Читать книгу Skoczkowie - Dariusz Jaroń - Страница 8

Оглавление

2

Skok w narciarską dorosłość Bronek wykonał bardzo zwinnie.

Płynnie przeszedł od rywalizacji wśród juniorów w sezonach 1925 i 1926 do ścigania się z czołówką seniorów, osiągając po drodze bardzo dobre wyniki na zawodach w Zakopanem, Westerowie i we Lwowie. W 1927 roku był już gotowy do mierzenia się z elitą biegaczy i skoczków narciarskich, niekoniecznie tylko polskich. Potwierdzają to jego wyniki, szczególnie na arenie międzynarodowej.

Dwunastego lutego „Przegląd Sportowy” w relacji z otwartych mistrzostw Czechosłowacji wyróżnia trzech reprezentantów Polski: Władysława Żytkowicza, Kazimierza Schielego i Bronisława Czecha. Niespełna dziewiętnastoletni zawodnik osiąga trzeci czas w biegu na osiemnaście kilometrów w swojej klasie (II klasa seniorów) i szósty wynik w ogólnej klasyfikacji zawodów.

„Sukces Bronisława Czecha” – głosi właściwy akapit w sprawozdaniu Stanisława Faechera, kierownika polskiej drużyny i stałego korespondenta dziennika:

Z Polaków najlepszy czas osiągnął Czech Bronisław. Jest to szósty czas w ogólnej konkurencji, przyczem za nim znalazł się cały szereg najpierwszorzędniejszych sił. W drugiej klasie (seniorów) zdobywa on trzecie miejsce, przytem podnieść należy, że zwycięzca w tej klasie – Novak (Czechosłowacja) – jest mistrzem akademickim na nartach i znanym pierwszorzędnym biegaczem, mającym za sobą wiele zwycięstw. W tych warunkach, miejsce zdobyte przez Czecha uważać trzeba za prawdziwy sukces.

Po Czechosłowacji przyszła pora na Cortinę d’Ampezzo. Były to największe międzynarodowe zawody narciarskie od czasu pierwszych zimowych igrzysk olimpijskich w Chamonix w 1924 roku i próba generalna dla trenerów, kibiców i samych sportowców przed olimpiadą w Sankt Moritz. Z biegiem lat włoskie rozgrywki, z początku zwane zawodami FIS-u lub mistrzostwami Europy, zyskają rangę mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym.

„Dziesięć państw i dwanaście związków narciarskich przysłało na te zawody najlepsze swe siły: Szwecja, Szwajcaria, Niemcy, Włochy, Czechosłowacja, Polska, Francja, Austria, Jugosławia i Węgry były reprezentowane przez najgłośniejsze nazwiska narciarskie – relacjonował Stanisław Faecher. – Brakło na starcie Norwegii i Finlandii po pierwsze dlatego, że Norwegia zajmuje obecnie w narciarstwie stanowisko podobne jak Anglicy w piłce nożnej («myśmy nauczyli świat narciarstwa i – jesteśmy mistrzami»), po drugie dlatego, że państwa skandynawskie wykonują swą cichą umowę, że gdzie jedno z nich startuje, tam inne nie robi mu konkurencji” – pisał w „Przeglądzie Sportowym”.

Nęcąca teoria, ale jednak odrobinę przesadzona. Wygląda na to, że Norwegowie i Finowie zwyczajnie odpuścili sobie wyjazd do Cortiny d’Ampezzo. Wystarczy rzut oka na klasyfikację medalową igrzysk olimpijskich w Chamonix, żeby zobaczyć, że Skandynawowie chętnie konkurowali z innymi narodami, żeby potwierdzić swoją wyższość w narciarskim fachu. W Chamonix Norwegia zgarnęła aż siedemnaście medali, Finlandia jedenaście, zdecydowanie dystansując resztę stawki, w tym Szwecję, która zakończyła zawody z dwoma krążkami.

Prawdziwe jest natomiast stwierdzenie Stanisława Faechera na temat nauczania świata narciarstwa przez skandynawskich szkoleniowców. Z ich kunsztu chętnie – i z dobrymi wynikami – korzystali również nasi zawodnicy. Założony w 1919 roku Polski Związek Narciarski w pierwszych latach istnienia postawił nie tylko na rozwój infrastruktury (budowa skoczni w Dolinie Jaworzynki i na Krokwi), ale też regularnie zapraszał do Zakopanego i Lwowa zagranicznych trenerów. W latach dwudziestych wraz ze skandynawską myślą szkoleniową do Polski przyjechali między innymi Szwed Wilhelm Stolpe i Norweg Bengt Simonsen. Pierwszy z nich rozwinął talenty Józefa Lankosza, Aleksandra Rozmusa, Bronisława Czecha i Stanisława Gąsienicy-Sieczki, sprawiając, że nasi młodzi zawodnicy zrównali się poziomem z większością europejskich konkurentów, a rekordy Krokwi, gdzie szlifowali formę Polacy, dzięki jego wskazówkom były poprawiane kilkakrotnie.

Wydarzeniem stycznia 1927 roku była pierwsza transmisja radiowa z konkursu skoków narciarskich o mistrzostwo kraju, który odbywał się na Krokwi. Skoki – przez radio zatytułowano artykuł z 26 lutego opublikowany w „Przeglądzie Sportowym”:

Świadkiem ostatnich skoków na Krokwi mogła być – bez mała – cała Polska. W niedzielę o godz. 12-tej w słuchawkach radioamatorów zabrzmiało zawołanie: – Halo! Halo! Polskie Radio! Zakopane! Instytucja nasza podjęła istotnie wspaniałą myśl, godną najpierwszych centrów świata. Na trybunie sędziowskiej na Krokwi zainstalowano mikrofon, który był połączony bezpośrednim kablem telefonicznym ze stacją radiową w Warszawie.

Specjalni spikerzy na skoczni zakopiańskiej ogłaszali po polsku i po francusku każdy skok – nazwisko zawodnika i uzyskany wynik. Nikłe słowo pochwycone przez mikrofon biegło kablem przez olbrzymią 500-kilometrową przestrzeń do Warszawy. Drżenie ogarniało słuchacza, gdy spiker sygnalizował skok Czecha, Lankosza, Żytkowicza, Krzeptowskiego. Gdy w końcu Lankosz skoczył 49 m i pobił rekord skoczni, słuchaczów dobiegł odgłos oklasków i okrzyków tłumu widzów. Chciało się też bić oklaski i wołać: brawo! brawo!

Trener Thorleif Aas pewnie braw nie bił, lecz skrupulatnie przyglądał się, śledząc każdy niepożądany ruch skoczka. Przed najważniejszymi zawodami krajan Bengta Simonsena przyjeżdżał do Polski na konsultacje, cykle treningów i odczyty na temat norweskiego systemu szkoleniowego, które prowadził w znanym nam dobrze gmachu zakopiańskiego „Sokoła”. Szpakowaty mężczyzna pracował z polską kadrą między innymi przed wyjazdem do Włoch zimą 1927 roku. Na łamach „Przeglądu Sportowego” ukazała się rozmowa z trenerem, w której ocenił poziom naszych narciarzy.

„Skoczkowie, których widziałem, są bardzo dobrym materiałem, jednak widać po ich skokach, że przez dłuższy czas nie mieli dobrych przykładów i wskutek tego robią wiele błędów, których nie zaobserwuje się u dobrego skoczka. Najbardziej wadliwe pozycje widziałem na rozbiegu i przy odbiciu. Za to chłopcy od 6–10 lat, których obserwowałem na różnych pagóreczkach w Zakopanem, są według mnie świetnym materiałem. Oni to stworzą właściwą klasę polskich skoczków za 10 lat” – prognozował Thorleif Aas.

Norweg przyjrzał się również naszym biegaczom. Uznał, że używają zbyt wysokich i pozbawionych pętli ułatwiających chwyt kijków, wytknął im także zbyt beztroskie podejście do zawodów, których był świadkiem.

Odniosłem wrażenie, że narciarze nie dali z siebie całego wysiłku, na jaki ich stać. Przychodzili do mety nie zmęczeni, zupełnie na świeżo. Do dużej umiejętności biegacza należy umiejętne wypompowanie się. Albo nie dali z siebie tego, co mogli dać, albo są dopiero w treningu i dochodzą do formy, i może dlatego się oszczędzali. Przy takiej łatwej trasie i tak wspaniałych warunkach śnieżnych (mróz i idealny puch) powinni byli uzyskać lepsze oceny.

W prestiżowych zawodach w Cortinie Aas nie liczył na wysokie miejsca polskich zawodników, ale naukę i zdobycie doświadczenia. Rywalizacja z najlepszymi narciarzami z Niemiec, Austrii, Włoch i Szwecji miała – w jego ocenie – zaprocentować w przyszłości. Co do jednego z kadrowiczów Norweg się pomylił.

Na starcie biegu na osiemnaście kilometrów panuje straszny ścisk. Zgłoszono aż stu trzydziestu zawodników, w tym siedmiu z Polski. Byli to: Franciszek Bujak, Kazimierz Schiele, Bronisław Czech, Władysław Żytkowicz, Andrzej Krzeptowski I[3], Aleksander Rozmus i Stanisław Gąsienica-Sieczka. Pięciu ostatnich wystartuje również w kombinacji, czyli do wyniku biegu dołoży punkty za dwa skoki narciarskie.

Wielkie zainteresowanie zawodami sprawia, że sam start trwa dwie godziny. Słońce przygrzewa, chociaż to dopiero początek lutego. Szczęśliwcy losują niskie numery startowe, więc ruszą na trasę, zanim zrobi się gorąco. Bronek Czech musi długo czekać na swoją kolej – wylosował siedemdziesiąt osiem. Temperatura daje się zawodnikom we znaki. Biegu nie ukończy niemal co drugi z nich, z trasy schodzi między innymi wycieńczony Stanisław Gąsienica-Sieczka. Niezrażony aurą Bronek przybiega do mety jako dwunasty. Przed nim – jedynie elita zawodników z Czechosłowacji, Szwecji, Niemiec i Włoch.

W kraju zaskakujący wynik Polaka uznano za wielki sukces. Na skoczni jeszcze go poprawi, awansując w klasyfikacji generalnej kombinacji na piąte miejsce. Dzięki bardzo dobrym skokom do pierwszej dziesiątki awansuje również Andrzej Krzeptowski (dziewiąta lokata).

W swej korespondencji w „Przeglądzie Sportowym” Stanisława Faecher rozpływa się nad kondycją znakomitego duetu i kreśli świetlaną przyszłość polskiego narciarstwa.

Dzięki Czechowi i Krzeptowskiemu znaleźliśmy się w pierwszej dziesiątce zawodników w najważniejszym w każdych zawodach biegu kombinowanym. Zwłaszcza wynik Czecha jest dla nas prawdziwym sukcesem, który należy dobrze ocenić. Dał on nam na 10 narodów 4. miejsce. [...] W tej kolosalnej konkurencji, jaka była w Cortinie, zajęliśmy miejsca zaszczytne, a w kombinacji honorowe. Odgrywamy już poważną rolę w najlepszej klasie europejskiej i przy dalszej pracy potrafimy wznieść się jeszcze wyżej.

Po występach Bronka Czecha w mistrzostwach Czechosłowacji i zawodach w Cortinie d’Ampezzo „Przegląd Sportowy” stwierdza, że młody zakopiańczyk zasłużył na sławę najlepszego polskiego biegacza. Pisano o nim: nasza przyszłość i nadzieja.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Skoczkowie

Подняться наверх