Читать книгу Ciemna strona Sary - Danka Braun - Страница 7
ОглавлениеRozdział 1
Mirek Filer otworzył pilotem bramę i wjechał na teren posesji. Minął tablicę ze stylizowanym napisem „Pensjonat ZŁOTA JESIEŃ” i zatrzymał się na parkingu przed okazałym dwukondygnacyjnym budynkiem o piaskowej elewacji. Wysiadł ze swojej tesli model S, którą pokonywał krótkie odległości. Oprócz elektrycznego samochodu w jego garażu stało również audi, ale częściej korzystał z tesli, bo lubił zainteresowanie, które wzbudzało to auto. Zdarzało się, że nie tylko oglądano je z zaciekawieniem, lecz także zagadywano Mirka, by uzyskać trochę informacji o tym wciąż jeszcze unikatowym elektrycznym pojeździe.
Mirek lubił nowinki technologiczne i różnego typu gadżety. Chociaż ojcostwo i trzydzieści osiem lat w metryce wykorzeniły z niego większość objawów syndromu Piotrusia Pana, wciąż drzemał w nim duży dzieciak – w każdym razie tak twierdziła jego żona, Magda.
Już prawie sześć lat minęło, odkąd się ożenił, ale nadal uważał, że małżeństwo to najlepszy okres w jego życiu. Mimo że długo bał się dorosnąć, nie żałował ani ożenku, ani uwiązania w postaci rodziny. Na wieść, że jest ojcem pięcioletniej dziewczynki i sam musi ją wychowywać, ogarnęło go przerażenie. Strach ma wielkie oczy, i wkrótce się okazało, że całkiem nieźle wywiązał się z tego zadania. A kiedy udało mu się ponownie odzyskać Magdę, zrozumiał, że rodzina to najcenniejszy skarb. W ciągu tych sześciu lat pojawił się w ich życiu syn Adaś, a Nela z upartej pięciolatki przeobraziła się w upartą jedenastolatkę. Magdzie przybyło chwilowo trzydzieści centymetrów w talii i dziesięć kilogramów na wadze, ponieważ była ponownie w ciąży, a jemu kilkanaście siwych włosów na głowie, które systematycznie wyrywał ze swojej wciąż bujnej czarnej czupryny.
Poprawiając lusterko w samochodzie, rzucił okiem na swoje modnie podgolone skronie. Nowa fryzura – dłuższa góra, krótki tył i boki – ujmowała mu lat. Nawet gęsta broda już go nie postarzała, gdy przyciął ją barber. Jego kobiety, jak miał w zwyczaju mówić o żonie, córce, matce i babci, pozwoliły mu nosić zarost pod warunkiem, że będzie regularnie go przycinał. Magda zadbała o to, by systematycznie odwiedzał zakład fryzjerski. Dzięki tym zabiegom oraz dbałości Magdy o jego garderobę Mirek Filer stał się nie tylko bardzo przystojnym, lecz także eleganckim trzydziestoośmiolatkiem, za którym wciąż oglądały się kobiety. Wysoki, ciemnowłosy, o wysportowanej sylwetce, prezentował się jak model na wybiegu. Wcześniej Mirek nigdy się nie przejmował swoim wyglądem, ale Magda i jego matka lubiły się nim pochwalić przed koleżankami.
Filer skierował głowę ku majowemu słońcu i z lubością pozwalał, by promienie dotykały jego twarzy. Uwielbiał maj. Przyroda już się obudziła z zimowego snu i teraz starała się w szybkim tempie nadrobić kilkumiesięczne leniuchowanie. Drzewa strzelały pąkami, trawa zieleniła się soczystym kolorem, a na rabatach ogródków i w balkonowych doniczkach pojawiały się bratki i pelargonie. Magda, nie czekając na zimną Zośkę, również zasadziła w skrzynkach kwiatki. Niestety pensjonat potrzebował ogrodnika, bo dotychczasowy został zwolniony na żądanie matki Filera. Małgorzata pełniła tu obowiązki ochmistrzyni – tak mówiła o sobie do znajomych.
Pomysł otwarcia pensjonatu, albo raczej domu starców, podsunęła Mirkowi Magda, kiedy szukał alternatywy na życie zawodowe. Osierocona we wczesnym dzieciństwie i wychowywana przez dziadków, zawsze czuła sentyment do ludzi starszych. Lubiła przebywać w ich towarzystwie, ufała im i szanowała. Po śmierci dziadka i babci zaczęła się udzielać jako wolontariuszka w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym przy Wielickiej, zwanym potocznie ZOL-em. Odwiedzała regularnie samotnych staruszków, żeby dodać trochę radości ich smutnej egzystencji na finiszu życia. Przez kilka lat jej podopiecznym był dziewięćdziesięcioletni pan Antoni. Między młodą dziewczyną i starcem wywiązała się więź quasi-rodzinna, podobna do relacji wnuczki i dziadka. Antoni, nazywany przez Magdę dziadziem Antonim, pierwszy podsunął dziewczynie myśl o założeniu domu starców. Sam również dołączył się finansowo do tej inwestycji, przeznaczając na ten cel pieniądze ze sprzedaży swojego mieszkania, odzyskanego sądownie z zachłannych rąk siostrzeńca. Magda także sprzedała swoje mieszkanko otrzymane od dziadków i dołożyła się do pieniędzy wyłożonych przez Mirka i Antoniego. Zakupili ponad pięćdziesięcioarową działkę w Szczytnikach, niedaleko Krakowa, a koleżanka Magdy, Lila Radziszewska, zaprojektowała obiekt.
Droga do powstania Pensjonatu Jesień Życia była długa i wyboista. Wybojami okazały się stosy wszelakich dokumentów, zezwoleń, pozwoleń i innych formalności, które Filerowie musieli pokonać, żeby zakład mógł zacząć funkcjonować legalnie. Po trzech latach zmagań, najpierw z urzędnikami, a potem z budowlańcami, ich pensjonat (używanie nazwy „dom starców” było surowo zakazane) doczekał się uroczystej inauguracji.
Początki nie były łatwe, zdarzały się momenty, że Mirek poważnie się zastanawiał, czy nie zamknąć działalności z powodu grążącego im bankructwa. Nie przeszkadzało mu, że sam nie zarabia ani grosza – miał wysokie dochody z dywidend, które dostarczały mu liczne spółki otrzymane w spadku po ojcu. Przez pewien czas łatał dziury finansowe pensjonatu, posiłkując się pieniędzmi z prywatnego konta. Ale świadomość, że zadłuża się kosztem przyszłości swoich dzieci, coraz bardziej mu przeszkadzała. Owszem, chciał zrobić coś dobrego dla innych – według niego najbardziej potrzebującymi byli samotni staruszkowie – ale nie oznaczało to, że ma dla idei pozbawić swoich najbliższych należnego im majątku. Jeden Mirek Filer nie uratuje całego świata! – donkiszoteria raczej była obcą mu filozofią. Mógł pracować ciężko i za darmo, ale nie kosztem swoich dzieci.
Powoli godził się z myślą, że poniósł porażkę. Był zbyt ufny, nie potrafił dopilnować personelu, nie umiał być stanowczy w stosunku do pracowników. W biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Jak mówi przysłowie: ten, kto ma miękkie serce, ma twardą dupę, bo wciąż dostaje kopniaki. Już nawet wykonał pierwsze kroki, by zamknąć działalność, gdy nieoczekiwanie z pomocą przyszła mu matka. Akurat przeszła na emeryturę, miała więc dużo wolnego czasu, dlatego postanowiła przyjrzeć się biznesowym poczynaniom syna. Co dziwne, okazało się, że drzemią w niej nieodkryte dotąd zdolności organizatorskie. Najpierw przyjrzała się pracownikom. A gdy się dobrze im przyjrzała... zwolniła wszystkich – poczynając od zaopatrzeniowca, kończąc na kucharkach – ponieważ okradali pensjonat. Drugim ruchem, który zrobiła, było przyjmowanie w szeregi pensjonariuszy bogatych staruszków. Dotychczas wszyscy emeryci mieszkający w Jesieni Życia wywodzili się z najuboższych grup społecznych. Mirek zapewniał im bardzo wysoki standard, niewiele różniący się od zachodnioeuropejskich wzorców. Samodzielne pokoje z łazienką i małym aneksem kuchennym, całodobowa opieka medyczna, kuchnia jak z Wierzynka i różnego typu rozrywki. Niestety przy takim standardzie fundusze, którymi dysponował pensjonat, były niewystarczające. Małgorzata przekonała syna do reorganizacji. Pensjonariuszy zajmujących czternaście pokojów przeniesiono do siedmiu, a w ich miejsce umieszczono tych bardziej zamożnych. Wysoki standard pomieszczeń, elegancka jadalnia i świetlica oraz piękny ogród – częściowo zadrzewiony, z kwiatowymi rabatami, oczkiem wodnym i drewnianymi ławeczkami – stały się magnesem dla bogaczy. Zredukowano również personel medyczny, ograniczając go do minimum. Zatrudniono dwie nowe kucharki i dwie pomoce kuchenne, a rolę zaopatrzeniowca przejęli Małgorzata i Mirek.
Zmiany wprowadzone przez matkę poskutkowały i po pół roku pensjonat zaczął przynosić małe dochody. Mirek, zadowalając się jedynie pensją w wysokości przeciętnej krajowej, resztę pieniędzy przeznaczał na inwestowanie w pensjonat. Wymienił wszystkie telewizory w pokojach na ledowe, bo zużywały mało prądu, a do świetlicy zakupił pianino, ponieważ aż cztery panie umiały na nim grać.
W Złotej Jesieni panowała wręcz rodzinna atmosfera. Mirek, dobierając pensjonariuszy, podczas „rozmowy kwalifikacyjnej” zwracał uwagę na sposób bycia emeryta. Kiedy wyczuwał zgorzkniałość i stetryczałą złośliwość, odmawiał pobytu, tłumacząc się brakiem miejsca. Dzięki takiej selekcji osoby mieszkające w pensjonacie tworzyły grono sympatycznych, zgranych ze sobą staruszków. Wśród dwudziestu jeden osób przeważały kobiety; mężczyzn było zaledwie siedmiu. Niestety rok temu odszedł do krainy wiecznych łowów współwłaściciel pensjonatu, pan Antoni. Marta bardzo przeżyła śmierć staruszka, którego traktowała jak własnego dziadka.
Mirek wszedł do budynku. Podbiegła do niego pomoc kuchenna – krzepka czterdziestolatka, mieszkanka Szczytnik.
– Panie Mirku, przyszedł taki jeden w sprawie pracy – oznajmiła. – Kazałam mu poczekać w ogrodzie. Już go wołam.
Po chwili w drzwiach gabinetu Filera pojawił się wysoki mężczyzna. Musiał być dobrze po pięćdziesiątce, wskazywały na to mocno szpakowate włosy i zmarszczki na twarzy. Ruchy miał zwinne i sprężyste. Był ubrany w dżinsy i kraciastą koszulę. Ogorzała cera podpowiadała, że przebywał często na słońcu. Pierwsze, co zauważył Mirek, to zadbane dłonie, rzadko spotykane u mężczyzn pracujących fizycznie. Paznokcie były czyste i równo obcięte, a skóra dłoni gładka – co Filer stwierdził, podając mu rękę.
Chyba nie nadaje się na ogrodnika – pomyślał Mirek.
– Mirek Filer – przedstawił się.
– Igor Trzeciak. Przeczytałem państwa ogłoszenie o pracę. Czy to nadal aktualne?
– Tak. Poszukujemy ogrodnika i zarazem złotej rączki. Kogoś, kto potrafiłby naprawić drobne usterki. Czy ma pan jakieś doświadczenie w tego typu pracy?
– Tak. Pracowałem w firmie zajmującej się aranżacją ogrodów. Ostatnio zajmuję się dorywczo wycinką drzew i wykonuję prace na wysokości.
– Dlaczego dorywczo?
– Mój pracodawca nie ma tylu zleceń, żeby zatrudnić mnie na cały etat, bo musi płacić kredyt za zwyżkę.
– Zwyżkę? Cóż to takiego? – zapytał Mirek.
– Podnośnik koszowy.
– Aha. A umie pan wykonywać drobne naprawy? Przetkać zlew, naprawić gniazdko elektryczne, wymienić olej w samochodzie?
– Takie rzeczy umiem zrobić.
– Ma pan prawo jazdy? Czasami potrzebujemy kierowcy.
– Taak – odparł z pewnym ociąganiem. – Niestety nie mam samochodu.
– Mamy furgonetkę. Ale umie pan jeździć autem? – dopytywał Mirek.
– Tak. Kiedyś jeździłem.
– Kiedy?
– Dawno. W poprzednim życiu.
Filer podniósł głowę, zdziwiony.
– Nie rozumiem.
Mężczyzna się zawahał.
– Jestem alkoholikiem. Trzeźwym alkoholikiem. Chociaż ostatnio nie piję, ale wciąż nim jestem.
– Od kiedy pan nie pije?
– Nie piję rok, dwa miesiące i cztery dni.
– Hmm, widzę, że ma pan dobrą pamięć – bąknął Mirek.
– My, alkoholicy, pamiętamy takie rzeczy.
– Ile pan nie pił najdłużej?
– Właśnie rok, dwa miesiące i cztery dni.
– A wcześniej jak było?
– Krócej. Pięć miesięcy i trzy dni oraz osiem miesięcy i dziewięć dni.
– Która to pańska próba wyjścia z nałogu?
– Trzecia.
– Skąd pan wie, że teraz się uda?
– Musi się udać. Inaczej umrę. Powiedziano mi to w szpitalu, mam żylaki przełyku, a to pierwszy etap do marskości wątroby. Teraz chodzę na terapię do ośrodka uzależnień na Wielickiej w Krakowie.
– Gdzie pan mieszka?
Mężczyzna znowu się zawahał.
– Na razie w altance na działce.
– Nie ma pan stałego miejsca zamieszkania?
– Nie.
– To gdzie pan mieszkał zimą? Też na działkach?
– Różnie. Kiedy przestałem pić, jakiś czas wynajmowałem pokój, ale... gospodyni dała mi wypowiedzenie. – Mężczyzna spuścił wzrok.
– Dlaczego?
– Jeśli pan podejrzewa, że ją okradłem, to jest pan w błędzie. – Trzeciak zmienił ton na bardziej hardy. Podniósł się z krzesła. – Widzę, że pracy tu raczej nie znajdę.
– Proszę usiąść, nie powiedziałem, że pana nie zatrudnię, ale chciałbym się czegoś o panu dowiedzieć. Mieszka tu wielu staruszków.
– To właśnie główny powód, dla którego chciałbym tu pracować.
– Niby dlaczego?
– Bo... – mężczyzna znowu się zawahał. – Bo moja matka umarła w domu starców. Nie byłem nawet na jej pogrzebie... – Głos mu się załamał. – A na pogrzeb ojca poszedłem pijany.
Filer w milczeniu obserwował twarz Trzeciaka.
– Od kiedy pańska matka nie żyje?
– Od roku, dwóch miesięcy i siedmiu dni.
Znowu cisza.
– Nie ma pan rodziny?
– Byłem jedynakiem. – Zagryzł dolną wargę. – Miałem kiedyś żonę i dwoje dzieci.
– Nie żyją?
– Ależ skąd – zaprzeczył gwałtownie. – Oczywiście, że żyją. Tylko ja dla nich umarłem... Nie chcą mnie znać.
Mirek, wystukując jakiś niezidentyfikowany rytm na blacie biurka, obserwował mężczyznę.
– Czy był pan kiedyś karany?
– Tak.
– Za co?
– Za pobicie człowieka i za niepłacenie alimentów. – Znowu wahanie. – I za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
– Zabił pan człowieka?
– Tak. Wtargnął na jezdnię. Był pijany... tak jak ja.
– A za kradzież, napad albo rozbój był pan karany?
– Nie.
– Ile pan przesiedział łącznie w więzieniu?
– Osiem lat.
– Kiedy pan wyszedł?
– Dziesięć lat temu.
Mirek, nie odrywając wzroku od twarzy mężczyzny, pocierał brodę w zamyśleniu.
– Dobrze. Zatrudnię pana na okres próbny. Ale przedstawię kilka warunków, do których musi się pan dostosować. Przede wszystkim wymagamy szacunku względem naszych pensjonariuszy. Nie wolno im ubliżać, drwić z nich ani się z nich śmiać. Przede wszystkim właśnie za to wyleciał ostatni ogrodnik. Drugi warunek: zero alkoholu w pracy. Trzeci: proszę wykonywać polecenia mojej matki, która jest moją zastępczynią. To najważniejsza tutaj persona. Ważniejsza ode mnie. – Po raz pierwszy się uśmiechnął. – Dobrze by było, gdyby pan sobie przypomniał jazdę samochodem. Mama ponownie zaczęła jeździć autem, ale wciąż boi się dłuższych tras i czuje się niepewnie za kierownicą. – Uruchomił komputer, by się zalogować. – Zaraz podpiszemy umowę. Hmm, tylko jaki mam podać adres zamieszkania? W jaki sposób poprzedni pracodawcy rozwiązywali ten problem?
– Nie podpisywali ze mną umowy.
– Ja podpiszę. Zapytam księgowego, jak to obejść.
– Aha, mam jedno pytanie. Czy mógłbym mieć ruchomy dzień pracy? Oczywiście przepracuję regulaminowe osiem godzin albo je odrobię w innym dniu. Czasami potrzebują mnie do pracy na zwyżce, to znaczy podnośniku dźwigowym. – Podrapał się nerwowo po czole. – Wie pan, zależy mi na pieniądzach.
– Jeśli zależy panu na pieniądzach, to dlaczego nie zainteresował się pan kwotą swojego wynagrodzenia?
– Wiem, że da mi pan tyle, ile będzie mógł. Chciałbym tu pracować, nieważne za ile.
Mirek na chwilę zawiesił na nim wzrok.
– Dobrze, panie Igorze, może pan przychodzić do pracy, kiedy panu pasuje, ale pod warunkiem, że będziemy mieli pierwszeństwo. Czasami może się zdarzyć, że będzie pan nam niezbędny.
– Dobrze. Mogę również przychodzić w sobotę i niedzielę, gdy zajdzie taka potrzeba. – Znowu się podrapał, tym razem po policzku. – To może na początek naprawię fontannę w ogrodzie? Nie działa dobrze.
– Okej. Czy pan z zawodu jest hydraulikiem?
– Nie. Inżynierem robotyki. Jakiś czas wykładałem na AGH.
Po wyjściu Igora Trzeciaka do gabinetu wpadła Małgorzata Filer.
– Czyś ty oszalał, Mirek?! Zatrudniać kryminalistę?! Co ci odbiło?!
– Mamo, nie przesadzaj. Hmm, z tego, co pamiętam, masz sentyment do kryminalistów, przecież przez jakiś czas odwiedzałaś regularnie zakład karny – mruknął złośliwie, ale zaraz dodał polubownie: – Trzeba dać człowiekowi szansę. Na razie podpiszę z nim umowę na czas określony, na trzy miesiące. Jeśli się nie sprawdzi, nie przedłużę jej.
– Jesteś, synu, łatwowierny i zbyt ufny. Obyś tego nie żałował.
– Na szczęście mam ciebie, mamo. Ty znasz się na ludziach dużo lepiej ode mnie – powiedział z małym przekąsem.
– A żebyś wiedział – zaperzyła się Małgorzata. – To, że nie poznałam się na niektórych, wcale nie oznacza, że znowu popełnię ten sam błąd. Nie chcę krakać, ale czuję w kościach, że będziemy mieli przez tego człowieka niejeden problem.
Nawet nie przypuszczali, jak szybko ziszczą się jej słowa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki