałem przez naczelnika do Paryża. Wierząc w pańskie zdolności, prosiłem naczelnika, by mi przydzielił do pomocy pana. Spodziewam się, że się nie zawiodę.

– Jestem panu bardzo wdzięczny, panie inspektorze, i dołożę wszelkich starań, by nie zawieść pokładanego we mnie zaufania.

– Powracając do sprawy, jak już panu wspomniałem, kradzieże biżuterii są obecnie w Paryżu na porządku dziennym i nie ma dnia, by nie dokonano jakiejś poważniejszej „roboty”. Tajemniczy przestępca uchodzi w Paryżu za specjalistę i wszelkie wysiłki policji spełzają na niczym.

Prasa paryska gani opieszałość tamtejszej policji, toteż szef policji zdecydował się poprosić nas o pomoc.

Przypuszczam, że nie było to dla niego zbyt przyjemne – dodał inspektor Scott ze śmiechem. – Musimy zatem dołożyć wszelkich starań, by ująć przestępcę. Byłby to bowiem dla naszych kolegów paryskich triumf nie lada, gdybyśmy również bez rezultatu powrócili do domu. Dla pewności wybrałem okrężną drogę przez Antwerpię, a nie Dover – Calais. Mamy do czynienia z bardzo sprytnym i rutynowanym przestępcą i nie chciałbym, by dowiedział się zbyt wcześnie o naszej obecności w Paryżu.

– Czy nie przypuszcza pan, panie inspektorze, że prasa paryska umieści wzmiankę o naszym przybyciu?

– Byłoby to fatalne, ale mam nadzieję, że szef tamtejszej policji postara się temu zapobiec.

Jak się następnie okazało, przypuszczenia moje były słuszne. Chociaż prasa nic o przybyciu nie pisała, jednakże już wiedziano o naszym pojawieniu się.

Po przyjeździe do Paryża zatrzymaliśmy się w hotelu Royal w pobliżu Wielkich Bulwarów. Inspektor Scott wpisał się do książki hotelowej pod nazwiskiem znanego przemysłowca angielskiego, ja zaś odgrywałem rolę jego sekretarza osobistego.

– Skomunikuję się natychmiast z naczelnikiem policji kryminalnej i zawiadomię go o naszym przybyciu. Oczywiście do prezydium policji nie pójdziemy, a umówię z nim spotkanie na mieście. Mówiąc to, inspektor Scott chciał podnieść słuchawkę telefoniczną, lecz go powstrzymałem.

– Czy nie uważa pan inspektor za wskazane, by zadzwonić z miasta? Tu musimy się łączyć przez centralę i może to wzbudzić pewne podejrzenie, że znany przemysłowiec ma jakieś interesy z policją kryminalną.

– Ma pan rację – odpowiedział zażenowany. – Przyznaję szczerze, że gdyby nie pańska uwaga, popełniłbym błąd. Najlepiej będzie, by pan zszedł zaraz na dół i połączył się z jakiejś kawiarni. Poprosi pan o połączenie z nadinspektorem Lemonge’em i zawiadomi go o naszym przybyciu. Jednocześnie umówi pan z nim miejsce spotkania.

Po upływie kwadransa powróciłem z odpowiedzią. Nadinspektor Lemonge oczekiwał nas za godzinę w restauracji podmiejskiej w Chantilly.

Po upływie godziny siedzieliśmy w gabinecie naprzeciw nadinspektora. Znaliśmy go jeszcze z Londynu, gdzie bawił przez rok w sprawach służbowych.

Kiedy po przyjęciu zamówienia kelner pozostawił nas samych, nadinspektor Lemonge rozpoczął:

– Zapewne panowie czytali o zuchwałych kradzieżach, jakie miały miejsce w ostatnich czasach w Paryżu, lecz to, co zdarzyło mi się przed kilkoma dniami, przekracza granice zuchwałości.

Mówiąc to, nadinspektor Lemonge wyjął z portfela list i wręczył go inspektorowi Scottowi. List adresowany był do milionera amerykańskiego, właściciela pałacu w Lasku Bulońskim.

– A teraz zechce kolega przeczytać – zwrócił się Lemonge do Scotta.

List ten brzmiał następująco:

Szanowny Panie Dyrektorze z pałacu!

Mam zaszczyt zakomunikować Panu, że w środę w nocy złożę Panu wizytę w jego pałacu i pozwolę sobie podzielić się jego kolekcją drogocennej biżuterii. Jestem również zamiłowanym zbieraczem kamieni, a brylant, kupiony przez Pana miesiąc temu u jubilera przy Rue de la Paix, musi wzbogacić moją kolekcję. O liście tym proszę zawiadomić nadinspektora Lemonge’a i powiedzieć mu przy okazji w moim imieniu, że jest wielki.

Odważny zbieracz brylantów

– Amerykanin wręczył mi ów list i możecie sobie wyobrazić, w jakiej znalazłem się sytuacji. Łotr nie dość, że grabi bezkarnie całe miasto, na dodatek pozwala sobie jeszcze kpić ze mnie.

Mina nadinspektora była tak pocieszna, że z ledwością powstrzymałem się od śmiechu. Zauważyłem, że i inspektor Scott walczy ze sobą, by nie wybuchnąć śmiechem.

– Oczywiście zapewniłem Amerykanina, że nie ma się czego obawiać i że natychmiast przedsięwezmę wszelkie kroki, by udaremnić planowaną kradzież i ująć łotra. Amerykanin zaznaczył jeszcze, że tej nocy, kiedy zapowiedziana została listownie kradzież, zamierza urządzić w swoim pałacu bal i radził się mnie, czy nie powinien tego przełożyć na inny dzień. Zapewniłem go, że bal może odbyć się i nie ma najmniejszego powodu do obawy. Po jego odejściu zawezwałem dwóch moich najzdolniejszych agentów i wspólnie opracowaliśmy plan w jaki sposób zapobiec planowanej i zapowiedzianej tak bezczelnie kradzieży.

– I cóż panowie na to?

– Rzeczywiście podziwiam tupet tego nowoczesnego Arsene’a Lupina i przyznam się panu nadinspektorowi, że wzbudza on we mnie szacunek – odpowiedział inspektor Scott.

– Domyślam się, że kradzieży jednak już dokonano, w przeciwnym bowiem razie nie prosiłby pan o naszą pomoc.

– Niestety, nie myli się pan, szanowny kolego. Rzeczywiście udało mu się dokonać kradzieży i o ile nie zdołamy go ująć, to cała moja długoletnia kariera weźmie w łeb i zmuszony będę podać się do dymisji.

– Niech się pan nadinspektor uspokoi. Uczynimy wszystko, co będzie w naszej mocy, by schwytać sprawcę.

Przyznaję szczerze, że oczekuję z niecierpliwością, by zmierzyć się z zuchwałym przeciwnikiem. Ale cóż było dalej?

– Chociaż złoczyńca zapowiedział swoją wizytę w pałacu w środę, obawiałem się podstępu z jego strony i już dzień przedtem, we wtorek, posłałem do pałacu milionera czterech najwytrawniejszych moich ludzi. Mieli rozkaz nie opuszczać swojego posterunku, dopóki nie poślę im zastępców, przy czym mieli zwracać uwagę na każdą osobę odwiedzającą pałac. Całą tę sprawę trzymałem w tajemnicy i nawet moi agenci nie wiedzieli o co chodzi i że planowana jest kradzież brylantów.

Wtorek minął jednak spokojnie.

W środę miał się odbyć ów zapowiedziany bal. Przypuszczałem, że złoczyńca będzie usiłował wtargnąć do pałacu jako gość, postanowiłem więc w towarzystwie jeszcze dwóch kolegów udać się tam osobiście.

Muszę panom zaznaczyć, że tego samego dnia bawił w Paryżu wielki wezyr turecki i miałem polecenie pilnowania, by nie dokonano nań zamachu.

Nadszedł wreszcie wieczór balowy i ubrany we frak siedziałem w moim gabinecie, kończąc pilną robotę biurową, gdy nagle rozległ się dzwonek telefoniczny. Ktoś mówił cudzoziemskim akcentem. Nieznajomy oświadczył mi, że przygotowuje się zamach na wielkiego wezyra w czasie jego odjazdu z Paryża i prosił, bym przyjechał do wyznaczonej przez niego kawiarni, gdzie udzieli mi wszystkich szczegółów tyczących się zamierzonego zamachu, oczywiście za pewnym wynagrodzeniem.

Wiadomość ta tak mnie przeraziła, że zapomniałem na razie o balu w pałacu i bezzwłocznie udałem się na wyznaczone mi przez nieznajomego miejsce spotkania. W kawiarni przesiedziałem przeszło pół godziny, lecz nikt się nie zgłosił. Nagle przypomniałem sobie o zapowiedzianej na środę w nocy kradzieży. Domyśliłem się, że ów tajemniczy telefon ma związek z planowanym rabunkiem.

Jak szalony zerwałem się z miejsca. Wskoczyłem do pierwszej z brzegu taksówki i poleciłem szoferowi jak najprędzej zawieźć się do pałacu milionera. Niepostrzeżony, bocznym wejściem, wślizgnąłem się do skarbca. Tu oczekiwała mnie hiobowa wieść.

Genialny rabuś w potrzasku

Подняться наверх