Читать книгу Zaopiekuj się mną - Diana Palmer - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Było to najdłuższych dziesięć sekund w jej życiu. Ciemna głowa Gareta Cambridge’a ukazała się wreszcie nad powierzchnią wody. Z głębokiego rozcięcia na tyle czaszki sączyła się krew. Znajdował się blisko pomostu wiodącego do jego wielkiego domu.

Jak zahipnotyzowana Kate patrzyła, jak Cambridge dopływa do pontonu, na którym wspierał się pomost, i z wysiłkiem unosi ciało na poszarzałe od wody deski.

Odetchnęła z ulgą. Dzięki Bogu nic mu się nie stało. Uruchomiła silnik i powoli zawróciła. Tym razem nie zamierzała przyspieszać. Nie mogła się otrząsnąć z poczucia winy; jednocześnie zadrżała ze strachu.

Obejrzała się. Cambridge nadal siedział na pomoście.

O mały włos, a doprowadziłabym do tragedii, zganiła się w duchu. Z powodu mojej lekkomyślności omal nie zginął człowiek. Fakt, że nie lubiła Cambridge’a, nie oznaczał, że chciała go zabić. Nie zrobiła tego naumyślnie.

Naraz wspomniała słowa Maud, zadrżała ze strachu przed zemstą i zaczęła zastanawiać się, jak z nią postąpi.

Oskarży mnie? Każe aresztować? A może tylko wydawało mi się, że mnie rozpoznał, zanim w niego wpłynęłam? – zadawała sobie w kółko pytania.

Tymczasem Cambridge wreszcie wstał i, zataczając się, ciężkimi krokami ruszył ku domowi. Chciała go zawołać, ale słowa uwięzły jej w gardle. Pomyślała, że zacumuje i pójdzie za nim, ale kiedy podpłynęła bliżej, z jego domu wyszło kilka osób, otoczyły go i wprowadziły do środka. Słyszała podniecone głosy, widziała poruszenie domowników. Po chwili drzwi zamknęły się. W zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na jej łódkę dryfującą w niewielkiej odległości od pomostu.

Już sama konfrontacja z rannym Cambridge’em wydawała się Kate dość przerażająca, a co dopiero, gdyby miała stanąć przed nim w obliczu jego znajomych. Z drugiej strony, uznała, że to szczęśliwy traf, że nie był sam, bowiem z pewnością ktoś się nim zajmie. Popłynęła z powrotem do domu, wprowadziła motorówkę do hangaru i opuściła drzwi.

Szybkim krokiem przeszła ścieżką do domu, zamknęła się na wszystkie zamki i rzuciła na kanapę. Ukryła twarz w dłoniach i zapłakała rzewnymi łzami.

– Dlaczego?! – zadawała sobie rozpaczliwie pytanie raz za razem: – Dlaczego Maud musiała wyjechać?! Co ja teraz pocznę?!

Wypłakała się i uspokoiła. Zaczęła zastanawiać się, co robić. Zadzwonić do Cambridge’a i zapytać, jak się czuje? – Pokręciła głową. Nie mogę ot tak wytłumaczyć się i przeprosić!

Szybko doszła do wniosku, że powinna zgłosić wypadek policji wodnej i wezwać pogotowie. Obrażenia mogą być poważniejsze, niż w pierwszej chwili się wydawało. Uderzenie było silne, miał rozciętą głowę i utracił dużo krwi…

A może już zmarł? – pomyślała nagle i wpadła w panikę. Jeśli umrze, zostanie oskarżona o zabójstwo!

Wzięła kilka głębokich wdechów. Przypomniała sobie, że dopłynął do brzegu o własnych siłach, co może świadczyć o tym, że wcale nie odniósł poważniejszych obrażeń. Może też nie wiedzieć, że to ona spowodowała wypadek…

Oby, westchnęła w duchu. Gdyby się dowiedział, na pewno zemściłby się z całą bezwzględnością, na jaką go stać. Może nawet trafiłaby do aresztu i musiała zapłacić ogromne odszkodowanie… Nikt już wtedy nie wyciągnie jej ojca z długów!

Umysł Kate pracował na najwyższych obrotach. Nie było żadnego świadka incydentu. Nikt w całej okolicy jej z pewnością nie kojarzy, tylko Cambridge mógłby ją rozpoznać. A raczej motorówkę, wątpliwe, aby widział dobrze osobę za sterem. Co więcej, motorówka nie wyróżniała się niczym szczególnym, a on nie znał ani imienia, ani nazwiska Kate.

Kiedy już nieco odzyskała spokój, postanowiła jednak zadzwonić. Drżącą ręką chwyciła za słuchawkę telefonu, poczekała na sygnał i połączyła się z biurem numerów. Nie spodziewała się, że telefon Cambridge’a nie będzie zastrzeżony. Wykręciła go. Musiała dowiedzieć się, w jakim jest stanie! Niepewność okazała się gorsza od najgorszych wieści. Po cichu jednak liczyła, że nie doznał poważnych obrażeń.

– Halo? – usłyszała w słuchawce kobietę.

Kate zmieniła głos.

– Zastałam pana Cambridge’a? – zapytała, mając nadzieję, że mówi spokojnym, rzeczowym tonem.

– Nie, jest w szpitalu. Miał wypadek. Chyba upadł i uderzył się w głowę. Mocno krwawił, ale też klął jak szewc, więc pewnie nic mu nie będzie. Czy to ty, Pattie?

Kate zasyczała w słuchawkę i rozłączyła się.

Żył. Tylko to w tej chwili się liczyło.

Dzięki Bogu, nie zabiłam go, pomyślała. Wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Maud o tym, jakim był bezwzględnym przeciwnikiem i jak nigdy nie rezygnował z odwetu. Czy na niej też się zemści? Czy wie, że to ona spowodowała wypadek?


Przez kilka następnych dni nie wychodziła z domu. Spiżarnia była dobrze zaopatrzona i nie musiała nawet udać się do sklepu. Bała się też wyjść na plażę. Nie chciała go spotkać i ryzykować, że Cambridge mógłby ją skojarzyć.

Ukrywanie się i samotność jednak nie podziałały na jej nerwy kojąco. Drżała ze strachu na myśl, że pewnego dnia ktoś zapuka do drzwi i będzie musiała zapłacić za swoją lekkomyślność. Już czuła się jak skazaniec. Sumienie karało ją surowiej, niż zdołałby to zrobić sąd.

Pewnego ranka zadzwonił wreszcie telefon. Podskoczyła jak złodziej złapany na gorącym uczynku. Dopiero po czterech sygnałach znalazła w sobie dość siły, żeby podnieść słuchawkę.

– Ha-halo? – odezwała się szeptem.

– Masz jedną nieodsłuchaną wiadomość… – odezwał się mechaniczny głos.

Odetchnęła z ulgą. To Maud Niccole z Paryża. Dotarła na miejsce bez przeszkód i poinformowała, że jej ojciec zdrowieje. Poprosiła też, aby zamknęła dom i wyjechała do siebie, bowiem pobyt we Francji przeciągnie się do kilku tygodni. Na koniec pozdrowiła ją i życzyła dobrego samopoczucia.

Kate podziękowała w duchu opatrzności i odłożyła słuchawkę. Poczuła się zagubiona, samotna i przerażona. Czy ośmielę się wrócić do ojca i narazić go na konsekwencje swoich poczynań? – zastanowiła się.

Oczywiście, że nie! – odpowiedział jej wewnętrzny głos. Ojciec miał słabe serce. Gdyby do drzwi zapukała policja, stres mógłby go zabić. Wychowywał mnie w szacunku do innych ludzi i uczył ponoszenia odpowiedzialności za własne czyny. A czy moje zachowanie można nazwać odpowiedzialnym?

Westchnęła. Pozostało jej tylko jedno do zrobienia. Coś, na co powinna się zdobyć już dawno temu. Musi pójść do Cambridge’a, wszystko mu opowiedzieć i zdać się na jego litość, jeśli w ogóle rozumie on, co to słowo znaczy. Szczerze w to wątpiła.

Niczym baranek na rzeź wyszła z domu i przygotowana na najgorsze z ociąganiem ruszyła ku plaży w stronę sąsiedniego domu.

Szła tak zagubiona w myślach, że nie zauważyła go i niemal na niego weszła. Zatrzymała się tuż przed nim. Skierował na nią wzrok. Znalazła się z nim oko w oko. Zamarła.

– Przepraszam… – z trudem wydobyła z siebie głos i od razu zamilkła, bo nie potrafiła znaleźć właściwych słów.

– To moja wina – odpowiedział śmiertelnie spokojnie. Uniósł do ust papierosa, zaciągnął się głęboko. – Nie widzę pani.

Popatrzyła nieufnie w jego zielone oczy.

– Nie widzi pan? – zapytała, czując, jakby grunt usuwał się jej spod nóg.

– Miałem wypadek. Powiedzieli, że upadłem. Niech mnie trafi szlag, jeśli cokolwiek pamiętam poza wyjątkowo ogłuszającym bólem głowy. Czy jest już ciemno?

Pokręciła machinalnie głową, ale sobie uświadomiła, że nie mógł tego widzieć, więc odpowiedziała:

– Nie, jeszcze nie.

Westchnął ciężko. Jego ogorzała twarz była ściągnięta, jakby rzeczywiście doświadczał wielkiego bólu. Kate chciało się płakać. Zrozumiała, jak wielką krzywdę mu wyrządziła. Oślepiła go.

– Lubię tę porę dnia – powiedział tonem świadczącym o tym, że chętnie nawiąże z nią rozmowę. – Panujący spokój. Nie cierpię klaksonów, ruchu ulicznego i głośnej muzyki…

– Pochodzi pan z tak hałaśliwego miejsca? – zapytała cicho, mając nadzieję, że nie rozpozna jej głosu. Właściwie chyba nigdy nie rozmawiał ze mną na tyle długo, by go móc rozpoznać, pomyślała.

– W pewnym sensie. – Ironiczny uśmiech wykrzywił mu usta. – Mieszkam w mieście. A pani?

– Ja wychowałam się na ranczu.

– Kowbojka?

– Mleczarka… – roześmiała się, zdziwiona, że był takim normalnym człowiekiem i że go znienawidziła, nie poznawszy go.

– Więc co robisz, mleczarko, nad jeziorem?

Płacę za wszystkie dotychczas popełnione błędy, pomyślała.

– Jestem na wakacjach z zaprzyjaźnioną osobą – powiedziała.

– Rodzaju męskiego czy żeńskiego? – Uśmiechnął się.

– Żeńskiego, oczywiście – powiedziała z oburzeniem.

– Co ma znaczyć owo „oczywiście”? – Roześmiał się głośniej. – Była pani chowana pod kloszem?

– W pewnym sensie. Ludzie z prowincji… Cóż, nie jesteśmy światowcami.

– Skąd pani pochodzi?

– Z Teksasu. – Uśmiechnęła się nie wiedzieć dlaczego.

– Skąd dokładnie?

– Z okolic Austin – odpowiedziała bez zastanowienia; nie zdążyła ugryźć się w język.

– Więc rodzina hoduje bydło?

– Mój ojciec – sprostowała. – Ma pięćset krów. Większość musiał sprzedać z powodu suszy. Nie jesteśmy bogaci – dodała. – Kiedy byłam mała, ojciec robił wszystko, żebym nie chodziła głodna i bosa.

– Cierpiała pani z tego powodu? – zapytał.

– Tak. – Objęła się ramionami, jak gdyby nagle poczuła chłód. – A pan jak zarabia na życie? – zapytała niby obojętnie.

Jego ogorzała twarz zachmurzyła się, a niewidzące oczy zwęziły. Zaciągnął się głęboko papierosem.

– Byłem pilotem.

Spojrzała uważnie. Z premedytacją okłamywał ją.

Dlaczego? – zapytała się w duchu.

– Jakimi samolotami pan latał?

– Niewypróbowanymi. – Ponownie się uśmiechnął.

– Był pan oblatywaczem? – zapytała i nagle dotarło do niej, że testował te samoloty, które sam konstruował; niebezpieczne zajęcie i pewnie nie musiał tego robić.

– Otóż to. – Wypuścił kłąb dymu. – Nie warto o tym mówić, to przeszłość. Nie będę już tego więcej robił. Muszę znaleźć sobie nowy zawód.

– Potrafi pan coś jeszcze oprócz latania? – nie spuszczała z niego wzroku. Usiadła na przewróconym pniu drzewa.

– Myślałem, że mógłbym napisać książkę na temat samolotów. Wiem o nich chyba wszystko… A przynajmniej tyle, że mam czym się podzielić z czytelnikami.

– Pilot oblatywacz, który chce zostać pisarzem… – stwierdziła z rozbawieniem. – Potrafi pan pisać?

– Potrafię prawie wszystko, co zechcę, moja panno – odpowiedział z wyższością, zwróciwszy twarz w jej kierunku. – Jest pani impertynencką smarkulą.

– Skąd pan wie, że jestem smarkulą?

– Poznaję po głosie. Podejrzewam, że jeszcze niedawno była pani nastolatką.

– Zgadza się. Mam dwadzieścia dwa lata. Prawie dwadzieścia trzy.

– Dwadzieścia dwa. – Uniósł do ust papierosa. – Magiczny wiek. Cały świat stoi przed człowiekiem otworem, żadnych barier na drodze.

– Nie odnoszę takiego wrażenia – rzuciła.

– Proszę poczekać, aż dożyje pani mojego wieku, moja mała, wtedy pogadamy.

Popatrzyła na jego czuprynę, na przyprószone siwizną ciemne włosy.

– Nie przypuszczałam, że z pana taki relikt przeszłości. Moim zdaniem nie osiągnął pan jeszcze pięćdziesiątki.

– Co? Mam zaledwie czterdzieści lat, do cholery! Dałbym radę facetom młodszym ode mnie o połowę.

Nie wątpiła w to. Jego muskularne ciało nie miało ani grama zbędnego tłuszczu. Musiał być bardzo silny.

– Na piechotę czy na motorze? – zażartowała.

– Do diabła z panią! – Jego głęboki śmiech zawisł w ciszy przerywanej jedynie pluskiem fal, które miarowo uderzały o kamienisty brzeg.

– Widzę, że brak panu manier.

– Topiono mniej bezczelne kobiety.

– Pan je topił?

– Nigdy nikt tak mnie nie prowokował.

– Może lepiej już pójdę, zanim ucieknie się pan do przemocy.

– Nie najgorszy pomysł. Czy już jest ciemno?

– Prawie. – Słońce chowało się właśnie za wysokimi drzewami, a prześwitujące przez korony drzew promienie połyskiwały srebrzyście na coraz spokojniejszej tafli jeziora.

– Młoda kobieta nie powinna wałęsać się tutaj sama po ciemku – upomniał ją.

– A pan?

– Nie spodziewam się, że ktoś mnie zaatakuje, mylnie wziąwszy za kobietę – powiedział żartobliwie.

Patrząc na jego potężne ciało, Kate także w to wątpiła. Zachichotała cicho.

– Dlaczego pani się zaśmiała?

– Wyobraziłam sobie, że ktoś mógłby tak się pomylić i naprawdę wziąć pana za kobietę.

– Rozumiem! – odparł i roześmiał się głośno. – Niechże pani idzie do domu.

– A pan znajdzie drogę do siebie?

– Martwi się pani, że się potknę i wpadnę do jeziora?

– Podobno jest bardzo głębokie całkiem blisko brzegu.

– Nie widzę dopiero od tygodnia, ale nie jestem całkiem bezradny. Mam na swoim koncie nawet niewielkie sukcesy… Wypaliłem parę dziur w fotelu, wpadłem na zamknięte drzwi i nadepnąłem psu na ogon, ale… co, u diabła, tak panią śmieszy?

– Sposób, w jaki pan opowiada. Nie śmieję się z pana… współczuję pańskiemu biednemu psu!

– Biednemu psu, dobre sobie! To sześćdziesięciokilogramowy owczarek!

– Mimo wszystko. Kto pana zaprowadzi do domu? Nie ma pan nawet laski…

– Mam służącego imieniem Yama, który z reflektorem i siecią rybacką będzie przeszukiwał dno, jeśli nie wrócę do domu o zmierzchu. Bardzo dobry chłopak, ten Yama. Nie to, co paru innych wiernych przyjaciół, którzy pouciekali z podkulonymi ogonami, kiedy dowiedzieli się, że straciłem wzrok.

– Więc nie byli tacy wierni – zauważyła. – Czy pan wie… czy ma pan szansę na odzyskanie wzroku?

Wziął głęboki oddech, Kate czekała w napięciu.

– Tak, całkiem sporą… Może nawet obejdzie się bez interwencji chirurgicznej. Żaden lekarz nie umie jednak przewidzieć, kiedy znowu nacieszę wzrok zachodem słońca. To może potrwać dni, tygodnie, a nawet miesiące… a może też nie nastąpić nigdy. Wskutek uderzenia doznałem silnego urazu nerwu wzrokowego.

– Nie widzi pan zupełnie nic?

– Ciemne punkty. Cienie.

Kate przełknęła łzy. Bała się rozpłakać na głos.

– Chyba już pójdę do domu.

– Ma pani daleko?

– Kawałek w dół plaży.

– Jak się pani nazywa?

– Kate – odpowiedziała. – Kate… Jones – skłamała. – Do widzenia.

– Kate!

– Tak? – Odwróciła się.

– Proszę przyjść jutro.

Prośba zaskoczyła ją. O ile to była prośba, bo brzmiała jak królewski rozkaz. Wiedziała, że bliższa znajomość z Cambridge’em mogła okazać się niebezpieczna, ale kiedy zobaczyła boleść, która na ułamek sekundy wyjrzała spoza maski obojętności, nie potrafiła odmówić.

– Tutaj? – zapytała niepewnie.

– Do mojego domu. Około dziewiątej rano. Każę Yamie przygotować śniadanie dla dwóch osób. Co pani na to? – zapytał z niecierpliwością w głosie, nieprzyzwyczajony do proszenia.

– Będzie bekon? – zapytała.

– Jasne.

– A kawa?

– Jak pani sobie życzy.

– A bajgiel z ciemnym miodem i świeże mango? – droczyła się dalej.

– Jeszcze chwila, a skończy się na kawie.

– Lepsze to niż nic. Dobranoc.

Odpowiedział dopiero, kiedy odeszła kilka kroków.

– Dobranoc… Kate – rzekł miękkim głosem, który prześladował ją później cały wieczór, echem odbijając się w jej głowie, aż nie zasnęła.

Po raz pierwszy od dziewięciu dni przespała noc. Kamień spadł jej z serca, kiedy usłyszała, że utrata wzroku jest tymczasowa i Cambridge może wkrótce go odzyskać. Nie opuściły jej do końca wyrzuty sumienia i nie zapomniała, że to ona ponosi winę za jego stan.

Okazał się inny, niż się spodziewała, i z zaskoczeniem odnotowała, że nie chciał wyjawić, że jest właścicielem gigantycznej firmy, bogaczem, który może zaspokajać każdą swoją, choćby najbardziej ekstrawagancką zachciankę.

Odniosła wrażenie, że prowadził wobec niej jakąś grę. Czy to możliwe, że wiedział, kim jestem? – zastanowiła się i zaraz sobie odpowiedziała: – Nie, chyba nie byłby taki przyjacielski, nie zaprosiłby mnie na śniadanie, gdyby wiedział, że ma do czynienia z tą lekkomyślną kobietą, przez którą utracił wzrok i tyle wycierpiał.


Kate wciąż nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy następnego ranka pukała do frontowych drzwi wielkiego domu na plaży.

Otworzył niewysoki, drobny Azjata i powitał ją uśmiechem.

– Proszę wejść – powiedział ze śladem obcego akcentu. – Pan Cambridge jest na nogach już od siódmej. Czeka na panią na ganku. Śniadanie jest prawie gotowe.

Udała się we wskazanym kierunku i znalazła się na oszklonym ganku, z którego rozciągał się wspaniały widok na jezioro.

Cambridge stał z rękami założonymi za plecami. Był w ciemnych bermudach i białej koszulce odsłaniającej muskularne, opalone ramiona. Wydawało się, że patrzy na jezioro. Kate niemal zapomniała, że nic nie widzi.

– Dzień dobry – przywitała się nieśmiało.

Odwrócił się gwałtownie i skierował na nią wzrok, jak gdyby sądził, że przy odrobinie wysiłku ją dostrzeże.

– Dzień dobry. Niech pani usiądzie.

Opadła na jeden z dwóch foteli ustawionych przy nakrytym stole.

– Podoba mi się tutaj – powiedziała.

– Mnie też. To przeszklenie chroni przed komarami – zachichotał.

– I tak tu spokojnie. – Zamknęła oczy, żeby się lepiej wsłuchać w szum wiatru między wysokimi sosnami i w delikatne pluskanie wody.

– Dlatego lubię to miejsce – odpowiedział. – Yama, umieram z głodu! – krzyknął w stronę kuchni.

– Nie ma potrzeby krzyczeć. Już niosę. – Azjata pojawił się z tacą z jedzeniem i dzbankiem kawy. Zaczął ustawiać przyniesione rzeczy na stole. – Zawsze pan pogania, a potem narzeka, że jajka niedogotowane, a bekon nie dość wysmażony…

– Co byś powiedział na wielką podwyżkę, Yama? – Cambridge zmrużył niewidzące oczy.

– Byłoby to miłe z pana strony. – Szczupła twarz chłopaka pojaśniała.

– Dobrze. Pomyślę o niej, gdy przestaniesz tyle narzekać.

– Tylko święty z panem wytrzyma! – Yama wykrzywił się do chlebodawcy. – Zamiast podwyżki powinienem dostać medal za odwagę i cierpliwość.

– Istny skarb z niego – powiedziała ze śmiechem Kate, gdy chłopak wyszedł.

– Amen. Największą jego zaletą jest to, że przy nim zachowuję dystans do siebie. Jest ze mną tak długo… Jest prawie jak rodzina… Gdyby odszedł, czułbym się tak, jakbym utracił rękę.

– Jeździ z panem wszędzie?

– Czy to jakaś aluzja?

– Ależ skąd!

– Zaczerwieniła się pani?

– Oczywiście, że nie! – skłamała.

– Mimo wszystko nie wierzę.

– Często pan pływa w jeziorze? – zmieniła temat.

– Teraz już nie. – Sięgnął po filiżankę z kawą, ale niechcący ją przewrócił.

Oparzył się i zaklął siarczyście.

Kate poderwała się i pospiesznie sięgnęła po serwetkę, którą delikatnie osuszyła mu dłoń. Piękna, męska dłoń, pomyślała, patrząc na zadbane paznokcie. Ku swemu zdziwieniu, poczuła podniecenie.

– W porządku – powiedział opryskliwie, lecz nie cofnął ręki.

– Boli? – zapytała.

– Jak diabli. Uprzedzałem, że przewracam przedmioty.

– Powinnam potraktować pana słowa serio – zadrwiła. Wypuściła jego dłoń i zajęła się osuszaniem ciemnych plam na białym obrusie.

– Nie ma w pani ani krztyny współczucia?

– Chciałby pan, żebym się nad panem użalała?

Spojrzał na nią spode łba.

– Nie pamiętam, czym się pani zajmuje zarobkowo.

– Zazwyczaj jestem sekretarką. Dlaczego pan pyta?

– Jest pani związana umową do końca lata?

– Nie na najbliższe tygodnie. – Była nieco skonsternowana indagacją.

– To proszę się wprowadzić do mnie – powiedział prosto z mostu.

Zaopiekuj się mną

Подняться наверх