Читать книгу Płacz przodków - Dariusz Kankowski - Страница 4

1

Оглавление

To był szósty dzień miesiąca Utu, najsuchszego miesiąca roku i całej dekady. Żar słońca przypiekał ziemię i dusił jej mieszkańców. Rzeki wysychały, a źródła znikały, dlatego Gi wędrowali wiele mil w poszukiwaniu wody. Wszechojciec zasłonił przed nami łaskawe oblicze, odsunął od swojej urodzajnej piersi i poddał próbie. Mogliśmy jedynie posłusznie przyjąć wyrok.

Postanowiłem udać się po wodę wraz z Gi, aby na własne oczy przekonać się o rozmiarach klęski. Chciałem określić stan wód w mojej dziedzinie, a ponieważ Gi nie potrafią rachować, musiałem to uczynić osobiście. Zabrałem ze sobą syna. Aram miał wówczas sześć lat, lecz rozumem przewyższał inne dzieci. Kto usłyszałby jego mowę, dałby mu przynajmniej dwanaście. Zawsze był moją dumą i moim największym szczęściem.

Najbliższą oazą okazały się Skały Nieba, położone na granicy dziedziny Rammy, który zawsze miał wód pod dostatkiem. Otrzymał szczególne błogosławieństwo Wszechrodziców. Każdego z nas obdarowano, lecz nie ulega wątpliwości, że Ramma to największy szczęśliwiec.

Część należących do niego wód spływała na moje ziemie, czyniąc je moimi. Jednakże teren Skał był wyjątkowo niedostępny, uformowany z ostrych jak brzytwy kamieni, nierówny, pełen stromizn oraz zdradzieckich usypisk i zapadlisk. Mimo niegościnności tego miejsca nie opuściliśmy go, gdyż wody brakowało nam bardziej niż Gi rozumu.

Nawet najbystrzejsze dzieci bywają nierozsądne, bo z chwilą, gdy zamieniają beztroskę na rozważną kalkulację, tracą swą niewinność. Dlatego nie byłem oburzony, widząc Arama z typową dla siebie ciekawością badającego wszelkie kąty, bez strachu i z zachwytem wspinającego się na najbardziej strome skały. Nie omieszkałem pouczyć go o niebezpieczeństwach, jakimi grozi podobna zabawa. Aram usłuchał, lecz gdy próbował zejść z jednego z występów, poślizgnął się i zleciał z wysokości kilkunastu łokci. Upadek na ostre kamienie mógł zakończyć się dla dziecka śmiercią. Przeżyłem największą w życiu chwilę grozy. Szczęśliwie jeden z Gi zareagował na czas i złapał mojego syna, nim jego kruche ciałko roztrzaskało się o kamienie. Po tym wydarzeniu nie odstępowałem Arama na krok.

Właśnie wtedy zwrócił się do mnie z pytaniem:

„Tato, czy Gi są naszymi braćmi?”

Zaprzeczyłem. Odpowiedź chyba go zasmuciła; rozczarował się. Jego kolejne pytanie zmieniło moje życie.

„Tato, dlaczego Wszechrodzice stworzyli nas i Gi? Do czego jesteśmy im potrzebni? Czemu Gi słuchają K’Anu? Czemu są do nas tak podobni, skoro nie są naszymi braćmi?”

Po raz pierwszy i ostatni nie potrafiłem odpowiedzieć na zadane mi pytanie. Sześciolatek znalazł lukę w darze, jakim obdarzyli mnie Wszechrodzice. Całe moje życie, wszystkie osiągnięcia, nawet każdy z oddechów okazały się bezwartościowe w obliczu tego pytania. Aram pytał o coś więcej, niż dziecko mogło wyrazić prostymi słowami. Pytał o początek wszystkiego – nie tylko Gi i K’Anu, ale wszelkich innych stworzeń, świata, nawet Wszechrodziców. Mając sześć lat, chciał zrozumieć zasady, które uwarunkowały świat, jaki znał. Wiedziałem, że któregoś dnia przewyższy nie tylko mnie, ale każdego kiedykolwiek narodzonego K’Anu.

Najbardziej uderzyła mnie sama forma pytania. Aram nie pytał, jak wyglądał początek, jak doszło do ukształtowania dnia dzisiejszego. To go nie obchodziło. Nie pytał: jak, ale: dlaczego.

Cała moja wiedza runęła jak wieża o słabych fundamentach.

Od tamtego dnia minęło wiele lat, lecz pytanie Arama wciąż nie daje mi spokoju, każdego dnia i nocy czając się gdzieś w zakamarkach umysłu. Aram nigdy go nie powtórzył. Może o nim zapomniał albo tylko udaje.

Dociekliwość jest cechą naszego rodu. Dlatego z takim zaangażowaniem wertujemy dawne pisma, szukając w nich wiedzy. Od tysięcy lat nasi przodkowie spisywali swoje doświadczenia i wnioski na glinianych tabliczkach, tak jak czynię to teraz, a po mnie czynić będzie Aram. Lecz coraz mniej dostrzegam w tym sensu. Tabliczki nie dostarczą mi odpowiedzi na pytanie syna, a ja sam zapewne również nigdy do niej nie dojdę. I chociaż moim głównym celem stało się poszukiwanie wyjaśnienia, obawiam się, że tak naprawdę wcale nie chcę go poznać. Bo czy prawda uczyni mnie szczęśliwszym? Nie, będę tylko mądrzejszym nieszczęśnikiem.

Tamten tak ważny dla mnie dzień, który tyle mi uświadomił, pamiętam bardzo niewyraźnie, jakby mgła ukrywała przede mną szczegóły. Wiem tylko, że niedługo potem ów Gi, który uratował mego syna, zmarł z pragnienia. Chcąc uszanować jego pamięć, po odnalezieniu źródła wody przydzieliłem każdemu z jego rodaków rację identyczną z tą, jaką przyznałem sobie i synowi. Nie chciałem myśleć, że wystarczyłaby jedna racja wody mniej, a Gi nie dożyłby chwili, kiedy Aram spadł ze skały.

Myśli Gaŝama, księga 9

Płacz przodków

Подняться наверх