Читать книгу Przerwany sen Kashi - Dawid Kornaga - Страница 8

Raj niewoli i piekło wolności

Оглавление

Kashia ma co najmniej dwa powody, żeby nie spać.

Pierwszy: wynik wyborów.

O godzinie dwudziestej pierwszej wszystkie serwisy informacyjne Autonomii Polskiej podały oficjalne dane:

39,5% – Blok Odbudowy Dawnej Polskości. Hasłowe podsumowanie programu: koniec ultraeuroliberalnych rządów obecnej większości, powrót ideologiczny do budowy wspólnoty narodowej, jaką ponad trzydzieści lat temu reprezentowała zdelegalizowana przez władze Federacji Europejskiej partia o poglądach narodowo-socjalistycznych, walka o utrzymanie języka polskiego jako oficjalnego w systemie edukacji oraz obiegu państwowych dokumentów.

26,9% – Stowarzyszenie Orientalno-Europejskie Oddanie i Wiara. Integracja katolicyzmu z postislamem, zagospodarowanie potrzeb ideologicznych setek tysięcy chrześcijan, którzy przeszli na łagodniejszy, przystosowany do warunków krajowych islam, wdrożenie zmodernizowanej wersji tej religii z założenia nie na czasie, co udało się na przykład w Autonomii Iberyjskiej.

15,7% – inni, czyli rządząca dotąd Eurolewica Słowiańska, która doszła do władzy w drugiej połowie lat trzydziestych i dotąd sprawowała władzę, do tego fronty opozycyjne, jak Frakcja Wolności, akcentujące problem dominacji innych, ekspansywnych rozrodczo ras oraz ich religijno-kulturowych uprzedzeń, Ugrupowanie Kosmos 4ALL – ekologiczny ruch optujący za eksploracją i zasiedleniem Księżyca oraz Marsa, będący częścią międzynarodówki Space dążącej do zwiększenia nakładów na akcję budowy superpolii na Księżycu i eksploatacji tamtejszych surowców w celu oszczędzenia kurczącej się w wyniku efektu cieplarnianego Ziemi.

Demokrację od autorytaryzmu dzieli ścianka, przez którą słychać wszystkie kłótnie, ale też namiętną miłość.

Kashia, Daniel i Teo zaniemówili. Ciężko oddychali. Pod oczami pojawiły im się ze zmęczenia podkowy. Tak momentalnie. Siedzieli na obitej czerwonym skajem sofie, siedzieli wręcz zahipnotyzowani, żywiąc się ze zdenerwowania skórkami paznokci zamiast nachosami.

Na tele®visierze 3maxD, na całej długości i szerokości pojawiły się rozpromienione twarze liderów zwycięskich aliansów społecznych. Nie partii. Partie w klasycznym rozumieniu dawno przestały istnieć, utożsamiane z sekciarstwem, korupcją, podatnością na wpływy apodyktycznych przywódców. Zaczęły być rugowane i zastępowane właśnie przez konfederacje społeczne lub korporacyjne o zupełnie innej strukturze, która, można to teraz stwierdzić, wcale nie była inną strukturą niż partyjna, tylko taką udawała, akcentując w statusie programowym brak głównodowodzących. Pozbyto się zużytej przez dwudziesty wiek nazwy, a definicja tyranii przystroiła się dla niepoznaki w nowe piórka aktualnie nośnych wyrażeń.

Triumfatorzy dziękowali wyborcom za głosy, obiecując radykalnie lepszą przyszłość, z zastrzeżeniem, że podobnie jak to się stało minionej wiosny w Autonomii Skandynawskiej, przeprowadzą reformy zgodnie z założeniami swoich programów politycznych.

Historia nie stoi w miejscu, niemals Stillstand, immer vorwärts, bez przerw, zawsze do przodu, jak pisał w dziennikach nazistowski propagandzista Goebbels w listopadzie tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego. Do dziś nieprześcigniony wzór dla młodszych braci robiących w religii, polityce i reklamie.

Zmiany są konieczne, zapowiadali partyjniacy. Jeśli ich propozycje uzdrowienia sytuacji Autonomii Polskiej komuś się nie podobają, mógł głosować przeciw. Skoro jego faworyt przegrał, przykro im, taka jest… demokracja. Oni są, powtarzali zgodnie mimo teologicznych różnic między Panem Bogiem a Allahem, wyrazicielami aktualnych potrzeb społecznych.

Oni: Konstantyn Kowalczyk – przywódca Bloku Odbudowy Dawnej Polskości oraz Abdullah Nowak-Öcalan – emir Stowarzyszenia Orientalno-Europejskiego Oddanie i Wiara.

Prawda to nie coś, co wygrywa samo przez się, trzeba o nią zabiegać, promować ją, musi konkurować z innymi prawdami. Tutaj mamy do czynienia z bezprecedensowym dojściem do władzy przez zantagonizowane religijnie, lecz sprzymierzone etycznie ugrupowania. Co z tego wyjdzie, tego bogowie czczeni przez zwolenników obu aliansów nie przewidzą, dopowiadali cierpko komentatorzy, uploadując swoje opinie na wszystkich dostępnych platformach medialnych.

Optymiści doszukiwali się w zwycięstwie dwóch głównych ugrupowań nowej odsłony roli Autonomii Polskiej w obszarze Federacji Europejskiej, której obecnie grozi realna secesja ze strony Autonomii Skandynawskiej.

Opinia publiczna nie ma złudzeń, demokracja musi się bronić niedemokratycznymi metodami.

Autonomia Skandynawska, raj niewoli i piekło wolności. Od około dwudziestu lat polityczną większość stanowią tu organizacje popierane i zasilane przez prawnuków emigrantów, którzy w zmasowanej liczbie przybyli na Północ w latach dwa tysiące piętnaście – dwa tysiące dwadzieścia. Samych Skandynawów, których rodzice byli rodzonymi Islandczykami, Duńczykami, Norwegami, Szwedami i Finami, ostało się mniej więcej dwadzieścia pięć milionów, pozostałe trzydzieści milionów wykazuje afrykańskie oraz bliskowschodnie pochodzenie. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, takie są nieuniknione prawidła demografii, kiedy jedni się rozmnażają, a drudzy niekoniecznie, gdyby nie fakt, że czwarte pokolenie dawnych przybyszów od dłuższego czasu zamierzało jawnie znieść ustrój demokratyczny, ukrócić prawa kobiet i wprowadzić legalny apartheid dla potomków wikingów.

Najbardziej zszokowało to Szwedów i Norwegów. Ci ostatni, w ferworze irracjonalnego, ksenofobicznego buntu zaczęli stawiać nielegalnie pomniki psychopatycznemu zbrodniarzowi z przeszłości, Andersowi Breivikowi. Po jego śmierci skremowane szczątki zostały rozsypane przy jednym z tysiąca utajnionych fiordów, żeby uniknąć pielgrzymek rechtsekstremistów. Breivik w dwa tysiące jedenastym zaatakował siedzibę premiera, zabijając osiem osób, następnie popłynął na wyspę Utøya, gdzie zastrzelił sześćdziesięciu dziewięciu uczestników młodzieżówki norweskiej Partii Pracy.

Sytuacja radykalizowała się z miesiąca na miesiąc, uczeni w piśmie przecierali oczy, widząc słupki poparcia dla wdrażania tak zwanych antynordyckich praw wykluczających dawną supremację szeroko pojętej kultury północnej. Doszło do tego, że ekstremistyczne ruchy panorientalne chciały zakazać retropopmuzyki nawet w wykonaniu takich artystów jak ABBA, słynnej grupy z końca dwudziestego wieku, czy hardrockowego zespołu Europe. Utożsamiano je, łącznie z twórcami popularnego na tej szerokości geograficznej blackmetalu, z hedonistycznym, ultraliberalnym trendem rozmontowywania instytucji rodziny, wiary i państwowości jako takiej.

– Że niby przeprowadzą reformy zgodnie z założeniami swoich programów politycznych? Fanatycy spod znaku krzyża i półksiężyca!

Teo nie wytrzymał i jak ostatni szumowina rzucił butelką piwa w ścianę. Normalnie to Kashia pokazałby mu drzwi, a na do widzenia potraktowała z buta. Nie tym razem.

Milczeli. Ciężko im się zrobiło. Powietrze zgęstniało, jakby ktoś chciał zrobić z niego naleśniki z dodatkiem roztopionej miedzi. Zastygli w niedowierzaniu, że to, co od dawna obwieszczano, właśnie dzieje się na ich oczach.

Że to dopiero początek końca.

Frakcja Wolności, front ideologiczny, którego jednostkę bojową stanowi nielegalna z założenia Rekonkwista, nie dostała się do parlamentu. Zabrakło jednej piątej procenta. Koszmarna matematyka, tnąca z konsekwencją gilotyny. Resztę foteli obsadziły planktonowe stronnictwa, idealne do wchłonięcia przez rządzących, aby ustanowić absolutną większość przez co najmniej kilka kadencji. Czyli że raz zdobytej władzy tak szybko nie oddamy. Albo wcale.

Frakcja Wolności, jeszcze dekadę temu najważniejsza siła polityczna, zawsze udzielała się ofiarnie w obradach, wpływając mniej lub bardziej na ważkie uchwały.

Zmieniły się trendy, zmienił się elektorat. Co na obrzeżach, przesunęło się do centrum, co w centrum, wyparte zostało na obrzeża. Nawet nie tyle wyparte, ile bezceremonialnie wykopane.

– Wydaje mi się, że gdyby nie Rekonkwista, nasza Frakcja… przekroczyłaby próg wyborczy.

– I ty to mówisz?! – Teo skarcił starszego kolegę, kochanka swojej dziewczyny.

– Ja to mówię! – odpowiedział ostro Daniel, patrząc wyzywająco w oczy kochanka swojej dziewczyny. – Mielibyśmy przynajmniej siedmiu przedstawicieli.

– Ty, ty, który mnie zwerbowałeś?! – Teo postukał zgiętym palcem wskazującym w swoją klatę.

– Młody, proszę, nie pouczaj mnie. Sam widzisz, że nie ułatwiamy sobie zadania. Kto miał na nas głosować? Większość, sam wiesz, idzie w mainstream. Udaje nie wiadomo jak zgodnych i poczciwych.

– Proszę!

– To mi wytłumacz, droga wolna. – Daniel westchnął wyniośle.

Teo nie odpowiedział. Podrapał się po głowie i sięgnął po drugą butelkę. Daniel podał mu otwieracz. Milczeli, pociągając nosami, co miało jasno wykazać, że na razie nie mają nic do powiedzenia.

Od kilkunastu lat, w miarę pogłębiającego się kryzysu demograficznego – niepohamowanej rozrodczości, pomimo apeli i akcji ONZ, żeby ją ograniczać wszelkimi środkami, w przeciwnym razie planecie grozi biologiczna zagłada, a kiełkujące dopiero minikolonie na Księżycu nie rozwiążą problemu, co jest solą w oku Space, jak Ziemia długa i szeroka – jednostki biologiczne o zróżnicowanym miksie kolorystycznym wypierały te jednokolorowe. Tak działo się nie tylko na obszarze Federacji Europejskiej, również w jej rozlicznych satelitach politycznych i koloniach gospodarczych. Procesowi temu towarzyszył paradoksalnie renesans ruchów neorasistowskich: białych, czarnych, żółtych. Państwa narodowe etapowo traciły na znaczeniu. Ich rolę zaczęły przejmować konglomeraty ras wraz ze swoim kulturowym, religijnym i szeroko pojętym mentalnym zapleczem.

Przestało być istotne, jakiej narodowości jesteś, ale jakiej rasy. Czy miksu rasowego i co w związku z tym. Wpierw nieśmiało, później traktowano to jako normę.

Normę kwalifikacyjną.

Jakby spełniły się utopie nazistów. Ale to wszystko przebiegało nieco inaczej od utartych skojarzeń. Mało kto opowiadał się za segregacją rasową, jeśli już, kończył w zakładzie dla obłąkanych. Różnorodność była faktem i nikt rozsądny nie zamierzał jej cofać. Ludzkość przez ostatnie pięćdziesiąt lat wreszcie wymieszała się, jak nigdy dotąd. Staromodni rasiści mogli się powiesić; nikt nie traktował ich poważnie. A jednak nadal kolor oraz jego pochodne miały nie tyle znaczenie, ile określały status geopolityczny jednostki biologicznej. Niekiedy bardziej niż kiedyś. Może dlatego, że uogólniając, zarówno czarni, żółci, jak i biali wcale nie chcieli się w sobie rozpłynąć. Im większa mieszanka, tym więcej osób marzących o stworzeniu swojej małej rasowej autonomii. Proces ten był przejściowy, lecz wówczas wydawał się szczególnie ważny. Niektórym reakcjonistom wręcz się roiło, że mogą nacisnąć „cofnij” i znaleźć się w starych dobrych czasach, kiedy białe było białe, czarne czarne, żółte żółte, a inne po prostu inne, czyli z reguły gorsze, niższe i szpetne.

Niezależnie od radykalnych trendów czy mentalnych innowacji wstrząsająca dla współczesnych stała się wzmożona ekspansja Zjednoczonych Emiratów i Kalifatów Arabskich, które obecnie rozciągają się od Oceanu Atlantyckiego, tam, gdzie kiedyś było Maroko, po Kaukaz i granice Hindustanu.

Z dnia na dzień mnóstwo organizacji na obszarze Federacji Europejskiej, sympatyzujących z Emiratami i Kalifatami, otrzymało od nich astronomiczne wsparcie finansowe, a największe Autonomia Skandynawska. Nikt nie ukrywał celu takiego działania: zdominowanie rządu oraz naczelnych instytucji Autonomii poprzez wprowadzenie podległych ideologicznie przedstawicieli. Oznaczało to wypowiedzenie wojny. Drugiej wojny europejsko-arabskiej. Tym razem jeszcze większej potędze, bo Zjednoczonym Emiratom i Kalifatom Arabskim. Po niespełna dwóch dekadach względnego pokoju.

Pierwsza wojna, datowana przez współczesnych historyków mniej więcej od dwa tysiące trzynastego, wraz z powstaniem Państwa Islamskiego na terenie Iraku i Syrii, a potem jego upadkiem oraz przeniesieniem konfliktu w inne rejony globu, trwała z krótkimi przerwami ponad piętnaście lat. Także na terenie wtedy jeszcze Unii Europejskiej. Charakteryzowała się bestialskimi atakami terrorystycznymi na tkankę miejską. Wpierw zaatakowano Paryż, potem Brukselę, następnie celem stał się Berlin, Kopenhaga i Sztokholm. Kolejne lata i kolejne znaczące miasta łącznie ze, zdawałoby się, nic nieznaczącymi Atenami. Obecność milionów uchodźców ze Wschodu i z Południa komplikowała pracę służb wywiadowczych; nie wiadomo było, kogo tak naprawdę inwigilować. Skończył się czas zakamuflowanych terrorystów, obecnie terrorystą mógł być każdy, łącznie z niepozornym stróżem w przedszkolu publicznym na przedmieściach Stuttgartu. Do tego dołączyli zradykalizowani populiści, którzy swój tępy rasizm ukrywali pod maską troski o bezpieczeństwo kontynentu.

Wojna niczym strefa Schengen zniosła granice. Zamieszkała w pobliżu. Zakamuflowała się w dzielnicach mniejszości etnicznych. Wślizgnęła się w encykliki kolejnego papieża. Podróżowała liniami metra od Oslo do Neapolu, od Lizbony po Warszawę. Wygasała i znów się rozpalała, pochłaniając kolejne pokolenia zindoktrynowanych bojowników. Zjednoczone Emiraty i Kalifaty Arabskie miały jeden cel: stworzenie nowego globalnego organizmu w imię jedności oraz ekonomicznej ekspansji. Bez względu na konflikt z równym sobie kolosem, choć podobno na glinianych nogach – Federacją Europejską.

Teo w końcu się odezwał:

– Ja ci dziś nic nie wytłumaczę. Nie gniewaj się, chyba opadłem z sił. – Wskazał na zaktualizowane paski wyniku wyborów.

Sprawa była oczywista. Popierane przez Emiraty i Kalifaty Stowarzyszenie Orientalno-Europejskie Oddanie i Wiara osiągnęło historyczny wynik. Na dodatek Blok Odbudowy Dawnej Polskości, kiedyś im nieprzychylny, teraz poczuł ducha czasu, tak zwaną konieczność dziejową, by zjednoczyć się w imię władzy i posad z dotychczasowymi przeciwnikami.

Czy rzeczywiście przeciwnikami. Niekiedy nawet hazardziści tworzą spółki pomimo odmiennych interesów i potrafią czerpać z tego sojuszu niezły zysk.

Mężczyźni zasępili się, wpatrzeni przed siebie, ich oczy zanurzone w czarnej przyszłości.

Kashia wstała. Przeszła do części kuchennej salonu, otworzyła coolera, wyjęła wspomnianą wódkę, wyszperała dodatki na popicie, parę snacków, parę niewidzialnych całusów dla swoich mężczyzn.

Wynik wyborów był rozkazem. Jednoznacznym i nie do odwołania.

Potem jakoś usnęli.

Ona zaś wstała. Sto siedemdziesiąt siedem centymetrów nagości. Modelka, która nie pracuje w swoim zawodzie. Szczebioty i buźki pozostawia innym, niech się cieszą z powodzenia. Nic nie rozumieją, to im łatwiej; są z tych, które opanowują urządzenie, nie zaznajamiając się z instrukcją obsługi, takie cwaniary. Czasem utnie im paluszki, cóż.

Kashia nie zamierza się roztkliwiać ani nad nimi, ani nad sobą. Włosy niczym firanki zasłaniają połowę jej pośladków. Podchodzi do okna. Warsaw City mruga do niej tysiącami światełek. Miasto, które jak jemu podobne cierpi na nieuleczalną nawet przez kryzys bezsenność.

Kashia odwraca się w kierunku Daniela i Teo. Gdyby się obudzili, mieliby niezłego stracha. Oto postawna kobieta z podniesionymi demonicznie rękami. Powiedziałaby im na dzień dobry: Za często karmiłam się miłością. Teraz żrę jej mięsną odmianę. Jeśli umierać, to wspólnie. Co wy na to?

Czas obudzić chłopaków. Ktoś musi zrobić jej śniadanie.

To nic, że tak ekstremalnie wcześnie. Szkoda dnia, skoro może zakończyć się raz na zawsze.

Kashia się mobilizuje. To jej czas. Jeśli ostatni, to tym bardziej. Gdyby świat był urządzony w plusowo-minusowy sposób, rządziliby nim od początku do końca wróże, mesjasze, prorocy i kapłani. A może tak jest? A może cała ta hałastra, zaprzeczenie darwinowskiego łańcucha eliminacji pasożytów, jakoś dycha na marginesie egzystencji, pożywiając się wiarą naiwniaków? I nie przepadną, płodząc sobie podobnych?

Kashia posyła całusa Warsaw City, nie jej miastu, do którego musiała przyjechać, żeby przetrwać.

Bo tak musiało być, Ulu!

Bo tak zalecał Uwe. I tak zadecydowała Mia.

Bo gdyby nie tak, to kto wie, jej poszatkowane zwłoki spoczywałyby w otulinie lasu Grunewald. A morderczy bliźniacy przybijaliby piątki, szóstki i dziesiątki.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Przerwany sen Kashi

Подняться наверх