Читать книгу Rzęsy na opak - Dawid Kornaga - Страница 3

Оглавление

Dla Jo

Dziś znów strasznie się martwiliśmy. Wskazówki kuchennego zegara dawno minęły szóstą, a taty jak nie ma, tak nie ma. Mama siedzi przed telewizorem i nerwowo zmienia kanały. Nagle, w przerwie na reklamy, wstaje i mówi:

– Tata przyjdzie pijany.

– Znów?! – pyta Jędrek.

– A ty co, zdziwiony? – szturcha go Mateusz.

– Nie bij mnie! Nie jesteś tatą! – wrzeszczy Jędrek.

Podchodzę do mamy, której twarz szarzeje. I mama robi się jakaś taka nieprzyjemna, chłodna, po prostu solniczka.

Dotykam jej dłoni. Odpycha mnie.

– Idź się uczyć, Ola! – krzyczy. – Do nauki! Natychmiast!

– Ale ja odrobiłam lekcje – mówię spokojnie.

– Wciale nie, wciale nie! – woła Marysia.

Co za wredny bachor! Mam nadzieję, że kolejny nie będzie taki. Brzuch mamy jest już znacznie zaokrąglony. Od kalendarzowego lata dzieli nas tydzień, a po wakacjach zjawi się nowe dziecko. Gdzie wstawią wózek? Jedynie w pokoiku moim i Marysi jest jeszcze trochę miejsca. Chyba będę musiała się uczyć na parapecie.

A teraz tata przyjdzie pijany i awantura gotowa. Dobrze, że odrobiłam lekcje, choć mama nie wierzy. Zawsze odrabiam, bo nigdy nic nie wiadomo. Tata czasem potrafi przyłożyć bez żadnego powodu. „Tak dla porządku” – mówi. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Codziennie przecież sprzątam mieszkanie, wycieram kurze i zmywam naczynia.

Albo przychodzą z nim tacy różni panowie i panie, wszyscy weseli jak starzy ludzie w naszej kamienicy, gdy raz w miesiącu listonosz przynosi im renty i emerytury. Przy tych gościach nie ma spokoju w domu.

Ja się tym nie przejmuję. Nie boję się żadnej klasówki, bo lekcje odrobione i jedynka mi nie grozi. A w ogóle to już mam wolne.

Mogę na przykład wyjść na dwór i się pobawić. Mogę poczytać sobie lekturę szkolną lub nadobowiązkową. Lubię czytać, a najbardziej lubię pisać. Mogę też zaszyć się gdzieś w kącie naszego miłego, choć bardzo małego mieszkania. Marysia, ten trzyletni szkrab, usiądzie mi na kolanach i będę jej opowiadała o różnych sprawach. Co kilka dni ma bzika na jakimś punkcie, dziś – na punkcie przedszkola.

Mama z powrotem ląduje na fotelu. Tata kupił go od pana Ryśka, który handluje meblami z Niemiec. Przywozi je stamtąd co miesiąc samochodem. Ma on dziwną nazwę – gazik. Jest to podobno rosyjskie lub ruskie auto. Tata mówi na nie rosyjskie, a pan Rysiek ruskie. No i kto ma rację? Ci mężczyźni potrafią się upierać przy swoim, jakby dawali za to medale. Gazik ciągnie wielką przyczepę. W niej pan Rysiek wozi towar. Ten sklep albo magazyn w Niemczech pan Rysiek nazywa milabladestelle, wujek Kazik zaś szrotowiskiem. Czy mają tam jakieś promocje, których nie ma u nas? Widocznie tak, na pewno jednak na rzeczy trochę podniszczone. Te Szwaby są kute na cztery nogi. Tak mówi wujek Kazik.

Fotel, w którym siedzi mama, jest obszerny, prawda, ale poobszywany po bokach i wytarty w miejscu, gdzie człowiek kładzie ręce, żeby sobie odpoczywały podczas oglądania serialu.

Mama patrzy na zegarek, wzdycha i wypowiada bardzo brzydkie słowo. Brrr!

Gdyby moja katechetka je usłyszała, natychmiast skarciłaby mamę i kazała jej iść do spowiedzi. Ciekawe, jak by się sama zachowała, gdyby jej mąż nie przyszedł na obiad! Czy też powiedziałaby bardzo brzydkie słowo? Może by powiedziała i od razu poszła do spowiedzi? Podobno to najlepsza metoda, żeby Pan Jezus się nie obraził, a nasz Anioł Stróż nie miał przez to kłopotów w niebie. Muszę ją o to zagadnąć, bo jak sobie zadam pytanie, niecierpliwię się i chcę znać odpowiedź.

Ojej!... Przypomniałam sobie, że trzeba podlać kwiaty na parapetach. Napełniłam wodą słoik po ogórkach i zaczęłam – jak ją nazywam – drogę kwiatową od doniczki do doniczki.

Marysia uczepiła się mojej nogi. Z trudem ciągnę ją za sobą.

– Ola – marudzi – chciem do psiedśkola!

Mama zapatrzyła się na jakąś scenę w telewizorze. Z pokoju słychać krzyki chłopców. Kurczę, mogliby się trochę pouczyć! Mateusz jest starym bykiem, psuje Jędrka, ucząc go gry w karty. Udaje, że nic się przedwczoraj nie stało. A pewnie sika w majtki ze strachu! Wrócił przed chwilą ze spotkania z Jarkiem i chwali się, że zacznie pisać teksty do piosenek hip-hopowych, które później nagrają.

– W psiedśkolu jeśt fajnie i ziabawki siom – nasz szkrab nie daje mi spokoju.

Odstawiam słoik. Kucam i patrzę na siostrzyczkę.

– Bestyjka z ciebie.

Czasem wygląda strasznie, strasznie słodko. Ma taki malutki nosek i wielkie oczy. Jak mamie i mnie rosną jej żółte włosy. Tyle że nasze są proste, a Marysi zakręcają się na końcach. Kiedy wychodzę z nią na podwórze, wszystkie staruszki podchodzą do nas i głaszczą małą po głowie. Może to od tego głaskania robią się jej te świderki? Ile można bezkarnie gmerać we włosach?

Marysia lubi pieszczoty babć i słodycze od nich. Pani Cieślikowa wyjęła niedawno z torebki soczek bananowo-marchwiowy. Dziecko się ucieszyło. Ja byłam jednak przeciw, bo kiedyś też coś wypiła i dostała biegunki. Okazało się, że soczek był przeterminowany. Pani Dobrowolska, która kupiła go dla Marysi, nie sprawdziła daty. Sprzedawcy wciskają starym ludziom przeterminowane rzeczy. Wiedzą, że taka babunia w bereciku i szarym płaszczu nie doczyta cyferek lub w ogóle tym się nie interesuje.

Marysia patrzyła łakomie na soczek bananowo-marchwiowy. Co miałam robić? W końcu pani Cieślikowa jest tutejsza, więc powiedziałam: „Proszę, bierz Marysiu, dziękujemy pani”.

Później na boku uważnie przyjrzałam się etykiecie. Termin ważności do końca roku. Odetchnęłam!

Nic dziwnego, że pani Cieślikowej nikt nie ośmieli się narazić – jej syn Marian jest naszym dzielnicowym. Mieszka na innej ulicy, lecz często odwiedza matkę. Parkuje przed bramą starą skodę i z siatką zakupów wchodzi na podwórze. Mąż pani Cieślikowej powiesił się dwa lata temu. Moja mama, głęboko rozżalona, mówiła: „Taki człowiek. Taki człowiek... Jak to możliwe?”.

Pani Cieślikowa zachowała zdumiewający spokój. Tłumaczyła sąsiadom, że u jej męża wykryto raka, który „toczyłby go latami, a ból by się potęgował”. Pan Cieślik wybrał więc inny sposób pozbycia się choroby. Od tamtego czasu nie ma dnia, by pani Cieślikowa nie szła na mszę.

Chciałabym, żeby mój starszy brat Mateusz został policjantem. Już on by się rozprawił z tymi wszystkimi chłopakami od numerów, jak ich nazywamy. Ale... Ale on przecież także robi numery... Jak przedwczoraj... Dobrze, że o tym jego wyczynie mama nie powiedziała tacie. Chybaby go zabił. Tata to uczciwy człowiek. Ma tylko „niepotrzebną smykałkę do alkoholu”, jak mówi o nim wujek Kazik. Sam zresztą nie jest lepszy.

– Nie jeśtem beśtyjka, jeśtem Malisia! – woła moja siostrzyczka. – Ja chciem do psiedśkola!

Tłumaczę jej:

– Tam chodzą dzieci, których rodzice są zajęci.

– A cio to ziajęci?

– Chodzą do pracy.

– Tata teś chodzi!

Mała skacze koło mnie i daje mi prztyczka w nos.

Oddaję. Nie prztyczka, tylko klapsa.

– Au! – Krzywi się. Zaraz się rozpłacze. I mama mnie zleje. Na szczęście przysnęła w fotelu.

– Posłuchaj, Marysiu. Coś ci powiem – próbuję uspokoić wrednego bachora.

– Chciem do psiedśkola! Bo bede płakać!

A to szantażystka! Taka mała, a jaka bystra.

– Posłuchaj, Marysiu – powtarzam – do przedszkola chodzą dzieci, których obydwoje rodzice wychodzą na cały dzień. A nasza mama siedzi w domu. Gotuje obiady, ogląda telewizję i zajmuje się tobą.

– Ja chciem takie ziabawki, jakie mają w psiedśkolu!

– A skąd wiesz?

– Basia mówiła. Ona chodzi.

– Rodzice Basi pracują. Dlatego dają ją do przedszkola.

Marysia zaczyna tupać nogami. Mama chrapie.

– To ja chciem, zieby nasi teś placowali.

– Mama nie może.

– To powiedz jej, zieby placowała!

Czuję, że tracę cierpliwość. Podejdę ją z innej strony.

– Basia cię okłamuje, że mają fajne zabawki. Powiedziała ci, że tam jest jedna lalka i muszą się nią dzielić?

– Śtlaśne!

– Każdego dnia rano jedna dziewczynka dostaje lalkę i może się nią bawić do obiadu. Później musi oddać innej. Po co ci takie miejsce, w którym nie miałabyś swojej lalki?

– Weźme ź domu!

A to kombinatorka! W jej wieku nie byłam taka cwana.

– Oj, odebraliby ci przy wejściu. Do przedszkola nie wolno nosić swoich zabawek. Dlatego w domu jest lepiej.

– Naplawde?

– Tak, Marysiu, naprawdę. Teraz pozwól mi podlać kwiaty. Mama zupełnie o nich nie pamięta.

Zwłaszcza kiedy – jak dzisiaj – jest na sto procent pewna, że tata wróci do domu pijany. Po procesji Bożego Ciała był na wódce z wujkiem Kazikiem, a potem mu się urwał. Wujek wrócił do swego domu, ojciec do nas nie.

A wszystko zaczęło się od komunii Jędrka.

Rzęsy na opak

Подняться наверх