Читать книгу Afera - Джон Гришэм - Страница 8

Rozdział 2

Оглавление

O ósmej czterdzieści rozległ się dzwonek i pan Mount wezwał swoje zastępy do zachowania porządku. Zazwyczaj w poniedziałek uczniowie byli rozwydrzeni i gadali bezustannie o tym, co wydarzyło się w weekend. Tego dnia jednak sprawiali wrażenie przygaszonych. W gruncie rzeczy wszyscy, począwszy od ósmoklasistów, a skończywszy na nauczycielach i pracownikach administracji, może nawet sekretarkach i dozorcach, myśleli ze strachem o nadchodzącym tygodniu.

Woody podniósł rękę.

– Proszę pana, mam pomysł. Nie interesuje mnie program dla zaawansowanych i jestem za mądry na zwykły program, więc dlaczego nie mogę sobie odpuścić, być normalnym i nie zdawać tych wszystkich testów?

Pan Mount się uśmiechnął.

– Dlatego że wymaga tego od ciebie szkoła. To jedyny sposób, żeby stwierdzić, że funkcjonuje ona prawidłowo.

– Nasza szkoła mieści się w pierwszych dziesięciu procentach w stanie, tak przynajmniej wszyscy nam powtarzają – odparł Woody. – Oczywiście, że idzie nam dobrze. Mamy wspaniałych nauczycieli i genialnych uczniów.

– Przykro mi. Słuchajcie, też nie jestem zwolennikiem tych testów, jednak to nie ja ustalam zasady.

Woody był w swoim żywiole.

– Okay, ale proszę się rozejrzeć po klasie. Wiemy, że Chase, Joey i Aaron, może jeszcze Theo, osiągną dobry wynik i dostaną się do grupy zaawansowanych. Wiemy też, że Justin, Darren i oczywiście Edward wypadną kiepsko. Dlaczego pozostali nie mieliby przyznać, że są przeciętni, i darować sobie testy?

W chórze posykiwań, które się rozległy, przebił się głos Edwarda:

– Mów za siebie, idioto!

– Mój współczynnik inteligencji jest wyższy od twojego – wypalił Darren.

– Prawie oblałeś wychowanie fizyczne! – wrzasnął Justin siedzący z tyłu klasy.

– Okay, okay – powiedział uspokajająco pan Mount, podnosząc dłonie. – Wystarczy.

– Chyba zwymiotuję – oznajmił Woody. – Naprawdę robi mi się niedobrze.

– Dosyć tego. Zaraz macie powtórzenie z matematyki z panią Garman, potem lekcję sprawności językowej z panią Eberlee, a później piętnastominutową przerwę. Wiem, że jesteście wszyscy podekscytowani. Chodźmy.

Jęcząc i postękując, wyszli z sali, jakby mieli lada chwila stanąć przed plutonem egzekucyjnym.

* * *

Po trzech godzinach tortur, nie kryjąc zadowolenia, uczniowie zebrali się w stołówce na półgodzinną przerwę na lunch. Theo chciał odseparować się na chwilę od chłopaków i zauważył przypadkiem, że April Finnemore siedzi sama. Wziął tacę ze spaghetti i sałatką i przyłączył się do niej.

– Dobrze się bawisz? – spytał cicho.

Byli przyjaciółmi; nie byli parą, nic z tych rzeczy, choć Woody i inni koledzy naśmiewali się czasem z Theo i jego dziwnej dziewczyny. April nie była dziwna, tylko inna. Poważna, czasem humorzasta, nie cieszyła się zrozumieniem ze strony koleżanek z klasy. Ubierała się bardziej jak chłopak niż dziewczyna, obcinała włosy na krótko i nie interesowała się modą, plotkami, portalami społecznościowymi ani niczym, co uważała za trywialne. Kochała sztukę i chciała zostać malarką w Paryżu albo Santa Fe, gdzieś daleko od domu, ponieważ nie uchodził on za szczęśliwe miejsce. Jej rodzice byli stuknięci. Starszy brat i siostra już wyfrunęli z gniazda. April często była sama i musiała sobie radzić bez niczyjej pomocy.

Theo był jedynym ósmoklasistą, który starał się ją zrozumieć.

– Nudzisz się tak samo jak ja? – spytał.

– Potwornie. Nie mogę się doczekać piątku. Żeby mieć już spokój z tymi testami.

– Denerwujesz się? – spytał, zgarniając widelcem dużą porcję spaghetti.

– Tak, i to bardzo. Muszę załapać się na program rozszerzony, bo zapewnia więcej zajęć ze sztuki. Nic innego mnie nie obchodzi. Klasy o tym profilu są małe i prowadzą je najlepsi nauczyciele. – Mówiła cicho, bawiąc się sałatką na talerzu. Skubała jedzenie jak ptaszek. Nie tknęła bułki, w którą Theo wlepiał wzrok.

– Świetnie ci pójdzie, April. Mogłabyś dostawać najwyższe oceny, gdybyś tylko chciała.

Nie dostawała, ponieważ żadne z rodziców nigdy od niej w domu niczego nie wymagało. Miała więcej nieobecności niż inni uczniowie, a na lekcjach była często nieprzygotowana. Szło jej świetnie z francuskiego i hiszpańskiego, ale poza tym nic jej nie interesowało. Z wyjątkiem sztuki.

– Co słychać w domu? – rzucił, rozglądając się. Pytanie było niebezpieczne, ponieważ mogła paść dosłownie każda odpowiedź. Państwo Finnemore wynajmowali dom w gorszej części miasta, a April nikogo nie zapraszała. Theo to rozumiał.

– Chyba dobrze. Jak zwykle. Przesiaduję na ogół w pokoju, maluję i czytam książki.

– Cieszę się, że wszystko w porządku.

– Dzięki, Theo. Świetnie ci pójdzie na sprawdzianach.

– Mam to gdzieś.

– Nieprawda. Jesteś dobrym uczniem, potrafisz walczyć. Chcesz być zawsze najlepszy, chcesz studiować prawo. Nie mów mi, że masz to gdzieś.

– Okay, może nie do końca. Ale studia prawnicze to odległa przyszłość.

– Owszem. Najpierw musimy przeżyć liceum.

– Umowa stoi.

Z drugiego końca sali zbliżył się do nich chłopak imieniem Pete; wydawało się, że chce coś powiedzieć. Chodził do innej klasy i Theo ledwie go znał. Nie miał niczego w dłoniach, ani tacy, ani torby z jedzeniem. Usiadł i zerknął niepewnie na April, a potem na niego.

– Cześć, Pete – rzucił Theo.

– Mogę z tobą pogadać? – spytał chłopak nieśmiało, nie zwracając uwagi na April, jakby nagle zniknęła.

– Jasne. O co chodzi?

– Możemy porozmawiać sam na sam?

– Już skończyłam – dziewczyna wzięła tacę i wstała. – Zobaczymy się później, Theo.

– Przepraszam – powiedział Pete, kiedy April się oddaliła. – Nie chciałem wam przeszkadzać.

Ale ci się to udało, pomyślał Theo, lecz nic nie powiedział. Pete miał siniaka na policzku i wyglądał na przestraszonego.

– Możemy wyjść na dwór? – spytał.

– Jadłeś? – zainteresował się Theo.

Pete skinął nieznacznie głową, jakby nie był pewien.

– Tak.

Theo wsunął w usta tyle spaghetti, ile tylko zdołał, i zaniósł swoją tacę do okienka. Wyszli na dziedziniec szkolny i ruszyli wzdłuż ogrodzenia, z dala od innych uczniów. Spacerowali dłuższą chwilę; wydawało się, że Pete nie jest w stanie wydusić z siebie słowa, więc Theo przełamał w końcu lody.

– Co się stało z twoim policzkiem?

– Znasz się na prawie i takich rzeczach?

– Tak mi się wydaje. Moi rodzice są prawnikami. Sporo się od nich nauczyłem. O co konkretnie chodzi?

– Mój tata dużo pije, zażywa też narkotyki. W sobotę wrócił do domu późno, kompletnie zalany, i wdał się z mamą w straszną awanturę. Uderzył ją i rozciął jej wargę, było nawet trochę krwi. Jestem najstarszy, mam dwie młodsze siostry, próbowałem pomóc mamie. Oberwałem od niego kilka razy. Moja dziesięcioletnia siostra, Sharon, zadzwoniła na policję. Aresztowali tatę. To było okropne, po prostu okropne. Siedzi w więzieniu i teraz mama, ja i siostry boimy się cholernie, co będzie, jak wyjdzie.

Theo słuchał uważnie; cały czas spacerowali po szkolnym podwórzu.

– Czy coś takiego zdarzyło się już wcześniej?

– Tak, ale nigdy mnie nie uderzył. Kilka miesięcy temu mama zagroziła, że wezwie policję, i uspokoił się. Powiedział, że ją zabije, jeśli komukolwiek powie. Jeżeli mama teraz to zrobi, tata pójdzie do więzienia i straci pracę. Nie mamy dużo pieniędzy, Theo. Mama pracuje w dwóch miejscach na pół etatu. Jesteśmy chyba w niezłych tarapatach. Jak powinna postąpić? Siedzieć cicho i wciąż obrywać, dopóki jej nie zabije, czy powiedzieć o wszystkim policji i posłać go do więzienia? Nie wiemy, co robić.

Theo miał tylko trzynaście lat, a takie pytania nie byłyby łatwe nawet dla dorosłego.

– Wciąż siedzi w areszcie?

– Tak. Zadzwonił stamtąd wczoraj wieczorem i powiedział, że dzisiaj wychodzi. Mama jest śmiertelnie przerażona. Tak jak ja.

– Czy ona zna jakiegoś prawnika?

Pete parsknął. Co za głupie pytanie.

– Nie stać nas na adwokata. Właśnie dlatego z tobą rozmawiam.

– Nie jestem prawnikiem. Nie mogę udzielać porad.

– Wiem, ale co mamy robić?

Theo nie miał pojęcia, ale musiał coś postanowić. Gdyby siedział z założonymi rękami, Pete i jego matka mogliby się znaleźć w prawdziwym niebezpieczeństwie.

– Moja mama będzie wiedziała – odparł. – Jest w mieście najlepszą specjalistką od rozwodów i niczego się nie boi. Możesz dziś po południu przyjść ze swoją mamą do naszej kancelarii?

– Trudno powiedzieć. Nie jestem pewien, czy ona się zgodzi, bo jak tata się dowie, że rozmawiała z prawnikiem, znowu się wścieknie. Matka jest w pułapce i nie wie, dokąd pójść ani co robić.

Theo zatrzymał się i położył dłoń na ramieniu chłopaka.

– Posłuchaj. Nie bardzo wiem, co robić, i ty też nie bardzo wiesz, ale jesteśmy tylko dzieciakami, prawda? Moja matka ma cały czas do czynienia z takimi sprawami i udzieli twojej możliwie najlepszej rady. Będzie dokładnie wiedziała, co i jak. Zaufaj mi i zaufaj jej. Dam ci adres kancelarii i pogadam z mamą. Spotkamy się tam po południu i wszystko zacznie wyglądać lepiej. Obiecuję.

Theo zauważył, że chłopcu drży warga, a oczy wilgotnieją.

– Dzięki – wydusił z siebie Pete łamiącym się głosem.

* * *

Godzinę później Theo cierpiał na lekcji biologii, poświęconej powtórce materiału, podczas gdy jego myśli krążyły wokół rozmowy z Pete’em. Biedny chłopak żył w jakimś koszmarze: bał się, że oberwie od brutalnego ojca, i obawiał się o bezpieczeństwo matki. Jak taki dzieciak miał przez cztery dni zaliczać sprawdziany, skupiać się na egzaminach i osiągnąć dostatecznie dobre wyniki, żeby dostać się do odpowiedniej klasy w liceum? A przecież to miało zadecydować o jego przyszłości. Theo nie widział w tym wielkiego sensu.

Afera

Подняться наверх