Читать книгу Trzaska i Zbroja - Domańska Antonina - Страница 2
2. Sąsiedzi
ОглавлениеTak więc Basia została u ciotki Jacentowej w Krakowie, a Trzaska wracał na Łobzów z lżejszym sercem.
Było wprawdzie płaczu i lamentu co niemiara, ale przez myśl nawet nie przeszło dziewczynie buntować się przeciw woli ojcowskiej.
– Ani mi się waż pokazywać w domu, póki cię sam nie zawołam – rzekł jej na odchodnym. – Kiecki, gorset i buty przyniosę ci w przyszły wtorek.
Objęła tatusia za kolana, ciotkę pocałowała w rękę, spłakała się jak bóbr i została.
Przypuszczenia Wojciecha spełniły się co do joty. Za powrotem do chałupy znalazł w niej gościa oczekiwanego – malusieńką dziewczynkę. Westchnął, pokiwał głową, ale ucałował dzieciątko.
– Ano, moja Margoś poczciwa – rzekł serdecznie do żony – dziękuję ci też, dziękuję z całej duszy, jako za pierwsze, tak samo i za ósme. Niech Pan Jezus w zdrowiu chowa, a o nas, biedakach, nie zapomina. Ale, ale, powiem ci coś ważnego. Baśkę oddałem do służby w Krakowie.
– Cóż ty bajesz, Wojtek? Czy ci zmysły pomieszało? Kara boska czy co? Musisz w te pędy lecieć do miasta i zabrać dziewczynę z powrotem!
W jednej chwili dobroduszny uśmiech znikł z twarzy Wojciecha, dolna warga wysunęła się naprzód.
– Pierwej słuchaj, a potem gadaj, a najlepiej wcale nie gadaj – rzekł twardo. – Uczyniłem jak trzeba i dość. Baśka zostanie w Krakowie póki moja wola.
Przycichła i schowała się z głową pod pierzynę.
– Jużci, teraz się zacznie płakanie. Nie sprzeciwiaj się nigdy, to nigdy krzyczał nie będę.
Usiadł na brzegu łóżka i opowiedział jej wszystko szczegółowo.
– No, sprawiedliwie zrobiłeś, jak dobry ojciec – odrzekła wysłuchawszy. – Ino pytam sią, co teraz będzie, kiedy ja ani ręką, ani nogą?
– Dy z Kasi już nie najgorsza wysługa, niech się przyucza. Co byśmy się trapili po próżnicy!
– Ano jużci. Zresztą, wolę se ręce urobić, od świtu do nocy harować, byle się te wyklinania raz skończyły.
– Ino teraz leż cicho, spoczywaj. My se ta będziemy jako radzić bez ciebie. Matka w domu najpierwsza. Co by się stało z tymi kruszynami, gdyby ciebie zabrakło!
– Ale, właśnie! – zaśmiała się kobieta. – Zdrowam jak ten rzemień. Nie zbędziesz się mnie ani za trzydzieści lat!
– Niechże cię Pan Jezus wysłucha! Widzi On, jako cię srodze miłuję. Teraz wyjdę na chwilę. Mam ważną sprawę. Jeżeli mi się powiedzie, będzie dla nas wszystkich uciecha.
Zamknął odrzwi od sieni i od podwórka, żeby nie wiało na dzidziusia i na chorą żonę, postał na progu niepewny, wreszcie przeżegnał się, nasunął czapkę na lewe ucho i pomaszerował brnąc w gęstym jak ciasto, listopadowym błocie prosto… do chaty Zbrojów.
Dwa płoty i wąska polna droga dzieliły obejście sąsiadów. Trzasko wie mieszkali na zboczu małego pagórka, domostwo Zbroi przytykało niemal do pięknego sadu otaczającego królewski dworzec w Łobzowie.
Wojciech wszedł do sieni. Rozejrzał się. Drzwi do świetlicy były zawarte42, w izbie mieszkalnej uwijała się przy kominie Zbroina.
– Niech będzie pochwalony…
– Na wieki – odpowiedziała gospodyni, nie odwracając się. – A czego to?
– Z waszym chciałbym pogadać.
Spojrzała.
– A to ci gość rzadki i nie lada jaki! – zawołała śmiejąc się drwiąco. – Prędzejem się śmierci spodziewała niż was, miły sąsiedze, tu, na moim progu, zobaczyć. Do Pawła chcecie? A siedzi se w świetlicy przy miodzie. Idźcie, pewnikiem rad wam będzie.
Nie zrażony przykrym tonem tych niby grzecznych słówek, wszedł Wojciech śmiało do wielkiej izby gościnnej i tak samo boskim słowem powitał gospodarza.
Zbroja aż się żachnął43 z podziwu. Co? Ten człowiek, którego jak śmiecie lekceważył, ten chłop cichy, ustępliwy, nienatrętny ośmiela się nachodzić go we własnym domu? Zerwał się z ławy i stanął wyprostowany, ogromny, z zaciśniętymi ustami.
– Niech będzie pochwalony – powtórzył Trzaska, patrząc mu spokojnie w oczy.
– Na wieki – odburknął niewyraźnie i na powrót usiadł na ławie, już ani patrząc na gościa.
– Nie źlijcie się na mnie, sąsiedzie – zaczął przybyły drżącym trochę głosem – przychodzę do was z dobrą nowiną.
– Wy do mnie? – Zbroja ruszył ramionami. – Najlepsza nowina będzie, jak mi z oczu zleziecie, choćby na wieki amen.
– To już Panu Jezusowi ostawmy, którego z nas i kiedy ma zabrać z tego świata – odparł Trzaska, siląc się na spokój. – Ino to wam przyszedłem powiedzieć, że nie musicie się już troskać o swego Staszka względem naszej Baśki, bo nie chcąc cudzego dziecka przeciw ojcom buntować, a swoje w cenie mając jak złoto, wyprawiłem dziewuchę z domu i już jej wasz syn, póki żyw, nie uwidzi.
Zbroja spojrzał na mówiącego bystro, ale natychmiast spuścił oczy i milczał.
– A iżem jest chrześcijanin i nie darmo co dzień przy pacierzu powtarzam: „jako i my odpuszczamy”, więc przychodzę robić zgodę z wami, sąsiedzie, coby już nijakiej zawziętości nie było między nami.
Przeczekał chwilkę w nadziei, że przecież jakąś życzliwą odpowiedź usłyszy, westchnął i ciągnął dalej:
– Tedy, jakom rzekł, szczerym sercem was zapytuję, czy z wolą waszą zakończyć swary i niezgodę? Tyloletnią obrazę boską?
Zbroja wychylił kubek duszkiem i splunął na bok.
– Anim ja z wami w zgodzie, ani w niezgodzie – rzekł krzywiąc usta wzgardliwie. – Wszystko mi jedno, czy żyjecie, czy zgnijecie. Zbroja się z dziadami nie zadaje.
– Nie zadaje się? A jednakowo nie ma dnia, żebyście nas nie krzywdzili, nie poniewierali przed ludźmi, ostatnimi słowami nie poniewierali! – zawołał Trzaska, tracąc cierpliwość.
– Ha, kiedy wam tak o dobre słowo chodzi – roześmiał się Zbroja – to dziękuję wam pięknie, żeście swoją dziewuchę uprzątnęli memu synowi sprzed nosa. Choć i bez tego byłoby się obeszło. Od dziecka Stach nauczony równo przed się patrzeć, a nie w błoto. Może by się ta był i zabawił, ale żeniaczka mu nie na myśli.
– Milczcie, na Boga świętego, bo mnie krew zaleje! – krzyknął Trzaska z oburzenia. – Przyszedłem do was z przebaczeniem w sercu, obie ręce wyciągałem do zgody, ofiarowałem Panu Jezusowi tę gorzkość, com się jej nałykał od was tyle lat. Chciałem pieczęć świętą przyłożyć na naszych swarach i w kumy44 was pro…
– Cha! cha! cha! cha! Cichojcież, bo i mnie krew zaleje, ino ze śmiechu! – wrzasnął Zbroja, trzymając się za boki. – Słyszeliście, ludzie, wójta mu się zachciewa. Zbroja u Trzaski za kumotra! Cha! cha! cha! Ady45 se nie żałujcie, na Wawel nie tak daleko, zawołajcie se miłościwego króla! Ręczę, że wam nie odmówi! Ot, chamska dusza dopiero! Precz z mego domu, bo psami wyszczuję!
– Na wasze psy mam buczek sękaty! – odkrzyknął ostro Trzaska. – Niech ino który spróbuje mnie tknąć! A na wasze słowa umiałbym odpowiedzieć jeszcze lepiej, ino mi się nie podoba. Wolej Panu Jezusowi pomstę ostawię.
Rzucił drzwiami, aż ściany zadrżały, i wyszedł, a za nim aż na drogę leciał śmiech szyderczy Zbroi.
Ściemniało się na dworze. Gęsty deszcz, co padał od rana, zamienił się w drobny, kolący śnieżek i siekł po twarzy, aż bolało. Wojciech nie czuł wiatru, nie widział śniegu. Krwawe płaty latały mu przed oczyma. Nie sposób wejść teraz do izby. Margosia od razu wyczyta wzburzenie w jego twarzy. Po co ją trapić, kiedy się to na nic nie zda.
– Pójdę na strych, pozasłaniam jako dziury deskami i słomą, żeby nie przeciekało. Nijak się nie mogę przepomóc na świeżą strzechę. Oj, Boże, Boże miłosiernyl
Z godzinę łatał dziury w dachu, zatykając je, czym mógł, od wnętrza, jak to niemal przy każdym deszczu musiał robić, bo te słabe zapory psuły się i odpadały po paru dniach. Jakoś tym razem nadspodziewanie dobrze mu poszło i trochę weselszy zeszedł na dół do swoich.
Nowo narodzone dzieciątko spało cichutko, pozawijane w ciepłe szmaty. Kasia krzątała się przy piecu i gotowała pęcak na wieczerzę. Z dala od ognia stał garnuszek z ciepłym mlekiem dla matusi. Młodsze dzieci bawiły się z psem w kącie, ale spokojnie, żeby nowej siostrzyczki nie budzić.
– Gdzieżeś to siedział tak długo, ojciec? – spytała żona.
Zawahał się. A nuż w złość wpadnie i wszystkie obelgi Zbroi powtórzy? Biedna Margosia już dziś płakała przez niego. Jeszcze broń Boże zasłabnie. Odchrząknął i odpowiedział wymijająco:
– Wstępowałem na chwilę do wójta, coby się o swego chłopaka nie trapił, jako Basi już w domu nie ma.
– No? A co on na to? – spytała ciekawie.
– Rad46 był, a jakże. Nawet mi podziękował.
– No, to chwała Panu Jezusowi. Może nas już nie będzie tyla dręczył jak zawdy.
– Byłem i na strychu dziury pozasłaniać.
– Dobrześ zrobił. Zaraz pewno będzie i wieczerza. Co to takiego? Co tak zbyrka47?
– Aha, wali się ktoś do sieni. Wyjrzyj no, Pietrek.
Chłopiec wybiegł z izby i powrócił natychmiast, wyprzedzając gościa.
W mroku wieczornym, którego słaby ogień na kominie prawie nie rozjaśniał, ujrzeli przy drzwiach wysokiego mężczyznę w ciemnej opończy, z kijem w ręku. Zdjął czapkę, pochwalił Pana Jezusa. Odpowiedzieli mu wszyscy: „na wieki”.
– Gospodarzu czy gospodyni, bo jakoś nikogo w tym ciemku nie widzę – rzekł obcy – pozwólcie mi spocząć i obeschnąć trochę przy waszym kominie, bom przemókł do nitki.
– Kasiu, przysuń ławę do ognia, a duchem48! – zawołał Wojciech. – Zaświeć kaganek!
– Nie trzeba kaganka, nie trzeba. Nie róbcie sobie ze mną tyle zachodu – przerwał podróżny. – Posiedzę chwilę i pójdę dalej. Pilno mi do Krakowa.
– Aha, to do miasta idziecie? – spytał Trzaska.
– Jużci, do pana krakowskiego49 mam sprawę. Śnieg mię w polu złapał, przeziąbłem srodze…
– Oj, nie wiem ja, zali próżno nie idziecie. Gadali dziś ludzie w Krakowie, jako właśnie król miał jechać na roki50 do Biecza, a pan krakowski, ma się rozumieć, także.
– Taaak? A, to źle. Ha, darmo. Poczekam w mieście, aż wróci. Pierwszy raz mi tędy droga wypadła, mówiono mi, że ta wieś to królewszczyzna51…
– A jakże, od wiek wieka.
– Dobrze króla mieć panem we wsi, prawda? – rzekł podróżny żartobliwie. – Człek jakby u Boga za piecem: czy cię chorość trapi, czy bieda gniecie, czy jakowej inszej pomocy trzeba, ino do dworu jak w dym. Bo i służba pańska, zarządce, dworzanie, wszystko zacne ludzie być muszą, czy tak?
– Utrafiliście w samo sedno – ze śmiechem odparł Trzaska. – Rzekliście: „być muszą” i tak też jest. Gdyby nie musieli, hej, hej, siódmą skórę by ściągnęli z biednego chłopa.
– Co powiadacie?
– Prawdę gadam. Niejeden komornik albo łowczy, albo krajczy, to i Żyda zdoli ocyganić, a jakże. Kaletę nabija, o swoje dobro dba, nie o pańskie.
– Nie do wiary!
– Ino że król jego miłość często na Łobzów zjeżdża, to cała nasza pociecha, a na ich brykanie hamulec. Wiedzą, że król najbiedniejszemu przystępny, że ze skargą do niego wolno przyjść o każdej dobie, to jedno im ręce wiąże i rogów przyciera.
– A we dworze kto siedzi?
– Oho, chyba z dalekości wędrujecie, gospodarzu, kiedy o takie rzeczy pytacie.
– Więcej niż dziesięć mil.
– Kto siedzi we dworze? Wstyd w nim siedzi. Ulubienica miłościwego pana – jąkając się odpowiedział Wojciech.
– A co to komu wadzi? Przecie królowi też się jakowaś rozrywka należy – zauważył ze śmiechem podróżny.
– Grzeszne wasze słowa – surowo odpowiedział Trzaska. – Poczciwemu człeku nie przystoi52 tak mówić. Kto ino cześć ma dla miłościwego pana – a Bogu najwyższemu wiadomo, że w całym królestwie wszyscy go nad własny żywot miłujemy – tedy kto ino serce ma uczciwe, co dzień się gorąco modli, by nasz król ukochany rzucił precz od się tę bezecnicę.
– Ej, chyba nie każdy taki zawzięty na tę biedaczkę? Jakże jej to?
– Rokiczana zwie się, diabelska pokuśnica. Z Czech ją biesi przynieśli.
– Czy taka zła, niemiłosierna, czy krzywdzi kogo?
– Dobra ci nie jest ani miłosierna – gorzko odrzekł Wojciech – ale my ta jej dobroci nie łaknący. Niechby se wróciła, skąd przyszła. Tyle od niej łaski wyglądamy.
– Aleście też surowym sędzią, gospodarzu. Ani koronowanej głowie nie przepuścicie!
– A czy ja to ze siebie gadam? Każdy ksiądz wam to samo powtórzy, a i boskie przykazania pisane nie ino dla chłopów, lecz dla cesarzów i królów tak samo. Po Bogu wszechmogącym miłościwy król Kazimierz jest mi pierwszy. Mądrością Salomonową słynie; sprawiedliwość jego i panu możnemu, i nędznemu żebrakowi jako słońce przyświeca; rządzi królestwem niczym ojciec najlepszy; czego tknie, wszystko mu się darzy; ino ta plama, ta jedna plama! Kiedy go już Pan Jezus pokarał takim słabym sercem ku białogłowom, niechby se kazał szukać po wszystkim świecie najpiękniejszej królewny, niechby ją pojął za prawą żonę! Choć niedawno owdowiał, mniejszy byłby grzech niźli to, co się przeciw bożemu prawu dzieje.
42
zawarty (daw.) – zamknięty. [przypis edytorski]
43
żachnąć się – zasygnalizować oburzenie lub sprzeciw. [przypis edytorski]
44
w kumy – na ojca chrzestnego. [przypis edytorski]
45
ady (gw.) – ale, przecież. [przypis edytorski]
46
rad (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]
47
zbyrkać (gw.) – dzwonić, hałasować. [przypis edytorski]
48
duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
49
pan krakowski – kasztelan krakowski. [przypis edytorski]
50
roki (daw.) – termin posiedzenia sądu. [przypis edytorski]
51
królewszczyzna (daw.) – dobra ziemskie należące do króla. [przypis edytorski]
52
nie przystoi (daw.) – nie wypada. [przypis edytorski]